Wydawnictwo Sonia Draga, Moja ocena 5/6
Brutalne morderstwo w małej sörmlandzkiej wsi Ormberg to jeden z głównych motywów książki. W zasadzie to taki kręgosłup, wokół którego toczy się cała akcja.
Oprócz zabójstwa mamy także małą, hermetyczną społeczność, w której każdy bez wyjątku ma jakiegoś przysłowiowego trupa w szafie, skrywam od lat mroczne sekrety.
Do tego dochodzi bohaterka, która się w tej okolicy wychowała, która będzie prowadzić dochodzenie. I samo śledztwo, zręcznie prowadzone, ze zwrotami akcji, roztrząsaniem psychiki kolejnych postaci, ukazaniem problemów społeczeństwa w szerszym kontekście, czyli klasyka skandynawskiego kryminału.
Sami bohaterowie są ciekawi, zręcznie nakreśleni, ale też tacy, jakich w tego typu książce można się spodziewać - sterani życiem, z problemami, traumami, nie za bardzo potrafiący sobie poradzić zarówno z przeszłością, jak i teraźniejszością.
Każdy z głównych bohaterów wiele odkryje, wiele doświadczy i zapłaci za prawdę wysoką cenę.
Ciekawym jest zastosowanie innej niż zazwyczaj narracji. Wydarzenia będziemy bowiem poznawać z punktu widzenia aż trzech osób. Ciekawy i dający różne możliwości zabieg. Grebe w pełni wykorzystała możliwości. Nie będę jednak zdradzać o co mi chodzi. Nie chcę odbierać wam elementu zaskoczenia.
Dziennik mojego zniknięcia czyta się dobrze. Książka jest ciekawie napisana, analiza psychologiczno-społeczna bardzo dogłębna. Świetne zakończenie, które zadziwia i zmusza do sporej porcji przemyśleń. W ogóle cała książka zmusza do analiz, przemyśleń, niesie ze sobą przewodnią myśl morał...jak to w skandynawskich powieściach bywa. Książka z przesłaniem, ku przestrodze i bardzo, bardzo aktualna w dzisiejszych czasach.
Camilla Grebe nie jest moim ukochanym Henningiem Mankellem, ale Dziennik mojego zniknięcia mogę szczerze polecić. Dla fanów skandynawskiej literatury satysfakcja gwarantowana.
Dobra książka jest jak alkohol - też idzie do głowy. (Magdalena Samozwaniec)
Strony
- Strona główna
- Przeczytane w grudniu 2011r. i 2012r.
- Przeczytane w 2013r.
- Przeczytane w 2014 r.
- Przeczytane w 2015r.
- Przeczytane w 2016 r.
- Przeczytane w 2017 r.
- Przeczytane w 2018 r.
- Przeczytane w 2019 r.
- Przeczytane w 2020 r.
- Przeczytane w 2021 r.
- Przeczytane w 2022r.
- Przeczytane w 2023 roku
- Przeczytane w 2024 roku
poniedziałek, 31 grudnia 2018
sobota, 29 grudnia 2018
Iskra światła - Jodi Picoult
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Moja ocena 5/6
Kolejna doskonała powieść Jodi Picoult, kolejna chwytająca za serce i sprawiająca, iż książkę wręcz się połyka.
Tym razem autorka opowiada losy kilkorga ludzi. Są to osoby, których nic nie łączy. Jak się okaże... do czasu. W obliczu zagrożenia ci z pozoru obcy dla siebie ludzie, łączą się żeby podjąć wspólną walkę.
Z drugiej strony mamy problem, który dotyka miliony kobiet na całym świecie bez względu na pochodzenie, kolor skóry, majątek. Wiele staje przed takim dylematem, dla wielu to najcięższa decyzja w życiu. Do tego dochodzi męźczyzna z bronią. Co z tego wyniknie?
To nie jest książka będąca kwestionariuszem - jesteś za czy przeciw aborcji. Nie jest to też opowieść o tym, czy taka decyzja jest trudna czy prosta. To opowieść o losach kilku osób, które pewnego dnia stanęły przed takim wyborem, zostały zmuszone różnymi powodami do jego dokonania.
Picoult nie osądza, nie wygłasza morałów, po prostu opowiada nam kilka historii. Ukazują one, że nic nie jest tak proste jak się wydaje, że nic nie jest tylko białe albo czarne.
Autorka stawia też kilka pytań, na które w zależności od tego kogo zapytamy, uzyskamy różną odpowiedź. Przykładem może być choćby takie pytanie: Jak to możliwe, że chwila rozpoczęcia życia aż tak różni się w zależności od punktu widzenia?
Ważny, trudny temat przyobleczony w obyczajowo-społeczno-psychologiczną beletrystykę i bardzo zręcznie ukazany.
Jodi Picoult po raz kolejny podejmuje tematykę trudną, bolesną, wzbudzającą skrajne emocje. Autorka wręcz mistrzowsko gra na emocjach osoby czytającej książkę. Robi to przy tym inaczej, nie jątrząc, nie wdając się w dyskusję, a jednocześnie stawiając przed czytelnikiem pytania, dylematy. Nawet osoby, które do tej pory nie miały zdania na temat aborcji, sięgając po Iskrę światła zaczną sobie zadawać pytania, zastanawiać się nad wieloma kwestiami. Bardzo dużo emocji i przemyśleń. Polecam.
Kolejna doskonała powieść Jodi Picoult, kolejna chwytająca za serce i sprawiająca, iż książkę wręcz się połyka.
