Wydawnictwo Naukowe PWN, Moja ocena 6-/6
Właśnie skończyłam lekturę, więc wrażenia na świeżo, że tak się wyrażę:).
Jako łodzianka nie mogłam sobie odmówić lektury tej książki.
Bohaterem książki jest Maks Bornsztajn zwany Ślepym Maksem – jeden z największych polskich
gangsterów. Dotychczas najpopularniejszą książką o Menachemie Bornsztajnie była praca Arnolda Mostowicza Ballada o Ślepym Maksie. Ma ona jednak jedną podstawową wadę - fakty mieszają się w niej z fikcją literacką. Jaki więc łódzki gangster był na prawdę?
Urodził się na Bałutach, w najbardziej zakazanej, obskurnej części Łodzi, do której nawet policja niechętnie się zapuszczała. Tam można było kupić wszystko, ale i wszystko stracić, nawet za kilka groszy życie. Mieszkali tam najuboźsi, wyjęci spod prawa oraz Żydzi. Teren ten nazywano ściekami Łodzi. Ich krajobraz, warunki i styl życia tamtejszych terenów, zasadniczo kontrastował z terenami południowej Łodzi, gdzie mieszkali, pracowali mieszczanie, kupcy, fabrykanci. Gdy Maks królował w łódzkim świecie przestępczym, Łódź była ponad trzystutysięcznym, tętniącym życiem miastem. Mimo nędzy północnej części miasta, Łódź rozwijała się w niesamowitym tempie, a w związku z tym rozwijała się też sfera przestępcza. Jej nierozerwalna częścią w okresie międzywojennym był właśnie Ślepy Maks.
Był on niezwykle przebiegły, sprytny i silny. Zaczynał jako zwykły kieszonkowiec wykształcony w unikalnej szkole księdza Natana, którego poznał żebrząc przed kościołem na ul. Franciszkańskiej. Dzięki sprytowi, umiejętności i wykorzystywaniu okazji jego
kariera błyskawicznie się rozwinęła. W tempie iście ekspresowym zaliczał kolejne etapy złodziejskiej, przestępczej kariery. Zawsze wykorzystywał okazję czy to do zysku, czy do ucieczki przed niebezpieczeństwem, które wyczuwał swoistym siódmym zmysłem. Zawarł wiele korzystnych sojuszy z
hersztami znaczących szajek. Za ich sprawą szybko zdystansował przestępczą konkurencję, a
najsilniejszego uczynił swoim teściem. Na swoim terenie wiedział dosłownie o wszystkim. Np. gdy pewnego dnia z auta Bolesława
Wieniawy-Długoszowskiego
skradziono piękny koc ze skóry wielbłądziej, podinspektor Zygmunt Nosek,
naczelnik Urzędu Śledczego w Łodzi, poprosił Maksa o pomoc, a ten
wykonał telefon i koc w magiczny sposób się znalazł. Podobnie było w przypadku znanego skrzypka
Bronisława Hubermana, któremu na Dworcu Fabrycznym skradziono skrzypce
Stradivariusa.Jego pomysłowość nie miała granic. Potrafił wykorzystać dosłownie każdą okazję zarobku, czy to zyskując od razu czy dostrzegając zysk w przyszłości. Miał ku temu niebywały dar, intuicję, której inni nie mogli pojąć. Stanął m.in. na czele
dintojry, czyli sądu w sferach przestępczych, żydowskich. Był to sąd polubowny, omijał oficjalne prawo, sądy państwowe, prawodawstwo gojów. Na początku XX wieku Bałuty, gdzie mieszkał Maks, wykreowały swoje prawo, swój kodeks honorowy, którego trzymano się przez kolejne lata. W myśl tego kodeksu działała dintojra, a także żyli i pracowali bałuccy przestępcy. Czy Ślepy Maks także trzymał się owego kodeksu etyki?
Naszego bohatera uwielbiały kobiety. Maks miał dwie żony. Jedna opuściła go przed wojną, druga młodsza o 40 lat nadal żyje i dementuje pikantne plotki na swój temat. Jakie? A tego nie zdradzę.
Łódzka policja nie znosiła Maksa. Sami łodzianie w większości (szczególnie ci ubodzy, a takich było gro przed II wojną światową) wręcz go kochali. Dlaczego? Czy tylko dlatego, że zabierał bogatym, pomagał biednym, wspierał oszukanych? Czy rzeczywiście dla uciśnionych był dobry, a tylko bogatych tępił? Czy faktycznie był łódzkim Janosikiem? A może prawda jest zupełnie inna? Może tylko częściowo różna od ogólnych wyobrażeń o łódzkim gangsterze? Tego nie zdradzę. Gorąco za to zachęcam do lektury tej porywająco napisanej książki o niebanalnym człowieku i jeszcze ciekawszym mieście. Bo Łódź okresu przed II wojną światową to było miejsce niesamowite, wielokulturowe, tętniące życiem, miasto pałaców, kamienic, fabrykanckich powozów, ale także brudu, złodziei, ludzi wyrzuconych na margines. To co najbardziej urzekło, ba porwało mnie w tej książce, to nie tyle osoba jej głównego bohatera (chociaż przyznaję, miał w sobie to coś), co opowieść o moim rodzinnym mieście, o Łodzi. Wiele z miejsc opisanych przez Piotrowskiego nadal istniej. Co prawda nazwy niektórych ulic, placów uległy zmianie, ale po licznie zamieszczonych opisach można z łatwością dociec, o które miejsca chodzi. Genialnie wprost oddany klimat fabrykanckiej Łodzi pierwszych czterech dekad XX wieku.
Lektura niniejszej książki, to nie tylko okazja do poznania niebanalnego człowieka, jakim bez wątpienia Maks był, ale także fascynująca wyprawa w przeszłość, do miasta, o którym jakże niesprawiedliwie się twierdzi, iż nie ma nic ciekawego do opowiedzenia i zaoferowania. Remigiusz Piotrowski udowodnił, iż jest wręcz przeciwnie. Obalił wiele mitów dot. Ślepego Maksa, postawił także wiele pytań. Nie na wszystkie udało mu się znaleźć odpowiedź, ale to jeszcze podsyca moja ciekawość, a sądzę, że z kolejnymi czytelnikami książki będzie tak samo. Historia Ślepego Maksa, to niezwykle medialny i arcyciekawy temat. Bo które z polskich miast może pochwalić się własnym ojcem chrzestnym początku XX wieku?
