piątek, 7 czerwca 2013

Wywiad z Pawłem Pollakiem...

Kuzynka Sasza:
Chciałabym się dowiedzieć, który etap pracy nad książką lubi pan najbardziej: konstruowanie intrygi, kreowanie bohaterów, pisanie dialogów, planowanie kolejnych wydarzeń czy może jakiś inny? I który etap jest najtrudniejszy.

Przy pisaniu nie mam takich etapów, które bym preferował lub które odbieram jako łatwiejsze albo trudniejsze od innych. Tak jest przy tłumaczeniu literatury, zdecydowanie wolę tworzenie pierwszej wersji tłumaczenia niż ostatecznej. Kiedy z dwóch równie dobrych odpowiedników danego słowa muszę się zdecydować na jeden albo wybrać między dwoma zdaniami, z których każde pod innym względem jest ciut lepsze od drugiego, męczę się jak ten Fredrowski osiołek przed dwoma żłobami.


Varia:
Chciałabym wiedzieć, skąd wzięła się u pana fascynacja Skandynawią i jakich autorów lub powieści poleciłby pan do przeczytania innym wielbicielom tej krainy.

Mentalnie blisko mi do Szwedów, wolę chłodny klimat od upalnego, lubię ciszę, porządek, nieśpieszny tryb życia, a to wszystko odnajduję właśnie w Skandynawii. No i szwedzki autor okazał się moim duchowym przyjacielem, mowa o Hjalmarze Söderbergu, którego książki przekładałem. I to właśnie jego utwory bym polecił, choć niekoniecznie jest to typowa literatura skandynawska spod znaku Selmy Lagerlöf czy Harry’ego Martinsona. Twórczość Söderberga jest wprawdzie bardzo silnie powiązana ze Sztokholmem, ale on pisze o miłości, o rozterkach egzystencjalnych, o problemach etycznych. Po polsku ukazały się powieści „Doktor Glas” (to akurat nie w moim przekładzie, tylko Ewy Gruszczyńskiej), „Niebłahe igraszki”, „Młodość Martina Bircka”, „Zabłąkania”, „Jezus Barabasz” (to z jego okresu religioznawczego, bez związków ze Szwecją) oraz zbiór pt. „Opowiastki”.


Cyrysia:

Bardzo realistycznie przedstawił pan pracę policjantów w swojej powieści ,,Kanalia” (tak przynajmniej twierdzą recenzenci, bo ja jeszcze nie miałam przyjemności obcować z tą lekturą). W związku z tym chciałabym się dowiedzieć, skąd tak szczegółowo zna pan ten zawód. Czy może przez jakiś czas ,,obcował” pan w tym środowisku?

Jestem tłumaczem przysięgłym, tłumaczę dokumenty dla prokuratury i policji, stąd wiem, jak wygląda cała ta papierkowa robota przy prowadzeniu śledztw. Podczas tłumaczeń ustnych podpatruję pracę policjantów i potem wplatam obrazki rodzajowe do swoich powieści, wywołując efekt realizmu. Bo „Kanalia” wcale nie jest bardzo realistyczna, tylko robi takie wrażenie. Na przykład, kiedy śledczy znajdują przy jednej z ofiar hebrajski wolumin z zaznaczonym krwią ofiary fragmentem tekstu, Markowski mówi do aspiranta: „Synek, weźmiesz to tomiszcze i kopsniesz się do jakiegoś profesorka, ustalisz, co to za książka i co jest w tym fragmencie”. Z punktu widzenia realizmu jest to całkowity absurd, bo policjant nie może „kopsnąć się” do żadnego profesorka, tylko siada za biurkiem, pisze postanowienie o powołaniu biegłego, wysyła mu materiały, a potem dostaje oficjalną ekspertyzę na piśmie. Oczywiście opisy takich procedur wywołałyby u czytelnika jedynie ziewanie. A dlaczego recenzentom wydaje się, że to jest realistyczne? Bo kiedy aspirant chce wziąć książkę, żeby od razu wykonać polecenie, Markowski krzyczy na niego, że przecież nie teraz, tylko później, po zbadaniu jej w laboratorium. Przypomnienie o laboratorium na tle błędu nowicjusza sprawia, że czytelnik nie odbierze wcześniejszego polecenia doświadczonego policjanta jako oderwanego od realiów.
Przy pisaniu powieści mniej istotne jest, jak sprawy mają się w rzeczywistości, ważniejsze, co przeciętny czytelnik wie i co jest w stanie zaakceptować w ramach konwencji. Nie mogę pominąć badania odcisków palców, bo każdemu wiadomo, że dzięki nim da się złapać przestępcę. Ale mogę pominąć ślady zapachowe, bo one się do powszechnej świadomości nie przebiły.
Podczas niedawnego Festiwalu Kryminału w Pile, dla zaproszonych autorów organizatorzy przygotowali (za co im chwała) warsztaty z techniki kryminalistycznej. Dowiedziałem się podczas nich, że nie ma takiej procedury, jak identyfikacja ofiary przez rodzinę. Jeśli policja znajdzie przy denacie np. dowód osobisty i uzna, że zdjęcie przedstawia tego właśnie gościa, to na tym ustalanie tożsamości się kończy. Zmartwiłem się, bo w kryminale, nad którym obecnie pracuję, jest scena, jak rodzice identyfikują zabitą dziewczynę, scena odgrywająca ważną rolę. Ale króciutki namysł wystarczył, by uznać, że mogę ją zostawić: nikt poza fachowcami nie wie, że w rzeczywistości tak to nie wygląda.
(Fotografia ilustrująca wywiad powstała właśnie na tych warsztatach, nazywa się to „zdjęcie sygnalityczne”.)


