wtorek, 27 lutego 2024

Czarownica z Bostonu - Chris Bohjalian

 



Wydawnictwo Sonia Draga, Moja ocena 5/6
Każda książka tego autora jest inna, każda równie fascynująca, niebanalna, momentami nawet niezwykła. Nigdy nie wiadomo czego się po autorze spodziewać. Czarownica z Bostonu jest tego kolejnym dowodem.
Jest to książka różniąca się od poprzednich chociażby dlatego, że jej akcja rozgrywa się w I połowie XVII wieku. Jest to niezwykle poruszająca historia Mary, która chciała tylko prawa do decydowania o swoim losie, m.in prawa do rozwodu z okrutnym, brutalnym alkoholikiem. W XVII wieku było to nie do pomyślenia. Za to, za odwagę wyjścia z narzuconych ram, za bycie mądra kobietą Mary stanęła przed sądem. Ponieważ była młoda, piękna, waleczna i mądra, dużo mądrzejsza od oskarżających ją mężczyzn, został postawiony jej zarzut bycia czarownicą. Dla nas, żyjących w XXI wieku, to śmieszne. Mary z pewnością do śmiechu nie było. Jej walka o wolność i samostanowienie, szczęście szybko okazała się heroiczną walką o życie. Bardzo mocno jej kibicowałam.
Historia z pozoru banalna, jakich wiele. To fakt. Wielu autorów bazuje na znanych schematach, wydarzeniach, które ktoś inny opisał. Wszystko jednak zależy od tego w jaki sposób znana historia zostanie opisana, jaki autor to uczyni. Bohjalian jest wyjątkowym pisarzem. Jest świetnym, doskonale władającym piórem pisarzem, a jego książki są na najwyższym poziomie i zabierają czytelnika w niesamowitą podróż. Czyta się je genialnie, choć nie ukrywam, to książki dla cierpliwych, lubiących delektować się słowami, powoli snutą historią. W Czarownicy z Bostonu nie ma grama pospiechu, jakiegokolwiek elementu sensacji np. ala Dan Brown. To zupełnie inny rodzaj literatury.
Nie jest to lekka, łatwa książka, chociaż z pozoru taką może się wydawać. Bohjalian jak zwykle wiele wymaga od swoich czytelników, ale i wiele im daje. Przede wszystkim niesamowitą, inteligentną rozrywkę, niebanalną lekturę i sporą porcję zaskoczenia. Polecam. Gwarantuje czytelniczą satysfakcję i zaskoczenie.


 


piątek, 23 lutego 2024

Cywilizacja komunizmu - Leopold Tyrmand

 