Drobny minus daję tylko za brak chociażby jednej ryciny ukazującej Łódź z okresu działalności Ślepego Maksa. Zdecydowanie ubarwiłoby to i tak już porywającą treść.
Dobra książka jest jak alkohol - też idzie do głowy. (Magdalena Samozwaniec)
Strony
- Strona główna
- Przeczytane w grudniu 2011r. i 2012r.
- Przeczytane w 2013r.
- Przeczytane w 2014 r.
- Przeczytane w 2015r.
- Przeczytane w 2016 r.
- Przeczytane w 2017 r.
- Przeczytane w 2018 r.
- Przeczytane w 2019 r.
- Przeczytane w 2020 r.
- Przeczytane w 2021 r.
- Przeczytane w 2022r.
- Przeczytane w 2023 roku
- Przeczytane w 2024 i 2025 roku
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą łódzkie smaczki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą łódzkie smaczki. Pokaż wszystkie posty
wtorek, 1 lipca 2014
środa, 16 stycznia 2013
Drewniak - Dorota Combrzyńska-Nogala
Wydawnictwo MG, Okładka miękka, 272 s., Moja ocena 5/6
To moje drugie spotkanie z twórczością autorki. Kilka miesięcy temu recenzowałam doskonała powieść Wytwórnię wód gazowanych (recenzja tutaj ). Już wtedy podkreślałam, jak spodobał mi się styl pisarski p. Doroty.
Po Drewniak sięgnęłam więc przekonana, że będzie to świetna lektura. Zaczęłam wczoraj czytać i...wielkie rozczarowanie na samym początku. Nie, żeby początek był zły, nic z tych rzeczy, ale taki jakiś...banalny, w sumie nijaki można by rzec. I już mnie korciło, żeby książkę odłożyć, ale coś mnie tknęło, żeby tego nie robić. Może to było wewnętrzne przekonanie, że w książce musi być coś więcej. A może to mój czytelniczy anioł stróż pilnował, żebym doskonałej książki nie odłożyła;).
A tak serio, dobrze, że dałam autorce szansę i brnęłam dalej. Warto było.
Historia z pozoru banalna. Ot młoda dziewczyna, trochę zakręcona, a trochę mocno stąpająca po ziemi, dziedziczy po krewnym domek, ów drewniak. Jest to dom znajdujący się na obrzeżach Łodzi. Drewniak posiada (a jednocześnie nie posiada) bardzo ciekawych i niezwykłych lokatorów oraz gości. W pobliskich domach także zamieszkują o tyleż barwne, co i niezwykłe osoby o niebanalnym charakterze, porządnie nadszarpniętym życiorysie.
I Łucja dziedziczy od nieznanego jej krewnego dom razem z całym dobrodziejstwem inwentarza. Idąc na pogrzeb stryja, nie zdaje sobie nawet sprawy, że spadek ów to najbardziej przełomowy i jednocześnie najlepszy moment w jej dotychczasowym życiu.
Dziewczyna wywraca swoje życie do góry nogami, zrywa z dotychczasowym chłopakiem (bo on chce się żenić, a ona nie...) i wprowadza się do mieszkania po wuju.
Bardzo szybko, zupełnie niespodziewanie zaprzyjaźnia z lokatorem drewniaka (co to przyjechał z Argentyny mamą się opiekować, mamie się zmarło, a on nie wyjeżdża...) i znajomymi stryjaszka.
Na ile ta nowa sytuacja zmieni życie Łucji? Tego nie zdradzę, zachęcam za to do sięgnięcia po książkę. Jeżeli szukacie niebanalnej lektury z pewnym przesłaniem, morałem i opowieściami o smaczkach Łodzi, ta książka jest na pewno odpowiednia dla was.
Największym atutem książki dla mnie były specyficzne klimaty, specyficzni ludzie i ich swoista filozofia, niby banalna, momentami śmieszna, ale jakże trafna i życiowa. Poznacie ludzi wiodących życie z dala od strzeżonych osiedli z monitoringiem, ludzi może na pierwszy rzut oka niezasługujących na większą uwagę, ale w rzeczywistości niezwykle wartościowych.
Plusem jest także akcja, a w zasadzie tempo - raz niezwykle szybkie, innym razem dużo wolniejsze, ale nigdy nie pozwalające się nudzić.
Wspomniałam, że w książce jest sporo smaczków Łodzi, która istnieje już tylko na rogatkach, często ukryta przed oczyma obcych. Jednak nie jest to opowieść tylko o takim mieście. Razem z Łucją będziecie mieli okazję poznać kilka zabytków miasta, pochodzić po nowoczesnych galeriach handlowych, zjeść obiad w dobrej knajpce, odwiedzicie wspaniały teatr dla dzieci, do którego mam ogromny sentyment, ponieważ zabierała mnie tam mama huhuhu i jeszcze trochę lat temu, a obok zobaczycie pierwszą polską lecznicę weterynaryjną, którą w jednym ze swoich wierszy upamiętnił słynny poeta Julian Tuwim...
Poznacie miasto, które ma bardzo wiele do zaoferowania, pokazania, ale niestety jest obecnie niedoceniane, zapomniane i niedoinwestowane (finansowo i uczuciowo), zupełnie, jak bohaterowie Drewniaka.
Ale autorka pokazuje nie tylko miasto, pokazuje nam życie zwyczajnych ludzi, ludzi na których często przechodząc obok nie zwracamy uwagi, pokazuje ich problemy i radości, w których wielu z nas może zobaczyć lustrzane odbicie swoich.
Gorąco zachęcam do lektury.
To moje drugie spotkanie z twórczością autorki. Kilka miesięcy temu recenzowałam doskonała powieść Wytwórnię wód gazowanych (recenzja tutaj ). Już wtedy podkreślałam, jak spodobał mi się styl pisarski p. Doroty.
Po Drewniak sięgnęłam więc przekonana, że będzie to świetna lektura. Zaczęłam wczoraj czytać i...wielkie rozczarowanie na samym początku. Nie, żeby początek był zły, nic z tych rzeczy, ale taki jakiś...banalny, w sumie nijaki można by rzec. I już mnie korciło, żeby książkę odłożyć, ale coś mnie tknęło, żeby tego nie robić. Może to było wewnętrzne przekonanie, że w książce musi być coś więcej. A może to mój czytelniczy anioł stróż pilnował, żebym doskonałej książki nie odłożyła;).