Tym razem autorka opowiada losy kilkorga ludzi. Są to osoby, których nic nie łączy. Jak się okaże... do czasu. W obliczu zagrożenia ci z pozoru obcy dla siebie ludzie, łączą się żeby podjąć wspólną walkę.
Z drugiej strony mamy problem, który dotyka miliony kobiet na całym świecie bez względu na pochodzenie, kolor skóry, majątek. Wiele staje przed takim dylematem, dla wielu to najcięższa decyzja w życiu. Do tego dochodzi męźczyzna z bronią. Co z tego wyniknie?
To nie jest książka będąca kwestionariuszem - jesteś za czy przeciw aborcji. Nie jest to też opowieść o tym, czy taka decyzja jest trudna czy prosta. To opowieść o losach kilku osób, które pewnego dnia stanęły przed takim wyborem, zostały zmuszone różnymi powodami do jego dokonania.
Picoult nie osądza, nie wygłasza morałów, po prostu opowiada nam kilka historii. Ukazują one, że nic nie jest tak proste jak się wydaje, że nic nie jest tylko białe albo czarne.
Autorka stawia też kilka pytań, na które w zależności od tego kogo zapytamy, uzyskamy różną odpowiedź. Przykładem może być choćby takie pytanie: Jak to możliwe, że chwila rozpoczęcia życia aż tak różni się w zależności od punktu widzenia?
Ważny, trudny temat przyobleczony w obyczajowo-społeczno-psychologiczną beletrystykę i bardzo zręcznie ukazany.
Jodi Picoult po raz kolejny podejmuje tematykę trudną, bolesną, wzbudzającą skrajne emocje. Autorka wręcz mistrzowsko gra na emocjach osoby czytającej książkę. Robi to przy tym inaczej, nie jątrząc, nie wdając się w dyskusję, a jednocześnie stawiając przed czytelnikiem pytania, dylematy. Nawet osoby, które do tej pory nie miały zdania na temat aborcji, sięgając po Iskrę światła zaczną sobie zadawać pytania, zastanawiać się nad wieloma kwestiami. Bardzo dużo emocji i przemyśleń. Polecam.
piątek, 28 grudnia 2018
Amos Oz nie żyje :(
Zmarł jeden z najbardziej uwielbianych przeze mnie pisarzy, Amos Oz, autor ponad 20 książek. Smutek wielki, że taki pisarz i mądry człowiek odszedł.
Przeczytałam wszystkie jego książki, które zostały przetłumaczone na język polski. Bardzo mocno wpłynęły one na moje postrzeganie świata, ludzi, dały mnóstwo materiały do przemyśleń, ukształtowały mnie.
Przeczytałam wszystkie jego książki, które zostały przetłumaczone na język polski. Bardzo mocno wpłynęły one na moje postrzeganie świata, ludzi, dały mnóstwo materiały do przemyśleń, ukształtowały mnie.
czwartek, 27 grudnia 2018
Berta Isla - Javier Marias
Wydawnictwo Sonia Draga, Moja ocena 6/6
Doskonała literatura na najwyższym poziomie. Taki miks powieści szpiegowsko-kryminalnej z wyborną powieścią obyczajowo-społeczną z dodatkiem garści elementów opowieści psychologicznej.
Tytułowa Berta Isla to samotna kobieta choć zona męża. Mąż, Tomas, pół-Hiszpan, pół-Anglik, prowadzi bowiem podwójne życie. Nie jest ono jednak tak podwójne, jak większość sobie to w tym momencie wyobraża. O co dokładnie chodzi, tego nie zdradzę. Zachęcam was za to do sięgnięcia po tę wyjątkową powieść.
Proza Marias porywa, choć nie ukrywam, do najłatwiejszych nie należy. Trzeba poświęcić jej całą uwagę, uruchomić szare komórki i pozwolić słowom by nas otaczały.
Fascynująco przedstawieni są główni bohaterowie, ich sedno życia, oczekiwania, radości, rozczarowania, wzajemne relacje, przyzwyczajanie się do pewnych sytuacji i cichy,często nie werbalizowany bunt. Sporo w książce jest także pytań o granice i to w najróżniejszym tego słowa znaczeniu.
Równie doskonale przedstawiona jest Hiszpania czasów Franco. Opis tego kraju z lat 60. XX wieku dodaje książce niesamowitego wprost klimatu.
Cała opowieść jest nie tylko rysem historyczno-społeczno-psychologicznym, ale także swoista krytyką rządów Franco, ale i tego co było dalej, co po drodze. Berta Isla kończy się bowiem w latach 90. XX wieku.
Cala historia nie jest opowiedziana wprost. Jest ona snuta bardziej na zasadzie niedopowiedzeń, wątpliwości, domniemywań, często także sugestii. Dodatkowo już od pierwszej strony w książce możemy wyczuć pewien niepokój, który w większym bądź mniejszym nasileniu towarzyszy nam aż do końca lektury.
Jak to u Marias, w książce sporo jest rozmyślań, metafor, dużo mniej dialogów, praktycznie zero szybkiej akcji. Sięgając po tę, ale także i inne, książkę hiszpańskiego prozaika, warto o tym pamiętać. Gorąco zachęcam do lektury.
Doskonała literatura na najwyższym poziomie. Taki miks powieści szpiegowsko-kryminalnej z wyborną powieścią obyczajowo-społeczną z dodatkiem garści elementów opowieści psychologicznej.
