piątek, 31 października 2014

KONKURS - oddam książkę w dobre ręce...

Dokładnie o tę powieść grozy chodzi. Moja recenzja post niżej.
Szansę na otrzymanie jej ma 1 osoba, która zaproponuje najciekawszą i najstraszniejsza książkę horror, powieść grozy, generalnie straszną książkę.
Nie może być to tytuł, który pojawił się na moim blogu, ani w postaci recenzji ani w poście z 01.11.2012r., gdzie rozmawialiśmy o strasznych książkach.
Proszę też uzasadnić dlaczego tę konkretną pozycję polecacie.
Konkurs trwa do 03.11.2014r. do godz. 23.59.
Zwycięzcę ogłoszę w ciągu 3 dni od zakończenia konkursu.
Wysyłka książki listem poleconym na terenie Polski w ciągu 7 dni od otrzymania adresu do wysyłki.

Oni

Wydawnictwo Videograf, Moja ocena 4/6
Postanowiłam wczoraj sięgnąć po powieść grozy. Halloween za pasem, ot tak okolicznościowo. Debiutancka powieść Olgi Haber może nie wystraszyła mnie zbytnio, ale czytałam ją z wielka przyjemnością i zainteresowaniem.
Bohaterką jest 36-letnia dziennikarka Natalia, która ma za sobą niełatwy okres. Była świadkiem tragicznego w skutkach wypadku, rozstała się z wieloletnim partnerem, wcześniej rozwiodła się z mężem, rzuciła prace. Obecnie mieszka w takiej typowej kurzej chatce położonej na odludziu, w pobliżu pięknego lasu i jeziora. Jej partnerem jest młodszy o 12 lat męźczyzna, wieczne dziecko. I niby życie biegnie zwyczajnym tropem, ale od jakiegoś czasu Natalię gnębią zwidy, ma uczucie, że ktoś przemyka obok jej domku, widzi cienie, słyszy odgłosy, budzi się w środku nocy o tej samej godzinie. Początkowo bagatelizuje to nie łącząc tych wydarzeń ze sobą. Jednak gdy w miasteczku dochodzi do serii makabrycznych, niedających się racjonalnie wytłumaczyć zdarzeń, Natalia coraz bardziej się niepokoi. Atmosfery stopniowo narastającej grozy dopełnia zagadkowe  zachowanie mieszkańców miasteczka. Pewnego dnia kobieta ma dosyć i postanawia wyjechać, ale jak się okaże nie jest to takie proste. Tajemnicze coś, tytułowi oni zataczają krąg wokół Natalii, zdają się ją obłapiać, dusić. Kobieta zaczyna żałować, iż nie posłuchała intuicji, która podpowiadała jej żeby uciekała. A najgorsze jeszcze przed nią.
Książkę czytało mi się doskonale i chociaż nie wzbudziła u mnie panicznego lęku, to uważam ją za niezwykle udany debiut, a Olga Haber bez wątpienia ma potencjał i to spory. Autorce udało się stworzyć powieść intrygująca i ciekawą. Drobnej korekcie poddałabym tylko początek (mniej więcej początkowe 50 stron). A dokładniej, odrobinę odchudziłabym opowieść o dniu codziennym Natalii, niektóre opisy są bowiem (przynajmniej moim zdaniem) trochę zbyt szczegółowe. Chociaż takie oczekiwanie na to co ma się wydarzyć, na coś groźnego, także ma swój urok. Olga Haber na apogeum grozy każe nam trochę czekać, ale zapewniam, że warto.  Poza tym mam tylko jedno zastrzeżenie - książka jest zdecydowanie za cienka, lektura wciąga i zajmuje niewiele czasu. Ani się obejrzałam, a już był koniec.
Ciekawym zabiegiem jest rozpoczęcie opowieści od takiego prawie sielskiego obrazka - chatka w lesie, malowniczo położona, senne miasteczko, sielanka. Kontrast pierwszych rozdziałów z tym, co wydarzy się dalej jest niesamowity.
Interesująco budowane jest samo napięcie, narastanie zła, osaczenia, które wyczuwa się od pierwszych stron.
Gorąco zachęcam do lektury. Oni to dobra powieść grozy. Tak, powieść grozy to doskonałe określenie, wydawca trafił. Bo generalnie horrorem tej historii nazwać nie można. To takie moje ostrzeżenie dla osób, które szukają typowego horroru. Kwintesencją jest wg. mnie właśnie narastająca groza. Czekam niecierpliwie na kolejną książkę autorstwa Olgi Haber.

czwartek, 30 października 2014

Rajskie ptaki

Wydawnictwo Czarna Owca, Moja ocena 5,5/6
Rajskie ptaki, to drugi tom przygód doskonałej policjantki Julii Krawiec. To także dowód na to, iż debiutancki kryminał Zaborowskiej Uśpienie (recenzja tu klik) nie był dziełem przypadku, szczęśliwym fuksem nowicjuszki. Marta Zaborowska pisze świetne, dopracowane w każdym calu, trzymające w napięciu kryminały. Oby tak dalej.
Tym razem jej główna bohaterka, Julia Krawiec ma przed sobą niełatwe zadanie. Musi ona zmierzyć się z zaginięciem dwóch młodych kobiet, strzelaniną, pseudo magią, dwoma morderstwami, rodzinnymi tajemnicami miejscowej elity, wypalanymi na ciele kobiet tajemniczymi znakami i demonami z życia prywatnego. Szczególnie te ostatnie dają jej popalić. Julia jest bowiem alkoholiczką, niepijącą od kilku miesięcy, ale z tej choroby nie wychodzi się do końca życia. Jest jej tym bardziej ciężko, iż los boleśnie z niej drwi rzucając pod nogi kolejne kłody. O ile lepiej (zdaniem Julii) takie problemy znosiłoby się po jednym- dwóch drinkach. Niestety nic z tego. Julia wie, że nie może nawet na chwilę odpuścić. Jest jej wyjątkowo trudno - zbyt mało czasu spędza z córką, mama, która niezmiernie jej pomaga choruje, niezwykle skomplikowane śledztwo prawie nie posuwa się naprzód, a jakby tego było mało, w jej życiu wiele zamętu sieje były mąż i pojawia się ktoś z przeszłości, o kim Julia wolałaby zapomnieć. Jednak Julia jest niczym pitbull, jak złapie trop, to już go nie popuści.Cierpi na tym jej córeczka i ona sama. Policjantka jest bowiem na skraju załamania psychicznego i fizycznego. Wyczerpana pod każdym względem, ledwo trzymająca się na nogach, działająca pod ogromną presją. Dziw, że jeszcze jako tako egzystuje. 
Wiernie pomaga jej poznany w I tomie psychiatra Artur Maciejewski. Jest przy niej nawet wtedy, gdy kobieta pozornie go odrzuca.
Rajskie ptaki, to świetny kryminał i jeszcze lepsza powieść psychologiczno-społeczna, taka z życia wzięta.  Zaborowska porusza wiele tematów i każdy prowadzony jest w toku akcji po mistrzowsku. Nie istotne, czy chodzi o porwania, zabójstwa, śledztwo, czy prywatne sprawy policjantów, autorka doskonale snuje wszystkie wątki, równomiernie dostarczając czytelnikowi informacji na każdy temat. 
Książka trzyma w napięciu. W trakcie lektury, która całkowicie mnie pochłonęła, wiernie kibicowałam Julii zarówno na płaszczyźnie zawodowej, jak i prywatnej. 
Zakończenie jest zaskakujące, ale i smutne. Ujawnia bowiem, że tak na prawdę do brutalnych zbrodni doszło z powodu najpłytszych ludzkich żądzy. 
Genialnie odmalowana postać niespełna 40-letniej policjantki z problemami, doskonale prowadzone  śledztwo i mistrzowsko ukazana od środka wyjątkowo patologiczna ( będąca miejscową elitą) rodzina. 
Gorąco zachęcam do lektury i nie ukrywam, iż niecierpliwie czekam na 3. tom przygód Julii Krawiec.