A tak serio, dobrze, że dałam autorce szansę i brnęłam dalej. Warto było.
Historia z pozoru banalna. Ot młoda dziewczyna, trochę zakręcona, a trochę mocno stąpająca po ziemi, dziedziczy po krewnym domek, ów drewniak. Jest to dom znajdujący się na obrzeżach Łodzi. Drewniak posiada (a jednocześnie nie posiada) bardzo ciekawych i niezwykłych lokatorów oraz gości. W pobliskich domach także zamieszkują o tyleż barwne, co i niezwykłe osoby o niebanalnym charakterze, porządnie nadszarpniętym życiorysie.
I Łucja dziedziczy od nieznanego jej krewnego dom razem z całym dobrodziejstwem inwentarza. Idąc na pogrzeb stryja, nie zdaje sobie nawet sprawy, że spadek ów to najbardziej przełomowy i jednocześnie najlepszy moment w jej dotychczasowym życiu.
Dziewczyna wywraca swoje życie do góry nogami, zrywa z dotychczasowym chłopakiem (bo on chce się żenić, a ona nie...) i wprowadza się do mieszkania po wuju.
Bardzo szybko, zupełnie niespodziewanie zaprzyjaźnia z lokatorem drewniaka (co to przyjechał z Argentyny mamą się opiekować, mamie się zmarło, a on nie wyjeżdża...) i znajomymi stryjaszka.
Na ile ta nowa sytuacja zmieni życie Łucji? Tego nie zdradzę, zachęcam za to do sięgnięcia po książkę. Jeżeli szukacie niebanalnej lektury z pewnym przesłaniem, morałem i opowieściami o smaczkach Łodzi, ta książka jest na pewno odpowiednia dla was.
Największym atutem książki dla mnie były specyficzne klimaty, specyficzni ludzie i ich swoista filozofia, niby banalna, momentami śmieszna, ale jakże trafna i życiowa. Poznacie ludzi wiodących życie z dala od strzeżonych osiedli z monitoringiem, ludzi może na pierwszy rzut oka niezasługujących na większą uwagę, ale w rzeczywistości niezwykle wartościowych.
Plusem jest także akcja, a w zasadzie tempo - raz niezwykle szybkie, innym razem dużo wolniejsze, ale nigdy nie pozwalające się nudzić.
Wspomniałam, że w książce jest sporo smaczków Łodzi, która istnieje już tylko na rogatkach, często ukryta przed oczyma obcych. Jednak nie jest to opowieść tylko o takim mieście. Razem z Łucją będziecie mieli okazję poznać kilka zabytków miasta, pochodzić po nowoczesnych galeriach handlowych, zjeść obiad w dobrej knajpce, odwiedzicie wspaniały teatr dla dzieci, do którego mam ogromny sentyment, ponieważ zabierała mnie tam mama huhuhu i jeszcze trochę lat temu, a obok zobaczycie pierwszą polską lecznicę weterynaryjną, którą w jednym ze swoich wierszy upamiętnił słynny poeta Julian Tuwim...
Poznacie miasto, które ma bardzo wiele do zaoferowania, pokazania, ale niestety jest obecnie niedoceniane, zapomniane i niedoinwestowane (finansowo i uczuciowo), zupełnie, jak bohaterowie Drewniaka.
Ale autorka pokazuje nie tylko miasto, pokazuje nam życie zwyczajnych ludzi, ludzi na których często przechodząc obok nie zwracamy uwagi, pokazuje ich problemy i radości, w których wielu z nas może zobaczyć lustrzane odbicie swoich.
Gorąco zachęcam do lektury.
poniedziałek, 9 lipca 2012
Trzeci brzeg Styksu - Krzysztof Beśka
Dom Wydawniczy Rebis, Okładka miękka, 392 s., Moja ocena 5,5/6
Odwiedzający mój blog od jakiegoś już czasu, wiedzą doskonale, że jestem wielbicielką (wręcz fanatyczną:)) mojego rodzinnego miasta, którym jest Łódż. Dlatego lektura kryminału Krzysztofa Beśki była dla mnie niesamowitą przyjemnością. Mam nadzieję, że uda mi się zachęcić was do sięgnięcia po tę książkę. Na prawdę warto.
Lekturę Trzeciego brzegu Styksu rozpoczęłam w samolocie lecąc na urlop i dawno lot nie minął mi tak szybko, nawet śmiało mogę stwierdzić, że za szybko. Akcja wciągnęła mnie od pierwszej strony i nie puściła :), aż do końca.Trzeci brzeg Styksu to pasjonujący kryminał retro + świetna książka obyczajowo – społeczno- historyczna rozgrywające się w Łodzi końca XIX wieku - tego jeszcze nie było. Od czasów Reymonta i fenomenalnej Ziemi Obiecanej, nikt z autorów nie pokusił się o umieszczenie akcji książki w fabrykanckiej Łodzi. Dlatego jestem w dwójnasób wdzięczna Krzysztofowi Beśce – za świetną książkę i za tak wspaniale ukazane tło historyczne i społeczne.
Wszystkie szczegóły i opisy ukazujące nam tło historyczne, obyczaje, ubrania, budownictwo, problemy, radości mieszkańców Łodzi z końca XIX w., autor przedstawia w fantastyczny sposób. Widać że zadał sobie bardzo dużo trudu, żeby te szczegóły odnależć, wyciągnąć na światło dzienne XXI w. Na pewno musiał myszkować po wielu książkach historycznych dot. Łodzi i okolic, oglądać dawne zdjęcia, rozmawiać z pasjonatami łódzkiej historii oraz historii przemysłu włókienniczego.
Dzięki temu czytając Trzeci brzeg Styksu przenosimy się do miasta dymiących kominów, pracujących pełną parą fabryk włókienniczych, rozkwitających i upadających fortun końca XIX w. Ziemia obiecana dla wielu, ziemia przeklęta dla innych. I taką Łódż (niezwykle autentyczną) genialnie ukazuje autor.
To właśnie klimat i realia ukazane przez autora tworzą tak niesamowitą książkę, jaką jest Trzeci brzeg Styksu.
