poniedziałek, 31 marca 2014

Rycerz Siedmiu Królestw

Wydawnictwo Zysk i S-ka, Okładka miękka, Ocena 5,5/6
Recenzja mojego męża.

Rycerz Siedmiu Królestw to prawdziwa gratka dla wszystkich miłośników George'a R.R. Martina i jego Gry o tron, czyli osób takich jak ja. Jest to cykl trzech może nie tyle opowiadań, co mini powieści, których bohaterem jest Sir Duncan Wysoki (który dopiero co w odrobinę dziwny sposób został na rycerza mianowany) oraz jego giermku zwanym Jajo. Obaj dzielni męźczyżni wyruszają na swój kuriozalny podbój świata, co jest o tyle trudne, że Duncan bez ustanku pakuje się w kłopoty, o samym Jajo nie warto w tym zakresie nawet wspominać.  
Martin w tak charakterystyczny dla siebie sposób, kreśli kwintesencję bycia rycerzem i giermkiem. W książce nie brak ani pojedynków rycerskich, ani zasad, którym Duncan nadal jest wierny (w przeciwieństwie do jego hmmm...kolegów po fachu) choć nie ukrywajmy, częstokroć ta wierność rycerskim ideałom na dobre mu nie wychodzi.
Poza tym autor prezentuje tak charakterystyczny dla siebie humor, momentami wręcz rubaszny, który z fantazją i odrobiną magii daje wspaniały efekt. Owszem, w pozycji tej nie znajdziemy w zasadzie nic nowatorskiego. jest ona wiernym odbiciem cyklu  Pieśń Lodu i Ognia. Ba, jest to sama kwintesencja tego cyklu, który przyniósł autorowi ogromna sławę. Dzięki temu każdy w książce znajdzie coś dla siebie - osoby dopiero rozpoczynające znajomość z dziełami martina będą miały przedsmak tego, co czeka je gdy zagłębią się w kolejne książki jego autorstwa. Dla początkujących to swoista przystawka, przed głównym daniem ala George R.R. Martin. Z kolei dla fanów twórczości tego pisarza, Rycerz...to taka swoista wisienka na torcie, sama przyjemność lektury. 
Zachęcam do lektury. Rycerz Siedmiu Królestw, to porcja doskonałej literatury, fantazji, przygody i humoru. Jednym słowem, lektura idealna, szczególnie dla wielbicieli Martina, do których ja także od dawna się zaliczam. 

niedziela, 30 marca 2014

Czas tęsknoty - Adrian Grzegorzewski

Wydawnictwo Znak, Okładka miękka, Moja ocena 5-/6


Zgodnie z zapowiedzią wydawcy, która jest zamieszczona na okładce, Czas tęsknoty, to historia, która na długo pozostaje w pamięci
Akcja rozpoczyna się latem 1939 roku, czyli tuż przed wybuchem II wojny światowej. Początkowe miejsce akcji to Bedryczany, niewielka wioska na Kresach, miejsce, gdzie wszyscy się znają, co ma swoje dobre, ale i zle strony. Młody warszawiak Piotr Ochocki przyjeżdża tam żeby poznać rodzinne strony swojej matki. Jako obcy i do teog z Warszawy, od początku jest źle traktowany, jest na straconej pozycji. Gdy do tego dojdzie niespodziewane uczucie do pięknej Ukrainki, sprawy skomplikują się (o ile to możliwe) jeszcze bardziej. Jest to bowiem okres, gdy stosunki pomiędzy mieszkającymi obok siebie Polakami i Ukraińcami są napięte, jak nigdy dotąd, o konflikt nie trudno. Niezwykle łatwo także o coś znacznie gorszego, co jedni nazywają sprawiedliwością inni zemstą, a nawet zabójstwem. Piotr zdaje sobie sprawę, jakie to czasy, co się w koło dzieje, jak łatwo o iskrę, która roznieci zarzewie konfliktu. Mimo, to uczucie do pięknej Swiety jest silniejsze. Młody człowiek nie bacząc na nic wie, że zapuszcza się na ukraińską stronę wsi. Dodatkowym bodźcem jest fakt, iż dziewczyna odwzajemnia jego uczucie, które nie ma prawa istnieć, od początku skazane jest na niepowodzenie. Jak z tą zakazana miłością, jak ze zbliżającą się wojna poradzą sobie Piotr i Swieta? Czy ich miłość przetrwa?  

Adrianowi Grzegorzewskiemu udało się stworzyć niezwykle ciekawą i wciągającą lekturę, chociaż przyznam, iż przyrównanie jej do serialu Czas honoru jest lekką przesadą. Niemniej jest to doskonała powieść, jedna z tych, dla których zarywa się noc, od lektury których trudno się oderwać. Autorowi udało się zręcznie spleść wątki fikcyjne z autentycznymi. Ukazanie rodzącego się uczucia młodych ludzi na tle brutalnych mordów popełnianych na sąsiadach i czającego się w oddali echa wojny, to arcyciekawe połączenie.Książka może być także traktowana, jako swoisty "podręcznik" historii. Mnóstwo w niej wydarzeń i osób autentycznych.
Autorowi udało się uniknąć sztampy i uczynienia z opowieści ckliwego romansidła, choć momentami opowieść odrobinę trąci patosem, ale to tylko takie jego drobne okruchy, które absolutnie nie wpływają na przyjemność płynącą z lektury. 
Czas tęsknoty, to świetna książka i wspaniała opowieść o miłości i nienawiści i to na różnych płaszczyznach. Trudno uwierzyć, iż powieść ta jest debiutem autora. Oby tak dalej. 

sobota, 29 marca 2014

Zapowiedź Wydawnictwa RM...

Chciałabym wam polecić dwie książki, na które zachorował mój mąż, pasjonat wszystkiego, co z II wojną światową związane.
Przygotowany przez Siân Price zbiór głęboko poruszających listów pożegnalnych, pisanych przez żołnierzy do swoich bliskich; ukazuje najgłębsze odczucia i myśli piechurów, marynarzy i lotników podczas wojen, prowadzonych w trakcie minionych trzystu lat. Każdy z tych listów to utrwalenie dramatycznego momentu, w którym  piszący je  stawali w obliczu widma śmierci. Niektóre z nich zostały napisane albo podyktowane przez śmiertelnie rannych; te, które powstały w przededniu wielkich batalii lub ofensyw,  zawierają przeczucie nadciągającej hekatomby; inne wyszły spod pióra żołnierzy nękanych przeczuciem własnej śmierci, pilotów - samobójców albo skazanych na śmierć więźniów. Niektórzy z tych ludzi rzeczywiście zginęli wkrótce potem, inni  – przeżyli. Pisali oni o ponurych realiach  pola bitwy i swoim codziennym żołnierskim trudzie, o  patriotyzmie lub rozgoryczeniu, o głębokiej wierze czy też rozczarowaniu polityką, o żywionym optymizmie lub  chwilach załamania. Przede wszystkim jednak pisali o swojej miłości do bliskich i pragnieniu powrotu do domu. Listy te mają wiele cech wspólnych. Wszystkie one, bez względu na to, z jakiego okresu pochodzą, czy to z epoki napoleońskiej, czy z epoki wiktoriańskiej, czy też z  wojny w Afganistanie, mówią o tragizmie każdej wojny i fundamentalnej ludzkiej potrzebie pożegnania się z bliskimi.

 Der Russland Krieg – wojna z Rosją, tak trudna i brutalna, że w porównaniu z nią zbladły wszystkie wcześniejsze doświadczenia armii niemieckiej. Najwyższe dowództwo niemieckie, przyzwyczajone do akcji wojennych na zachodzie i południu Europy, przekonane o tym, że Armia Czerwona podda się błyskawicznie, wysłało do Związku Radzieckiego żołnierzy nieprzeszkolonych i nieprzygotowanych do walk w takich warunkach. Nie bez powodu żołnierze myśleli, że walczą w białym piekle, gdzie nie obowiązują dotychczasowe zasady prowadzenia wojny. Musieli oni stawić czoło nie tylko srogiej rosyjskiej przyrodzie, ale również żywiołowi ludzkiemu – rosyjskiej armii, która walczyła do ostatniego żołnierza, nie zważając na nic. Dlaczego tak potężne i nowoczesne, jak na ówczesne czasy, wojsko poniosło klęskę w starciu ze źle dowodzoną, słabo uzbrojoną i początkowo wycofującą się Armią Czerwoną? Książka-dokument prezentuje cztery raporty oraz relacje z kampanii rosyjskiej spisane przez wysokich rangą niemieckich dowódców – uczestników walk na froncie wschodnim, później jeńców wojennych – na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku w ramach amerykańskiego programu dokumentowania strategii i taktyki stosowanej przez Niemców podczas II wojny światowej. To trzymająca w napięciu opowieść o walkach na froncie wschodnim, odsłaniająca prawdę o tamtych wydarzeniach – oraz odpowiadająca na pytanie: dlaczego armia niemiecka przegrała?