Oficer i szpieg

Wydawnictwo Albatros, Ocena 5,5/6
Recenzja mojego męża.

Robert Harris w swojej najnowszej książce opowiada nam ciekawą historię opartą na sprawie Alfreda Dreyfusa, francuskiego oficera żydowskiego pochodzenia, bohatera najgłośniejszej afery szpiegowskiej końca XIX wieku. Został on skazany  za domniemaną zdradę francuskich tajemnic wojskowych na rzecz Cesarstwa Niemieckiego. Koronnym dowodem w procesie był rękopis pisma do ambasady niemieckiej, przypisywany Dreyfusowi i przysięga jednego świadka oskarżenia. Wyrokiem sądu wojskowego Dreyfus skazany został na dożywotni karny obóz na Wyspie Diabelskiej w Gujanie w Ameryce Południowej. Gdy po kilku latach ujawnił się faktyczny autor listu szpiegowskiego i fakt krzywoprzysięstwa, pisarz Emil Zola opublikował artykuł z apelem o uniewinnienie Dreyfusa. W obronę oficera zaangażowało się wielu ówczesnych uczonych i pisarzy. Rozgorzał wielki spór, który podzielił społeczeństwo francuskie. Okazało się, że skazaniem Dreyfusa zainteresowane były: armia, konserwatywna prawica, partie nacjonalistyczne, rojaliści, kręgi finansjery i kler. Alfred Dreyfus doczekał się pełnej rehabilitacji przez francuski Najwyższy Sąd Apelacyjny dopiero w 1906 roku.
Bohaterem swojej książki Harris czyni nie samego Dreyfusa, a pułkownika Georges Picquart, który niedługo po skazaniu został szefem tajnej sekcji wojskowego wywiadu. Był on najmłodszym pułkownikiem w armii francuskiej. Pewnego dnia odkrywa on, iż dowody winy Dreyfusa zostały sfałszowane, a cała sprawa uknuta w misterny sposób. Zwracając się do przełożonych i kolegów o pomoc w wyjaśnieniu sprawy, zrehabilitowaniu Dreyfusa, napotyka na mur obojętności, wręcz niechęci. Szybko okazuje się, iż to Picquart jest jedynym sprawiedliwym, tylko jemu zależy na wyjaśnieniu sprawy. Postanawia za wszelką cenę dojść prawdy. Nie wie jednak na co się porywa.Spisek zatoczył bowiem wielkie koło, a wręcz wynaturzenie najwyższych władz, które w nim brały udział, było (jak ukazuje pisarz) niesamowite.
Książkę czyta się doskonale, w tempie błyskawicznym. Jest to zasługą świetnego pióra Harrisa  (który swój talent udowodnił chociażby w Autorze widmo) oraz doskonale skonstruowanej, wielowarstwowej książki szpiegowskiej. Harrisowi udało się mistrzowsko odtworzyć ówczesne realia, ukazać fascynującą i chwytającą za serce historię (któż nie solidaryzuje się z niewinnie skazanym?!), ukazać krzywdę jednostki, oddać nastroje społeczne oraz pełnię dramatyzmu wydarzeń, które raz uruchomione toczyły się niczym kula śnieżna.
W opowieści znajdziemy mnóstwo autentycznych postaci, porywającą historię, XIX-wieczną niezwykle skomplikowaną intrygę, poznamy działalność ówczesnych służb specjalnych.
Oficer i szpieg to doskonale wyważona, trzymająca w napięciu mieszanka thrillera szpiegowskiego, powieści historycznej, thrillera sądowniczego i doskonałej prozy. Wszystko to w idealnych proporcjach, stworzone piórem najwyższej klasy.
Zachęcam do lektury.

Przyszłoroczna zapowiedź..

We wczorajszym wydaniu "Gazety Wyborczej" można znaleźć artykuł "Umiarkowani naziści - protegowani USA". Mariusz Zawadzki pisze z Waszyngtonu: "Po II wojnie światowej CIA, FBI i wywiad wojskowy USA zatrudniały około tysiąca nazistów jako szpiegów i lojalnie ich chroniły - wynika z opublikowanej we wtorek książki reportera "New York Timesa".
Chodzi o książkę Erica Lichtblaua „The Nazis Next Door: How America Became a Safe Haven for Hitler’s Men”, która już wywołała prawdziwą burzę. Czy Amerykańskie służby specjalne istotnie były świadome przeszłości swoich współpracowników? Jaką skalę - poza powszechnie znaną operacją "Spinacz" - miał proceder polegający na ściąganiu i zatrudnianiu niemieckich uczonych, którzy pracowali dla III Rzeszy, prowadząc nieraz cechujące się skrajnym okrucieństwem eksperymenty na ludziach lub też odpowiadali za śmierć tysięcy niewinnych ludzi?

Polskie wydanie "The Nazis Next Door..." Ericha Lichtblaua ukaże się w przyszłym roku nakładem Wydawnictwa Literackiego.

  Reporter "New York Timesa" ujawnia: USA chroniły po wojnie prawie 1000 nazistów

środa, 29 października 2014

Blogerki badajcie się!!

Właśnie dowiedziałam się, że zmarła na raka piersi moja koleżanka z LO. Tak mnie to tupnęło, że szok. Kontakt miałyśmy umiarkowany, ale gdy umiera ktoś w naszym wieku, kogo x lat znałyśmy, razem uciekałyśmy z  lekcji, wygłupiałyśmy się, to szok.Tym bardziej, że z reguły nam się wydaje, że ciągle jesteśmy super młode, niezniszczalne, a rak, poważna choroba, to nie my.
W przypadku przeziębienia do lekarza na ogół pójdzie każda z nas. Zwykłą gorączką częstokroć bardziej się przejmujemy niż innymi chorobami. Tak z ręką na sercu, ile blogerek regularnie wykonuje usg piersi, mammografię, cytologię?
Rak piersi to najczęściej występujący nowotwór złośliwy u kobiet (20 proc. wszystkich nowotworów). Na szczęście, o ile jest wystarczająco wcześnie zdiagnozowany, może zostać całkowicie wyleczony. 
Każdego roku notuje się ponad 15 tysięcy nowych zachorowań. Co roku na raka piersi umiera blisko 5 tysięcy kobiet, głównie z powodu wykrycia choroby w zbyt zaawansowanym stadium. 
Cytologia jest także ważnym badaniem, nie możemy o nim po prostu zapomnieć. To badanie, które może uratować życie. Wykonujmy je systematycznie, niezależnie od wieku.
A profilaktyka dużo może. Cytologia na NFZ przysługuje każdej z nas. Mammografię także można zrobić bezpłatnie, w każdym większym mieście są takie punkty. Wiem, bo np. w Łodzi ostatnio robiła moja przyjaciółka, a w Warszawie inna koleżanka. 
Tak musiałam napisać, bo śmierć koleżanki ze szkolnej ławy mocno mnie zszokowała. A tak niewiele wystarczy, żeby dać sobie szansę. 