Nie bez kozery jeden z bohaterów książki tak opisuje miasto:
Niektórzy ludzie (…), są przekonani, że Łódź to tylko setki wielkich fabryk, gdzie ludzie nie mają nic innego do roboty poza właśnie… robotą. Jedni przy maszynach, inni- przeliczając pieniądze, bo to też, wbrew pozorom, dość wyczerpujące zajęcie.(…)
Ale Łódź to także kraina wszelakiego występku i zbrodni. Mówią, że to miasto wybrukowane złotem. Może i tak, ale wszyscy doskonale wiedzą, że znajdziesz w nim pod stopami także błoto i wszelakie robactwo, i krew, bo przecież w tak wielkim organizmie, gdzie człowiek ciasno przy człowieku, sam pan rozumie…
Ale teraz kilka słów o samej fabule i wątku kryminalnym, który choć niezmiernie ważny, nie jest
jednak tym najważniejszym.
Pewnej nocy z pałacu bardzo zamożnego fabrykanta Friedricha Neumanna zostaje nocą porwany jego 6-letni syn. Policja rozpoczyna zakrojone na wielka skalę śledztwo, ale nie przynosi ono niestety pozytywnych rezultatów. Po kilkunastu dniach znika kolejne dziecko, tym razem inżyniera Szałkowskiego z fabryki Scheiblera. Miasto, a przede wszystkim rodziców zaczyna ogarniać panika.
W tym samym czasie do Łodzi przyjeżdża Andrzej Potulicki, zlicytowany szlachcic, i również przepada bez wieści. Wtedy na scenę wkraczają dwaj główni bohaterowie – detektywi Riepin i Raczyński. Na prośbę zrozpaczonej p. Neumann rozpoczynają śledztwo. Przy czym od razu trafiają na pewien trop, na który nie zwróciła uwagi policja. Prowadząc śledztwo stosują wiele niekonwencjonalnych (jak dla stróżów prawa) metod. Bardzo szybko udaje im się trafić na trop, który wiedzie do cyrku. Rozpoczyna się wyścig z czasem, a droga do poznania prawdy powiedzie poprzez podejrzane szynki, zadymione cukiernie, ruiny spalonych fabryk i ciemne zaułki, ale też pałace przemysłowego miasta.
Więcej nie zdradzę, żeby nie psuć wam przyjemności lektury tej wyjątkowej pozycji.
Zagłębiając się w kolejne strony książki będziecie mieli okazję poznać niesamowite miasto, jakim była fabrykancka Łódż, kalejdoskop najróżniejszych ludzkich postaci, które to miasto tworzyły oraz dwójkę detektywów, którzy niestrudzenie prowadzą śledztwo zgodnie ze wszystkimi klasycznymi jego kanonami.
Poza tym przeogromne bogactwo różnorodnych postaci – zarówno jeżeli chodzi o ich pochodzenie, charakter, wykonywane profesje jak i wiele innych aspektów. Beśka udowodnił, że tworząc tak barwną galerię bohaterów nie trzeba robić tego „po łebkach”, tworząc płytkie postacie, jak to się niestety wielu autorom zdarza. Wręcz przeciwnie, Beśka stworzył rzeszę pełnokrwistych, fascynujących postaci. I chwała mu za to.
Ogromny plusem jest także fakt, że mnogość wątków, które śledzimy jest bardzo klarownie przedstawiona, nic się nie myli w trakcie lektury, wszystkie wątki, problemy są doprowadzone konsekwentnie do końca, nic autor nie pozostawia tylko naszym domysłom.
Oby więcej takich pozycji na naszym rynku wydawniczym.
Dla mnie (miłośniczki dawnej Łodzi i doskonałej prozy) spotkanie z Trzecim brzegiem Styksu było niesamowitą frajdą, czego i wam życzę.
A autor trafia na listę moich ulubionych polskich pisarzy. Na urlopie przeczytałam jeszcze jeden z jego kryminałów Wieczorny seans, który niedługo zrecenzuję.
A jak należy rozumieć tytuł książki, ów Trzeci brzeg Styksu? Jak w jednym z wywiadów powiedział autor - (…) ów trzeci brzeg to pewien symbol tamtych czasów, końca XIX wieku. Wtedy niemożliwe okazywało się możliwe, fortuny rodziły się w ciągu jednego miesiąca i jeszcze szybciej upadały, a milioner zostawał żebrakiem. Ale nawet znalezienie się na brzegu mitycznej rzeki umarłych nie oznaczało końca, czyli wędrówki, a raczej rejsu na drugi brzeg. Zawsze przecież jest jakaś nadzieja...
![]() |
Łódż końca XIX w. - zdjęcie ze zbiorów UMŁ. |
Obecnie autor pracuje następną częścią przygód bohaterów: Pozdrowienia z Londynu.
Jak sam mówi w jednym z wywiadów (...) książka jest na ukończeniu (...) Będzie sporo
znanych już bohaterów, ale i wielu nowych, ale rzecz dzieje się znów w
Łodzi, pod rządami nowego policmajstra. Myślę, że w księgarniach książka
pojawi się za rok.(...) Szkoda, że dopiero wtedy:(.wtorek, 10 kwietnia 2012
Potęga "ziemi obiecanej", czyli Łódż przemysłowo - fabrykancka.
![]() |
Ojcowie Łodzi przemysłowej. |
Kolejny odcinek z dziejów Łodzi:). Tym razem kolej na historię potęgi Łodzi, historię miasta fabrykanckiego i najpotężniejszych fabrykanckich rodów. Od lat historycy spierają się, kogo można uznać za ojca potęgi fabrykanckiej Łodzi. Po latach sporów wytypowano kilku ojców:): Oto twórcy Łodzi przemysłowej: W.I. Pieńkowski, L. Geyer, L. Grohman, J.
Heinzel, E. Herbst, H. Konstadt, L. Meyer. Ilustracja z albumu Ansichten aus den Stadten Lodz, Zgierz und Pabianice (Łódź 1889)
Za protoplastę Łodzi przemysłowej uznaje się bezspornie Ludwika Geyera. Pisałam o nim tutaj. Mimo bankructwa i prawie całkowitego upadku jego królestwa bawełny, zasług Geyera dla rozwoju Łodzi nie można nie doceniać. Położył on bardzo porządne podwaliny pod boom bawełniany, który wkrótce po upadku jego królestwa rozpoczął się w Łodzi. Niekwestionowanym królem boomu bawełnianego i królem ziemi obiecanej (jak nazywano Łódż) był Izrael Poznański.