Lubię mocny, wyrazisty, dosadny kryminał, od której pana powieści powinnam zacząć?


Najbliżej tej definicji będzie „Kanalia”.


Swego czasu nie przyjęto do wydania pana powieści „Gdzie mól i rdza” ze względu na tytuł. Czy miał pan jeszcze jakieś inne nieprzyjemne epizody z polskimi wydawnictwami?


Moja kariera pisarsko-translatorska jest usiana takimi epizodami. W pierwszym wydaniu „Kanalii” redaktor za moimi plecami wprowadził do tekstu poprawki, na które nigdy bym się nie zgodził. „Niepełnych” wydawnictwo bez mojej wiedzy i zgody opatrzyło kiczowatym podtytułem. „Między prawem a sprawiedliwością” zostało wydrukowane w nakładzie pięciokrotnie niższym, niż przewidywała umowa, i książka praktycznie nie zaistniała. Epizody tłumaczeniowe pominę, bo przełożyłem dwadzieścia pozycji i mógłbym długo opowiadać. W każdym razie z dwiema ostatnimi książkami nie było problemów, z Oficynką współpracuje mi się bardzo dobrze i mam nadzieję, że tak pozostanie.


Anetapzn:
Jest pan prawie człowiekiem renesansu:) - tłumaczem, pisarzem, wydawcą. Która z tych profesji jest panu najbliższa i jak pan je wszystkie godzi? Każda wymaga przecież sporego wysiłku umysłowego, poświęcenia sporej ilości czasu...

Tak, ale ja tych zajęć nie wykonuję czy nie wykonywałem wszystkich naraz. Teraz piszę własne utwory, więc nie mam czasu na tłumaczenie literatury, a z kolei wydawnictwo prowadziłem, żeby móc publikować przekłady, bo wydawcy nie byli zainteresowani literaturą szwedzką, a jeśli byli, to nie tymi książkami, które ja chciałem tłumaczyć. Jako wydawca radziłem sobie miernie, bo nie mam żyłki do interesów i bawiło mnie to tylko do etapu wydrukowania książki. Natomiast przyjemność z pisania i tłumaczenia literatury stawiam na równi i choć w tej chwili nie tłumaczę, to na pewno nie zamierzam tego zajęcia porzucać.


Skąd u pana niebanalny skądinąd pomysł na fabułę Kanalii?

Z życia. Tylko życie dostarcza niebanalnych tematów.


Chciałabym nawiązać do pana fascynacji Skandynawią. Co takiego specjalnego ma w sobie kultura szwedzka (o ile ma oczywiście)?