wtorek, 28 października 2014

Niewidzialny most

Wydawnictwo Czarna owca, Moja ocena 6/6
Trudno opisać treść książki, nie da się. Jest to cudowna opowieść, która porwała mnie całkowicie. Rozpoczyna się w 1937 roku w Budapeszcie, gdy węgierski student Andras Lévi dostaje wymarzone stypendium na wydziale architektury paryskiej uczelni. Prośba znajomej, wytwornej damy zmienia całe jego życie. Spotkanie młodego studenta i starszej od niego o 9 lat kobiety zmienia wszystko, chociaż początkowo nic tego nie zapowiada. Uczucie między nimi narasta, choć z pozoru jest skazane na niepowodzenie. Nie jest to jednak jakieś tanie romansidło, powieść tylko o miłości. Niewidzialny most, to przede wszystkim wspaniała, nakreślona z niesamowitym pietyzmem i rozmachem historia ludzi, których zawirowania dziejowe oraz okrutny los wystawiają na jedną z najcięższych prób. Jest to także opowieść o żydowskiej rodzinie walczącej o przetrwanie oraz o trzech braciach, których łączy szczególnie silna więź. Kwestia braci Levi jest wspaniale ukazana. Mimo, że tak bliscy sobie, różnią się od siebie, jak tylko można. Żadnego z nich wojna i los nie oszczędzą. 
Jest to także opowieść o tym co ważne i ważniejsze, o tym jak zmienia się nasze postrzeganie, gdy zmienia się sytuacja w jakiej żyjemy. Jest to historia wielkich, przeogromnych nadziei, z których tylko część za sprawą różnych perturbacji ma możliwość się spełnić. 
Targana wojenną pożogą Europa, którą Orringer przedstawia jest tłem do ukazania niezwykłej historii. Ale Niewidzialny most to nie tylko wojenna Europa. Wędrujemy w czasie, zmieniamy miejsca. Z węgierskiej wsi przenosimy się do pełnej przepychu opery w Budapeszcie i modnej, wspaniałej stolicy świata - Paryża. Szczególnie to ostatnie miasto wspaniale odmalowane przez pisarkę wabi wszelkimi możliwościami, zabawą, przepychem, oszałamia. Z zasypanych śniegiem Karpat autorka przerzuca nas do piekła obozów koncentracyjnych. Poznajemy poruszające losy rodziny rozbitej i ponownie zjednoczonej w najmroczniejszej godzinie wojny.
Książka porusza zarówno rozmachem, z jakim została stworzona, jak i wspaniałym zręcznie kreślonym obrazem ówczesnej Europy, uczuciami, które rodzą się i umierają w ludziach. Ogrom emocji, jakie pisarka zawarła w książce jest wielki. Są to wielorakie uczucia, zarówno miłości, przyjaźni, nadziei, radości, jak i strachu, bezradności, żalu, przerażenia i utraty, na którą nikt nigdy nie jest gotów.
Wiernie kibicowałam bohaterom, każdemu bez wyjątku. Cieszyłam się ich radościami i miałam ochotę ich osobiście zawrócić z Budapesztu. Wiedziałam bowiem co ich czeka, jaki los najpewniej stanie się ich udziałem. Rzadko, która powieść wzbudza takie emocje, że ma się ochotę wskoczyć w sam środek akcji i namówić bohaterów do zmiany decyzji. Sztuką jest stworzyć taką powieśc i przez kilkaset stron utrzymać odpowiednie napięcie, poruszać i trzymać czytelnika przy sobie .
Wspaniała, pełna uczuć, genialnie skonstruowana powieść. A sam tytuł..wieloznaczny. Dla każdego ów niewidzialny most to coś innego.
Kto jeszcze nie czytał powieści Julie Orringer, koniecznie musi po nią sięgnąć. Jest to bez wątpienia książka, dla której warto zarwać noc, co niniejszym ja (ostatniej nocy) uczyniłam.

Śmierć, cmentarze, Wiedeń i kult śmierci...czyli okolicznościowo

Plan centralnego cmentarza wiedeńskiego www.wien.at
Tak mi się a propos 01 listopada nasunęło...Śmierć dla Wiedeńczyków od wieków nie jest tematem tabu. Z łatwością łączą ją z ziemskim życiem, stawiają na jej cześć pomniki. Motyw śmierci pojawia się przy okazji zabaw i śpiewów. 
Do dzisiaj zachowano kategoryzację pogrzebów i nadal wielu oszczędza przez lata aby sprawić sobie pochówek pierwszej klasy.
Najstarsze odkryte miejsca cmentarne w Wiedniu pochodzą z czasów prehistorycznych, najliczniejsze z okresu rzymskiego. Rzymskie kamienie nagrobkowe wykorzystano przy budowie Katedry św. Sczepana. Średniowieczny recycling na całego.
Stolica Austrii ma wiele cmentarzy. Najsłynniejszym i największym jest Cmentarz Centralny (Wiener Zentralfriedhof). Jest to drugi pod względem powierzchni (2,5 miliona m kwadratowego) i największy pod względem liczby pochowanych (3,3 mln) cmentarz Europy. Plan cmentarza widać powyżej. Bez takiego planu (rozdawanego przy wejściu) nie ma sensu wchodzić na teren nekropolii, na 100% zgubicie się. Dane mówią same za siebie: 330 000 grobów, 2,5 kilometra kwadratowego powierzchni, sieć dróg o długości 100 kilometrów.
To też chyba jedyna nekropolia na świecie, która oferuje na swoim terenie UWAGA wycieczki dorożką. No matko i córko. Z tego co widziałam, mieszkańcy np. Kraju Kwitnącej Wiśni chętnie z tej formy zwiedzania korzystają.
Pierwsze pogrzeby odbyły się na tym cmentarzu w 1874 i do dziś grzebie się tu zmarłych.Wcześniejszy wiedeński cmentarz znajdował się w obrębie miasta, a dokładniej murów miejskich, ale cesarz Józef II, syn cesarzowej Marii Teresy (jedynej kobiety na habsburskim gronie) rozkazał specjalnym dekretem utworzenie nekropolii hen poza murami miejskimi. Obecnie cmentarz znajduje się w obrębie miasta.
Na terenie jest wiele wartych obejrzenia grobów. Jednak do najchętniej odwiedzanych zaliczają się grobowce muzyczne (nic dziwnego, wszak Wiedeń to stolica muzyki), takie jak te należące do Ludwiga van Beethovena, Johanna Straussa ojca, Schuberta, Brahmsa, (symboliczny grób) Mozarta czy do Falco, austriackiej gwiazdy muzyki pop. 
Nagrobki postaci tego formatu sprawiają, że Zentralfreidhof można uznać za jeden z najznamienitszych na świecie.
Brahms
Johann Strauss
Arnold Schonberg austriacki kompozytor

Najważniejsze budynki gospodarcze cmentarza, bramy oraz kaplica centralna wybudowane są w stylu secesyjnym.  
W centrum cmentarza znajduje się miejscowa kaplica, chociaż z racji gabarytów określiłabym ją raczej mianem kościoła. Obok znajduje się krypta prezydentów.