Abel brat mój - Maciej Lepianka

Wydawnictwo Novares, Okładka miękka, 200 s.
Strasznie trudno mi tę książkę jednoznacznie ocenić. Bazuje ona na biblijnym motywie dwóch braci, jakich, sami chyba po tytule się domyślacie. Czyli odwieczna walka dobra ze złem.
Akcja rozgrywa się w Polsce, w niewielkiej wsi, na południu kraju, w latach 60. XX wieku. Na świat przychodzi Joachim. Pięć lat później rodzi się Hubert.
Chłopcy wychowują się w nieciekawych warunkach. Nędzna wieś, kiepska chałupina, surowe warunki, praca ponad siły i w zasadzie brak perspektyw na zmianę takiego życia. praca w polu jest tym, czego starszy z braci, Joachim szczerze nienawidzi swojego życia, otoczenia i tylko myśli jak wyrwać się z wiejskiego kieratu. Ojciec zleca mu co chwila nowe obowiązki, za ich niewykonanie poddaje karze. To sprawia, że młody człowiek buntuje się, narasta w nim agresja. Bracia dorastają. Rośnie też niechęć Joachima zarówno do pracy w polu, do wrzeszczącego ojca, do takiego życia, jak i do młodszego brata. Podpatrując i podsłuchując matkę, Joachim wpada na genialny – jego zdaniem – pomysł. Patrząc z boku, czytając, to co wymyślił Joachim, aż żal ściska, jak można przepraszam być tak głupim. Rozumiem, że akcja rozgrywała się pół wieku temu, w wiosce w zasadzie odciętej od świata, świadomość życia i wpływu niektórych jego aspektów na człowieka była znikoma, ale mimo wszystko. Skutki czynu Joachima nie wpływają tylko na niego samego, ale także (a może przede wszystkim) na znienawidzonego młodszego brata.
Jak ułoży się życie obu braci? Tego nie zdradzę. Zachęcam do sięgnięcia po książkę. Jej niewątpliwym plusem jest odrobinę inne potraktowanie znanej chyba wszystkim przypowiedni o Kainie i Ablu. Opowieść, którą przed nami snuje autor jest szokująca, bo mogła faktycznie wydarzyć się te 50 lat temu. Całość wręcz kipi od emocji, uczuć i to niestety tych złych. Tym razem to czarna strona życia zwycięża nad tą jasną. Autor doskonale i przejmująco ukazuje ile w jednym człowieku może być zła, nienawiści, nawet do najbliższych, jak kumulowana latami złość może w pewnym momencie eksplodować. Nie wątpliwie książka jest bardzo dobrze napisana. Maciej Lepianka ma talent do zawierania na niewielkiej ilości stron całej gamy uczuć i przeżyć. Ale, żeby tak całościowo książka przypadła mi do gustu to nie powiem. Być może właśnie ze względu na w/w zwycięstwo zła nad dobrem.

piątek, 28 marca 2014

Zapowiedzi + kryminalny konkurs Wydawnictw NsB...

Ostatnio zrezygnowałam z publikowania zapowiedzi książkowych, szczerze mam lenia koszmarnego, nie chce mi się grzebać, szukać, wybierać, wklejać...podziwiam osoby, które regularnie czynią to na swoich blogach. 
Każda reguła ma jednak swoje wyjątki. Do zamieszczenia niniejszej zapowiedzi przyczyniła się uwielbiana przeze mnie wręcz maniakalnie Donna Leon i jej nowy kryminał ze świetnego, arcyśwyśmienitego weneckiego cyklu wydawanego przez Oficynę Noir sur Blanc..
W dwudziestej już powieści ze znanego i cenionego cyklu komisarz Guido Brunetti zostaje wezwany późną porą na służbę z powodu śmierci starszej samotnej kobiety. Choć na zwłokach są ślady walki, lekarz sądowy stwierdza, że przyczyną zgonu ponad wszelką wątpliwość był zawał serca. Wygląda więc na to, że Brunetti powinien umorzyć śledztwo, bo nie ma żadnej kryminalnej zagadki do rozwiązania. A jednak komisarz nie potrafi pozbyć się uczucia, że ktoś mógł doprowadzić zmarłą kobietę do zawału, że być może stała się ona obiektem gróźb. Rozmowy z małomówną zakonnicą z domu starców, w którym ofiara pracowała jako wolontariuszka, z jej synem  i młodszą sąsiadką nie rozwiewają wątpliwości Brunettiego. Z pomocą wiernego inspektora Vianella i jak zawsze pomysłowej signoriny Elettry komisarz usiłuje dotrzeć do prawdy, aby sprawiedliwości stało się zadość. Wnikliwa i pełna emocji, powieść Po nitce do kłębka jest wspaniałym dopełnieniem cenionego cyklu literackiego, potwierdzając status Donny Leon jako mistrzyni kryminału.

Nakładem tego samego wydawnictwa ukazał się także 1. tom nowego kryminalnego cyklu, dodam kolejnego włoskiego kryminalnego cyklu. Tym razem wydawnictwo zaprasza na wybrzeże toskańskie, do Pinety, do baru „Lume”, w którym rządzi barman Massimo i czterech kłótliwych staruszków. Ich zadaniem będzie naprowadzenie śledztwa magistra komisarza Fusco na właściwe tory. Nowa książka nosi tytuł Gra w ciemno.
KryminałyZ serią powiązane są: nowa strona Zbrodnia w Oficynie i konkurs,szczegóły znajdziecie o tutaj (klik).   
i jeszcze tutaj....



Przy okazji czekam niecierpliwie na trzecią nowość Wydawnictwa Noir sur Blanc, a mianowicie powieść Iliji Trojanowa Kolekcjoner światów. Autor, Bułgar wychowany w Kenii, który studiował w Paryżu i Monachium, kilka lat mieszkał w Kapsztadzie, by wreszcie osiąść w Wiedniu, od dziecka był zafascynowany niepokojącą postacią Richarda Francisa Burtona – podążał jego śladami i napisał o nim książkę, która jest „bardzo osobistą próbą zbliżenia się do tajemnicy, bez uchylania jej rąbka.”
 

Komisarz i cisza - Hakan Nesser

Wydawnictwo Czarna Owca, Okładka miękka, Moja ocena 5/6
Bardzo cenię prozę Hakana Nessera i wiem, że na jego książkach nigdy się nie zawiodę. Nie inaczej było tym razem.
Komisarz i cisza, to kolejny 5. tom przygód komisarza Van Veeterena. Akcja rozgrywa się w samym środku lata, które nawet jak na szwedzkie warunki jest wyjątkowo upalne. Pewnego dnia na posterunek policji wpływa zgłoszenie o zaginięciu  dziewczynek, które brały udział w letnim obozie tajemniczej sekty Czyste Życie.  To, iż osoba dzwoniąca nie podała swoich danych, nie jest niczym dziwnym (no może w Szwecji jest). Najdziwniejsze jest to, co mówiła. Czy mówiła prawdę? 
Pierwszy telefon można rzec, że został zlekceważony przez niedoświadczonego funkcjonariusza. Co prawda policjanci udają się na teren obozu, ale sprawę traktują powierzchownie, nie zagłębiając się w nią. W tempie błyskawicznym stwierdzają, że skoro na pierwszy rzut oka wszystko jest w porządku, to w istocie takowym jest. I odjeżdżają uznając sprawę za zakończoną. Ale bardzo szybko kobieta dzwoni po raz drugi z informacją o zwłokach dziecka. To stawia policję na nogi, a na pomoc zostaje wezwany komisarz VV (jak go nazywam), który podejmuje się rozwikłać sprawę, w której na wszystkie pytania odpowiedzią jest milczenie. Kolejny raz komisarz zdany będzie przede wszystkim na własną intuicję, która nieprzerwanie towarzyszy w pracy i jemu i nam w lekturze od 1. tomu serii. Poza tym to nadal ten sam lekko ekscentryczny, wycofany, z niewyparzonym językiem policjant. Tym razem całość dochodzenia spoczywa na jego barkach. Musi się biedak napracować, oj musi. A czas ku temu wyjątkowo zły, bo pełnia lata i komisarz VV musiał odwołać długo wyczekiwany urlop. 
Nesser ze swoim pisarstwem ewoluuje z książki na książkę, podobnie, jak VV. Tym razem autor nadal komisarzowi bardziej ludzką, przyjazną, mniej odpychającą i gburowatą twarz. I bardzo mi się ten nowy-stary VV podoba. Jest bardziej ludzki, sympatyczny, choć praca szarych komórek pozostaje nadal nie niesłychanie wysokim poziomie. 
Cudowne jest przedstawienie dochodzenia, które śledzimy krok po kroku. Jednak najwspanialsze jest dla mnie samo zakończenie. Taka wisienka na torcie. Po raz kolejny Nesser niesamowicie mnie zaskoczył.
Gorąco zachęcam do lektury.