Tytułowa Berta Isla to samotna kobieta choć zona męża. Mąż, Tomas, pół-Hiszpan, pół-Anglik, prowadzi bowiem podwójne życie. Nie jest ono jednak tak podwójne, jak większość sobie to w tym momencie wyobraża. O co dokładnie chodzi, tego nie zdradzę. Zachęcam was za to do sięgnięcia po tę wyjątkową powieść.
Proza Marias porywa, choć nie ukrywam, do najłatwiejszych nie należy. Trzeba poświęcić jej całą uwagę, uruchomić szare komórki i pozwolić słowom by nas otaczały.
Fascynująco przedstawieni są główni bohaterowie, ich sedno życia, oczekiwania, radości, rozczarowania, wzajemne relacje, przyzwyczajanie się do pewnych sytuacji i cichy,często nie werbalizowany bunt. Sporo w książce jest także pytań o granice i to w najróżniejszym tego słowa znaczeniu.
Równie doskonale przedstawiona jest Hiszpania czasów Franco. Opis tego kraju z lat 60. XX wieku dodaje książce niesamowitego wprost klimatu.
Cała opowieść jest nie tylko rysem historyczno-społeczno-psychologicznym, ale także swoista krytyką rządów Franco, ale i tego co było dalej, co po drodze. Berta Isla kończy się bowiem w latach 90. XX wieku.
Cala historia nie jest opowiedziana wprost. Jest ona snuta bardziej na zasadzie niedopowiedzeń, wątpliwości, domniemywań, często także sugestii. Dodatkowo już od pierwszej strony w książce możemy wyczuć pewien niepokój, który w większym bądź mniejszym nasileniu towarzyszy nam aż do końca lektury.
Jak to u Marias, w książce sporo jest rozmyślań, metafor, dużo mniej dialogów, praktycznie zero szybkiej akcji. Sięgając po tę, ale także i inne, książkę hiszpańskiego prozaika, warto o tym pamiętać. Gorąco zachęcam do lektury.
poniedziałek, 24 grudnia 2018
Manhattan Beach - Jennifer Egan
Wydawnictwo Znak, Moja ocena 5,5/6
Manhattan Beach to fascynująca, niezwykła powieść.
Akcja rozgrywa się w Nowym Jorku w 1934 roku oraz w 1942 roku.
Bohaterów książki jest kilku.
Przede wszystkim to morze i tajemnica, która się z nim wiąże. Sama woda, morze odegrają w książce niebagatelną rolę. To z wodą zwiąże się Anna, która nudną posadę w stoczni porzuci dla fascynującego zajęcia nurka.
Tak na marginesie, jednymi z ciekawszych fragmentów są opisy pracy nurka w latach 49. XX wieku charakterystyka prymitywnego sprzętu, opowieść o tym, z jakimi problemami musieli sobie radzić ówcześni nurkowie
Morze będzie także miejscem, świadkiem wielu symbolicznych scen, których wymowa jest ważna nie tylko dla bohaterów, ona jest ponadczasowa.
Kolejnym bohaterem jest miasto Nowy Jork, metropolia potężna, skrywająca wiele tajemnic, ale i wiele dająca od siebie. Lata 30. i 40. XX wieku to okres ogromnych możliwości, ale i wielkich niebezpieczeństw. Miasto zaprezentowane jest w bardzo ciekawym okresie, czasie tuż po wielkim kryzysie, w czasie, gdy miastem rządzą mafijne klany, związki zawodowe, ale i w momencie, gdy USA przyłączają się do wojny.
Potęga miasta, jego przemiany są ściśle powiązane z coraz silniejszymi zmianami społecznymi. Dodatkowo są ukazane w fascynujący sposób. Wiele się w tym momencie zmienia, czy to za sprawą ogólnoświatowych trendów, czy z powodu uwarunkowań historycznych i zawieruchy wojennej.
Bohaterami jest też kilku pokoleniowa irlandzka rodzina Kerriganów, w której każdy stara się przetrwać, każdy ma marzenia. Dzieje rodziny są niezwykle zręcznie wplecione w historię miasta, metaforę wody, opowieść o ówczesnych przemianach. Jennifer Egan płynnie przechodzi z jednej kwestii do drugiej, miesza je ze sobą, zręcznie nimi żongluje.
Bardzo przypadły mi do gustu opisy historyczne, socjologiczne. Jest ich w książce bardzo dużo. Dla niektórych to może być wada, dla mnie wręcz przeciwnie. Genialnie wprowadzają one w klimat miasta i epoki, a dodatkowo pozwalają dowiedzieć się wielu nowych faktów.
Jest jeszcze jeden bohater, który przewija się przez całą książkę. To marzenia. O ich spełnienie walczy każda z postaci Manhattan Beach. Czy i na ile im się to uda, tego dowiecie się z lektury tej fascynującej książki.
Manhattan Beach to fascynująca, niezwykła powieść.
Akcja rozgrywa się w Nowym Jorku w 1934 roku oraz w 1942 roku.
Bohaterów książki jest kilku.
Przede wszystkim to morze i tajemnica, która się z nim wiąże. Sama woda, morze odegrają w książce niebagatelną rolę. To z wodą zwiąże się Anna, która nudną posadę w stoczni porzuci dla fascynującego zajęcia nurka.
Tak na marginesie, jednymi z ciekawszych fragmentów są opisy pracy nurka w latach 49. XX wieku charakterystyka prymitywnego sprzętu, opowieść o tym, z jakimi problemami musieli sobie radzić ówcześni nurkowie
Morze będzie także miejscem, świadkiem wielu symbolicznych scen, których wymowa jest ważna nie tylko dla bohaterów, ona jest ponadczasowa.