Instrukcja, porada dla chcących w przyszłości odwiedzić cmentarz:) 
Najlepiej wejść pierwszą bramą (jadąc z miasta). Od razu trafimy na piękny stary żydowski cmentarz. Kilka wieków temu odgrywał on bardzo ważna rolę w życiu miasta. Żydzi na przestrzeni wieków stanowili ważną część mieszkańców Wiednia. W ogóle ich historia ta związana ze stolicą Austrii jest niezwykle ciekawa i dramatyczna. Ale o tym kiedy indziej. 
Na cmentarz najlepiej i najszybciej dojechać metrem linią 3 do ostatniego przystanku. Potem przesiąść się na tramwaj (są oznaczenia). Z centrum miasta jedzie linia 71 – wiedeńczycy podobno mówią o zmarłych, że wsiedli do 71. Przy wejściu można zaopatrzyć się w multimedialny przewodnik (kilka euro). 
Blisko naszego mieszkania jest piękny, nieduży cmentarzyk dzielnicowy, że tak się wyrażę. Planujemy go odwiedzić w najbliższy weekend, zapalić symboliczną świeczkę. Cmentarz pochodzi z połowy XVII wieku  na nim m.in. pochowana jest m.in. Gustav Klimt. 
Innym niezwykle ciekawym wiedeńskim cmentarzem jest..Cmentarz Bezimiennych. Mało osób o nim wie. Nawet wiedeńczycy nie wszyscy wiedzą o tym miejscu. Ja jestem na etapie zdobywania informacji na temat tej nekropolii. Oto co udało mi się ustalić.
Cmentarz Bezimiennych, to jedyne takie miejsce na świecie, ofiarowane 160 lat temu samobójcom i ofiarom Dunaju. Cmentarz leży na obrzeżach Wiednia, gdzie Dunaj wyrzucał ciała swoich ofiar, ew. samobójców na brzeg. Jak udało mi się wyszperać (bo ja taki szukacz natchniony jestem) do momentu wybuchu II wojny światowej średnio wychodziło 1 ciało wyrzucone na brzeg miesięcznie. Sporządzanie statystyk rozpoczęto w 1840 roku lub 1854 roku. Tu zdania są podzielone, różne daty znalazłam. Dlaczego w takim miejscu Dunaj pozbywał się swoich ofiar i wyrzucał je na brzeg? Z powodu specyficznych nurtów i wirów wodnych. Wir na Dunaju miał nazwę strucla. Zniknął w 1939 r. w związku z przebudową koryta Dunaju i budową portu w Albern, żadne ciało topielca więcej się nie pojawiło w starym miejscu. Pierwszą ofiarę pochowano tam, gdzie ją znaleziono i tak już zostało. Utarło się, że w tym miejscu odbywają się pochówki ofiar Dunaju. 
Cmentarz Bezimiennych nie wymagał metryki ani nazwiska. Tabliczki na krzyżach mają napis Bezimienny albo Nieznany. Jest kilka wyjątków, gdzie na tabliczce są data śmierci i nazwisko, ale to dosłownie kilka.
Nazwa Cmentarz Bezimiennych przyjęła się od początku, niemniej oficjalnie nadano mu ją w 1892 roku.
Tradycją lokalnego związku wędkarzy jest coroczne spotkanie w pierwszą niedzielę po Wszystkich Świętych. Schodzą się nad Dunaj w pobliże cmentarza, przynoszą zbudowaną przez siebie tratwę z wieńcami i miniaturą grobu z napisem Ofiarom Dunaju.
Wiedeńskie makabreski...
Wiedeń słynie z zamiłowania (i to od wieków) do śmierci, pochówków i wszystkiego, co z tym związane. W wielu miejscach w mieście można natknąć się na te momentami niezwykle kuriozalne pamiątki.
Trumny wielokrotnego użytku, zwłoki ciężarnej kobiety przez której skórę widać kształt dziecka i wiele innych „okazałości” czeka na zwiedzających w krypcie Kościoła św. Michała. Od 1631 roku do 1784 roku pochowano tam ok 4000 osób. Były t głównie osoby szlacheckiego pochodzenia i dworska służba. Dzięki dużej popularności jaką cieszyło się owe miejsce, trumny musiały być palone, a zwłoki przysypywane ziemią. W pewnym momencie i na to zabrakło miejsca. Z tego powodu cesarz Józef II (ten syn Marii Teresy, który podawał mamusi pióro do podpisania I rozbioru Polski, to tak na marginesie) wymyślił trumny wielokrotnego użytku z otwieranym dnem. Ru­cho­me dno uwal­nia­no za po­mo­cą dźwi­gni i zmar­li za­szy­ci w wor­kach wy­pa­da­li dołem. Oszczęd­no­ści miej­sca miało pomóc po­sy­pa­nie ciał wap­nem - miały szyb­ko znik­nąć.Ale nawet dla wiedeńczyków rozmiłowanych w pochówkach było to za dużo. Pomysł delikatnie to ujmując nie przyjął się. 
Muzeum pochówków:)  istnieje na prawdę. Założono je w Wied­niu w 1967 roku. Nie mogło po­wstać gdzie in­dziej, w Wied­niu wszak uchodzi za normalne po­wie­dze­nie pięk­ny po­grzeb, piękne zwłoki:) Wie­deń­skie Mu­zeum Po­chów­ku  jest pierw­szym takim mu­zeum na świe­cie. Mu­zeum ma po­zwo­lić przyj­rzeć się tabu śmier­ci z bli­ska. Przyznam się, że jeszcze w nim nie byłam, a kusi mnie, oj kusi:)
Pierw­szą pry­wat­ną luk­su­so­wą wiedeńską firmą, or­ga­ni­zu­ją­cą wy­jąt­ko­we po­grze­bo­we wi­do­wi­ska już w pierw­szej po­ło­wie XIX wieku była nazwana (chyba coby szykownie było z francuska)  En­tre­pri­se des Pom­pes Fu­ne­bres. Za­cho­wał się XIX-wiecz­ny powóz konny, prze­trwa­ła nazwa  Pompfüne­be­rer - w wie­deń­skim dia­lek­cie ozna­cza po­stać w od­święt­nym uni­for­mie, z na­po­le­oń­skim ka­pe­lu­szem-pie­ro­giem, który był na­kry­ciem głowy za­re­zer­wo­wa­nym dla ob­słu­gi po­grze­bów. Go­ście po­grze­bów zaś wypoży­czali od­święt­ne stro­je ża­łob­ne w jed­nym z eks­klu­zyw­nych "za­kła­dów to­wa­rów ża­łob­nych".
W muzeum można zobaczyć dawne trumny, pomalowane np. w kwiaty. Dlaczego? Otóż do XVIII wieku prak­tycz­nie nie cho­wa­no w trum­nach, na­zy­wa­nych drew­nia­ny­mi pi­ża­ma­mi, były bo­wiem wiel­kim wy­dat­kiem, wymagały wiele miejsca. Ku­po­wa­ne za życia, sta­wa­ły się do­mo­wym me­blem, szafą, stąd na wie­kach ma­lun­ki kwia­tów, by nieco udo­mo­wić trumnę.
W muzeum można także podziwiać: trumny z szybkami i oświetleniem wewnętrznym, w/w trumny wielorazowego użytku te, które się nie przyjęły,różne rekwizyty grobowe i wielce podobno ciekawy sztylet. Jak napisane jest na stronie muzeum, takim sztyletem o ostrzu długości 19 cm przebijano serce zmarłego. Od XIX wieku, w Au­strii do­pusz­cza się wciąż  akt me­dycz­ne­go prze­bi­cia serca po stwier­dze­niu zgonu, wy­ko­ny­wa­ny przez le­ka­rza, we­dług  za­pi­su np. w te­sta­men­cie. Owo dźgnię­cie było od­po­wie­dzią na XIX-wiecz­ne opo­wie­ści o po­dra­pa­nych wie­kach tru­mien, lu­dziach grze­ba­nych za życia i bu­dzą­cych się w trum­nie. W tym cza­sie zde­cy­do­wa­no rów­nież o prze­cho­wy­wa­niu nie­bosz­czy­ków w otwar­tych trum­nach przez co naj­mniej dobę. W mu­zeum można usły­szeć gło­śny alarm bu­dzi­ka ra­tun­ko­we­go z 1828 roku, który z kost­ni­cy dzwo­nił w domu gra­ba­rza, jeśli linka umo­co­wa­na do dłoni zmar­łe­go zo­sta­ła po­ru­szo­na. W pewnym momencie gra­ba­rze byli zaopatrywani w... cen­tral­ki ze świetl­ną in­for­ma­cją, która to trum­na wzywa. Jak w szpitalu:)
Koniecznie muszę zwiedzić Be­stat­tung­smu­seum, koniecznie:)
Planujemy z mężem i dziećmi 01 listopada..ha, tak okolicznościowo.
Tutaj strona muzeum (klik). 

Tajemniczy pakiet wędruje do...

...Kasi Jabłońskiej.
Serdecznie gratuluję:)
Prześlij proszę adres do wysyłki (w Polsce) na email anetapzn@gazeta.pl
Wysyłka paczką pocztową w terminie do 7 dni od otrzymania adresu. Realnie, sądzę, że w poniedziałek najpóżniej moja mama paczuszkę powinna wysłać.
Miłej lektury.
A wkrótce kolejny tajemniczy pakiet do rozlosowania.
03 grudnia wypadają 3. urodziny bloga. Przygotowałam już kilka ciekawych książek do rozdania.