Nie przepadam za klasyfikowaniem kultury wedle narodowości twórców, bo co ma wspólnego ateista Hjalmar Söderberg umieszczający akcję swoich utworów w dużym mieście z proreligijną Selmą Lagerlöf, która opisuje prowincję? Tak samo Bergmana więcej łączy z Fellinim niż z dowolnym szwedzkim reżyserem. Narodowe tło to najczęściej sztafaż bez wpływu na jakość utworu, istotne są problemy, jakie utwór porusza, i jeśli nie jest to krajowa polityka, dzieło może swobodnie przekraczać granice.


Czy jest coś co chciałby pan przenieść z tamtych rejonów na nasz grunt, może do naszej mentalności?

Chętnie zobaczyłbym, jak Polacy na wzór Szwedów szanują prawo albo dyskutują ze sobą o faktach, a nie o emocjach.


Jaki jest pana ulubiony gatunek literacki i jaka jest ulubiona powieść?

Nie mam ulubionego gatunku, równie chętnie sięgam po kryminał, powieść obyczajową, science fiction, tzw. powieść kobiecą czy zawierającą eksperymenty językowe. Książka musi być dobrze napisana, coś mi mówić, zafrapować, wciągnąć, gatunek jest obojętny. No, może z wyjątkiem horrorów i fantasy, bo w tym przypadku rzeczywiście odrzucam całą kategorię.
Ulubionych powieści mam wiele, ale jeśli już muszę wymienić jakiś tytuł, to wymieniam „Prawiek i inne czasy” Olgi Tokarczuk. Język i filozofia tej książki wywarły na mnie ogromne wrażenie.


Jaki jest pana stosunek do pisania? Czy to praca, hobby, czy może obowiązek?

Pisanie zastępuje mi religię i psychoterapię. Ludzie ze strachu przed śmiercią chowają się w kościele, ja chowam się w swoich książkach. Inni próbują rozgryźć swoje problemy na kozetce u psychoanalityka, ja nadając im literacką formę.


Czy myślał pan kiedyś o napisaniu kryminału pod pseudonimem, ale po szwedzku? Co prawda zainteresowanie polskimi kryminałami jest, ale z reguły ogranicza się ono do naszego rynku, ew. krajów sąsiednich. Natomiast skandynawskie kryminały odnoszą raz za razem spektakularne sukcesy. Nie kusi pana taka międzynarodowa sława?

Nie umiałbym napisać powieści po szwedzku. Między posługiwaniem się językiem obcym a tworzeniem w nim literatury jest taka przepaść, jak między malowaniem ściany a malowaniem obrazu. Ale nawet gdybym umiał, nie zdecydowałbym się na to. Piszę, żeby wyrazić siebie, a wtedy chowanie się za pseudonimem nie wchodzi w grę. Nie chciałbym, by niektóre z moich książek uchodziły za nie moje. Na sławę oczywiście bym się nie obraził, ale nie potrafię rezygnować z własnych pryncypiów, żeby coś osiągnąć (nad czym ubolewam, bo ludzie, którzy to potrafią, mają po prostu lepiej w życiu). Nie piszę też dla pieniędzy ani tym bardziej, żeby zbić majątek (z czym sława się wiąże). Wiem, że mogę sprawiać takie wrażenie, bo często na swoim blogu narzekam, że pisarstwo nie daje mi odpowiednich dochodów, ale one są mi potrzebne właśnie do tego, żeby pisarstwu móc się w pełni poświęcić. Są środkiem, a nie celem. Żebym nie musiał zarobkować w inny sposób, co odczuwam jako marnowanie czasu.


Monotema:
Czyje opinie wywierają większy wpływ na pana twórczość: krytyków czy zwykłych czytelników? Często jest tak, że owe opinie są rozbieżne.

Jeden z zawodowych recenzentów nie potrafił dostrzec, że w „Kanalii” świadomie wykraczam poza ramy gatunku, i skrytykował mnie za rzekome błędy warsztatowe. Czasami mówię więc, że „Gdzie mól i rdza” napisałem, bo chciałem mu pokazać, że umiem stworzyć całkowicie klasyczny kryminał. Ale to oczywiście ironia, przy pisaniu nie biorę pod uwagę ani opinii krytyków, ani czytelników. Jak pani słusznie zauważa, zgłaszane postulaty są tak sprzeczne, że gdyby pisarz je uwzględniał, miałby niezły galimatias. Owszem, czasami coś mnie w tych opiniach zainspiruje, ale to jest taka sama inspiracja jak z każdego innego źródła.