czwartek, 27 marca 2014

Przedsmak śmierci - P. D. James

Wydawnictwo WAB, Okładka miękka, Moja ocena 5,5/6
Ajajaj, jaka jestem zachwycona tą lekturą. P. D. James i klasyka kryminału w najlepszym, mistrzowskim wydaniu, ksiażka, która sie nigdy nie starzeje i która pochłania się w mgnieniu oka oraz zarywa dla niej noc. 
Pani James to nr. 2 wśród moich najukochańszych autorek kryminałów. Nr. 1 dzierży oczywiście Agata Christie, to nie podlega żadnej dyskusji. 
Tym razem P. D. James opowiada nam kolejna pasjonującą historię, której początek daje znalezienie zwłok przez starszą panią Emily Whartonn, i dziesięcioletniego syna prostytutki, Darren Wilkes. Zwłoki zostają odkryte w zakrystii londyńskiego kościoła. Rozpoczyna się śledztwo, które prowadzi jeden z najbardziej przeze mnie lubianych książkowych oficerów policji - Adam Dalgliesh. Sprawa jest wielce zagadkowa. Po pierwsze samo miejsce odkrycia zwłok, a po drugie - ofiary. Na pozór nie mają one ze sobą nic wspólnego. Bo co może łączyć może łączyć byłego premiera i szanowanego baroneta w jednym  i... włóczęgę? Oj może, może i to więcej niż nam się wydaje. 
Zespół policjantów pod kierownictwem inspektora Dalgliesha prowadzi drobiazgowe śledztwo, które bardzo szybko odkrywa, iż nic nie jest takim, jakim się na pierwszy rzut oka wydaje, a poukładane życie wysoko postawionej w społeczeństwie osoby, może skrywać wiele mrocznych tajemnic. Gdzie wśród nich szukać rozwiązania zagadki? Na to i wiele innych pytań musi odpowiedzieć nasz inspektor policji. A czas nagli. 
Ta książka (jak i wszystkie inne tej autorki, które dotychczas czytałam) ma tylko i wyłącznie plusy. Jednym z nich jest drobiazgowo prowadzone śledztwo, w którym od samego początku bierzemy udział. Poza tym, jak to James, intryga kryminalna służy ukazaniu przede wszystkim mroków duszy i charakteru ludzi. Mimo, iż książka powstała blisko 30 lat temu, nic nie straciła na swoim znaczeniu. Ludzkie słabości, mroki ich duszy i różnorodne zachowania, które wspaniale portretuje autorka, są ponadczasowe. 
No i ten specyficzny klimat, którego próżno szukać u innych autorów.
Fani szybkiej akcji na zasadzie zabiligoiuciekł, mogą poczuć się rozczarowani. Ale wszystkich lubiących porządne, dopracowane w każdym szczególe kryminały, takie ze starej szkoły, gorąco zapraszam do lektury.

środa, 26 marca 2014

List od nieznajomej - Barbara Taylor Bardford

Wydawnictwo Świat Książki, Okładka miękka, Moja ocena 5-/6
Nazwisko Barbary Taylor Bradford już od kilku lat  gwarantuje ciekawą i wciągającą lekturę, taką przy której z pewnością się zrelaksuję. Bez wahania sięgnęłam więc po powieść autorki wydaną nakładem oficyny Świat Książki.
Bohaterką książki jest znana i ceniona reżyserka filmowa Justine Nolan. Chociaż szczerze muszę przyznać, iż nie tylko ona. Tajemnica, która jest motywem przewodnim książki, dotyczy bowiem całej jej rodziny. Pewnego piątkowego popołudnia, Justine wraca na weekend do wspaniałej, rodzinnej posiadłości, w której od momentu śmierci ojca mieszka tylko ona i jej brat bliźniak. Przeglądając pocztę, natrafia na tajemniczy list adresowany do jej matki ze stemplem pocztowym aż z dalekiego Stambułu. Ponieważ matka Justine przebywa w Chinach, a kontakt z nią z różnych względów jest utrudniony, młoda kobieta decyduje się na otwarcie listu. Po przeczytaniu jego treści jest w szoku. Okazało się, iż list napisała przyjaciółka ich babki, która prosi adresatkę, żeby wybaczyła starszej kobiecie i odwiedziła ją. Może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, iż od ponad 10 lat Justine i jej brat są przekonani, iż babka...nie żyje. Z listu nieznajomej wynika zupełnie coś innego. A to oznacza, że matka od ponad 10 lat konsekwentnie ich okłamuje. Co takiego zaszło między tymi dwiema kobietami, że jedna z nich zdobyła się na "uśmiercenie" własnej matki, na całkowite odcięcie od niej siebie i rodziny?
Rodzeństwo wie doskonale, że na pomoc matki, jakiekolwiek prawdziwe wyjaśnienie z jej strony nie mają co liczyć. Wobec tego Justine udaje  się do Stambułu, by tam z pomocą właścicielki biura podróży rozpocząć poszukiwania nieznajomej, która może pomóc im trafić do babci.
Tu należą się autorce ogromne brawa, wspaniale opisała Stambuł, miasto wielomilionowe, wielokulturowe, jedynie miasto na świecie leżące na dwóch kontynentach. Niezwykle plastyczna charakterystyka miasta, ośrodka ogromnego, gwarnego, zachwycającego, sprawia, iż w trakcie lektury mamy wrażenie spaceru w tym świecie Orientu i zachodu, rozkoszowania się smakami i aromatami stambulskiej metropolii. Stambuł to także miasto skrywające mnóstwo własnych sekretów. Część z nich , które będzie miała okazję poznać Justine, zaprowadzi ją w miejsca niezwykłe, pozna wielu ciekawych, ale i niebezpiecznych ludzi. Czy jednak kobiecie uda się odnaleźć ukochaną babcię? Czy rodzeństwo dowie się, jaką tajemnicę skrywa od lat ich rodzina?
Tego nie zdradzę, zachęcam za to do sięgnięcia po książkę. Czyta się ją w tempie błyskawicznym, ot lektura na jeden wieczór. Dzieje się tak za sprawą wciągającej, ciekawej intrygi, która mimo, może lekko sztampowego opisu jest w wielu miejscach zaskakująca. Poza tym sama autorka ma wyjątkowy dar przyciągania czytelnika treścią książek i sposobem pisania. Nic dziwnego, że jej powieści od lat cieszą się ogromnym powodzeniem.
Sięgnijcie po List od nieznajomej, jestem pewna, że lektura was zrelaksuje i dostarczy niezapomnianych wrażeń.

wtorek, 25 marca 2014

Kości zdrady - Jefferson Bass

Wydawnictwo Dolnośląskie, Okładka miękka, Moja ocena 5,5/6
Główny bohater książki,a  zarazem jej narrator Bill Brockton, to znany i doświadczony antropolog sądowy. Wykłada on na miejscowym uniwersytecie oraz pracuje na Trupiej Farmie, czyli w miejscu, które jest ośrodkiem szkoleniowym studentów i pracowników Wydziału Antropologii. Tam też dokonuje się wielu badań i sekcji zwłok. A skąd taka nazwa? Tego nie zdradzę. Wszystkie sekrety Trupiej Farmy poznacie z książki:)
Pewnego dnia Brockton zostaje wezwany do hotelu, gdzie w zamarzniętym basenie znaleziono ciało.  Jak się szybko okazuje, szczątki należą do wybitnego fizyka Leonarda Novaka., który podczas II wojny światowej konstruował reaktor plutonowy. Brockton odkrywa, że śmierć naukowca nie była przypadkowa, czyli ktoś go po prostu zamordował. Zupełnie niespodziewanie, to czym został zabity naukowiec dokonuje zniszczeń także w ciele osób biorących udział w jego sekcji zwłok. Dla patologa, który sekcję przeprowadzał i miał najdłuższy i najbliższy kontakt ze zwłokami, ta sprawa zakończy się tragicznie. Jeżeli jednak w tym momencie myślicie o jakiejś tajemniczej zarazie, nieznanym wirusie, broni biologicznej, to jesteście w błędzie. To, co poczyni spustoszenie wśród pracowników Trupiej Farmy, to coś znacznie gorszego i grożniejszego.
Brockton rozpoczyna śledztwo, które szybko ukazuje, że rozwiązania zagadki należy szukać w przeszłości. Przy pomocy enigmatycznej bibliotekarki i 90-letniej żony Novaka Brockton zgłębia kulisy rządowego projektu sprzed ponad 60 lat. Czy jednak ten trop wystarczy, by odnaleźć mordercę i zapobiec kolejnej zbrodni? 
Książkę czyta się błyskawicznie i to z kilku powodów. Po pierwsze,jej tematyka jest jak dla mnie arcyciekawa. Sekcje zwłok, tajemnicze zbrodnie, rozwiązanie zagadki czające się w mrokach sprzed kilkudziesięciu lat, to są klimaty, które wręcz uwielbiam. Jeżeli dodamy do tego naprawdę niebanalną intrygę, która w wielu miejscach zaskakuje oraz tempo akcji, które nie słabnie od pierwszej strony, mamy doskonały kryminało-thriller, bo tak wypadałoby ten typ książki określić. To, co jeszcze wzbudziło mój czytelniczy zachwyt, do niezwykle drobiazgowo opisane wszystkie poczynania bohaterów, począwszy od wydobywania zwłok z lodu, przeprowadzania sekcji zwłok, przygotowywania ciała do niej, poprzez to "coś" co dopada naukowców i następstwa  oraz symptomy choroby. Bardzo ciekawie opisane są także początki miasteczka Oak Ridge i konflikt nuklearny na linii USA-Japonia, który odgrywa w całości sprawy niebagatelną rolę.
Duetowi pisarzy kryjącemu się pod pseudonimem Jefferson Bass udało sie stworzyć wyjątkowo wciągająca książkę, która jest początkiem cyklu o Trupiej Farmie. Liczę, iż na kolejne części cyklu nie będziemy musieli zbyt długo czekać. Gorąco zachęcam was do lektury. 

Generał Stanisław Maczek. Stal i honor - życie i służba dowódcy I Dywizji Pancernej

Wydawnictwo Rebis, Okładka twarda z obwolutą, Ocena 6/6
Recenzja mojego męża.