Izrael Poznański ur. 25.08.1833r. w Aleksandrowie Łódzkim, zm. 28.04.1900r. w Łodzi. Zaliczany razem z Ludwikiem Geyerem i Karolem Scheiblerem do trzech łódzkich „królów bawełny”. Był wnukiem kramarza Izaaka z miasta Kowal na Kujawach
i najmłodszym synem kupca Kalmana (któremu nadano nazwisko Poznański) i
Małki z Gdańskich. W 1825 40-letni Kalman Poznański z żoną, dziećmi,
parobkiem i służącą osiedlili się w Aleksandrowie Łódzkim. W rok po
urodzeniu się Izraela (1834) rodzina Poznańskich, jako dość zamożna na
owe czasy, przeniosła się z Aleksandrowa Łódzkiego do Łodzi, gdzie
ojciec nabył prawo handlu towarami łokciowymi, czyli bawełną i lnem,
oraz zbudował pierwszą piętrową kamienicę na Starym Mieście – prowadził tam także kram z tkaninami i artykułami korzennymi. W Łodzi Izrael skończył szkołę elementarną i tzw. progimnazjum.
Przyszły multimilioner fachu przedsiębiorcy uczył się od podstaw. W
wieku kilkunastu lat zbierał stare materiały, jeżdżąc rozklekotanym
wózkiem, ciągnionym przez zabiedzonego konia (w przyszłości niechętni
bogaczowi będą twierdzili, że nie miał wówczas konia, a do wózka
zaprzęgał psy). W wieku siedemnastu lat (1851) ożenił się z Leonią
Hertz, córką Mojżesza Hertza, zamożnego kupca z Warszawy. W intercyzie małżeńskiej Izrael został przedstawiony jako "majster
profesji tkackiej" wnoszący do małżeństwa manufakturę wartą 500 rubli.
Żona Leonia wniosła mu w posagu sklep handlujący towarami łokciowymi w
Warszawie. W grudniu 1852r. Izrael przejął od ojca zarząd rodzinnej firmy kupieckiej.
Poznański systematycznie poszerzał działalność: w 1859r. jego zakład
produkował materiały warte 6 tys. rubli, a w 1868 – 23 tys. rubli. W
1871 rozpoczął, trwające do 1892r., skupywanie działek przy ul. Ogrodowej
17–23, na których w przyszłości miał powstać kompleks przemysłowy (który istnieje do dziś, ale funkcjonuje w innej już postaci niż ponad 100 lat temu). W
1872r. powstał tu pierwszy obiekt fabryczny – tkalnia mechaniczna o dużej wydajności (200 mechanicznych krosien).
![]() |
Fabryka Izraela Poznańskiego - 1880r. |
Poznański odniósł ogromny sukces głównie dzięki szerokiej ofercie dla
całego spektrum klientów. Jego zakłady oprócz produkcji towarów wysokiej
jakości zajmowały się tworzeniem tandety, czyli tkanin z bawełny
gorszego gatunku (rosyjska, perska), przeznaczonej dla odbiorców
ubogich. Poza tym, Izrael Poznański znany był ze swej surowości i nieustępliwości, wręcz okrucieństwa: wyzyskiwał robotników, samowolnie wydłużał czas pracy, płacił jedne z najniższych stawek (1-2 ruble tygodniowo przy średniej pensji 18-20 rubli tygodniowo u większości fabrykantów) oraz był niezwykle nieustępliwy podczas
strajków. Aby zwiększyć swą popularność Izrael Poznański łożył niebagatelne sumy
na cele charytatywne. Wspomagał żydowskie organizacje dobroczynne,
finansował budowę żydowskich szkół i szpitali. Ufundował pierwszy w
Łodzi szpital dla Żydów (dziś szpital im. dr Seweryna Sterlinga).
Izrael Poznański był też inicjatorem i fundatorem budowli sakralnych jak na przykład największej w Łodzi synagogi przy ówczesnej Promenadzie (dziś al. Kościuszki) - zburzonej przez hitlerowców w roku 1941, czy też cerkwi prawosławnej im. Aleksandra Newskiego.
Izrael Poznański był też inicjatorem i fundatorem budowli sakralnych jak na przykład największej w Łodzi synagogi przy ówczesnej Promenadzie (dziś al. Kościuszki) - zburzonej przez hitlerowców w roku 1941, czy też cerkwi prawosławnej im. Aleksandra Newskiego.
![]() |
Nieistniejąca już synagoga - 1881r. |
![]() | |
Cerkiew im. Aleksandra Newskiego. |
Idąc za przykładem innego znanego fabrykanta - Karola Scheiblera,
Poznański wybudował osiedle robotnicze zwane też familijnym, w których
mieszkali pracownicy fabryk wraz z rodzinami. Osiedle to znajdowało się
również przy ulicy Ogrodowej, vis a vis fabryki. Drugim budynkiem
postawionym na wzór Scheiblera był szpital dla robotników, gdzie mogli
się oni bezpłatnie leczyć.
Królestwo Poznańskiego bardzo szybko rozrastało się. W 1859 r. jego zakład produkował tkaniny wartości 6.000 rubli. W ciągu
dziesięciu lat produkcja wzrosła czterokrotnie do ponad 23.000 rubli
Początek lat siedemdziesiątych XIX w. był dla Izraela Poznańskiego
okresem prowadzenia szczególnie intensywnych działań w zakresie
rozbudowy przedsiębiorstwa.
W zachodniej części miasta powstał kompleks nieruchomości, gdzie
zlokalizowano główne obiekty przemysłowe. Powstał zakład wielowydziałowy
zapewniający pełny cykl produkcyjny. W połowie lat siedemdziesiątych
rozbudowując fabrykę Poznański ściśle współpracował z architektem
miejskim Hilarym Majewskim zamierzając stworzyć kompleks
przemysłowo-mieszkalny złożony z trzech głównych części - fabryki,
dzielnicy robotniczej i rezydencji. Plany te mogły być realne dopiero
pod koniec lat siedemdziesiątych XIX w., kiedy to do posiadanych posesji
dołączył Poznański nowe nieruchomości. Stworzyła się możliwość
zakomponowania głównego kompleksu fabryczno -rezydencjonalnego
rozciągającego się od ulicy Ogrodowej do rzeki Łódki i od ulicy
Stodolnianej (dziś Zachodniej) do cmentarzy chrześcijańskich przy drodze
do Srebrnej ( dziś ulica Srebrzyńska). Dla Poznańskiego był to okres sukcesów. Na Wszechświatowej Wystawie
w Paryżu w 1878 r. prezentowane wyroby łódzkiego fabrykanta uzyskały
brązowy medal.
