środa, 5 czerwca 2013

Cztery lata wojny w służbie komendanta - Roman Starzyński

Instytut Wydawniczy Erica, Okładka miękka, 469 s., Ocena 5-/6
Recenzja mojego męża, ja tylko przepisuję.

Autor niniejszych wspomnień, Roman Leon Starzyński jest stosunkowo mało znaną postacią. Większość osób kojarzy jego brata - Stefana, prezydenta Warszawy, którego na tym stanowisku zastała II wojna światowa.
Rodzina Starzyńskich miała wielopokoleniowe, niezwykle silne tradycje niepodległościowe. Dziadek Romana uczestniczył w powstaniu listopadowym, a brat matki poległ w powstaniu styczniowym. Roman już jako uczeń IV klasy szkoły realnej w Łowiczu, rozpoczął w 1904r. przygodę z historią, polityką i wojskowością. Wydarzenie to ukształtowało całe jego póżniejsze życie. Był jednym z ważniejszych i aktywniejszych żołnierzy w czasie wydarzeń z 10 i 11 listopada 1918 roku w Łodzi. W 1914 r. razem z braćmi zgłosił się na ochotnika do I Brygady Legionów Polskich. Był to początek jego kariery, o której opowiada w niniejszej książce. Starzyńskiemu przyszło walczyć pod dowództwem Józefa Piłsudskiego, którego, jak większość Polaków, niezwykle cenił i szanował. Chociaż samego marszałka niewiele znajdziemy na kartach książki, to jednak warto po nią sięgnąć, żeby poznać smaki i smaczki służby w wojsku w latach 1914-18.
W trakcie lektury spotkamy wiele znanych nam z książek czy lekcji historii postaci, będziemy uczestniczyli w walkach, potyczkach, szkoleniach. Jednym ze szkolących był Marian Falski, póżniejszy twórca kultowego już polskiego elementarza. 
Jednak mimo niezwykle barwnych opisów, wspomnienia Starzyńskiego momentami są lekturą trudną. Powodem tego jest wręcz lawina wydarzeń, dat, postaci i nazwisk, które w I części opowieści zdają się dominować. Nie ukrywam, może to razić, zniechęcać do dalszej lektury. Jeżeli jednak przez te fragmenty przebrniecie, dalsza lektura będzie wielką przyjemnością. Bowiem zapiski Starzyńskiego to nie suchy opis wydarzeń i nazwisk, to przede wszystkim pasjonująca opowieść okraszona licznymi anegdotami...
Na pierwsze ćwiczenia, wybrałem się, jak na prawdziwego cywila przystało w… meloniku i kaloszach. Kalosze więzły mi w glinie podczas musztry, a koledzy mieli z tego powodu uciechę. Co do mnie, to nabrałem odtąd takiego wstrętu do kaloszy , że do dziś ich nie noszę i nigdy nie używam. Wiele wody musiało w Wiśle upłynąć zanim z zakamieniałego „ cywila” i „polityka”, stałem się w końcu żołnierzem.
Ważnym dodatkiem są liczne zdjęcia dokumentujące opisywane wydarzenia i indeks nazwisk opatrzonych notką historyczną.


4 komentarze:

  1. Zapowiada się ciekawie. Chętnie przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Załamię się chyba, tyle wspaniałych książek, że chyba wprowadzę się do księgarni i nocami będę zczytywała z półek!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kupiłam tę książkę na wyprzedaży w Weltbildzie kilka miesięcy temu i jeszcze nie zdążyłam jej przeczytać. Natłok dat, nazwisk i wydarzeń mnie nie zniechęca. Mam w końcu niezłą wprawę w czytaniu publikacji historycznych. ;)

    OdpowiedzUsuń

Bez czytania będą usuwane komentarze zawierające spamy, linki do innych blogów. Mój blog, to nie słup ogłoszeniowy.