Kolejnym bohaterem jest miasto Nowy Jork, metropolia potężna, skrywająca wiele tajemnic, ale i wiele dająca od siebie. Lata 30. i 40. XX wieku to okres ogromnych możliwości, ale i wielkich niebezpieczeństw. Miasto zaprezentowane jest w bardzo ciekawym okresie, czasie tuż po wielkim kryzysie, w czasie, gdy miastem rządzą mafijne klany, związki zawodowe, ale i w momencie, gdy USA przyłączają się do wojny.
Potęga miasta, jego przemiany są ściśle powiązane z coraz silniejszymi zmianami społecznymi. Dodatkowo są ukazane w fascynujący sposób. Wiele się w tym momencie zmienia, czy to za sprawą ogólnoświatowych trendów, czy z powodu uwarunkowań historycznych i zawieruchy wojennej.
Bohaterami jest też kilku pokoleniowa irlandzka rodzina Kerriganów, w której każdy stara się przetrwać, każdy ma marzenia. Dzieje rodziny są niezwykle zręcznie wplecione w historię miasta, metaforę wody, opowieść o ówczesnych przemianach. Jennifer Egan płynnie przechodzi z jednej kwestii do drugiej, miesza je ze sobą, zręcznie nimi żongluje.
Bardzo przypadły mi do gustu opisy historyczne, socjologiczne. Jest ich w książce bardzo dużo. Dla niektórych to może być wada, dla mnie wręcz przeciwnie. Genialnie wprowadzają one w klimat miasta i epoki, a dodatkowo pozwalają dowiedzieć się wielu nowych faktów.
Jest jeszcze jeden bohater, który przewija się przez całą książkę. To marzenia. O ich spełnienie walczy każda z postaci Manhattan Beach. Czy i na ile im się to uda, tego dowiecie się z lektury tej fascynującej książki.
sobota, 22 grudnia 2018
Czerń kruka - Ann Cleeves
Wydawnictwo IV Strona, Moja ocena 5/6
Dobry, dopracowany miks kryminału z powieścią społeczno-obyczajowo-kulturoznawczą.
Groza, mrok, mróz ogarniają od początku lektury Jest zimny styczniowy poranek i Szetlandy pokrywa gruba warstwa śniegu. Zostają znalezione zwłoki uduszonej nastolatki. Mieszkańcy spokojnej dotąd wyspy zaczynają się bać i robić podejrzliwi.
Akcja co prawda rozwija się powoli, ale jest ciekawa, dobrze prowadzona i wielokrotnie zaskakuje. Książka napisana jest dobrze, jednak rozczaruje ona wielbicieli dynamicznych, pisanych ala zabiligoiuciekł kryminałów. W Czerni kruka trup nie ściele się gęsto, nie leją się hektolitry krwi, bohaterowie nie uciekają. Za to mamy doskonałą pracę dochodzeniową, inteligentną zagadkę i to nieuchwytne coś, co sprawia, iż od lektury trudno się oderwać.
Bardzo ciekawie nakreślona jest postać detektywa. Kryminały pisane w ostatnich latach przyzwyczaiły nas do detektywa steranego życiem, przeczołganego przez dramatyczne przeżycia, takiego, który właśnie wpadł w nałóg lub tez z mozołem próbuje się z niego wydostać. Bohater Czerni kruka jest inny. owszem ma za sobą pewne negatywne życiowe doświadczenia, ale w porównaniu do śledczych z innych książek, to wyjątkowo pozytywna, dobrze doświadczona przez życie postać. Trudno tego detektywa nie polubić.
Do tego należy dodać bardzo ciekawie nakreślone barwne postaci oraz wplecenie w całą historię opisów Szetlandów i życia na wyspie oraz obyczajów jej mieszkańców.
Warto dodać, iż smaczku dodaje także fakt, iż miejsce, w którym dochodzi do zbrodni, to hermetyczne skupisko ludzi, osób znających się od dawna, mających swoje sekrety, żyjących inaczej niz ludzie w wielkim, czy średnim mieście. Opisy są tak sugestywne, iż w wielokrotnie czułam, jakbym znajdowała się w tej osadzie, chodziła między domami, rozmawiała z bohaterami, próbowała poznać ich głęboko skrywane tajemnice.
Dzięki takiemu otoczeniu, licznym opisom autorka przenosi czytelnika w obcy dla większości osób świat Szetlandów. Lodowata atmosfera tego miejsca (które z jednej strony fascynuje, a z drugiej przeraża), umiejętnie prowadzone dochodzenie nie zawiodą wielbicieli tego typu powieści. Ja jestem bardzo usatysfakcjonowana lekturą i za kilka dni sięgam po 2. tom serii - Biel nocy.
Dobry, dopracowany miks kryminału z powieścią społeczno-obyczajowo-kulturoznawczą.
Groza, mrok, mróz ogarniają od początku lektury Jest zimny styczniowy poranek i Szetlandy pokrywa gruba warstwa śniegu. Zostają znalezione zwłoki uduszonej nastolatki. Mieszkańcy spokojnej dotąd wyspy zaczynają się bać i robić podejrzliwi.