Velazquez w Wiedniu...

Diego Rodríguez de Silva y Velázquez hiszpański malarz, przedstawiciel baroku, portrecista, nadworny malarz króla Filipa IV. Obok van Dycka i Rembrandta był najwybitniejszym portrecistą XVII wieku. Malował też obrazy religijne i mitologiczne, a także sceny rodzajowe. Velázquez zasłynął przede wszystkim jako twórca portretów hiszpańskich infantów i infantek z rodu Habsburgów
Muzeum Historii Sztuki w Wiedniu poświęca Diego Velázquezowi wystawę specjalną. Jest to pierwszy taki projekt w kraju niemieckojęzycznym.
Już jako 24 letni młodzieniec stał się nadwornym malarzem króla Filipa IV. Dzięki bliskim dynastycznym i politycznym związkom między rodami Habsburgów w Wiedniu i w Madrycie w XVII wieku Muzeum Historii Sztuki posiada imponujący zbiór portretów wykonanych przez Velázqueza. Dzięki wypożyczeniu dzieł z Prado w Madrycie, National Gallery w Londynie, Museum of Fine Arts w Bostonie i wielu innych renomowanych muzeów, udało się zebrać w jednym miejscu pokaźny zbiór dzieł hiszpańskiego malarza.
Velázquez był nie tylko portrecistą. We wczesnym etapie twórczości malował sceny kuchenne i wydarzenia historyczne. W swojej technice malarskiej, inspirowanej Tycjanem i El Greco, charakteryzującej się swobodnymi pociągnięciami pędzla i wyrafinowanym doborem palety barw, wyróżniał się wśród współczesnych malarzy. Malarz zasłynął jednakże obrazami, których tematem był człowiek, świat i wątki historyczne. W XIX i XX wieku jego twórczością inspirowali się tacy twórcy, jak Francisco de Goya, Pablo Picasso, Francis Bacon i Salvador Dalí.
Do najważniejszych pozycji wystawy zalicza się leżący akt kobiety ujęty z tyłu, „Wenus z lustrem” oraz obraz królewskiego brata Don Carlosa, uznawany za najwspanialszy w czasach nowożytnych portret całej postaci.
Wystawa trwa od dzisiaj do 15 lutego 2015 roku.
Strona wystawy (klik). 
Oj dzieje się w Wiedniu, dzieje. Od ub. tygodnia Monet, teraz Velazquez. 
Ostatnio któryś z dziennikarzy policzył imprezy, jakie miały miejsce w mieście w ub. roku i wg. jego danych, gdyby chciało się uczestniczyć tylko w 1 imprezie dziennie, nie starczyłoby w roku czasu na wzięcie udziału we wszystkich. Tyle ma do zaoferowania stolica Austrii.

poniedziałek, 27 października 2014

Czterech

Wydawnictwo Czarna Owca, Ocena 4,5/6
Recenzja mojego męża.

Grzegorz Chlasta dziennikarz, kierownik Redakcji Publicystyki Polskiego Radia RDC, autor niniejszej książki, stworzył pasjonującą, tym bardziej, iż prawdziwą opowieść o narodzinach Urzędu Ochrony Państwa i kilku spektakularnych akcjach, aferach (jak chociażby słynna sprawa Anny Jaruckiej). Ale nie tylko.
Tytułowi czterej to: Wojciech Brochwicz, Konstanty Miodowicz, Piotr Niemczyk, Bartłomiej Sienkiewicz. Wszyscy oni w okresie kształtowania się nowej Polski w 1990 roku brali udział w likwidacji komunistycznej Służby Bezpieczeństwa i tworzyli w/w UOP.
Opowiadają o przemianach, o tym jak to było 24 lata temu, jak mając ok. 30 lat czyścili, co nimi kierowało, czy tylko tylko chęć wymierzenia sprawiedliwości dziejowej?
Brochwicz opowiada: Na Rakowiecką przyszedłem z nożem w zębach, żeby wymierzyć dziejową sprawiedliwość. Byłem czekistą nowej rewolucji (...).
Z kolei Niemczyk nie owijając w bawełnę mówi - Szedłem tam się zemścić (...)
Czy postawienie ich na czele odnowy politycznej, rewolucji sprawiedliwości dziejowej było właściwym? Czy dokonali prawidłowej weryfikacji? Zadanie jakie przed nimi postawiono nie należało do łatwych. Z 20 tys. pracowników SB miało pozostać 6 tys. Jako dokonywano weryfikacji? Czy wszyscy się jej poddali?
Opowiadają także o tym, jak próbowali utworzyć służby specjalne absolutnie niezależne, nie powiązane z polityką i jak szybko zostali brutalnie sprowadzeni na ziemię. 
Co w ogóle kierowało w/w czwórką, że po ćwierćwieczu zdecydowali się opowiedzieć historię budowania nowych służb specjalnych?
Książka jest podzielona na 17 rozdziałów, które dodatkowo opatrzone są krótkimi rysami biograficznymi i licznymi zdjęciami.
Książka jest nierówna. Większość fragmentów czyta się bardzo dobrze, ale są też rozdziały sprawiające wrażenie jakby niedopracowanych, niedokończonych. Chociaż muszę szczerze przyznać, iż te ostatnie można policzyć na placach jednej dłoni. Generalnie jest to dobra książka (tym bardziej, że prawdziwa, szczera), którą polecam osobom interesującym się naszą historią w okresie przemian ustrojowych. 

Kilka nowych nabytków...

..przyjechały do nas w miniony weekend. Jak widać 70% to same grubaski:)
1024 strony!!!

"Autor stworzył dzieło rzetelnością nieustępujące publikacjom naukowym, a jednocześnie nienużące dzięki lekkości pióra właściwego poecie i eseiście. W odróżnieniu od większości prac historycznych, Urbankowski nie skupia się na samej faktografii, choć i ta część budzi uznanie. Owocem jest obfitość mało znanych faktów i szeroko zarysowany kontekst dziejowy.
Arcyciekawe jest ukazanie działalności marszałka w ujęciu filozoficznym i etycznym. To pozwala wejrzeć w moralne dylematy i zrozumieć kontrowersyjne decyzje, które Piłsudski podejmował w swoim burzliwym życiu. Jest przy tym postacią miotaną przez historię i tę historię kreującą. Urbankowski swojego bohatera traktuje z sympatią i zrozumieniem, ale nie jest bezkrytycznym hagiografem. Ta postawa w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych była skuteczną odtrutką na zalew spotwarzających Piłsudskiego publikacji w większości pisanych na polityczne zamówienie.

 912 stron!!!

Monumentalna powieść Olgi Tokarczuk. Blisko tysiąc stron, wiele wątków, postaci, miejsc, które tworzą barwny obraz Polski u progu oświecenia. Refleksyjne dzieło o zakrętach historii decydujących o losach całych narodów. 








 484 strony, chudzinka:)

Czy Stany Zjednoczone można określać mianem imperium? Według amerykańskiego rządu na pewno nie. Oficjalne źródła amerykańskie nie tylko unikają tego słowa jak ognia, ale wręcz otwarcie zaprzeczają. "Ameryka nie była i nie jest żadnym imperium" - miał powiedzieć kiedyś George W. Bush.
Nonsens - odpowiada w swojej błyskotliwej i prowokacyjnej książce Niall Ferguson - nie zaprzeczajmy faktom. Stany Zjednoczone są współczesnym imperium dominującym na rynkach finansowych, eksportującym towary, kulturę, wartości i regulacje prawne, podejmującym zbrojne interwencje z dala od swojego terytorium i posiadającym własne instalacje militarne w większości krajów świata.