Wydawnictwo MG, Moja ocena 6/6

Powrót po kilku latach do dzieł ubóstwianego przeze mnie bezkrytycznie (tak, przyznaję to) Leopolda Tyrmanda i ciągle odnajduję w jego dziełach coś nowego.
Tyrmand tak pisał w swojej książce (...) Życie w komunizmie jest piekłem, ale nie dla wszystkich. Jest piekłem dla ludzi dobrej woli. Dla uczciwych. Dla rozsądnych. Dla chcących pracować z pożytkiem dla siebie i dla innych. Dla przedsiębiorczych. Dla tych, którzy chcą coś zrobić lepiej, wydajniej, ładniej. Dla tych, którzy chcą rozwijać, wzbogacać, pomnażać. Dla wrażliwych. Dla prostolinijnych i skromnych. Natomiast dobrze prosperują w komunizmie głupcy niedostrzegający własnej marności i śmieszności. (...)
To tylko fragment Cywilizacji komunizmu, ale dokładnie obrazuje on, co autor sądził o komuniżmie i życiu w tym ustroju.
Losy wojenne rodziny Tyrmanda były dramatyczne - ojca zamordowano na Majdanku, matka przeżyła i po wojnie wyemigrowała do Izraela. Z rodziny ojca ocalała czwórka rodzeństwa. Cała rodzina matki zginęła w warszawskim getcie. Po powrocie do kraju (1946) Tyrmand pracował najpierw jako dziennikarz w Expresie Wieczornym i Słowie Powszechnym. Co i w jakich warunkach tworzyli wtedy dziennikarze, możemy się tylko domyślać. Daleko im było do wolności słowa. A, że Tyrmand był przede wszystkim nonkonformistą i to przez duże N, było mu wyjątkowo trudno.
Podejście pisarza do komunizmu, do życia w nim wynika z jego nastawienia i życiowych doświadczeń. Bunt na ile mógł wyrażała słowem pisanym, ale i ubiorem, stylem bycia. Współcześni mu różnie go traktowali. Dla niektórych był nikim, człowiekiem przegranym, któremu powinęła się noga, wariatem, co nie chce zrozumieć dziejowej konieczności i nie bierze udziału w realizacji postulatów socrealizmu. Dla niektórych był barwną postacią Warszawki, cynicznym bikiniarzem w kolorowych skarpetkach, arbitrem elegancji, propagatorem zachodnich nowinek. Dla niektórych był wzorem postawy niezłomnej, człowiekiem, który niedostatek i brak możliwości publikowania przedłożył nad ewentualną karierę i zaszczyty – z lojalności dla swoich przekonań.
Przez wielu uważany był jednak za człowieka o niezłomnej postawie. Dlaczego? Z wielu powodów, ale wg. mnie najbardziej jaskrawym tego przykładem może być powód, dla którego stracił pracę w Tygodniku Powszechnym - wraz z całą redakcją – odmówił druku nekrologu Stalina w wersji podyktowanej przez władze. Został wtedy, podobnie jak inni pracownicy Tygodnika obłożony nieoficjalnym zakazem druku. Utrzymywał się z przypadkowych zajęć: korepetycji, pisania reklam i sprzedaży własnych opowiadań na scenariusze filmowe. Tyrmand był człowiekiem z twardym karkiem i twardym charakterem, w żadnym wypadku nie był chorągiewką wiejącą zgodnie z wiatrem komunistycznym.
Zastanówmy się - ilu z nas potrafiłoby się w tamtych czasach, w tamtej rzeczywistości nie ugiąć się, wytrwać w swoich poglądach? A Tyrmand wytrwał. Przy tym był postacią niezwykle barwną - wielbicielem jazzu, kolorów, wolności i życia po prostu.
Trudno jednoznacznie ocenić, zaklasyfikować Cywilizację komunizmu. Nawet sam autor tego nie robi. Twierdzi za to, że książka ta (...) nie ma absolutnie pretensji naukowych, ani publicystycznych, ani dziennikarskich. Ma pretensje literackie. Mimo to nie jest ani beletrystyką, ani literackim esejem. Jest ona pamfletem na komunizm, zamierzonym przejaskrawieniem istniejącej rzeczywistości. (...)
Wg. mnie to niesłychane, kolejne, zdecydowanie warte poznania dzieło Leopolda Tyrmanda, człowieka wyjątkowego, niezwykłego, wartego zapamiętania. Polecam ze względu na wspaniały język, warsztat i celne oko autora.
Tych, którzy znają i jak ja uwielbiają dzieła autora, do lektury zachęcać nie trzeba.
Pozostałym pozostaje tylko sięgnąć po którekolwiek z dzieł Leopolda Tyrmanda i poznać tego niezwykłego człowieka, którego dzieła są niejako przedłużeniem i zwierciadłem jego życia. Leopold Tyrmand potrafił żyć tak, jak sam chciał, a nie tak, jak tego od niego oczekiwano. To ogromny dar, a wolność, którą wybrał jest najważniejsza. Każdy z nas ma wielkie plany, marzenia, ale niewielu ma możliwość i odwagę je realizować i żyć po swojemu. Tyrmand potrafił. I chwała mu za to.

środa, 21 lutego 2024

Wracam do domu - Karin Smirnoff

 



Wydawnictwo Poznańskie, Moja ocena 6/6
3. tom serii Saga Rodziny Kippów. Czy równie mocny, doskonały i poruszający, jak wcześniejsze części? Napisze jedno, Karin Smirnoff we wszystkich tomach umieściła absolutnie wszystkie ludzkie traumy, przywary, cechy negatywne (tych najwięcej) i pozytywne (tych dużo mniej), dała czadu, jak to się kolokwialnie mówi.
Literatura skandynawska słynie z wręcz wiwisekcji ludzkich charakterów, przywar, przeszłości. Jednak w Sadze Rodziny Kippów skumulowało się dosłownie wszystko. Może na tym tez polega siła tej trylogii, każdy, absolutnie każdy czytelnik w historii Jany znajdzie mniej lub więcej własnych przeżyć, uczuć, wahań, traum.
Dzieło, które stworzyła Smirnoff jest naprawdę genialne i koniecznie trzeba je poznać.
Sama Jana, postać dziwna, kuriozalna, ale też na swój sposób bliska czytelnikowi. Bez wątpienia to inna bohaterka niż te znane z wcześniejszej literatury. Pisarka na kartach trylogii powołała do życia niesamowitą kobietę, uosobienie nas samych, kogoś, kto jest dziwnie bliski większości z nas. Jana Kippo zapada w pamięć na bardzo długo, o ile nie na zawsze.
Od początku lektury Wracam do domu zastanawiałam się, czy w tym finałowym tomie Janę spotka coś dobrego, czy to czas na dobre zakończenie, na coś pozytywnego. Nie zdradzę wam, jaki będzie finał. Gorąco za to zachęcam do lektury tej książki i całej trylogii. Nadmienię tylko, iż Wracam do domu to najtrudniejszy ze wszystkich tomów.
Rozpacz, łzy, krzyki, cierpienie wyzierają z każdej kolejnej strony. Tak jest także w poprzednich tomach. Jednak w 3. części ogrom bólu, ale i nadziei jest wprost niewyobrażalny.
Trudno także czyta się ze względu na sposób pisania autorki. Brak interpunkcji to jedno, do tego przyzwyczaiły nas poprzednie tomy. Tutaj doszła przedziwna zabawa narracją. Sami zobaczycie o co chodzi. Polecam. Nastawcie się jednak na bardzo trudną lekturę.