Akcja co prawda rozwija się powoli, ale jest ciekawa, dobrze prowadzona i wielokrotnie zaskakuje. Książka napisana jest dobrze, jednak rozczaruje ona wielbicieli dynamicznych, pisanych ala zabiligoiuciekł kryminałów. W Czerni kruka trup nie ściele się gęsto, nie leją się hektolitry krwi, bohaterowie nie uciekają. Za to mamy doskonałą pracę dochodzeniową, inteligentną zagadkę i to nieuchwytne coś, co sprawia, iż od lektury trudno się oderwać.
Bardzo ciekawie nakreślona jest postać detektywa. Kryminały pisane w ostatnich latach przyzwyczaiły nas do detektywa steranego życiem, przeczołganego przez dramatyczne przeżycia, takiego, który właśnie wpadł w nałóg lub tez z mozołem próbuje się z niego wydostać. Bohater Czerni kruka jest inny. owszem ma za sobą pewne negatywne życiowe doświadczenia, ale w porównaniu do śledczych z innych książek, to wyjątkowo pozytywna, dobrze doświadczona przez życie postać. Trudno tego detektywa nie polubić.
Do tego należy dodać bardzo ciekawie nakreślone barwne postaci oraz wplecenie w całą historię opisów Szetlandów i życia na wyspie oraz obyczajów jej mieszkańców.
Warto dodać, iż smaczku dodaje także fakt, iż miejsce, w którym dochodzi do zbrodni, to hermetyczne skupisko ludzi, osób znających się od dawna, mających swoje sekrety, żyjących inaczej niz ludzie w wielkim, czy średnim mieście. Opisy są tak sugestywne, iż w wielokrotnie czułam, jakbym znajdowała się w tej osadzie, chodziła między domami, rozmawiała z bohaterami, próbowała poznać ich głęboko skrywane tajemnice.
Dzięki takiemu otoczeniu, licznym opisom autorka przenosi czytelnika w obcy dla większości osób świat Szetlandów. Lodowata atmosfera tego miejsca (które z jednej strony fascynuje, a z drugiej przeraża), umiejętnie prowadzone dochodzenie nie zawiodą wielbicieli tego typu powieści. Ja jestem bardzo usatysfakcjonowana lekturą i za kilka dni sięgam po 2. tom serii - Biel nocy.
środa, 19 grudnia 2018
Obsesyjna miłość - Elena Ferrante
Wydawnictwo Sonia Draga, Moja ocena 3-/6
Obsesyjna miłość to opowieść o trudnych relacjach między matką i córką.
W trakcie lektury poznajemy dzieje głównych bohaterek, historie dorastania, dzieciństwa, dorosłości, teraźniejszości, wzajemnych relacji, smutków i radości.
Pewną trudność może sprawiać fakt, iż wspomnienia bohaterki nie są ułożone chronologicznie, dzieciństwo przeplata się z teraźniejszością, wydarzenia sprzed 5 lat z tymi sprzed dwóch dekad.
Cała książka przypomina wielki worek wymieszanego ze sobą maku i np. kaszy, drobinek z których musimy coś wyłuskać, puzzle, w których trzeba znaleźć i dopasować do siebie konkretne elementy.
To moje pierwsze spotkanie z prozą Ferrante, autorki przez wielu uznanej za wręcz kultową, włoskie objawienie.
Doceniam talent pisarki, ale sama książka po prostu mnie nie zachwyciła. Nie wiem, czy to wina przebijającego z niej smutku, chaosu wydarzeń (czytanie wymieszanych ze sobą, nie chronologicznych opisów wydarzeń na dłuższą metę jest męczące) czy swoistego rozedrgania bohaterki. Dziwne wydarzenia, bieganina, chronienie się w sklepach, rozmowy nijak się mające do ogólnej sytuacji i fabuły, swoiste adhd autorki męczą.
Brak też jednoznacznych wskazówek, kogo, czego tytułowa obsesyjna miłość dotyczy. Możemy się jedynie domyślać, snuć przypuszczenia i to wszystko.
No i brak jakichkolwiek emocji. Ta książka jest po prostu jak suchy przekaz, opis, garść dni i nocy rzuconych ot tak sobie. Zero emocji, zero wzruszeń. Ba, ta książka nawet nie irytuje. Kilkakrotnie miałam wrażenie, iż równie dobrze mogłabym czytać nieuporządkowaną alfabetycznie książkę telefoniczną.
Obsesyjna miłość mnie znużyła i bardzo rozczarowała. Nie wiem, może proza Ferrante nie jest dla mnie, może nie jestem odpowiednią czytelniczką, może to nie był ten czas na lekturę.
Obsesyjna miłość to opowieść o trudnych relacjach między matką i córką.
W trakcie lektury poznajemy dzieje głównych bohaterek, historie dorastania, dzieciństwa, dorosłości, teraźniejszości, wzajemnych relacji, smutków i radości.
Pewną trudność może sprawiać fakt, iż wspomnienia bohaterki nie są ułożone chronologicznie, dzieciństwo przeplata się z teraźniejszością, wydarzenia sprzed 5 lat z tymi sprzed dwóch dekad.
Cała książka przypomina wielki worek wymieszanego ze sobą maku i np. kaszy, drobinek z których musimy coś wyłuskać, puzzle, w których trzeba znaleźć i dopasować do siebie konkretne elementy.
To moje pierwsze spotkanie z prozą Ferrante, autorki przez wielu uznanej za wręcz kultową, włoskie objawienie.
Doceniam talent pisarki, ale sama książka po prostu mnie nie zachwyciła. Nie wiem, czy to wina przebijającego z niej smutku, chaosu wydarzeń (czytanie wymieszanych ze sobą, nie chronologicznych opisów wydarzeń na dłuższą metę jest męczące) czy swoistego rozedrgania bohaterki. Dziwne wydarzenia, bieganina, chronienie się w sklepach, rozmowy nijak się mające do ogólnej sytuacji i fabuły, swoiste adhd autorki męczą.