400 stron

Autorka głośnych biografii Ireny Sendlerowej kreśli kolejny portret wybitnej działaczki społecznej, która uratowała tysiące ludzkich istnień. Prawdziwa historia Ireny Sendlerowej to poprawiona i uzupełniona wersja poprzednich edycji. Książkę rozpoczyna rozmowa z Janiną Zgrzembską, córką bohaterki, zawierająca wiele nieznanych dotąd informacji na temat prywatnego życia słynnej Matki dzieci Holocaustu. Annie Mieszkowskiej udało się ustalić i sprawdzić kilka faktów pominiętych we wcześniejszych biografiach. Autorka mierzy się z legendą, obala mity i prostuje nieprawdziwe dane. Obecne wydanie wzbogacone zostało o niepublikowane dotąd dokumenty i liczne zdjęcia, także z prywatnego archiwum Janiny Zgrzembskiej. W tomie znalazły się też listy oraz teksty samej Ireny Sendlerowej, które pokazują, jak dbała Ona o pamięć tych, z którymi wspólnie ratowała żydowskie dzieci. Książka ukazuje się w siedemdziesiątą pierwszą rocznicę aresztowania przez gestapo siostry "Jolanty" (taki pseudonim nosiła Irena Sendlerowa w czasie wojny) i siedemdziesiątą drugą rocznicę powstania Żegoty. To wyjątkowa opowieść o tym, że dobro musi zwyciężyć.

 584 strony

Książka Konopnicka, jakiej nie znamy ukazuje życie pisarki począwszy od dzieciństwa w atmosferze powagi, żarliwego patriotyzmu i surowych nauk, poprzez pierwsze próby literackie i dziennikarskie, aż po pełną sukcesów karierę pisarską. Autorka oparła swą pracę na znakomicie dobranych bogatych źródłach, w doskonale wyważony sposób łącząc walory literackie i naukowe. Powstały w ten sposób fascynujący portret nie tylko pozwoli czytelnikom lepiej zrozumieć dzieła poetki, ale też przybliży żywego człowieka - odważną kobietę o szerokich horyzontach, która aktywnie współtworzyła świadomość narodową Polaków w okresie, gdy kraju nie było na mapach.

 472 strony

Czerwony Tybet to realistyczny portret obrosłego legendami kraju. Heroicznego i zastraszonego, stawiającego opór i kolaborującego, pięknego i zaśmierdłego.







 336 stron

Jego piosenki od lat śpiewają najlepsi polscy wokaliści, a wraz z nimi cały kraj. Bez niego Edyta Geppert nie zadebiutowałaby tak wspaniale piosenką "Jaka róża taki cierń", Grażyna Łobaszewska i Staszek Sojka nie odkryliby przed nami, że "Czas nas uczy pogody", a Ryszard Rynkowski nie namawiałby nas, byśmy "Wypili za błędy". Edyta Górniak ze swoim utworem "To nie ja" nie odniosłaby tak spektakularnego sukcesu na konkursie Eurowizji, Andrzej Zaucha nie czarowałby nas swoim "C'est la vie", a Maryla Rodowicz nie powiedziałaby nam, że są wśród nas "Łatwopalni". Nie byłoby też najpopularniejszych przebojów zespołu Kombi, ani "Dyskoteki pana Jacka", na której wychowało się całe pokolenie młodych ludzi.
Książka Jacka Cygana to osobista, sentymentalna podróż w przeszłość. Autor z wdziękiem i humorem opowiada o powstawaniu swoich najlepszych tekstów, tworząc ciekawe portrety najpopularniejszych polskich artystów. Wszystko to składa się na fascynujący obraz długiej epoki w polskiej muzyce.


560 stron

Oscar Progresso siada codziennie w ogrodzie na szczycie góry (uzbrojony w walthera P88, z którym się nie rozstaje), spogląda na Rio de Janeiro i spisuje swoje wspomnienia, po czym skrzętnie upycha je w mrówkoszczelnej kasecie. To, co przeżył, wydaje się nieprawdopodobne: zabójstwo w obronie własnej, pobyt w szpitalu psychiatrycznym, małżeństwo z cudowną milionerką, rozwód z okrutną milionerką, obrabowanie największego banku na świecie, dwukrotne zestrzelenie przez Luftwaffe, rozmowy z papieżem w stylu: "cześć, właśnie się do ciebie wybieraliśmy", oświadczyny po pięciu minutach znajomości i ślub z trzykrotnie młodszą Brazylijką... Aż trudno uwierzyć, że największy wpływ na życie tego ekscentrycznego Amerykanina miała... kawa, "siła nieczysta", z którą obsesyjnie walczy.

208 stron

Książka w ścisłym finale National Book Award, najważniejszej amerykańskiej nagrody literackiej. Wciągająca narracja, znakomity, stylizowany na dziecięcy język. Poruszająca opowieść o woli przetrwania. Oparta na faktach, ale fabularyzowana historia 11-letniego chłopca, Arn Chorn Ponda, który trafia do obozu pracy, gdy rządy przejmują Czerwoni Khmerzy. U schyłku ich rządów chłopiec trafia do oddziałów Khmerów, skąd udaje mu się uciec do tajskiego obozu uchodźców i wreszcie stamtąd - w wieku  15 lat - do USA.

niedziela, 26 października 2014

Wszystko, co lśni

Wydawnictwo Literackie, Moja ocena 6/6
Jak dla mnie arcydzieło największego kalibru. I nie ma w tych słowach ani odrobiny przesady.
Trudno w notce recenzyjnej zawrzeć ogrom uczuć, jakie mi towarzyszyły podczas lektury tej niebagatelnych rozmiarów książki. 830 stron drobnym drukiem, to nie lada wyzwanie. Dodatkowo początkowe tak mniej więcej 180-200 stron to opisy, opisy i opisy do opisów, maksymalnie drobiazgowe, ala proza Dickensa, sióstr Brontë (takie odnosiłam w trakcie lektury wrażenie). Długo, drobiazgowo i Bogu dziękuję, że lubię tego typu formy, bo inaczej nie wiem, czy czytałabym dalej. Dlatego nawet jeżeli nie jesteście fanami tak długich opisów, czytania o wszystkim, nawet najdrobniejszym szczególe dotyczącym bohaterów, danych wydarzeń, ich otoczenia, to proszę nie rezygnujcie z lektury, nie odkładajcie książki na półkę. Nagrodą będą coraz krótsze rozdziały (ostatni ma zaledwie trzy strony:)) i coraz większe zagęszczenie akcji, a intryga, jaka okaże się sednem książki jest tak misterna, tak diaboliczna, że aż dech zapiera. Trzeba mieć wielki talent, żeby stworzyć tak misternie utkaną, wspaniałą, pochłaniającą, uzależniającą niczym narkotyk książkę. Ogromne uznanie dla autorki, ale i dla tłumacza, któremu udało się doskonale przełożyć ten trudny tekst. 
Wszystko, co lśni, to wspaniała opowieść rozgrywająca się w latach 60. XIX wieku, w okresie gorączki złota w Nowej Zelandii, krainie odległej, tajemniczej, oferującej raj na ziemi i schronienie żądnym przygód, bogactwa, wyjętym spod prawa, a także marzącym o szczęściu, nowym życiu. Pewnego burzliwego dnia do miasteczka Hokitika na frachtowcu o wdzięcznej nazwie Z Bogiem przybywa Walter Moody, młody prawnik, który kieruje swoje kroki do Hotelu Korona. Nie wie, iż czynność ta zmieni całej jego życie, uczyni go jednym z trzynastu męźczyzn, którzy...a tego to już nie zdradzę z kilku powodów. Po pierwsze nie chcę zdradzać niczego, co mogłoby odebrać wam rozkosz zgłębiania tej historii. A po drugie, nie da się opowiedzieć treści książki. Rzadko spotykam takie pozycje, ale Wszystko co lśni jest po prostu nie do opowiedzenia.  
Mimo, iż w książce mamy wszystko, dosłownie wszystko - intrygę, odległą krainę, zabójstwo, prostytucję, wymuszenia, handel opium, złoto, przemyt, magię, duchy i wiele, wiele innych elementów rodem z wiktoriańskiej powieści, to zapewniam was, iż nie o to tu chodzi, nie one są najważniejsze w całej intrydze. Zdradzę tylko, iż zgodnie z tym, co mówi Moody - Prawda istnieje tylko w kontekście(...) sednem wszystkiego są panowie z Hotelu Korona i wszystko, co z nimi związane.
Książka podzielona jest zagadkowo na 12 części. Każda z owych części, to inna faza i inny gwiazdozbiór. Co istotne, długość rozdziałów jest ściśle powiązana z fazami i gwiazdozbiorem. Dlaczego? A tego to dowiecie się w trakcie lektury, do której jeszcze raz gorąco zachęcam.
I tyle na temat treści, intrygi, sedna książki. Proszę brać książkę do ręki (uważać tylko, żeby nie zwichnąć nadgarstka) i oddawać się czytelniczej rozkoszy i rozpuście.  