środa, 14 lutego 2024

Popłynę przed siebie jak rzeka - Shelley Read

 



Wydawnictwo Marginesy, Moja ocena 5,5/6

Bardzo dobra, mocna i bolesna książka o dorastaniu, podejmowaniu trudnych decyzji, miłości, zyskach, stratach i tym, co tak naprawdę się w życiu liczy.
W to wszystko bardzo zręcznie wplecione są większe i mniejsze, tak naprawdę chyba wszystkie, bolączki XX wieku. Wielu z nas we fragmentach tej bardzo mocno działającej na czytelnika historii, odnajdzie elementy własnego życia.
Większość czytelników będzie solidaryzować się z Victorią, nastolatka, która zbyt szybko musi wejść w dorosłe życie, zajmować się farmą, na której jest jedyną kobieta, usługiwać, doglądać i spełniać wszystkie zachcianki męskiej części rodziny, w tym okrutnego w słowach, okaleczonego na wojnie wujka. Dlaczego Violetta się na to godzi? Po prostu nie zna innego życia. Pamiętajmy, to lata 50. XX wieku, mała, zabita dechami miejscowość gdzieś w USA, kwintesencja prowincji. Gdzie młoda, dorastająca dziewczyna mogła dowiedzieć się, że istnieje inne, normalne życie?
W trakcie całej lektury trzymałam kciuki za Victorię, współczułam jej, a jednocześnie podziwiałam za mocny charakter. Autorce udało się stworzyć niesłychanie ciekawą bohaterkę. Warto ją poznać.
Warto też zwrócić uwagę na fakt, iż pewne aspekty, pewne demony z jakimi zmaga się społeczeństwo, są ciągle aktualne. Co prawda akcja książki toczy się w połowie XX wieku w USA, jednak kwestie jakie omawia Read były i są nadal aktualne także dla nas żyjących w Europie. Pewne sprawy, kwestie nigdy nie ulegają przedawnieniu, są zawsze ważne. Polecam. Trzeba przeczytać. Nie dziwię się, że książka najpierw skradła serca czytelników w USA. Po krótkim okresie czasu identycznie było z czytelnikami Europy. Moje serce Shelly Read i jej bohaterka porwały na długo. Intensywność emocji, doznawanych przeżyć, to wszystko z kart książki przenika do naszego umysłu i serca.
Dajcie się porwać historii Violetty, ciągle aktualnej, ponadczasowej.