Brak też jednoznacznych wskazówek, kogo, czego tytułowa obsesyjna miłość dotyczy. Możemy się jedynie domyślać, snuć przypuszczenia i to wszystko.
No i brak jakichkolwiek emocji. Ta książka jest po prostu jak suchy przekaz, opis, garść dni i nocy rzuconych ot tak sobie. Zero emocji, zero wzruszeń. Ba, ta książka nawet nie irytuje. Kilkakrotnie miałam wrażenie, iż równie dobrze mogłabym czytać nieuporządkowaną alfabetycznie książkę telefoniczną.
Obsesyjna miłość mnie znużyła i bardzo rozczarowała. Nie wiem, może proza Ferrante nie jest dla mnie, może nie jestem odpowiednią czytelniczką, może to nie był ten czas na lekturę.
niedziela, 16 grudnia 2018
Ja, deprawator - Józef Hen
Wydawnictwo Sonia Draga, Moja ocena 6/6
Ja, deprawator to na poły dziennik na poły brulion z zapiskami z rozmaitych przemyśleń.
Publikacja zawiera spostrzeżenia i refleksje z bieżących wydarzeń lat 2016–2018.
Hen dzieli się w książce swoim zdaniem, swoją opinią na temat otaczającego nas świata. Jego rozmyślania dotyczą na równi literatury, teatru, jak i kondycji nas, ludzi. Szczególnie to ostatnie ukazuje przez pryzmat tego, czego najwięcej w obecnych czasach wokół nas, polityki.
95-letni pisarz nie szczędzi sarkastycznych uwag, trafnych opinii, inteligentnych podsumowań. Powaga tematów doskonale się łączy z lekko frywolnym podejściem do wielu aspektów.
Całość czyta się doskonale i z wielką przyjemnością. Zadziwiają przy tym język, spostrzegawcze oko i trafność opinii. Ukazują one w jak doskonalej formie (mimo zaawansowanego wieku) jest pisarz.
Dodatkowym atutem są liczne wstawki dotyczące niezwykle barwnej rodziny autora. Od razu rzuca się w oczy, jak wiele znaczy dla Hena rodzina, jak ważni są najbliżsi.
Książka koi, łagodzi napięcie w czytelniku, bawi, ale i zmusza do wielu, często głębokich przemyśleń. Co najważniejsze, jest mądra i wielu aspektach ponadczasowa Nic dziwnego, iż zapiski Józefa Hena cieszą się niesłabnącym od kilku dekad uznaniem czytelników.
Józef Hen po raz kolejny udowodnił, że jak nikt inny potrafi pisać zwyczajnie, a jednocześnie w sposób wyjątkowy. W słowa zwykłe, a jednocześnie niebanalne ubiera otaczający nas świat, na który dzięki niemu zdajemy się patrzeć po raz pierwszy.
Niewątpliwie warto po tę pozycję sięgnąć. Warto ją poznać, delektować się nią, rozsmakować się w zapiskach. Ja, deprawator jest niezwykły, podobnie, jak cale pisarstwo Józefa Hena.
Ja, deprawator to na poły dziennik na poły brulion z zapiskami z rozmaitych przemyśleń.
Publikacja zawiera spostrzeżenia i refleksje z bieżących wydarzeń lat 2016–2018.
Hen dzieli się w książce swoim zdaniem, swoją opinią na temat otaczającego nas świata. Jego rozmyślania dotyczą na równi literatury, teatru, jak i kondycji nas, ludzi. Szczególnie to ostatnie ukazuje przez pryzmat tego, czego najwięcej w obecnych czasach wokół nas, polityki.
95-letni pisarz nie szczędzi sarkastycznych uwag, trafnych opinii, inteligentnych podsumowań. Powaga tematów doskonale się łączy z lekko frywolnym podejściem do wielu aspektów.
Całość czyta się doskonale i z wielką przyjemnością. Zadziwiają przy tym język, spostrzegawcze oko i trafność opinii. Ukazują one w jak doskonalej formie (mimo zaawansowanego wieku) jest pisarz.
Dodatkowym atutem są liczne wstawki dotyczące niezwykle barwnej rodziny autora. Od razu rzuca się w oczy, jak wiele znaczy dla Hena rodzina, jak ważni są najbliżsi.
Książka koi, łagodzi napięcie w czytelniku, bawi, ale i zmusza do wielu, często głębokich przemyśleń. Co najważniejsze, jest mądra i wielu aspektach ponadczasowa Nic dziwnego, iż zapiski Józefa Hena cieszą się niesłabnącym od kilku dekad uznaniem czytelników.
Józef Hen po raz kolejny udowodnił, że jak nikt inny potrafi pisać zwyczajnie, a jednocześnie w sposób wyjątkowy. W słowa zwykłe, a jednocześnie niebanalne ubiera otaczający nas świat, na który dzięki niemu zdajemy się patrzeć po raz pierwszy.
Niewątpliwie warto po tę pozycję sięgnąć. Warto ją poznać, delektować się nią, rozsmakować się w zapiskach. Ja, deprawator jest niezwykły, podobnie, jak cale pisarstwo Józefa Hena.