Generał Stanisław Maczek, człowiek wielki, a w sumie tak mało znany, może nawet zapomniany przez nas Polaków. Może ta publikacja autorstwa brytyjskiego historyka, przywróci pamięć o tym niebanalnym człowieku i jednym z najwybitniejszych dowódców XX wieku. 
Stanisław Maczek urodził się w Szczercu (dawna Galicja) w 1892 roku, a wiec w momencie, gdy Polski nie było już i jeszcze na światowej mapie. Przeżył wiele, m.in. dwie wojny światowe, w których aktywnie walczył. Zmarł w 1994 roku na emigracji w nieciekawych warunkach, zapomniany (celowo lub przez przypadek) przez rodaków. Został pochowany na cmentarzu żołnierzy polskich w Bredzie. Przeżył 102 lata, wiele dokonał, był wielkim człowiekiem,był dowódcą z którym wszyscy się liczyli, którego zdanie było decydujące w trakcie planowania różnorodnych strategii, warto o nim pamiętać. Dlatego z takim zadowoleniem przyjąłem informację, iż na naszym rynku ukazała się biografia generała. 
McGilvray stworzył pozycję niebanalną, wręcz niezwykłą. Sposób jej napisania, przekazania treści w pełni odpowiada temu, jaki był bohater książki. 
Co cenne, autorowi udało się dotrzeć  do publikacji, które dotychczas skrywane były w brytyjskich archiwach, dzięki czemu poznamy fakty z życia i służby generała, które dotąd nie były publikowane. 
Cennym jest także dokładne nakreślenie tła historycznego i umiejscowienie w tym kontekście życia i dokonań generała. Daje to bez wątpienia ich pełniejszy obraz, a osobom nie pamiętającym wszystkich wydarzeń historycznych z przełomu XIX i XX wieku oraz I polowy XX wieku, z  pewnością pomoże odświeżyć pamięć ub uzupełnić wiedzę. Poznawanie naszego bohatera w kontekście historycznym jest arcyciekawą lekturą. 
Dodatkowym atutem są liczne zdjęcia, bardzo szczegółowo opisane, które sprawiają, iż lektura jest jeszcze ciekawsza, staje się prawdziwą wyprawą wstecz, a sam generał staje nam się jeszcze bliższy. 
Książka ta jest niewątpliwie cenną pod względem poznawczym, potrzebną na arenie zarówno polskiej jak i światowej i wyjątkowo ciekawą pozycją o niebanalnym, wielkim, wizjonerskim człowieku. Szkoda, że takie!! książki o Polakach piszą zbyt często cudzoziemcy, a nie my sami. 
Gorąco zachęcam do lektury. Ta książka to nie tylko kronika dziejów Polski, to także opowieść o wspaniałym dowódcy, wybitnym człowieku poparta zdjęciami i wieloma jego cytatami.

poniedziałek, 24 marca 2014

Kurator - Zbigniew Kruszyński

Wydawnictwo WAB, Okładka twarda, 198 s., Moja ocena 5,5/6
Przyznam się, że przed rozpoczęciem lektury, miałam co do Kuratora mieszane uczucia.Z jednej strony, nazwisko autora nic mi nie mówiło, ale z drugiej strony wiedziałam, iż Seria Archipelagi, w jakiej została książka wydana, gwarantuje wysoką jakość. Nie pomyliłam się.
Bohaterem jest jak wywnioskowałam z nielicznych wzmianek męźczyzna ok. 50-ki i to podejrzewam będący z drugiej jej strony, z zawodu tłumacz przekładający to na co jest popyt, a nie to co by chciał. Jest to człowiek zamożny, mieszkający w pięknym apartamentowcu, posiadający dom w górach, samochód. Jednak majątku nie dorobił się na niwie translatorskiej, tak dobrze to nie ma. przyczyniły się do tego skandynawskie saksy i pewna wdzięczna staruszka w szwedzkim domu opieki. 
Paweł jest doskonale wykształcony, na poziomie, kulturalny, nie ma złudzeń co do moralnego i ogólnego poziomu otaczającego go świata. Przy tym jest to człowiek niebywale zmęczony życiem. Mimo wielu zalet, jakie posiada, jest samotny. I owa samotność staje się w momencie, gdy go poznajemy najbardziej dominującą cechą jego życia.Postanawia coś z tym zrobić. Sposobem, który (jak sądzi) wymaga najmniej starań z jego strony jest sponsoring. Jak twierdzi jedna z zaproszonych na spotkanie pań, nasz bohater płaci za wszystko czego nie musi robić. Czyli- nie musi się starać, nie musi udawać zakochanego, poznawać mniej lub bardziej nieudanych znajomych swojej "wybranki", nie musi się uśmiechać i robić z siebie idioty, nie musi chcieć, w zasadzie nic nie musi.
Nie ukrywajmy, sponsoring - dla mnie choroba XXI wieku. A jak ją traktuje sam Paweł? To też ciekawe. Razem z naszym bohaterem wędrujemy po różnorodnych portalach randkowych, miejscach gdzie zamieszcza się mniej lub bardziej jednoznaczne ogłoszenia. Dochodzi do kilku spotkań z paniami, które autor charakteryzuje jak dla mnie bezbłędnie. Wiele razy w trakcie lektury śmiałam się, ale wierzcie mi, był to bardzo gorzki śmiech, swoisty śmiech przez łzy. Nie jestem osobą zbyt pruderyjną, ale faktycznie, to co się dzieje na różnorodnych portalach, to co opisuje autor, przyprawia o zgrozę. Żadnych hamulców, żadnych zasad tylko kasa, kasa, kasa. Kondycja moralna większej części naszych rodaków jest straszna. Kruszyński nakreślił wyjątkowo gorzki, acz szczery do bólu obraz naszego społeczeństwa. 
Po kilku nieudanych spotkaniach, nasz bohater trafia na nią. Co z tego wyniknie nie zdradzę. Zachęcam za to gorąco do sięgnięcia po książkę. 
Od razu zastrzegam, nawet osoby bardzo pruderyjne mogą Kuratora czytać, ba powinny. Chociaż temat wyjątkowo drażliwy, dla niektórych nie do przyjęcia, brak w książce wulgarności, brak opisów seksu, brak tego wszystkiego, czego można by się było spodziewać. 
Co zatem mamy? Przede wszystkim genialnie zobrazowane nasze współczesne społeczeństwo. Niejeden czytelnik zobaczy w nakreślonych postaciach siebie, lub kogoś ze swoich znajomych. Trzeba autorowi przyznać, ma wyjątkowo spostrzegawcze oko i cięty język. 
No i sam główny bohater. Doskonale sportretowany męźczyzna z zasobnym portfelem, samotny, stojący na rozdrożu. Tylko każda z życiowych ścieżek, którą ewentualnie mógłby pójść, jest (tak z ręką na sercu napiszę) nie do pozazdroszczenia. 
Książka jest doskonale napisana. Byłam pewna, że to taka lekka historyjka, stąd z każdą kolejną przeczytaną stroną rosło moje zaskoczenie. Książka niezwykle szczera, prawdziwa, aktualna, pełna broń Boże nie moralizatorstwa, a dylematów moralnych. Sięgnijcie po nią koniecznie. Książka wciąga, bez mała uzależnia, nie sposób się od lektury oderwać, a czyta się ją w tempie błyskawicznym.

niedziela, 23 marca 2014

Ostatnie dni dyktatorów

Wydawnictwo Znak, Okładka twarda, Moja ocena 5,5/6
Diane Ducret to znana mi autorka świetnej serii Kobiety Dyktatorów, którą jakiś czas temu miałam okazję czytać. Tym razem w orbicie jej i Emmanuela Hecht zainteresowań znalazły się ostatnie dni dyktatorów i to nie byle jakich dyktatorów. Przekrój bohaterów książki jest niezwykle bogaty, poczynając od Papa Doca, tyrana z Haiti, który m.in. ożywił tradycje voodoo, który to kult obok szwadronów okrutnej milicji używał do utrzymania społeczeństwa w ryzach,a  siebie u władzy. Kolejnymi okrutnymi dyktatorami, których na kartach książki przywołują Hecht i Ducret są m.in. Generał Franco, Stalin, Mussolini, Hitler wcielenie wyjątkowego zła, Mao komunistyczny przywódca Chin i twórca rewolucji, Kadaffi, o którym jeszcze nie tak dawno było głośno, Kim Dzong Il władca Korei Północnej, Tito absolutny władca dawnej Jugosławii, Ceauşecu, którego decyzje skazały powojenną Rumunię na głód i nędzę i wielu innych mniej lub bardziej znanych. Ogółem postaci, o których wspominają autorki jest 23. Zbyt dużo jeżeli bierze się pod uwagę kwestię, kim byli ci ludzie i ile zła wyrządzili. Autorzy opowiadają pokrótce o samych tyranach oraz o ich końcu. Celowo nie podaję tu żadnych przykładów, jak który z dyktatorów zmarł. Nie chcę odbierać wam przyjemności z tej skądinąd fascynującej lektury, która wzbudza odrazę gdy pomyśli się o kim czytamy, ale i nie czarujmy się, także wzbudza niewielki uśmiech satysfakcji, iż śmierć ich dopadła, nieraz w niezwykle okrutny sposób. Wobec śmierci jednak wszyscy są równi.
Wiele kuriozalnych cytatów, opowieści przeczytacie w tej książce. Ja wybrałam jeden cytat, z którego nie wiem, czy śmiać się czy płakać, czy oburzać, biorąc pod uwagę, iż tuż przed śmiercią wypowiedział go Hitler... 
Po fakcie człowiek żałuje tylko, że był za dobry.
Ciekawie opisane są także losy doczesnych szczątków dyktatorów, różnica między potraktowaniem zwłok np. Mussoliniego, a  Stalina, ogromna.  
Ostatnie dni... to zbiór krótkich, fascynująco napisanych esejów obnażających koniec najbardziej okrutnych i znienawidzonych ludzi świata. To także doskonała lekcja historii i nauczka dla wszystkich - dla nas i potencjalnych tyranów.
Zachęcam do lektury tym bardziej, iż książkę czyta się błyskawicznie - raz z powodu fascynującego tematu, a  dwa za sprawą zręcznego pióra francuskich autorów.