Jak pan reaguje na oceny negatywne: są napędem czy zniechęcają?

Z początku reagowałem bardzo emocjonalnie, potem uświadomiłem sobie, że negatywnych ocen nie uniknę, bo czytelnicy mają różne gusta, często też ta negatywna opinia wynika z faktu, że krytyk książki zwyczajnie nie zrozumiał. Owszem, zawsze można powiedzieć, że powinienem był ją napisać tak, by nie miał z tym problemu, ale jeśli dziewięć osób odczytało moje przesłanie, a dziesiąta nie, będę się upierał, że jednak udało mi się wyrazić to, co chciałem.
Obecnie negatywna recenzja jest dla mnie jak przykra uwaga nieznajomego nietrafiająca w moje kompleksy. Czymś, co psuje humor maksymalnie na kwadrans.


Czy śledzi pan losy swoich książek i opinie na ich temat na blogowisku?

Myślę, że pisarze nie dzielą się na czytających blogowe opinie i nieczytających, tylko na tych, którzy się do tego przyznają, i tych, którzy się tego wstydzą. Ja się przyznaję :-) I muszę powiedzieć, że najbardziej przenikliwe i dogłębne recenzje moich powieści napisali właśnie blogerzy. Takie, które dały mi dużo do myślenia, miałem wrażenie, jakby bloger ze mną o mojej książce rozmawiał. Widać było, że dokładnie te same struny, które drgały u mnie przy pisaniu, ja poruszyłem u niego. Zawodowi krytycy oceniają schematycznie, książki nie są dla nich duchowym przeżyciem, tylko cegiełkami w murze historii literatury, więc najczęściej zajmują się roztrząsaniem, jakie są podobieństwa i różnice między cegiełkami.
Ale żeby nie przedstawiać fałszywego obrazu, blogowisko to całe spektrum i opinii beznadziejnie napisanych nie brakuje. Mnie do rozpaczy (też jako czytelnika) doprowadza spoilerowanie. W przypadku kryminałów blogerzy mają jeszcze świadomość, że pewnych rzeczy zdradzać nie wolno, ale przy „Niepełnych” potrafią ujawnić zwroty akcji i zakończenie, nie pomijając żadnego szczegółu. A potem napisać, że świetnie im się czytało, bo gryźli palce ze zdenerwowania, nie mogąc przewidzieć, jak potoczą się losy bohaterów. Tego, że pozbawiają tych emocji przyszłych czytelników książki, nie są już w stanie dostrzec. Przy takiej „recenzji” mój netbook musi wysłuchać parę niecenzuralnych słów.


Werka77:
Autorzy książek to ludzie powiązani z literaturą, którzy także czytają książki innych. Co zatem sądzi pan o szkolnych lekturach? Czy są odpowiednie, czy też zniechęcają młodzież do czytania?

Zniechęcają, rzecz jasna. Czy do młodego człowieka (do niemłodego zresztą też) może obecnie trafiać Kochanowski albo Żeromski? Lekturami powinny być książki, które uczniowie będą czytać z przymusu tylko przez pierwsze dziesięć czy dwadzieścia stron, a potem pochłaniać z wypiekami na twarzy. Współczesne, mówiące o interesujących ich problemach, napisane przystępnym językiem, z wartką akcją. Taka przyzwoita literatura ze średniej półki, w tym również romans, kryminał (może być mój :-), sensacja, fantastyka. W ten sposób większość opuszczałaby szkołę, lubiąc czytać. Część sama sięgnęłaby po dzieła ambitniejsze. Niestety z czytelnictwem jest jak z wieloma rzeczami w tym kraju. Mamy problem, ale rozwiązanie narusza jakieś wydumane świętości, więc się go nie rozwiązuje. W tym przypadku świętością jest kanon, ministerstwo edukacji mentalnie tkwi gdzieś w Polsce porozbiorowej i uważa, że ojczyzna runie, jak polski uczeń nie będzie znał Kochanowskiego czy Żeromskiego. Tymczasem to, że pozostajemy w tyle za innymi krajami, wynika w dużej mierze z faktu, że ludzie nie czytają, a katując ich tekstami, które powinni poznawać wyłącznie studenci polonistyki, na pewno ich się do tego nie zachęci.