środa, 12 grudnia 2018
41 dni nadziei - Susea McGearhart, Tami Oldham Ashcraft
Wydawnictwo Książnica, Moja ocena 3-/6
Historia oparta na faktach i to jest jej największy atut i w sumie jedyny.
Para, przyjaciele, wspólne żeglowanie, mile spędzanie czasu. Ma to być magiczny, relaksujący rejs z wybrzeży Tahiti do Kalifornii.
Wszystko ok do chwili gdy nagle, zupełnie niespodziewanie pojawiają się problemy, i to poważne. Idealna pogoda nagle zamienia się w huragan. Ogromne fale, starcie z żywiołem, bezbronni wobec potęgi oceanu ludzie.
Następuje katastrofa, z której ocalała Tami Oldham, jedna z autorek niniejszej książki. Zawarte w 41 dniach nadziei jej wspomnienia z pewnością poruszają, ale bardziej przypominają suchą relację w gazecie, niż ciekawie napisana książkę. Styl, narracja są bardzo kiepskie, oceniam je wyjątkowo źle. W trakcie lektury miałam wrażenie czytania instrukcji obsługi jakiegoś sprzętu AGD. I to największa wada książki. Gdyby jej napisaniem zajął się ktoś z dobrym piórem, potrafiący zręcznie dobrać słowa, byłaby to porywająca lektura. Niestety, ale tak się nie stało. Mam wręcz wrażenie, iz książka ta została celowo napisana przez sama bohaterkę, że miała być dla niej swoista terapią, oczyszczeniem, poradzeniem sobie z traumą, dramatem jakich doznała.
Do tego dochodzi mnóstwo żeglarskiej terminologii i konieczność szukania wyjaśnienia słów na końcu książki. Nie znoszę tego.
Książka po prostu nudzi i męczy.
Szkoda, że tak ciekawy temat, poruszające wydarzenia zostały w pewien sposób zmarnowane. Mogła z nich powstać niesamowita opowieść, która wzbudzałaby emocje, sprawiała, iż czytelnik z niecierpliwością odwracałby kolejne kartki książki. Niestety, ale tak się nie stało.
Historia oparta na faktach i to jest jej największy atut i w sumie jedyny.
Para, przyjaciele, wspólne żeglowanie, mile spędzanie czasu. Ma to być magiczny, relaksujący rejs z wybrzeży Tahiti do Kalifornii.
Wszystko ok do chwili gdy nagle, zupełnie niespodziewanie pojawiają się problemy, i to poważne. Idealna pogoda nagle zamienia się w huragan. Ogromne fale, starcie z żywiołem, bezbronni wobec potęgi oceanu ludzie.
Następuje katastrofa, z której ocalała Tami Oldham, jedna z autorek niniejszej książki. Zawarte w 41 dniach nadziei jej wspomnienia z pewnością poruszają, ale bardziej przypominają suchą relację w gazecie, niż ciekawie napisana książkę. Styl, narracja są bardzo kiepskie, oceniam je wyjątkowo źle. W trakcie lektury miałam wrażenie czytania instrukcji obsługi jakiegoś sprzętu AGD. I to największa wada książki. Gdyby jej napisaniem zajął się ktoś z dobrym piórem, potrafiący zręcznie dobrać słowa, byłaby to porywająca lektura. Niestety, ale tak się nie stało. Mam wręcz wrażenie, iz książka ta została celowo napisana przez sama bohaterkę, że miała być dla niej swoista terapią, oczyszczeniem, poradzeniem sobie z traumą, dramatem jakich doznała.
Do tego dochodzi mnóstwo żeglarskiej terminologii i konieczność szukania wyjaśnienia słów na końcu książki. Nie znoszę tego.
Książka po prostu nudzi i męczy.
Szkoda, że tak ciekawy temat, poruszające wydarzenia zostały w pewien sposób zmarnowane. Mogła z nich powstać niesamowita opowieść, która wzbudzałaby emocje, sprawiała, iż czytelnik z niecierpliwością odwracałby kolejne kartki książki. Niestety, ale tak się nie stało.
poniedziałek, 10 grudnia 2018
Wyspa dusz - Johanna Holmstrom
Wydawnictwo Sonia Draga
Doprawdy nie wiem, jak mam tę książkę ocenić. Nie chodzi o to, że książka jest zła. Wręcz przeciwnie. Jest bardzo dobra. I na tym polega problem....
Wyspa dusz to doskonałe, mistrzowskie wręcz studium depresji, zapadania się w sobie, wewnętrznej niemocy, walki o każdą sekundę życia. Każda kolejna strona jest jeszcze bardziej sugestywna od poprzednich, jeszcze bardziej działająca na wyobraźnię.
Historie z teraźniejszości przeplatają się z tymi z przeszłości i są doskonale ze sobą powiązane.
Opisy życia, doznań, walki bohaterek, pacjentek szpitala psychiatrycznego i ich opiekunek, niezwykle poruszają, działają na wyobraźnię.
Z jednej strony to mistrzowsko skonstruowana lektura. Miałam wrażenie, jakby autorka części rzeczy, uczuć, przeżyć doświadczyła we własnym życiu. Holstrom w wyjątkowy sposób ukazała zarówno świat byłych, obecnych szpitali psychiatrycznych, jak i zmagania jednostki z chorobą oraz jej wewnętrzne przeżycia.
Z drugiej strony książka dołuje, tak dobrze i sugestywnie jest napisana. Wyspa dusz działa na wyobraźnię i poprzez swoją doskonałą narrację sprawia, iż nie da się jej czytać całej od razu. Nie ukrywam, ja książkę czytałam fragmentami, co kilka dni po kilkanaście kartek. Inaczej nie byłam w stanie.