sobota, 22 marca 2014

Rzym po polsku

Wydawnictwo Świat Książki, Okładka miękka, Moja ocena 6/6
Rzym, miejsce, do którego prowadzą wszystkie drogi, jedno z najbardziej znanych i najbogatszych w zabytki miast świata. Każdy, kto lubi podróżować, prędzej czy póżniej do stolicy Włoch zawita. Rzym można zwiedzać na wiele sposobów, ile osób, tyle różnorodnych tras turystycznych. Jednak chyba najbliższą sercu każdego Polaka, będzie trasa wiodąca po Rzymie polskimi śladami.
Adam Broż pokusił się o zebranie wszystkich polskich śladów i uczynienie z nich zwartego, fascynującego kompedium, dzięki któremu spojrzymy na Wieczne Miasto z innej, polskiej perspektywy.
W trakcie lektury niemal od razu przekonujemy się, iż polskie ślady są w Rzymie prawie wszechobecne. Znajdziemy je przede wszystkim w Watykanie, wszak to miejsce jest nierozerwalnie związane z Janem Pawłem II. Ale nie tylko. W stolicy Włoch przebywali także: Marysieńka Sobieska, Adam Mickiewicz, Cyprian Kamil Norwid, książę Stanisław Poniatowski, Zygmunt Krasiński i inni.Broź prowadzi nas także do miejsca, które wg. mnie jest we Włoszech najbardziej związane z Polską, na Monte Cassino.
Mało jest w mieście budowli, zabytków, które choćby w minimalnym stopniu nie były z Polską czy Polakami związane. W Rzymie byłam kilkakrotnie, wydawało mi się, że większość najpopularniejszych zabytków znam dobrze. Jednak w trakcie lektury niniejszej książki wielokrotnie otwierałam oczy ze zdumienia. Broż ukazuje bowiem miejsca znane w zupełnie innym świetle, dodatkowo wyłuskując polskość także w zabytkach mniej znanych i rzadziej odwiedzanych. Śmiało mogę napisać, iż autor stworzył książkę ze wszech miar wyjątkową, której dotychczas brakowało na naszym rynku. Jeżeli dodamy do tego mnóstwo ciekawostek, lekki styl pisarski, którym nakreślony jest rys historyczny, liczne anegdoty którymi to raczy nas autor, informacje, których nie znajdziemy w żadnym innym przewodniku oraz piękne, kolorowe zdjęcia, mamy pozycję wspaniałą, którą mogę polecić zarówno globtroterom, jak i osobom interesującym się polskością rozsianą na całym świecie. 
Zapraszam do wędrówki po Wiecznym Mieście, możecie ją odbyć za sprawą niniejszej książki nie ruszając się z fotela w domu.

Usteczka - Pola Kiński

Wydawnictwo Black
Nie potrafię ocenić tej książki. Jej treść przygniotła mnie, oburzyła, wręcz poraziła złem, a jednocześnie od lektury nie mogłam się oderwać i czytałam do póżna w nocy.
Klausa Kinskiego, świetnego aktora, znają chyba wszyscy, chociażby ze słyszenia. Ale kto zna tego samego Klausa Kinskiego człowieka? 
Autorka niniejszej książki, Pola Kinski, to pierwsza córka aktora, siostra bardziej od niej znanej Nasstasji dziś 60-letnia kobieta, która wiele, wiele lat temu przeżyła gehennę, koszmar, przed jakim stara się chronić swoje dziecko każdy rodzic. Jej ojciec nie tylko przed owym koszmarem jej nie ochronił, ale dodatkowo sam jej to piekło zgotował. Ten koszmar, jaki przez lata przeżywała wyszedł na światło dzienne w ub. roku, gdy Pola udzieliła wywiadu niemieckiemu magazynowi Stern. Ile ją to musiało kosztować. Po latach koszmaru kobieta  postanowiła przerwać milczenie, odrzeć legendę ojca ze złota i opowiedzieć o tym, jak wykorzystywał ją seksualnie jako dziecko i nastolatkę. Kobieta twierdzi, że była molestowana przez ojca od piątego roku życia. Zaczęło się od namiętnych pocałunków. Pierwszy raz miał ją zgwałcić, gdy miała zaledwie 9 lat. A dalej było coraz gorzej. Przez cały czas ojciec wmawiał jej, że to co z nią robi jest wyrazem miłości, jest zupełnie naturalne. Nie będę opisywać kolejnych przeżyć Poli, bo niedobrze mi się robi na samą myśl co ta kobieta, dziewczyna, dziecko musiała przeżyć. Nadmienię tylko, że gwałty jakich przez lata dopuszczał się na niej ojciec, nie były najgorszym czego z jego strony zaznała. 
Nie dziwię się, że jak pisze wydawca - książka ta wstrząsnęła sumieniami Niemców. Wszak przez kilka dekad hołubiono monstrum, oddawano prawie boska cześć genialnemu aktorowi, który był potworem. 
Przerażająca książka, a jednocześnie bardzo potrzebna. Podejrzewam, że dla samej Poli było to może jakieś swoiste oczyszczenie. Poza tym zrywając z postaci ojca złotą maskę, ukazując jego twarz, może poczuła ulgę, jeżeli o czymś takim w ogóle można mówić w tym kontekście. 
O pedofilii, o tego typu przypadkach, mimo, iż trudne, bolesne, trzeba mówić. Ukrywając je, zatajając poprzez milczenie, dajemy pedofilom swoiste przyzwolenie. 
Nie napiszę, czy zachęcam was do lektury czy nie. Sami musicie zdecydować.

piątek, 21 marca 2014

Nie traćmy ani chwili - Jill Mansel

Wydawnictwo Literackie, Okładka miękka, Moja ocena 5/6
Ufff, po ostatnio czytanej lekturze, która całkowicie wyczerpała mnie psychicznie, szukałam książki lekkiej, zapewniającej rozrywkę, relaks, ot typowego czytadła. Bez wahania sięgnęłam więc po książkę autorstwa Jill Mansell. To miało być moje drugie spotkanie z prozą tej brytyjskie autorki, stąd moja pewność, że doskonała rozrywka i uśmiech gwarantowane.
Nie traćmy.... to świetna lektura, pogodna, optymistyczna, idealna przy chandrze, czy zimowo-wiosennym zmęczeniu. Bohaterem jest mieszkający w Londynie Dexter, męźczyzna w typie czarującego łajdaka wiodący życie hulaki i playboya, w którego życiu jest miejsce tylko dla starszej siostry, a  od niedawna także dla słodkiej siostrzenicy. W ogóle, jak to u Mansell, wszystko jest słodkie i czarujące - Londyn, pod londyńska wieś, sąsiedzi, pijaczkowie  rezydujący w miejscowym pubie, nawet dziecięca kupa jest słodka, rozkoszna i czarująca. Ale taki urok i silą książek tej autorki. Pewnego dnia ukochana siostra umiera, a Dexter staje się ku swojemu przerażeniu jedynym opiekunem bardzo, ale to bardzo małoletniej siostrzenicy. Playboy opiekujący się kilkumiesięcznym niemowlakiem, to wróży jedno, kłopoty i to jakie. A jeżeli do tego dodamy spotkanie playboya z kobietą, która w przeciwieństwie do innych nie mdleje na jego widok z  rozkoszy i wrażenia (no powiedzmy nie okazuje tego), która to kobieta na równi fascynuje co irytuje playboya, to mamy hmmm niezwykłą opowieść. Mansell udało się ukazać całą sytuację w niezwykle sympatyczny, lekki i przekomiczny sposób. 
Ale nie tylko o tym jest ta książka. To także opowieść o tym, iż czasami jedno wydarzenie, jeden krok mogą zmienić całe nasze życie, że nie każda nawet najbliższa osoba jest taką, za jaką ją uważamy i w końcu, że nic tak nie myli, jak pozory.
Zachęcam do lektury. Mimo mrocznego początku opowieści naznaczonego śmiercią Laury, autorce udało się stworzyć wspaniałą, relaksującą, a przy tym z lekkim morałem opowieść. I takiej właśnie książki wczoraj szukałam.Nic dziwnego, iż powieści, których autorką jest Jill Mansell są rozchwytywane przez kobiety na całym świecie. Dzięki ich lekturze można choć na chwilę oderwać się od codzienności, od dręczących nas kłopotów i uśmiechnąć się. A o to przecież w przypadku tego typu książek chodzi.

czwartek, 20 marca 2014

Strach. Opowiadania kresowe

Wydawnictwo Fronda, Okładka miękka, Ocena 5,5/6
Recenzja moje męża.