Czy kreując bohaterów wzorował się pan na ludziach pana otaczających, czy wykorzystywał pan osobowości znanych panu osób?

Czasami, ale to nie jest takie proste przełożenie, że jak biorę cechy jakiejś osoby, to opisuję właśnie ją. Zwłaszcza że nieraz ten bohater mieści w sobie cechy dwóch czy więcej rzeczywistych osób. Ale oczywiście w taki sposób, by z punktu widzenia psychologii mógł uchodzić za realny byt.


Czy rozpoczynając pisanie pierwszej książki, robił to pan z myślą o jej wydaniu, czy też może był to jakiś szalony pomysł, do którego nie przykładał pan większej wagi?

Od samego początku pisałem z założeniem, że wszelkimi siłami będę dążył do jej wydania. Natomiast wcale nie byłem pewien, że mi się to uda. Nie miałem pewności, czy piszę dobrą rzecz, zresztą jako tłumacz przekonałem się, że wysoki poziom książki nie jest argumentem skłaniającym wydawców do publikacji. Toteż byłem mocno zaskoczony, kiedy w ciągu miesiąca zgłosiły się dwa wydawnictwa chcące wydać „Kanalię” (przy czym mówię tu o wydawnictwach z prawdziwego zdarzenia, płacących autorowi za jego pracę, a nie o firmach publikujących na koszt autorów), a w Santorskim (obecnie Czarna Owca) powieść wzbudziła taki entuzjazm, że aż mnie to oszołomiło.


Czy pisząc książkę wzorował się pan na jakimś ulubionym pisarzu? Jeżeli tak, to na jakim?

Nie. Jeśli adept pisarstwa po przeczytaniu Hłaski pisze jak Hłasko, a po lekturze Myśliwskiego jak Myśliwski, oznacza to, że jeszcze nie jest gotowy do napisania własnego utworu nadającego się do publikacji.


Czy napisanie książki to było pana największe marzenie?

Ha, zastrzeliła mnie pani tym pytaniem. Myślę, że nie marzy się o napisaniu książki, marzy się o zostaniu pisarzem. Napisanie książki to już konkretne działanie, które można podjąć albo nie. A czy marzyłem o zostaniu pisarzem? Bardziej w dzieciństwie niż w dorosłym życiu. Czy było to moje największe marzenie? Też nie, miałem jedno znacznie większe.


Co zmieniło się w pana życiu po wydaniu książki?

Kiedy żona zarzuca mi, że nie umiem naprawić cieknącego kranu, mam argument, że nie muszę umieć, bo jestem artystą :-) To żart, bo nie mam żony. Nic się nie zmieniło.


Czy chciałby pan być którymś z bohaterów przez pana wykreowanych?


Po części jestem, bo w wielu jest cząstka mnie.


Średnio ile godzin dziennie spędza pan na pisaniu książki? Czy były w pana życiu momenty, w których podczas pisania zwątpił pan w ukończenie książki? Czy też zawsze pomysły napływały niczym lawina?


Piszę przez pięć godzin dziennie, ale tylko w te dni, kiedy na tłumaczenie dokumentów nie muszę poświęcić więcej niż trzy godziny. Potrzebuję takiego pięciogodzinnego bloku na pisanie, nie umiem usiąść do powieści na godzinę czy dwie. Jest to bariera wyłącznie psychiczna, ale ja mam dużo takich barier, czasami się dziwię, że w ogóle te książki napisałem. Natomiast barierą nie jest brak pomysłów, tych jak na razie nigdy mi nie zabrakło, więc wątpliwości, że mogę z tego powodu nie dotrzeć do ostatniej kropki, się nie pojawiały.


Co według pana oprócz książek rozwija wyobraźnię? Pan wie to najlepiej, bo żeby napisać książkę, trzeba takową mieć.


No tak, ale moja wyobraźnia nie wie, skąd się wzięła :-)


Anna:
Skąd pomysł, by zostać pisarzem? Inspiracja, przypadek, pasja?