Fabryka stała się jednym z najlepiej wyposażonych zakładów przemysłu
włókienniczego na ziemiach polskich pod zaborem rosyjskim. Na przełomie
wieków firma dysponowała siecią sklepów i hurtowni w Warszawie, Moskwie,
Petersburgu, Odessie, Rostowie nad Donem, Tyfilisie i Charkowie.
![]() |
Ulotka reklamowa imperium Poznańskiego. |
Poznański zbudował wiele pałaców, ale najważniejszym był i jest - tzw. Łódzki Luwr na rogu ulic Ogrodowej i Zachodniej, gdzie mieściła się główna siedziba spółki oraz hotel, giełda, kantor i sklepy.
![]() |
Pałac Izraela Poznańskiego. |
![]() |
Dziedziniec Pałacu Izraela Poznańskiego. |
![]() |
Klatka schodowa w pałacu. |
![]() |
Jadalnia. |
![]() |
Salonik karciano - bilardowy. |
![]() |
Garderoba. |
Nie ukrywam, pałac wraz z całym kompleksem to od dawna duma mieszkańców Łodzi, prawdziwa perełka. Przepiękny jest w nocy, gdy oświetlają go specjalnie zamontowane światła, ale wspaniale prezentuje się także za dnia. Związki rodziny z pałacem
zakończyły się w latach 30., bo wtedy wyjechali z Łodzi ostatni potomkowie Izraela Poznańskiego. Byli już bardziej
związani z ośrodkami europejskimi niż z Łodzią. Łódź traktowali jako
miejsce prowadzenia biznesu, a rezydencje mieli za granicą i tam bywali
częściej niż tutaj. Po załamaniu gospodarki w wielkim kryzysie zostawili
Łódź.
Sam Izrael K. Poznański zmarł w Łodzi w roku 1900 w wieku 67 lat, pochowano go w mauzoleum rodzinnym na
cmentarzu żydowskim przy ulicy Brackiej. Przyszłym
pokoleniom pozostawił kapitał wysokości blisko 70 milionów rubli.
Po jego śmierci stanowisko
dyrektora generalnego zakładów objął najstarszy syn Ignacy (zmarł w 1908
r.), a następnie zięć Jakub Hertz. W latach trzydziestych
przedsiębiorstwo przeszło w ręce przedstawicieli włoskiego Banca
Commerciale Italiana i Poznańscy nie zdołali już nigdy odzyskać
dominującej roli w spółce.
![]() |
Mauzoleum Izraela Poznańskiego. |
Mauzoleum Izraela Poznańskiego - znajduje się na cmentarzu żydowskim w Łodzi. Wbrew wielu prawom religijnym, Poznański
wybudował monumentalny grobowiec, sam zaaprobował projekt budowli,
która powstała dopiero trzy lata po jego śmierci, co więcej pochowany w
mauzoleum jest wraz z żoną Leonią. Zbudowane zostało z szarego granitu i marmuru w latach 1903-05. Mauzoleum umieszczono na planie koła o promieniu 9,5 metra. W grobowcu
znajdują się dwa sarkofagi z czerwonego marmuru, a kopuła została
udekorowana od wewnątrz mozaiką składającą się z dwóch milionów różnokolorowych kawałków, wykonał ją wenecki artysta Antonio Salvatti. Kamienna kopuła o profilu schodkowym, wsparta jest na kolumnach i filarach. Zdobiły ją spiżowe girlandy w stylu secesyjnym, niestety do dziś ostał się tylko potężny napis: Poznański. I nadszedł czas śmierci Izraela. I westchnęli synowie Izraela. Był ozdobą Izraela i czynił dobro w Izraelu - zdobił mauzoleum.
![]() |
Kopuła w mauzoleum Poznańskiego. |
W środku mauzoleum znajdują się sarkofagi Leonii i Izraela Poznańskich, wykonane one zostały z czerwonego marmuru. Mauzoleum Poznańskiego do dziś uznawane jest za największy grobowiec żydowski na świecie.
Grobowiec jest tak wielki, że nazywany jest ostatnim pałacem Izraela K. Poznańskiego. Łódzki król bawełny zarówno za życia, jak i po śmierci miał wspaniałe pałace...
Obecnie w fabrycznej części imperium Poznańskiego także tętni życie. Znajduje się tam słynna już chyba na cały kraj Manufaktura. Kwestia dyskusyjna, czy przekształcenie hal pofabrycznych na mega galerię handlową jest dobre czy nie, od kilku lat toczą się o to spory w Łodzi. Uważam, za najważniejsze, że miejsce to nie zostało zapomniane, czy zburzone.
---------------------
Ponieważ ani w Pałacu Poznańskiego, ani w mauzoleum rodziny nie można robić zdjęć, pochodzą one ze stron i zbiorów UMŁ i Muzeum Miasta Łodzi.poniedziałek, 26 marca 2012
Łódż przemysłowa, czyli jak zaczęła się potęga miasta.
Od 29 lipca 1423 r. z woli króla Władysława Jagiełły,
Łódź stała się miastem. Początkowo mała osada rolnicza (jak pisałam w ub. tygodniu), zapomniana i
niewiele znacząca, z czasem przeobraziła się w poważaną i mające ogromne
znaczenie dla całego kraju miasto. Ale jak do tego doszło? Jak powstały w
Łodzi fabryki, które wyniosły ją do pozycji znaczącego miasta na
ziemiach polskich?
Wszystko zaczęło się od
dnia 18 września 1820r., kiedy to Namiestnik Królestwa Polskiego Józef Zajączek ogłosił zarządzenie, na mocy którego na terenie miast
rządowych mogły powstawać osady fabryczne przeznaczone dla tzw.
fabrykantów (sukienników, tkaczy, prządków). Taki dekret stworzył
warunki rozwoju przemysłu włókienniczego na terenie Królestwa Polskiego.