Opowiadania nie są najbardziej lubianą formą literacką. Niektórzy uważają, iż niewielka ilość tekstu, jaka z reguły jest w nich zawarta, ogranicza ich przesłanie, wymowę, to co autor chciał w treści zawrzeć. Strach... przeczy tej tezie. Opowiadania (a jest ich 12) ukazują bezmiar ludzkiego okrucieństwa, to co jeden człowiek jest w stanie zrobić drugiemu w imię jakiejś chorej, urojonej ni to sprawiedliwości ni to zemsty. Ludobójstwo, śmierć, zabójstwa, akceptowalne przez dużą część jednego narodu, wszechogarniający strach i groza są w tym niewielkim tomiku opowiadań wszechobecne. Głównym bohaterem przewijającym się przez kolejne opowiadania jest Stanisław, którego możemy utożsamiać z osobą autora. Męźczyznę poznajemy w momencie, gdy trwa II wojna światowa. Wraz z rodziną zamieszkuje on w niewielkiej wsi na polskich kresach wschodnich. To automatycznie sprawia, że jego los, jego każdy dzień związany jest zarówno z codziennością polską, jak i ukraińską, a to determinuje jego zachowanie, życie, postrzeganie świata. Stanisław jest bowiem świadkiem wielu, zbyt wielu okrutnych akcji banderowców, którzy nieludzko traktują swoich wieloletnich sąsiadów i to w imię jakiejś chorej, całkowicie niezrozumiałej sprawiedliwości. Jak wspomina sam bohater, banderowcy pojawiali się nagle, niczym bezszelestne, czarne potwory i wyrzynali wieś po wsi. Dla Stanisława byli oni kimś znacznie gorszym niż zwyczajni mordercy. Dla nich liczyło się tylko zarżnięcie, zamęczenie kolejnego Polaka oraz fakt, iż dzięki temu stają się bohaterami nowej Ukrainy. Swoistym trofeum, którym się chlubili były rękawiczki, czyli...skóra w całości ściągnięta z dłoni ofiary. Takie rękawiczki nosili zatknięte za pasek. Ten który miał ich więcej był większym bohaterem i prawdziwym synem Ukrainy.
Strach, okrucieństwo, zło są w książce na porządku dziennym. Niby są to opowiadania, ale jakże prawdziwe, bo oparte na faktach. Niby to krótkie formy literackie, ale tak przepełnione złem, krzywdą ludzką, że aż niepojęte, jak udało się autorowi zawrzeć tyle na tak niewielu stronach.
Ta książka to wstrząsająca lektura i porażający fragment polskiej historii. Zachęcam do lektury.



Wypędzeni - R. M. Douglas

Wydawnictwo RM, Okładka miękka, Moja ocena 6/6
Dzisiaj chciałabym wam przybliżyć pozycję, którą skończyłam podczytywać wczoraj wieczorem, a czytałam "w odcinkach", tak dużo zła i okrucieństwa częstokroć bezsensownego jest w niej. Książka ta wstrząsnęła mną ogromnie i to z różnych powodów. Ale po kolei.
Niezwłocznie po zakończeniu II wojny światowej, zwycięskie państwa przeprowadziły największą w historii akcję przymusowych przesiedleń. Ich rezultatem była największa w historii migracja jednego narodu. Tym narodem byli Niemcy. Władze zwycięskich mocarstw (brytyjskie, amerykańskie, radzieckie) przesiedliły miliony ludzi nie tylko niemieckiej narodowości, ale także każdej innej, będące osobami niemieckojęzycznymi. Wysiedlono ich z terenu Polski, Węgier, Czechosłowacji, Rumunii, Jugosławii i wygnano na tereny nowych Niemiec, tych, które powstały po kapitulacji w 1945 roku. Zapomniano przy tym zupełnie, iż ówczesne Niemcy były jedną wielką ruiną. Jak szacują historycy przesiedlono ok.12 milionów osób. Niektórzy podają liczbę sięgającą nawet 14 milionów. Co wywarło na mnie ogromne wrażenie, to fakt, iż nie były to tylko osoby walczące w czasie wojny. Ba, naukowcy opierając się na różnorodnych danych, szacują, że wśród przesiedlonych takich osób było paradoksalnie niewiele. Głównie do emigracji zmuszano kobiety, starców i dzieci. Większość z nich, z działaniami wojennymi miała niewiele, lub wręcz nie miała nic wspólnego. Dla przeważającej grupy tych osób, już sama wojna była złem,a przesiedlenie dopełniło koszmaru. Nie twierdzę, że wszystkie kobiety i wszyscy starcy byli niewinni, ale część na pewno. A dzieci? Od razu nasunęło mi się pytanie - czy za zbrodnię mniejszej lub większej grupy osób danej narodowości, można karać cały naród? Czy w takim konkretnym przypadku kwestia odpowiedzialności zbiorowej ma w ogóle rację bytu?
Setki tysięcy ofiar (tu zdania historyków są podzielone)w trakcie tej przymusowej migracji straciło życie. Było to skutkiem chorób głodu, zimna, a także (a może przede wszystkim) bestialskiego okrucieństwa, jakiego dopuszczały się osoby nadzorujące bezpośrednio akcję przesiedlania. Przesiedlanych (przed wywozem ich z dotychczasowego miejsca zamieszkania) umieszczano w obozach tymczasowych. W kolejnym etapie przez kilkanaście dni, a często nawet przez miesiąc, wieziono ich do Niemiec i tygodniami przetrzymywano na bocznicach kolejowych w bydlęcych wagonach. Wagony te często były zamykane, plombowane, a więzionym w ten sposób ludziom nie dostarczano ani wody, ani jedzenia. Ci, którzy zdołali tą gehennę przeżyć, trafiali do swojej nowej ojczyzny, do miejsc, które z reguły były jedną wielką ruiną, gdzie nie było absolutnie nic, ani mieszkań, ani ubrań, ani jedzenia, ani leków. Wygnańcy nie posiadający niczego, będący osłabionymi, często przerażonymi ludźmi, padali ofiarą czegoś, co wtedy powszechnie nazywano...dziejową sprawiedliwością. I tu po raz kolejny automatycznie nasuwa mi się pytanie, które zadałam wcześniej.
Co mnie zadziwiło, to fakt, iż z tej okrutnej akcji przesiedleńczej uczyniono kuriozalny wręcz materiał propagandowy. Na całej linii przesiedleń, we wszystkich krajach obecne były setki, a często tysiące dziennikarzy, którzy relacjonowali wszystko do swoich gazet, dokumentując akcję tysiącami zdjęć. Obserwowali to także dyplomaci i pracownicy organizacji humanitarnych.Od razu pragnę oddać sprawiedliwość, nie wszyscy z obserwatorów zagranicznych byli bierni. Istniała spora grupa osób, która próbowała interweniować u siebie w kraju, w rządach państw, z których dokonywano wysiedleń. Efekt był różnoraki. Na ogół sprawę tę, próby ingerencji, nawet zamieszczane w prasie artykuły kwitowano milczeniem lub komentarzem, iż to dziejowa sprawiedliwość, a wszystko to jest wyolbrzymione. Istniała jednak wyjątkowo aktywna grupa, chcąca zmienić los wypędzanych. Naciski wspomnianej grupy doprowadziły do tego, czego nie udało się wywalczyć organizacjom humanitarnym. Otóż pod koniec stycznia 1947 roku czechosłowackie MSW zezwoliło na wizytację wszystkich obozów przesiedleńczych. O tym, co wizytujący zobaczyli, o koszmarze przesiedlanych opowiada autor książki. Co istotne, materiały do rozdziału traktującego o przesiedleńczych obozach pochodzą z notatek wizytujących obozy, są więc wiarygodnymi dokumentami.
Ale wróćmy do osób wysiedlanych. Część z nich stanowili tzw. Volksdeutsche, częstokroć aktywnie współpracujący w czasie wojny z okupantem. I tak się zastanawiam, czy ich czyny w czasie wojny, czy ewentualne denuncjacje etc mogą usprawiedliwiać póżniejsze okrucieństwo w trakcie przesiedlenia?
Przyznam się, iż po lekturze tej książki mam mieszane uczucia i nie potrafię o treści zapomnieć. Z jednej strony żal mi osób przesiedlanych. Duża ich część, to były ofiary zarówno bestialskiej wojny, chorej polityki Hitlera jak i póżniejszej zemsty przesiedlających. 
Z drugiej strony, lata II wojny światowej, to było istne piekło, jakie zgotowali nam Polakom i pozostałej części Europy Hitlerowcy. Zbrodnie, jakich się dopuścili były tak okrutne, tak niewyobrażalne, że krytykowanie akcji przesiedleńczej jest moim zdaniem nie na miejscu. Ale czy jeden naród ma prawo krzywdzić inny w imię swoistej sprawiedliwości, która i tak nie wskrzesi milionów ofiar, nie zabliżni ran na ciele i duszy, nie naprawi wyrządzonego przez nazistów zła. Przecież to zwykła zemsta niewiele mająca wspólnego ze sprawiedliwością. Tym bardziej, iż wielu zbrodniarzy wojennych zostało osądzonych w powojennych procesach. 
A z jeszcze innej strony, czy ktoś kto tak jak ja urodził się wiele lat po wojnie, ma prawo zadawać takie pytania i osądzać przesiedlających? Nie osądzam, nie krytykuję samej akcji wysiedleń. Przerażenie ogarnia mnie tylko jeżeli chodzi o sposób jej wykonania.
Tak, jak na wstępie wspomniałam, książka zostawiła mnie z mętlikiem w głowie i wieloma, zbyt wieloma pytaniami, na które chyba nikt nie zna odpowiedzi. Jest to jedna z najbardziej poruszających książek historycznych, jakie kiedykolwiek czytałam. Jest to tez pozycja niezwykle ważna i potrzebna. Do 1989 roku rzadko kto poruszał temat wypędzonych. Po otwarciu archiwów w postkomunistycznych krajach, historycy zyskali dostęp do nowych, skrywanych dotąd dokumentów. Dzięki temu posiadamy coraz więcej danych o akcji przesiedleńczej. Co chyba zrozumiałe, spojrzenie na temat będzie różne u badaczy niemieckich, jak i u historyków spoza tego kraju. Temat jest trudny i bardzo bolesny. Dlatego autor książki skupia się w niej przede wszystkim na pewnych jego aspektach. Są nimi: obozy przesiedleńcze, akcje wysiedleń, wpływ akcji na międzynarodową sytuację i historię, rola w całości kwestii, jaką odegrały zachodnie mocarstwa alianckie. Douglas nie porusza natomiast wielu innych kwestii, wśród których wg. mnie najbardziej drażliwą są żądania zwrotu majątków jakie na terenie Polski, Czechosłowacji i Węgier zostawili wysiedleni. Na temat tych roszczeń mam swoje zdanie, nie będę go jednak tutaj publikować, podobnie jak nie wspomina o tej kwestii autor książki.
Jest jeszcze jeden aspekt kwestii wysiedleń, który najbardziej mnie poruszył. To rozdział traktujący o dzieciach, o tym co z nimi robiono, jak je oddzielano od rodziców, zmuszano do katorżniczej pracy, głodzono, bo trudno uznać rację niespełna 500 kcal za wystarczającą do życia. Ja rozumiem, po zakończeniu wojny wiele osób mogło mieć uraz nawet do Niemców nie mających z okupacją nic wspólnego. Ale na Boga, to były dzieci, niewinne istoty. Trudno za grzechy ojców, matek, czy grupy szaleńców stojących na czele III Rzeszy karać kilkuletnie dzieci. Los jaki spotkał dzieci w momencie wysiedleń, to jak je traktowano niczym nie ustępował temu, co z dziećmi czynili kilka miesięcy czy lat wcześniej naziści. I to ma być sprawiedliwość? Dla mnie to okrucieństwo nie do przyjęcia, którego nic nie usprawiedliwia. Lektura tego rozdziału utwierdziła mnie w opinii, że ludzie w sprzyjających im okolicznościach (tu powojenna bezkarność i dokonywanie "sprawiedliwości dziejowej") są w stanie dokonać najgorszego, najbardziej bestialskiego czynu. Niestety, ale od lat, im więcej widzę, im więcej czytam, tym mam gorsze zdanie o gatunku ludzkim. Przyznam się, iż w trakcie lektury książki byłam zszokowana. Do koszmaru obozów koncentracyjnych jesteśmy niejako przyzwyczajeni, oswojeni z tym tematem. Kwestie wysiedleń rzadko się porusza. Jednak w/w rozdział opowiadający o losach dzieci, sprawił, iż w trakcie lektury bez przerwy płakałam. Nie byłam w stanie czytać tego fragmentu książki bez emocjonalnego zaangażowania. 
Douglas w trakcie pracy nad książką korzystał z materiałów historycznych, archiwów. Nie interesowały go natomiast relacje osób przesiedlonych. Dlaczego? Jak sam twierdzi przede wszystkim dlatego, iż nie ma możliwości ich zweryfikowania. 
Gorąco zachęcam do lektury. Książka jest doskonale opracowana, napisana językiem bardzo przystępnym oraz potrzebna. Sądzę, że przynajmniej dużą jej część powinien przeczytać każdy, kto chce zrozumieć póżniejszy (ale i obecny) bieg wydarzeń na arenie historycznej.