Z wewnętrznej potrzeby, by w formie literackiej zmierzyć się z własnymi zmorami.


Czy pisarz to zawód na pełen etat? Czym zajmuje się pan oprócz pisania?

Utrzymuję się z tłumaczeń. Co do pisarstwa, to powiedziałbym, że uprawiam je półzawodowo. Nie daje mi takich dochodów, bym mógł porzucić inne zajęcia, ale jakieś pieniądze przynosi i nie są to pieniądze, które przeznaczam na grę w kasynie.


Jakie ma pasje, poza pisaniem, Paweł Pollak?


Ostatnio zapaliłem się do triathlonu, pokonałem ten dystans (1500 m pływanie, 40 km rower, 10 km bieg, wszystko za jednym zamachem) na własny rachunek i chciałem powtórzyć na zawodach, ale przeszkodziła mi kontuzja kolana. Nie wiem jednak, czy sport mogę uznać za pasję, zwłaszcza że uprawiam go głównie dla zachowania kondycji fizycznej. Myślę, że pasję miewa się tylko jedną, a dla mnie jest nią właśnie pisanie.


Natanna:

Jeszcze nie znam pana książek, ale jestem ich ciekawa. Jak przeczytałam, tłumaczy pan literaturę szwedzką. Czy to również kryminały i czy w swoich kryminałach inspiruje się pan tymi skandynawskimi?

Przełożyłem trzy powieści kryminalne, „Zamachowca” Lizy Marklund oraz „Sprawę Ewy Moreno” i „Karambol” Håkana Nessera, większość mojego dorobku to jednak powieści obyczajowe. Kryminały są zwykle napisane prostym językiem (moje też) i nie stanowią dla tłumacza większego wyzwania. Tłumacz kryminałów jest jak lekarz pracujący w przychodni, podczas gdy naprawdę rozwija tylko praca w szpitalu.
Inspirację kryminałami skandynawskimi przypisują mi ciągle krytycy, ignorując przy tym moje zaprzeczenia. Jeden posunął się nawet do twierdzenia, że wcale nie ukrywam, że „Gdzie mól i rdza” powstało pod wpływem szwedzkich mistrzów, a ja właśnie ukrywam. Nie wiem, na czym miałaby ta inspiracja polegać, i wcale się z tych recenzji nie dowiaduję, jakie elementy moich kryminałów są tak szwedzkie, że w polskich czy niemieckich nie występują. Mam wrażenie, że gdybym tłumaczył literaturę rosyjską, to wtedy ci sami krytycy w tych samych książkach dopatrzyliby się inspiracji rosyjskiej.


Czy zamierza pan poświęcić się pisarstwu, a jeżeli tak, to czy będą to tylko kryminały?

Już teraz nie pisuję tylko kryminałów, nieraz też, jak w „Kanalii”, wykraczam poza ramy tego gatunku. A z pisania zrezygnować się nie da. To rodzaj nieuleczalnej choroby.


Z czego czerpie pan tematy do swych książek?


Z życia. Życie to nieprzebrana kopalnia tematów.

Poloniamartyna:
Co jest najczęściej dla pana inspiracją do tworzenia tego typu książek co np. „Kanalia”? Czy jest to jakaś osoba, rzecz a może wydarzenie, o którym pan nieustannie myśli, i postanawia je upamiętnić na kartach książki? :)

Piszę faktycznie o sprawach, o których nieustannie myślę, nie do przyjęcia jest dla mnie pisanie na zasadzie, co by tu się mogło czytelnikom spodobać. Jeśli coś mnie dręczy, znajduje najczęściej odzwierciedlenie na kartach książki. Co nie znaczy, że pozwalam sobie pisać w sposób nieatrakcyjny dla czytelnika, powieść musi wciągać, choćby pisarz poruszał problemy, które obchodzą tylko jego samego.


Alison2:
Bywają kryminały, które sprzedawane są w kioskach jako idealna lektura do autobusów czy tramwajów. Inne wzbijają się na same szczyty książkowych bestsellerów - od czego pana zdaniem zależy sukces kryminału?