![]() |
Nadanie osadnicze dla Łodzi. |
Łódź doskonale nadawała się na zlokalizowanie w jej granicach osady sukienniczej. Składało się na to wiele czynników:
- dogodne położenie geograficzne zapewniające obfitość wód powierzchniowych na potrzeby technologiczne;
- łatwy dostęp do materiałów budowlanych (drewno z pobliskich lasów i cegły z licznych cegielni);
- położenie na trakcie handlowym (Łęczyca - Piotrków).
Powyższe atuty sprawiły, że w oparciu o zarządzenie z 1820 r. dnia 30
stycznia 1821 r. Komisja Rządowa Spraw Wewnętrznych i policji na
wniosek Rajmunda Rembielińskiego - Prezesa Komisji Województwa
Mazowieckiego, zezwolił na utworzenie osady przemysłowej w Łodzi.
Wkrótce do miasta zaczęli przybywać pierwsi tkacze z Grünbergu (Prusy), a
w przeciągu zaledwie pół roku, było już ich w Łodzi kilkunastu.
Zachęcające zdają się być warunki, na których przyjmowano nowych
osadników. Każdy bowiem, kto dowiódł swych tkackich umiejętności przed
burmistrzem miasta i zdecydował się osiedlić w jego granicach,
otrzymywał 3-morgową działkę i materiał niezbędny do wybudowania domu, a
także pożyczki pieniężne.
Miasto zaczęło błyskawicznie (jak na owe czasy) rozwijać się. Łódź szybko wyrosła
na znaczącą osadę fabryczną. W roku 1826 było w Łodzi 27 majstrów rękodzieła włókienniczego, a po
trzech latach liczba pracowników sięga 700 osób a liczba ludności to
4723 osoby w 369 domach. W ciągu 20 lat liczba mieszkańców Łodzi i domów
wzrasta czterokrotnie, ilość pracowników fabrycznych dziesięciokrotnie,
a produkcji piętnastokrotnie.
9 sierpnia 1828 r. Ludwik Geyer podpisał z Komisją Województwa Mazowieckiego
umowę, według której otrzymał pomoc w postaci: terenów budowlanych,
zapewnienia pomocy przy budowie i licencję na sprowadzanie przędzy z
obniżonym do 2/5 cłem. W zamian zobowiązał się do jak najszybszego uruchomienia dwudziestu warsztatów tkackich
i dojścia w ciągu dziesięciu lat do produkcji bawełnianej na stu
warsztatach tkackich. Przywieziony z Saksonii majątek nie był wielki.
Wystarczył na założenie zakładu z 12 warsztatami tkackimi i kilkoma
maszynami drukarskimi.W 1839 r. Geyer uruchomił pierwszą w Łodzi zmechanizowaną
fabrykę. Jej maszyny były poruszane przez maszynę parową. Był to nowy
etap kariery miasta i początek jego szybkiego rozwoju.
![]() |
Ludwik Geyer |
Nowa fabrykę Geyera nazwano Białą Fabryką. Nazwa pochodziła stąd, iż w przeciwieństwie do późniejszych budynków fabrycznych była otynkowana.
Ludwik Geyer stał się największym łódzkim przemysłowcem swego czasu, a
zakład był wzorcowym zakładem tego rodzaju w Polsce. W roku 1839 Ludwik Geyer zainstalował w Białej Fabryce pierwszą nie
tylko w Łodzi, ale w całym przemyśle włókienniczym Królestwa Polskiego
maszynę parową o mocy 60 KM. Rozpoczęła się w ten sposób mechanizacja
przemysłu włókienniczego, zaś dymiący komin fabryczny stał się
nieodłącznym elementem łódzkiego krajobrazu.W 1833r. buduje dla swojej rodziny piękny dworek, który obecnie znajduje się przy ul. Piotrkowskiej w sąsiedztwie Białej Fabryki. Obecnie budynek jest własnością prywatną.
![]() |
Biała Fabryka Ludwika Geyera XIX w. |
![]() |
Biała Fabryka L.Geyera obecnie - centralne Muzeum Włókiennictwa. Żródło: wikipedia |
![]() |
Dworek, w którym mieszkał Ludwik Geyer wraz z rodziną. |
W latach czterdziestych XIX w. fabryka rozwijała się nadal szybko. Ilość
wrzecion wzrosła do 20 384, a moc maszyn parowych do 120 koni.
Zatrudniała około 700 robotników. Fabryka była kompletnym zakładem
prowadzącym wszystkie działy produkcji bawełnianej: przędzalnię, tkalnię, drukarnię, farbiarnię i wykańczalnię.
Następuje błyskawiczny, masowy napływ taniej siły roboczej po uwłaszczeniu chłopów spowodował
żywiołowy i niekontrolowany rozwój tak samego miasta jak i jego
przedmieść. Równolegle do do zwiększającej się ilości fabryk wzrastała
ilość budowanych domów, okazałych kamienic, rezydencji i gmachów
publicznych. Miasto bardzo szybko się rozwija.
Stopniowo Łódź stawała się
największym w Królestwie Polskim, a także liczącym się w cesarstwie
rosyjskim ośrodkiem produkcji bawełnianej. Po przewrocie technicznym
w latach 60-tych XIX w. przedsiębiorstwa włókiennicze wkroczyły w okres
przyspieszonych zmian strukturalnych. Powstawać zaczęły wielowydziałowe,
wielkie wysoko zmechanizowane zakłady, oparte o kapitały krajowe
lub zagraniczne - zwłaszcza francuskie, belgijskie, angielskie
i niemieckie.Nie mniej prężny był rodzimy przemysł lniarski, dziewiarski,
pasmanteryjny, pończoszniczy, jedwabniczy oraz inne gałęzie
wytwórczości, które zaspakajały potrzeby ludności i przemysłu
włókienniczego. Produkowano tu m.in. dywany, plusz i aksamit (Teodor
Finster, Juliusz Fial), kapelusze (Karol Goeppert), meble (Wilhelm
Thiede, Robert Schulz), zegary (Lej Chmielewski, Ernest Bartuszek).
Rozwijał się także przemysł spożywczy - powstawały piekarnie, młyny,
wytwórnie octu, olejarnie oraz przedsiębiorstwa wyrabiające wyroby
cukiernicze i alkoholowe, miód i napoje, a także browary (Karol Anstadt,
Gustaw Keilich, Bracia Gehlig). Dla włókiennictwa części do maszyn,
a z czasem i krosna, produkował przemysł metalowy (Józef John, Bracia
Lange, Ewald Kern).