środa, 19 marca 2014

Sen Kleopatry

Wydawnictwo Znak, Okładka miękka, Moja ocena 5/6
Kleopatra, uosobienie piękna, seksapilu, władzy, bez mała bogini, z pewnością ikona antycznego świata i jedna z najbardziej znanych kobiet wszech czasów. Napisano już o niej tyle książek, że po pozycję autorstwa francuskiego egiptologa (jednego z najbardziej znanych na świecie) przyznaję, sięgnęłam z lekką obawą. I przeżyłam bardzo mile rozczarowanie.
Losy Kleopatry śledzimy poprzez pryzmat objęcia przez nią władzy, romansu z Juliuszem Cezarem i rządów, które królowa sprawowała w Egipcie. Autorowi udała się rzecz rzadko spotykana, bowiem konwencja książki to swoiste połączenie wykładu historycznego z barwną i porywającą powieścią. Między opowieść beletrystyczną wplecione są historyczne dokumenty (jednak w formie zbeletryzowanej), co daje niezwykły, bardzo ciekawy efekt. Podobnie interesującym jest ustawienie obok postaci całkowicie fikcyjnych i tych, które znamy czy to z historii, czy z mitów i legend. Jacq serwuje porządną porcję antycznej historii, którą śledzimy w barwnej, porywającej opowieści. Wspaniała lekcja także dla historycznych niejadków oraz tych, którzy uważają, iż historia to nuuuda. 
Kolejnymi atutami książki są krótkie rozdziały, w zasadzie przypominające stop klatki z filmu, które w połączeniu z wciągającą intrygą i błyskawicznym tempem akcji nie pozwalają nawet na najmniejsza nudę w trakcie lektury. 
Sen Kleopatry to bez wątpienia porywająca, doskonale dopracowana (także jeżeli chodzi o oddanie antycznych szczegółów) opowieść o kobiecie o tyle wspaniałej, niebanalnej co moim zdaniem przerażającej i o czasach w jakich przyszło jej żyć i rządzić. Jacq rewelacyjnie kreśli jej sylwetkę na tle epoki, ukazując nam nie tylko władczynię dążąca do celu po trupach,a le także zwyczajna kobietę.
Zachęcam do lektury także osoby nie przepadające za historią, ale lubiące po prostu doskonałą prozę. Z pewnością się nie zawiedziecie.

wtorek, 18 marca 2014

Czarny dom - Peter May

Wydawnictwo Albatros, Okładka miękka, Moja ocena 5,5/6
Po Czarny dom sięgnęłam skuszona (nie ukrywam tego) bardzo pozytywnymi recenzjami w polskiej i zagranicznej blogosferze. Miałam pewne obawy, czy nie zawiodę się na książce, bo wiadomo, jak to często jest z niezwykle chwalonymi pozycjami. Jednak moje obawy były całkowicie bezzasadne.  
Czarny dom, to pierwszy tom trylogii autorstwa Petera Maya. Jeżeli kolejne części będą co najmniej tak dobre jak ta, to mamy prawdziwą gratkę dla wielbicieli kryminałów.  
Akcja rozgrywa się na szkockiej wyspie Lewis w archipelagu Hebrydów Zewnętrznych. Przybywa na nią policjant, Fin McLeod, który ma za zadanie rozwiązać zagadkę tajemniczego morderstwa. Dreszczyku całej sprawie dodaje fakt, iż Fin po wielu latach wraca do miejsc, z którymi jest niezwykle silnie związany. Wychował się on bowiem na wyspie Lewis, a opuścił ją w wielce tajemniczych okolicznościach, które dzięki licznym retrospekcjom poznajemy w trakcie lektury kryminału.Poznajemy przeszłość policjanta, która jak pokaże drobiazgowo prowadzone śledztwo, jest niezwykle silnie związana z terażniejszością. To po raz kolejny dowodzi, ze żaden człowiek nie może żyć w całkowitym oderwaniu od swoich korzeni. Nie da się, one prędzej czy póżniej dadzą o sobie znać. Jesteśmy także świadkami silnych emocji i demonów przeszłości, które nie opuszczają policjanta od momentu przybycia na wyspę.
Tajemnice, ludowe wierzenia, zabobony, przeszłość i terażniejszość, które nierozerwalnie się ze sobą splatają, ruiny samotnych domostw, grzmiące morze, klify, nagie skały i ta lekko uchwytna groza w tle. Trzeba autorowi przyznać, iż jest mistrzem w budowaniu napięcia, mnożeniu kolejnych (niezwykle sensownie ze sobą powiązanych) wątków, podsuwania mylnych tropów. 
May stworzył doskonały, klasyczny odrobinę noir kryminał, w którym równie wielkie (o ile nie największe) znaczenie ma doskonale skrojona powieść obyczajowo-psychologiczna z niezwykle silnym wątkiem ludowym. Fin McLeod to wyjątkowo sprawnie odmalowany bohater, który od wielu lat przed czymś ucieka. Przed czym? A to już sami musicie odkryć w trakcie lektury, do której gorąco zachęcam. A ja niecierpliwie czekam na kolejny tom trylogii.