Akurat te z kiosków sprzedają się najlepiej, tylko nie są uwzględniane na oficjalnych listach bestsellerów. Kiosków jest dużo, sprzedają naraz ledwie kilka tytułów i to dobrze wyeksponowanych. W księgarni dany kryminał musi konkurować z wieloma innymi, a często nie ma nawet szansy podjąć walki, bo czytelnik zatrzymuje się tylko przy półkach z nowościami i bestsellerami, nie wiedząc, że to de facto płatne miejsca reklamowe. Smutna prawda jest niestety taka, że powodzenie książki zależy obecnie głównie od możliwości dystrybucyjnych wydawcy i nakładów, jakie jest w stanie i chce przeznaczyć na reklamę. Poziom powieści ma drugorzędne znaczenie.


Kwiatusia:

Czy pisze pan kolejną książkę? Jeżeli tak, proszę nam zdradzić, o czym ona będzie :)

Piszę kolejny kryminał z komisarzem Markiem Przygodnym, choć z braku czasu idzie mi to niezwykle ślamazarnie. Przygodny będzie miał do rozwiązania sprawę zabójstwa dwojga nastolatków na wrocławskim Biskupinie. Wybrałem tę dzielnicę, bo chodzę oglądać miejsca, w których umieszczam akcję, a że na Biskupinie mieszkam, to nie muszę daleko chodzić :-)


„Niepełni” – „poruszająca historia miłości, która rodzi się wbrew przeciwnościom losu” (opis wydawcy), a dla pana to najważniejsza powieść w pana twórczości. Dlaczego? Czy bohaterowie są ludźmi, których spotkał pan na swej drodze, czy może historia ich miłości jest wytworem pana wyobraźni?

Proszę nie przytaczać tego opisu, bo wydawnictwo, nie oglądając się na mnie, wzięło sobie z niego podtytuł, i szlag mnie trafia, jak go widzę. Na równi z „Niepełnymi” stawiam „Kanalię”, ale od odpowiedzi na pytanie, dlaczego te dwie książki są dla mnie najważniejsze, się uchylę. Historia opowiedziana w „Niepełnych” jest całkowicie fikcyjna, ale to generalnie jest mało ważne, czy autor wymyśla, czy inspiruje się rzeczywistymi wydarzeniami, ważne, ile w tym jest prawdy życiowej.


Czy trudno było napisać tę powieść?


Rzeczywiście trudno, przyszło mi odkryć, że kryminały pisze się dużo łatwiej niż powieści obyczajowe, może właśnie dlatego uchodzą za gorszy rodzaj literatury.


Planuje pan napisać kolejną tak poruszającą serca historię?


Nie planuję z góry reakcji czytelników, piszę i będę pisał o tym, co mnie porusza, czy wywoła to u czytelników takie emocje, jakie wywołali „Niepełni”, zobaczymy.


Czy przed przystąpieniem do pisania kryminału ma pan już stricte ustalony przebieg i miejsca akcji, bohaterów, kto będzie ofiarą, motywy działań przestępców i ich schwytanie; a może wszystko „rodzi” się w trakcie pisania?

Kto będzie ofiarą, kto zabójcą, motyw zbrodni, zasadniczy przebieg śledztwa – ten szkielet musi być. Dużo scen wymyślam przed przystąpieniem do pracy nad książką, dużo powstaje w czasie pisania, dużo ulega zmianom. Nie ma reguły. W „Gdzie mól i rdza” od początku wiedziałem, jaki szczegół naprowadzi Przygodnego na trop mordercy, ale podwoiła mi się liczba trupów. W „Kanalii” miałem pierwszą i ostatnią fazę śledztwa, środkową skonstruowałem w czasie pisania.


Marek Przygodny z „Gdzie mól i rdza”, inspektor Markowski, komisarz Senik oraz aspirant Lepka z „Kanalii”, czyli dwa pana kryminały i zupełnie nowi tropiący zbrodnie. Jak na razie odbiega pan od kryminałów szwedzkich (na przykład autorstwa Camilli Läckberg czy Ninni Schulman), w których dominują sagi z tymi samymi nazwiskami policjantów, detektywów, dziennikarzy, prowadzących trudne śledztwa. Poznajemy ich życiorysy, wspomnienia z każdym kolejnym tomem. Czy zamierza pan w przyszłości wrócić do dobrze nam znanych bohaterów, czy może z każdym kolejnym kryminałem będziemy poznawać nowe nazwiska?