Rozwijaja się także inne dziedziny życia, gospodarki w mieście. W 1863r. drukarz Jan Petersilge uzyskał zezwolenie na wydawanie pierwszej gazety polsko - niemieckiej Łódzkie Ogłoszenia - Lodzer Anzeiger. Wychodziła ona 2x w tygodniu i zamieszczała głównie ogłoszenia urzędowe oraz handlowe, przemysłowe i prywatne. W 1965r. gazeta zmieniła tytuł na Lodzer Zeitung - Gazeta Łódzka. Zwiększyła tym samym częstotliwość i tematykę. Zaczęły się w niej ukazywać przedruki tekstów politycznych z gazet warszawskich oraz artykuły o różnej tematyce.
Ale nie samą pracą człowiek żyje...jednak życie kulturalne mieszkańców Łodzi w tym okresie nie było jeszcze zbyt bogate. Organizatorami pierwszych imprez kulturalnych były głównie zgromadzenia rzemieślnicze, a także zamożni imigranci. W 1844r. powstaje w Łodzi pierwszy teatr. Bardzo często w Łodzi występowały wędrowne trupy teatralne. Istniały także 2 teatry amatorskie. Miasto rozwija się. Procesom rozwoju sprzyjała rozbudowa kolejnictwa na ziemiach polskich i rosyjskich, protekcyjna polityka celna władz petersburskich, wyjątkowy rozwój instytucji kredytowych oraz niezwykle chłonne rynki zbytu w samej Rosji. Łódź - metropolia europejska od 1869 r. posiadała gazownię i oświetlenie ulic latarniami gazowymi, od 1883 r. sieć telefoniczną, od 1898 r. tramwaje elektryczne (pierwsze w Królestwie Polskim) oraz powstałą w 1907 r. elektrownię miejską (w latach 80-tych działały już elektrownie zakładowe).
Jednak mimo początkowej potęgi, prekurstorstwa i błyskawicznego rozwoju, Ludwika Geyera dopada postęp... kryzys
przedsiębiorstwa Ludwika Geyera rozpoczął się w latach pięćdziesiątych.
Przyczyny były wielorakie. Przemysłowiec wierząc w długotrwałą
koniunkturę nie zachował niezbędnej ostrożności. Na przedsiębiorstwie
ciążyły długi zaciągnięte na budowę i rozwój, a znaczną część zysków
właściciel przeznaczył na budowę dwóch rezydencji w Łodzi oraz
inwestycje w majątki ziemskie. Inwestycje te nie okazały się tak
pomyślne jak fabryka. W majątku w Rudzie Pabianickiej Geyer wybudował cukrownię i gorzelnię.
Inwestował również w cukrownię w Tursku i wybudował tam młyn parowy.
Niedopilnowane i źle zarządzane przedsiębiorstwa pochłonęły duże sumy i
naruszyły kondycję finansową Geyera. Sytuację pogorszył jeszcze pożar
fabryki w 1853r. . Gdy na łódzkim horyzoncie pojawiła się nowa fabrykancka gwiazda, a mianowicie Karol Scheibler, który uruchomił w 1855r.ogromną przędzalnię, Ludwik Geyer nie miał już zasobów na równorzędną walkę konkurencyjną.
Ale o Karolu Scheiblerze i bogactwie przemysłowców łódzkich w następnej części:).
Dla Geyera rozpoczął się trwający około dziesięciu lat powolny upadek. Bank Polski
domagał się zwrotu pożyczek. Sytuację pogarszało to, że Geyer tracąc
płynność finansową oszczędzał na asekuracji budynków, maszyn i towarów, co z kolei powodowało brak zabezpieczeń dla Banku. Prawdziwą klęską dla Geyera był wybuch wojny secesyjnej w 1861 r. Wynikły z zahamowania wywozu bawełny ze Stanów do Europy głód bawełniany,
mogli przetrwać tylko przedsiębiorcy o ustabilizowanej pozycji
finansowej. Do takich nie należał już Ludwik Geyer. Jego kłopoty
pogłębiła jeszcze skłonność do działalności spekulacyjnej. Wykorzystując
fakt występującego, na początku sześćdziesiątych lat XIX w., niedoboru monety zdawkowej
w Królestwie, fabrykanci wydawali robotnikom tak zwane bony. Fabryka
gwarantowała ich wartość i wykup. Geyer mając kłopoty finansowe wydał
ogromne ilości bonów ( na kwotę kilkudziesięciu tysięcy rubli). Kupcy,
znając sytuację przedsiębiorcy, odmawiali honorowania bonów Geyera w ich
nominalnej wartości, a to prowadziło do masowych żądań wykupu bonów.
Broniąc się przed bankructwem Geyer próbował uzyskać pomoc władz
rosyjskich. Oskarżał urzędników Banku Polskiego o celowe dążenie do
zniszczenia jego zakładów jako osoby niemile widzianej przez Polaków.
Sugerował, że chcą oni doprowadzić do pozbawienia robotników pracy aby pozbawionych chleba zapędzić do szeregów powstańcych
(z listu do gubernatora wojennego Łodzi). Przypominał swoją lojalną
postawę w czasie powstania listopadowego. Starania te nie odniosły
skutku i w 1863r. stanęła przędzalnia, a w następnym pozostałe działy fabryki.
Zadłużony, nękany procesami i egzekucjami Ludwik Geyer umarł jako
bankrut 21 października 1869 r. Pochowany na Starym Cmentarzu w Łodzi.
![]() |
Grobowiec Ludwika Geyera na Starym Cmentarzu w Łodzi. |
Pomimo zakończonej ostatecznie upadkiem kariery fabrykanckiej, poczesne
miejsce Ludwika Geyera w historii Łodzi i przemysłu polskiego jest
niezaprzeczalne. Jego przedsiębiorstwu Łódź zawdzięczała w pewnej mierze
swój rozwój w latach 1830-60. Wprowadzając ulepszenia techniczne, nowe maszyny (szczególnie parowe), przyczynił się do rozwoju przemysłu w Polsce.
![]() |
Twórcy Łodzi przemysłowej: W.I. Pieńkowski, L. Geyer, L. Grohman, J. Heinzel, E. Herbst, H. Konstadt, L. Meyer. |
![]() |
Panorama Łodzi - połowa XIX w. |
Subskrybuj:
Posty (Atom)