poniedziałek, 17 marca 2014

Z ostatniej chwili - Małgorzata Sobieszczańska

Wydawnictwo Oficynka, Okładka miękka, Moja ocena 5-/6
Wielce udany debiut:) oby tak dalej. Ale do rzeczy.
Główna bohaterka książki Natalia jest dziennikarką, wydawcą wiadomości w dużej prywatnej stacji telewizyjnej. Jej życie jest złożone z samych newsów, urywanych informacji, stop klatek. W pracy układa jej się doskonale, w życiu prywatnym różnie. Natalia zagoniona, zapętlona między coraz bardziej wymagającą prace, a z reguły pusty i zimny dom, nie przypuszcza, że już za moment jeden z dziennych newsów, jedna stop klatka zmieni ejj całe życie. Tuż przed głównym dziennikiem, przychodzi do redakcji wiadomość o strzelaninie przed sądem. Zginęło w niej dwoje ludzi – były poseł oraz przypadkowy przechodzień. Kiedy na ekranie widać martwe ciała, wiatr porusza przykrywającą je folią i odkrywa twarz zabitego przechodnia. Okazuje się, że to mąż Natalii. W tym momencie jej życie wywraca się do góry nogami, z twórcy informacji zamienia się w jej temat. Co prawda prokuratura i policja rozpoczynają i prowadzą bardzo sprawne śledztwo, ale Natalia po części nie wierząc w skuteczność organów ścigania, po części nakręcana ciekawością i wściekłością na zmarłego męża, sama rozpoczyna śledztwo. Gdyby tylko wiedziała, dokąd śledztwo ja zaprowadzi...
Autorce trzeba przyznać, iż świetnie odmalowała portret Natalii, kobiety pod 40kę z praktycznie nie istniejącym życiem prywatnym, nakręconej adrenaliną newsów. W trakcie lektury zastanawiałam się, czy będąc taka Natalią zrezygnowałabym z prowadzenia śledztwa, wszak czasami lepiej nie poznać prawdy. Ale chyba nie. Nieznane kusi, choćby miało się póżniej żałować, że się odkryło tajemnice. 
Książka jest świetnie napisana, szybko, sprawnie, krótkie rozdziały, a raczej mini rozdziały, do złudzenia przypominające newsy informacyjne, tak  mi się od razu skojarzyło. Doskonale ukazane sylwetki wszystkich bohaterów. Każda z postaci (nieważne pierwszo- czy drugoplanowa) jest arcyciekawie i zręcznie odmalowana. 
Tylko zakończenie odrobinę mnie rozczarowało. Tzn. może nawet nie rozczarowało, tylko w trakcie lektury całej książki odczuwa się niesamowitą adrenalinę i ciekawość, a jak się okaże śmierć męża Natlaii była...a to już nie zdradzę, napiszę tylko, że spodziewałam się innego rozwiązania. 
Gorąco zachęcam do lektury tej niepozornej książki. Mam nadzieję, że was równie pozytywnie zaskoczy, a lektura będzie wielka przyjemnością. 

niedziela, 16 marca 2014

Zadyma w dzikim sadzie

Wydawnictwo Literackie, Okładka miękka
To moje drugie spotkanie z prozą indyjskiej pisarki Kiran Desai. Recenzja Brzemienia rzeczy utraconych tutaj (klik).
To pierwsza książka w dorobku Desai, która to tytułem tym zdobyła rzesze wiernych fanów na całym świecie. Czy ja do nich także należę? No cóż, trudno to jednoznacznie stwierdzić. Książka z pewnością jest inna, ciekawa, barwna, wieloznaczna, czyli taka, jakie są Indie. Jednak żebym oszalała na jej punkcie, to tego nie mogę stwierdzić.
Akcja opowieści ponownie rozgrywa się w niewielkim, ba maleńkim, górskim indyjskim miasteczku, no bądżmy szczerzy - w typowej górskiej osadzie-dziurze. Domyślacie się z pewnością czym taka wiejsko-miasteczkowa dziura się może charakteryzować?! Przede wszystkim ciasnotą (i zarówno jeżeli chodzi o domy, uliczki, jak i hmm sposoby myślenia), kurzem, brudem, wścibstwem mieszkających tam ludzi. Jeżeli dodamy do tego odrobinę indyjskiego kolorytu mamy o tyleż ciekawą co powiedzmy średnio nęcącą mieszankę. Trzeba Desai przyznać, w opisach, plastycznym odmalowywaniu tła, lokalnego folkloru i szczegółów wszelakich jest niezrównana. Już w trakcie początkowej wizyty w owej górskiej osadzie, miałam ochotę porządnie się umyć. 
I tam, pośród kurzu, brudu, lepianek wścibskich spojrzeń mieszka sobie Sampath. Możemy go przyrównać do takiego może nie tyle wsiowego przysłowiowego głupka, co takiej olamy (jak mawiała moja babcia), niedojdy. Mieszka sobie, nikomu w zasadzie nie wadzi, pracuje na zapleczu miejscowej poczty. Prowadzi życie tak nudne, że strach. Wydawałoby się, iż w jego życiu nic się nie zmieni, tak sobie będzie wegetował i wegetował. Nic bardziej mylnego. Otóż na weselu córki szefa, Sampath wywołuje prawdziwy skandal, po którym zostaje wylany z pracy. Zamiast szukać nowej posady, co powiedzmy w warunkach osady, w której przyszło mu wegetować, nie jest łatwym zadaniem, Sampath wdrapuje się na drzewo, siada na gałęzi i zaczyna wygłaszać prawdy objawione, które tylko w jego mniemaniu są mądrymi. Szczerze, mówiąc, są to takie głupoty, że po przeczytaniu 2-3 miałam ochotę go sama z tej gałęzi zrzucić:). O dziwo, pod jego drzewo zaczyna schodzić się coraz więcej osób, ba, zaczynają do niego bez mała pielgrzymować, no i zaczyna się. Tu trzeba autorce przyznać, iż pęd ludzi, ich mentalność, momentami głupotę udało się jej cudnie ukazać. Tę ludzką charakterystykę można przyrównać do każdej grupy społecznej, rasowej, kulturowej. Ludzie wszedzie, w pewnych sytuacjach są identyczni. Kolejnym plusem są także opisy kulinarne, a konkretnie potraw, które przygotowuje matka Sampatha. Ślinka leci od samego czytania. 
Koniec książki jest odrobinę przesadzony, ale generalnie jest to świetna opowieść, choć muszę przyznać, że w niektórych momentach Desai przesadza z poczuciem humoru, trąci Monthy Pytonem odrobinę przerobionym na indyjską modłę. Może to kwestia różnic kulturowych. 
Zachęcam do lektury. Po Zadymę...z  pewnością warto sięgnąć. Książka barwna, wieloznaczna, lekka, a momentami przyprawiająca zarówno o wybuchy śmiechu jak i ból głowy. Warto poznać prozę Kiran Desai, zobaczyć czym inni się zachwycają i czy nas też to zachwyca. 



sobota, 15 marca 2014

Marcowe fiołki

Wydawnictwo Między Słowami, Okładka miękka, 304 s., Moja ocena 4,5/6
Bohaterką książki jest pisarka Emily przeżywająca kryzys twórczy i borykająca się z problemami w życiu osobistym. Ostatnie kilka lat było pasmem szczęścia w jej życiu, poślubiła wspaniałego, wymarzonego męźczyznę, wydała książkę, która została doceniona zarówno przez krytykę i czytelników. Jednak, jak w tym powiedzeniu, wszystko co dobre szybko się kończy, zbyt szybko. Wena ją opuściła, podobnie jak mąż, który wyprowadził się do innej kobiety. Emily będąc na skraju załamania nerwowego nie wie co ze sobą i swoim życiem zrobić. W pewnym momencie pakuje niezbędne rzeczy i ucieka do miejsca, które od lat kojarzy jej się tylko z tym co dobre, do ciotki Bee, mieszkającej na wyspie Bainbridge u wybrzeży Seattle. Tam Emily będąc dzieckiem i nastolatką spędzała chwile szczęścia i beztroski, tam miała swoich znajomych, tam mieszkała. Jednak los po raz kolejny drwi z niej i mimo, iż samo otoczenie na wyspie nie zmienia się zbytnio, mimo, iż spotyka starych znajomych (nawet stare miłości), nie jest jej dane zaznać spokoju. Czeka na nią zagadka do rozwikłania związana z przeszłością i sekretami jej najbliższych.Emily pozna także Jacka przy którym mocniej zabije jej serce, a którego ukochana ciotka każe jej się wystrzegać. 
Fabuła w sumie banalna, zdarta do bólu, sami musicie przyznać. Jeżeli mam być szczera, to lekturę książki rozpoczynałam z lekkim niedowierzaniem, jakim cudem ta niezbyt gruba o banalnej fabule książka może być takim hitem, cieszyć się takim uznaniem u milionów czytelniczek. 
Jednak mimo sztampowej fabuły, muszę przyznać, książka ma w sobie to coś. Początkowe 2-3 rozdziały były banalne, to fakt, jednak zgodnie z zasadą - im dalej w las...z każdym kolejnym rozdziałem opowieść przykuwała mnie do siebie coraz bardziej. Co prawda stwierdzenie, że od lektury nie mogłam się oderwać, jest odrobinę przesadzone, ale historia (a szczególnie tajemnica z przeszłości) wciągnęła mnie i to bardzo. 
Gorąco zachęcam do lektury osoby szukające lekkiej, ale wciągającej lektury, takiej, przy której można się zrelaksować, z której bohaterami czytelnik się związuje i za których trzyma w trakcie lektury kciuki.