sobota, 25 października 2014

Władca liczb

Wydawnictwo Znak, Ocena 5/6
Recenzja mojego męża.

Władca liczb to szósta część serii z Edwardem Popielskim w roli głównej. Popielski to fikcyjny bohater cyklu powieści kryminalnych Krajewskiego, m.in. Erynie, Liczby Charona. Ilość przeczytanych tomów sprawia, iż w sumie wiem, czego po kolejnej książce się spodziewać. Bo Krajewski nie wprowadza nic nowego, nie funduje czytelnikowi rewolucji, ale paradoksalnie dzięki temu książki z Popielskim czyta się doskonale, sięgając po nie z sentymentem i ciekawością oraz pewnością, iż nie będzie to czas stracony.
Tym razem Popielski dostaje do rozwiązania sprawę banalną, na pierwszy rzut oka wręcz uwłaczającą jego możliwościom. Jednak niespodziewanie wszystko zaczyna się komplikować i to w tempie ekspresowym, a całość jak to u Krajewskiego wiąże się z przeszłością, teraźniejszością i historią Wrocławia. Pojawiają się trzy zagadkowe samobójstwa, tzw. kombinowane. Każdy samobójca wykazuje się wyjątkową pomysłowością i mnogością użytych środków. Nie ma w zasadzie szansy, żeby przeżył. Jak okaże się w toku prowadzonego dochodzenia, każde z samobójstw było majstersztykiem, ale w zakresie zabójstw, każde zostało dokładnie zaplanowane i perfidnie wykonane. Pojawia się także on, zły, tytułowy Władca Liczb. Czy to on stoi za w/w samobójstwami? Popielski musi działać, ale jednocześnie wykazać się sporą dozą wiary w to co nieracjonalne oraz umiejętnością wniknięcia w świat liczb.
Całość historii jest niebywale skomplikowana i rozbita na trzy ramy czasowe. Początek historii to rok 1956, sprawa zostanie ukazana 19 lat póżniej, a rozwiązana w 2013 roku przez syna Popielskiego. Dzięki takiemu zabiegowi napięcie jest umiejętnie przez autora dawkowane, akcja podkręcona, a my dostajemy wiele śladów, dzięki którym powinniśmy sami dojść do sedna historii, intrygi (wszak niektóre fakty poznajemy szybciej niż Popielski), ale nic z tego.
Władca liczb to dobra książka, chociaż część współczesna ma kilka słabszych momentów. Jednak całościowo z ręką na sercu przyznaję, iż Krajewski i Popielski nadal trzymają poziom. Gwarantuję, iż w trakcie lektury nie będziecie się nudzić. Marek Krajewski po raz kolejny stworzył inteligentny, zmuszający do myślenia kryminał z obrazami magicznego Wrocławia w tle. 


piątek, 24 października 2014

Od dzisiaj w Wiedniu króluje Monet...

Na malarstwie znam się hmmm...mniej niż umiarkowanie. Albo mi się obraz podoba albo nie:) Impresjonistami jestem zachwycona, bezgranicznie i całkowicie. Dlatego, gdy w ub. tygodniu zobaczyłam w  centrum Wiednia plakat, iż od 24.10.14r. w stolicy Austrii zagoszczą Claude Monet i jego dzieła byłam zachwycona.
A wiec od dzisiaj, do 08.02.2015 roku w Górnym Belvederze można podziwiać całość twórczości Claude Monet`a i jego wpływ na rodzimą sztukę.
Jak twierdzą wiedeńskie ulotki, nie można być po prostu bardziej impresjonistycznym: Już w roku 1903 można było podziwiać w Wiedniu dzieła Claude Monet`a (1840-1926). Belweder przypomina o tym i pokazuje dzieła z własnych zbiorów, a także wartościowe depozyty w ramach wystawy pt.: „W świetle Moneta. Austriaccy artyści i dzieła wielkich impresjonistów”. 
Liczne oleje Moneta będą zestawione z dziełami austriackich malarzy.
Jedyna w swoim rodzaju sztuka malarska Moneta była przecież źródłem inspiracji dla kolejnych artystów. Gustav Klimt, Herbert Boeckl, Heinrich Kühn, Carl Moll, Emil Jakob Schindler, Max Weiler oraz Franz Jaschke wciąż inspirowali się twórczością francuskiego malarza. Wystawa ma na celu przedstawienie na wiele sposobów wpływów twórczości Moneta na artystów austriackich: niektórzy przejęli jego typowy styl, wykorzystując go na własny sposób, inni zaś inspirowali się motywami i tematami dzieł Moneta. W ramach wystawy położono szczególną uwagę na motyw serii: głównym punktem wystawy są wielorakie wariacje na temat „Lilii wodnych” Moneta.
A tutaj strona wystawy (klik). 
Powiedzcie sami, czy te obrazy nie są wspaniałe...
Do poniedziałku jestem służbowo w Grecji, ale po powrocie muszę, dosłownie muszę iść na wystawę. I podejrzewam, że nie raz ją odwiedzę.

Rozdawajka- odddam pakiet książek w dobre ręce...

W ramach dalszego oczyszczania regałów (chociaż nie wiem na ile pomoże wydanie kilku książek...kropla w oceanie potrzeb:() oddam w dobre ręce pakiet 5 książek, na ogół rocznik 2013. W pakiecie coś z sensacji, coś z kobiecej literatury, jakiś kryminał, thriller medyczny i coś tam jeszcze.
Chętnych proszę o wpisywanie się w  komentarzach, ale należy podać dlaczego? to do Was ma trafić ten pakiet. Zobaczymy kto mnie przekona:) Wybór będzie całkowicie subiektywny. Reklamacje nie będą rozpatrywane.
Wysyłka na terenie Polski paczką pocztową w ciągu 7 dni od otrzymania od zwycięzcy adresu.
Wasze wpisy/zgłoszenia przyjmuję do 27.10.2014r. do godz. 23.59.
Ogłoszenie wyników do 30.10.2014r. informacja będzie tu na blogu. Nie wysyłam emailii z powiadomieniem. Proszę zaglądać na blog.

czwartek, 23 października 2014

Lecę......