„Kanalia” nie mogła mieć kontynuacji, bo to zamknięta historia, tę powieść więcej też łączy z „Niepełnymi” niż z „Gdzie mól i rdza”, choć ze względu na formę kryminału niełatwo to dostrzec. W „Kanalii” najważniejszy jest morderca, nie policjanci, a opowiadając ich dalsze losy, nadałbym im rangę, której nie mają. No i z takim obleśnym typem jak Markowski naprawdę nie chciałem mieć więcej nic wspólnego :-) Ale fakt, że napisałem także „Między prawem a sprawiedliwością”, opowiadania kryminalno-sądowe z akcją umieszczoną w Nowym Jorku, a więc coś z jeszcze innej beczki. Teraz jednak zamierzam pozostać przy starych bohaterach. Czytelnicy poznają dalsze losy Marka Przygodnego i Jerzego Kuriaty oraz kolejne sprawy rozwiązywane przez nowojorską ekipę policyjno-prokuratorską. Innymi słowy, „Gdzie mól i rdza” oraz „Między prawem a sprawiedliwością” powinny doczekać się kontynuacji.


Dziękuję wszystkim za zainteresowanie i zadane pytania. Najbardziej zaskoczyło mnie pytanie, czy napisanie książki było moim największym marzeniem, więc „Kanalia” z autografem trafi do jego autorki, czyli WERKI77:)


Gratuluję i proszę werkę77 o przysłanie adresu do wysyłki na email:anetapzn@gazeta.pl
W przyszłym tygodniu rozpoczynamy przygotowania do kolejnego wywiadu, także z autorem kryminałów. Już dzisiaj zapraszam.

6 komentarzy:

  1. Wspaniały wywiad. Dziękuję za udzielenie odpowiedzi na moje pytania. Jestem zaskoczona, że nie ma takiej procedury, jak identyfikacja ofiary przez rodzinę. Moim zdaniem to duży błąd, bo jeśli policja znajdzie przy denacie np. dowód osobisty, ale na zdjęciu będzie podobna osoba, lecz nie ta sama, to w takim przypadku może dojść do serii nieprzyjemnych pomyłek, lecz cóż-takie prawo.
    Pozdrawiam i gratuluje werce77.

    OdpowiedzUsuń
  2. SUPER! Pana Pollaka bardzo cenię jako autora, jako tłumacza, ale i jako blogera (może raczej publicystę) o ciętym języku, a tu dał się poznać od zupełnie innej, nieco bardziej prywatnej strony. Najbardziej się ucieszyłam, że Przygodny będzie mieszał dalej:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Najbardziej spodobała mi się ta wypowiedź autora:
    "Pisanie zastępuje mi religię i psychoterapię. Ludzie ze strachu przed śmiercią chowają się w kościele, ja chowam się w swoich książkach."

    Bardzo ciekawy wywiad!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawy wywiad i ciekawe pytania. Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo się cieszę, że udało mi się zdobyć książkę pana Pawła. Gratuluję wywiadu, ponieważ cały wydaje się bardzo interesujący;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Aneta boski wywiad gratuluje pomysłu i namówienia Pana Pawła Pollaka, do którego ja też mam pytanie, które napiszę za chwileczkę. Ile kosztują bilety za komunikację we Wrocławiu? W "Gdzie mól i rdza" Pan napisał iż 2 zł, a ja mieszkam we Wrocławiu i płacę 3 zł. Nie wiem dlaczego? Do dziś pamiętam iż obserwowałam jak Pan Paweł Pollak promował się w radiu, wypadając tam na prawdę nieźle i mówiąc do rzeczy. Aneta rób kolejne wywiady ciągnij autorów za języki, takie wywiady to majstersztyk, przyjemnie się je czyta! Jabym przeczytała wywiad z Panią Anną Fryczkowską!

    OdpowiedzUsuń

Bez czytania będą usuwane komentarze zawierające spamy, linki do innych blogów. Mój blog, to nie słup ogłoszeniowy.