czwartek, 8 lutego 2024

Dwurnik. Robotnik sztuki - Małgorzata Czyńska



Wydawnictwo Marginesy, Moja ocena 5,5/6
Dwurnik...to bardzo ciekawy i świetnie skonstruowany, przeprowadzony wywiad - rzeka, który autorka przeprowadziła z artystą między kwietniem a wrześniem 2015 roku, czyli 3 lata przed śmiercią artysty.
Edward Dwurnik, jako rozmówca i artysta to niezwykle ciekawy człowiek, niebanalny, odrobinę nonszalancki, prowokujący, wymykający się jakimkolwiek szablonom i klasyfikacją. Był także ciekawym i bardzo płodnym, pracowitym artystom. Stworzył niewyobrażalną ilość ponad 6 tysięcy obrazów i 20 tysięcy rysunków, akwarel oraz kolaży. Bez wątpienia był, jest jednym z najbardziej znanych, rozpoznawalnych i charakterystycznych polskich artystów.
Wielu osobom jego nazwisko nic nie powie. Jednak gdy zobaczycie choćby jedną z prac Dwurnika, od razu będziecie wiedzieć o kogo chodzi. Dzieła tego artysty to swoista kronika ówczesnej Polski, siermiężności, założeń PRL, życia w tym okresie. Najlepiej o tym świadczą nazwy cykli obrazów, np. Podróże autostopem, Robotnicy, czy (bardzo nieoczywiste w nazwie) Sportowcy. Co ciekawe, Sportowcy nie dotyczą sporty w sensie wysiłku fizycznego, a sportów papierosów, które w tamtym okresie palono w każdym miejscu.
Co prawda w twórczości artysty można wydzielić pewne okresy, etapy, ale jednak twórczość Dwurnika jest jednolita (dla przeciętnego człowieka) i bardzo charakterystyczna. Jego prace są porównywalne w pewnym stopniu z twórczością Nikifora, od którego Dwurnik bardzo wiele przyjął, m.in. realizm i groteskę oraz tak charakterystyczną zabawę kreską i kolorem.
Książka - wywiad to niezwykła opowieść o życiu artysty, szczególnie o młodości, której najlepsze lata przypadły na siermiężny PRL. Ten wywiad to także wspaniała podróż w czasie, niezwykła kronika i barwna przygoda oraz okazja do poznania niebanalnego, ba wręcz niezwykłego człowieka, który zmarł w 2018 roku.
Tę podróż urozmaicają dowcipy, gagi, anegdotki, które opowiadają o chorych latach, odnajdywaniu się w nich, życiu i twórczości niebanalnego człowieka. Cennym uzupełnieniem są też liczne zdjęcia, ilustracje.
Gorąco zachęcam, niezwykła, świetnie poprowadzona rozmowa, wspaniała lektura.

 

 


niedziela, 4 lutego 2024

Jedziemy z matką na północ - Karin Smirnoff

 



Wydawnictwo Poznańskie, Moja ocena 5,5/6
2. tom serii Saga Rodziny Kippów. Czy równie mocny, doskonały i poruszający, jak część 1.?
Mimo, iż po lekturze Pojechałam do brata na południe wiedziałam, że może to być mocna lektura, to jednak 2. część ponownie mnie zaskoczyła.
Jest to niezwykle bolesna książka, pełna cierpienia, rozdrapywania ran, ale i nadziei.
Literatura skandynawska słynie z analizy człowieka, jego wnętrza, rozkładania wszystkiego na czynniki pierwsze. Jestem do tego przyzwyczajona.
Jednak książka Jedziemy z matką na północ nawet mnie zaskoczyła i wręcz zabolała, mnie starą wyjadaczkę skandynawskiej prozy i wiwisekcji człowieka.
Od razu zaznaczę, trzeba tę serię czytać w całości. Bez sensu jest czytanie jednego tomu w oderwaniu od kolejnego czy poprzedniego. Ta seria musi być czytana w kolejności całościowo. To, co poznamy, czego dowiemy się w Pojechałam do brata na południe, te trupy w szafie, duszna atmosfera, drążenie duszy, ma to to ogromny wpływ na odbiór Jedziemy z matka na północ i na zrozumienie co, jak i dlaczego.
W tej części autorka za główną bohaterkę wybiera sobie córkę, jej umysł, dusze, doznania. Szczegółowa analiza i wiwisekcja dotyczy tym razem jej. Liczne retrospekcje z domu zła, miejsca, w którym dorastała bohaterka, gdzie kształtował się jej charakter umysł, gdzie toczyła się walka. Szczerze, to jest porażające. Smirnoff wręcz epatuje złem, wynaturzeniem, wszelaką dysfunkcją. Różnicą jeżeli chodzi o tom 1., jest fakt, iż tym razem akcja nabiera mocnej, ostrej dynamiki.
Rozpacz, łzy, krzyki, cierpienie wyzierają z każdej kolejnej strony. Ogrom bólu, ale i nadziei jest niewyobrażalny. Mimo, iż jest to doskonała proza, świetne pióro, sama fabuła wciąga, nie byłam w stanie czytać książki na jedno posiedzenie, dawkowałam ją sobie, we fragmentach. Poza tym nie spotykany w innych książkach brak interpunkcji, wszystko, nawet imiona i nazwy pisane małą literą i wiele innych hmmm smaczków, które nie ułatwiają lektury.
Oprócz niesamowitego obrazu patologicznej, krzywdzącej rodziny, traumy dwojga poranionych ludzi, niesamowitej wiwisekcji ich dusz, reakcji, uczuć, na uwagę zasługuje także genialny obraz niewielkiej, zamkniętej społeczności, w której każdy cierpi i nikt nie ma nadziei. Polecam. Trudna doskonała książka.