Dosłownie i w przenośni lecę. Gdy ten post się opublikuję ja będę na pokładzie samolotu, może nie koniecznie mknąć ku zachodzącemu słońcu, ale ku Helladzie na pewno. Służbowo do Grecji na weekend lecę. Towarzyszy mi książka i to nie byle jaka, bo licząca 930 stron taka o to pozycja:)

Reklamy opisują książkę, jako arcydzieło. Zaczęłam czytać dzisiaj skoro świt i wierzcie mi, w określeniu arcydzieło nie ma ani słowa przesady, jestem zachwycona, a to dopiero początek:) 
Ktoś z was już czytał? Ktoś zna? Ktoś ma w planach?
Książka jest diabolicznie ciężka. Mam nadzieję, że w czasie kontroli na lotnisku nie potraktują jej jako niebezpiecznego narzędzia:)

Zmowa milczenia - Katarzyna Pisarzewska

Wydawnictwo Znak, Moja ocena 5,5/6
Doskonała książka, której lekturę (tu się kajam) rozpoczynałam bez przekonania. 
Akcja rozgrywa się w Gosztowie. To taka typowa dziura w Polsce B, czyli generalnie tam gdzie często przysłowiowe wrony zawracają. Niby niedaleko od dużego miasta, ale życie toczy się tam zupełnie innym rytmem i oscyluje głównie miedzy pracą-szkołą-sklepem gdzie robi się najpotrzebniejsze zakupy-domem i kościołem. Brak rozrywek, brak perspektyw, a każdy pilnuje własnych spraw. Niby wszyscy o wszystkich wszystko wiedza, ale jak przychodzi co do czego nikt nie chce mówić. I na taki mur milczenia natrafia główna bohaterka, policjantka sierżant Maria Gajda. Pewnego dnia ginie mody chłopak, a Maria prowadzi dochodzenie. Problemy mnożą się jak grzyby po deszczu. Nie dość, że zginął syn najbogatszych ludzi w okolicy to dodatkowo środowisko Gosztowa jest hermetyczne, nawet dla wychowanej tam przed laty Marii. Sprawę utrudnia mieszkająca w okolicy toksyczna matka Marii, od której kobieta dopiero co się wyprowadziła. Mimo przeprowadzki pępowina nadal nie została odcięta, a rodzicielka zadręcza policjantkę na przemian albo przejawami wielkiego uczucia, albo fochami i dąsami. Autorka świetnie, po mistrzowsku wręcz opisała trudną relację na linii matka-córka oraz problemy jakie Maria ma sama ze sobą. Bo toksyczny związek z matką to tylko część jej wewnętrznego dramatu. Kobietę gnębi o wiele więcej, ale odgrodzona od świata pancerzem nie pozwala się nikomu do siebie zbliżyć. Przyznam wam się, że dawno żadnej kobiecej bohaterki tak nie polubiłam, jak Marii Gajdy. Poraniona, na ciele i na duszy, oschła, momentami ordynarna, samotna, a w głębi duszy miękka, wrażliwa, zagubiona i niesamowicie skrzywdzona. Dlatego, gdy czytałam samo zakończenie książki, aż mi się łza w oku zakręciła. 
Ale wracajmy do śledztwa. Maria z wielkim samozaparciem rozpoczyna dochodzenie, które będzie zarówno najtrudniejszym jak i najważniejszym w jej policyjnej karierze. Żeby odkryć całą prawdę musi cofnąć się o blisko 20 lat wstecz, zmagając się z niechęcią mieszkańców Gosztowa oraz kolegów policjantów.
Pisarzewskiej udało się doskonale nakreślić zarówno obraz prowincji, takiego dusznego, zaściankowego grajdoła, w którym nie daj Boże kiedykolwiek utknąć oraz mocnej i słabej jednocześnie kobiety, z którą może utożsamiać się wiele czytelniczek. Co istotne pisarka idealnie wprost wypośrodkowała - garść śledztwa wymieszała z garścią psychologii i wewnętrznych perturbacji Marii. Dało te fenomenalny efekt i lekturę, od której wierzcie mi, nie mogłam się oderwać.

środa, 22 października 2014

Jak dawniej leczono

Wydawnictwo RM, Moja ocena 5-/6
Książkę podczytywałam we fragmentach od ok. 1,5 tygodnia.
W trakcie lektury cofamy się w czasie. A jest to podróż wyjątkowa, niezapomniana, dziwaczna i szokująca. Poznajemy bowiem historię leczenia (bo trudno do nazwać medycyną) począwszy od okresu antycznego, poprzez wieki średnie, okres renesansu i lata wielkich "odkryć" medycznych, które na ogół likwidowały choroby wraz z chorymi. Niestety, w dawnych wiekach medycyna wyrządzała ludziom więcej złego niż dobrego, paradoksalnie bardziej szkodząc, aniżeli pomagając.
Jak napisał historyk David Wootton: Od 2400 lat chorzy uważają, że lekarze postępują właściwie; przez 2300 lat było to błędne mniemanie
Niniejsza książka potwierdza tę tezę. Autor opowiada o najdziwniejszych pseudomedykach, najbardziej kuriozalnych metodach leczenia, wzbudzających przerażenie czytelnika kuracjach oraz o tych lekarzach, uczonych, którzy sądząc iż pchają do przodu wózek medycznego postępu, czynili wręcz odwrotnie, tym samym przyczyniając się do zacofania w zakresie teorii i praktyki medycznej. Co istotne autora nie obchodzą praktyki znachorów, zielarzy, konowałów, wiejskich bab przyjmujących w rozpadającej się chałupie itp osób. Skupia się on tylko i wyłącznie na lekarzach, zarówno tych przeciętnych, jak i wybitnych medykach danego okresu. Wiele terapii, sposobów radzenia sobie z chorobami, zabiegów, sposobów usuwania choroby z ciała człowieka, które propagowali wybitni lekarze, przyprawia o zdziwienie, śmiech, przerażenie.
W starożytnej Babilonii chorzy albo zdrowieli, albo umierali, przy czym babilońska medycyna lub czary miały niewielki wpływ na kondycję pacjentów.
Z glinianych tabliczek (na szczęście wypalonych podczas pożaru i dzięki temu ocalałych) wiadomo, że babilońscy szamani, zwani asipu, oraz lekarze, czyli asu, często ze sobą współdziałali, choć słowom tych pierwszych poświęcano zdecydowanie więcej uwagi.
Wierząc, że niektóre choroby są efektem niepokojenia bogów, demonów i różnych innych istot niewłaściwymi postępkami, asipu ustalali, dlaczego dana osoba zachorowała, i zalecali odpowiednią terapię. Szukając wskazówek, asipu wypatrywali różnych znaków w drodze do domu chorego – na przykład zaglądając świniom pod ogon. (...)

Z kolei wiele wieków póżniej, 
Jan z Gaddesden, doktor nauk medycznych z Oksfordu, naprawdę zawieszał łebki kukułek na szyjach epileptyków. Nieco później doktor Benjamin Rush, sygnatariusz Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych i skarbnik amerykańskiej mennicy, kręcił swymi chorymi psychicznie pacjentami jak bączkami. Z kolei doktor Walter Freeman z Yale, ówczesny światowy autorytet w dziedzinie chirurgii, wbijał drewnianymi młotkami szpikulce do lodu w oczy cierpiących.(...)
Wiele kuriozalnych opinii, rad lekarskich przetrwało wieki. Przykładem (jednym z wielu) może być antyczny grecki pogląd dot. menstruacji. W ogóle wiele greckich poglądów  wpłynęło na teorie późniejszych medyków. Uważali oni, że krew miesięczna powoduje kwaśnienie wina, rdzewienie żelaza i to, że drzewa tracą owoce. W edycji British Medical Journal z 1878 roku lekarze w dalszym ciągu spierali się o to, czy kobietom w czasie miesiączki należy zezwalać na „wcieranie solanki z kwaszonych ogórków w wieprzowe udźce”.
Książka jest pełna smaków i smaczków. W wiele z nich trudno uwierzyć i w trakcie lektury odczuwałam jednak radość i bezmierną wdzięczność obecnej służbie zdrowia. 
Mam tylko jedno zastrzeżenie do autora, brak przypisów podających źródłoznawstwo. 
Gorąco zachęcam do jej lektury.