Wyspa dusz to także opowieść z takimi pozytywnymi promykami nadziei. W całym depresyjnym, dołującym natłoku fabuły przeciskają się pozytywne poszukiwania miłości, akceptacji, przyjaźni, ludzkie odruchy.
Nie wiem jak ocenić Wyspę dusz. Walczą we mnie dwie sprzeczności. Z pewnością warto po tę książkę sięgnąć. Polecam ją jednak tylko osobom mającym teraz dobry czas, z pozytywnym nastawieniem, bez żadnych życiowych dołów, obciążeń.
Doprawdy nie wiem, jak mam tę książkę ocenić. Nie chodzi o to, że książka jest zła. Wręcz przeciwnie. Jest bardzo dobra. I na tym polega problem....
Wyspa dusz to doskonałe, mistrzowskie wręcz studium depresji, zapadania się w sobie, wewnętrznej niemocy, walki o każdą sekundę życia. Każda kolejna strona jest jeszcze bardziej sugestywna od poprzednich, jeszcze bardziej działająca na wyobraźnię.
Historie z teraźniejszości przeplatają się z tymi z przeszłości i są doskonale ze sobą powiązane.
Opisy życia, doznań, walki bohaterek, pacjentek szpitala psychiatrycznego i ich opiekunek, niezwykle poruszają, działają na wyobraźnię.
Z jednej strony to mistrzowsko skonstruowana lektura. Miałam wrażenie, jakby autorka części rzeczy, uczuć, przeżyć doświadczyła we własnym życiu. Holstrom w wyjątkowy sposób ukazała zarówno świat byłych, obecnych szpitali psychiatrycznych, jak i zmagania jednostki z chorobą oraz jej wewnętrzne przeżycia.
Z drugiej strony książka dołuje, tak dobrze i sugestywnie jest napisana. Wyspa dusz działa na wyobraźnię i poprzez swoją doskonałą narrację sprawia, iż nie da się jej czytać całej od razu. Nie ukrywam, ja książkę czytałam fragmentami, co kilka dni po kilkanaście kartek. Inaczej nie byłam w stanie.
Wyspa dusz to także opowieść z takimi pozytywnymi promykami nadziei. W całym depresyjnym, dołującym natłoku fabuły przeciskają się pozytywne poszukiwania miłości, akceptacji, przyjaźni, ludzkie odruchy.
Nie wiem jak ocenić Wyspę dusz. Walczą we mnie dwie sprzeczności. Z pewnością warto po tę książkę sięgnąć. Polecam ją jednak tylko osobom mającym teraz dobry czas, z pozytywnym nastawieniem, bez żadnych życiowych dołów, obciążeń.
niedziela, 9 grudnia 2018
Łowca dusz - Alex Kava
Wydawnictwo HarperCollins, Moja ocena 3-/6
Książki Alex Kava czytam od dawna. Jedne są lepsze, inne trochę słabsze.
Łowca dusz plasuje się w tej dolnej części rankingu, niestety.
Plusy....sam pomysł (bardzo ciekawy), akcja i fabuła. Jak to u Kavy, doskonale przemyślane, dobrze prowadzone, ale tylko do pewnego momentu. Póżniej jakby nagle coś się zmieniło, fabuła staje się męcząca, rozwlekła, po prostu w wielu momentach nudna. Nie wiem, co jest tego przyczyną.
Minus to główna postać, agentka FBI Maggie O'Dell jest specjalistka od portretów psychologicznych seryjnych morderców. W poprzednich książkach była pełna energii, tryskała pomysłami, działała błyskawicznie. W Łowcy dusz jest niemrawa, bez inwencji. Miałam wrażenie, jakby ktoś wyjął z niej baterie. Niezniszczalna Maggie działa jak na zwolnionych obrotach, zero inicjatywy, zero energii. No i ta mania popełniania wciąż tych samych błędów. Szkoda, bardzo lubię tę postać i w każdym tomie wiernie jej kibicowałam. Doprawdy nie wiem, co autorka z nią zrobiła.
Kolejny minus to słabo wykorzystane możliwości, jakie dawała tematyka książki. Kwestie można było zdecydowanie dalej i szerzej pociągnąć. Aż jestem zaskoczona, że Kava jest autorką tej książki.
Generalnie to jedna z najsłabszych książek autorki. Mam jakieś takie wrażenie (i nie ukrywam...nadzieję), że napisał ją ktoś inny, a Kava tylko firmowała swoim nazwiskiem.
Bo jak wytłumaczyć taki spadek formy, zmianę wszystkiego mniej więcej w połowie książki i fakt, iż samą zagadkę, która miała być osią książki, rozwiązałam po lekturze ok. 50% książki? Czy sięgać po Łowcę dusz? Tak, jeżeli bardzo się nudzicie i nie macie nic innego do czytania.
Książki Alex Kava czytam od dawna. Jedne są lepsze, inne trochę słabsze.
Łowca dusz plasuje się w tej dolnej części rankingu, niestety.
Plusy....sam pomysł (bardzo ciekawy), akcja i fabuła. Jak to u Kavy, doskonale przemyślane, dobrze prowadzone, ale tylko do pewnego momentu. Póżniej jakby nagle coś się zmieniło, fabuła staje się męcząca, rozwlekła, po prostu w wielu momentach nudna. Nie wiem, co jest tego przyczyną.
Minus to główna postać, agentka FBI Maggie O'Dell jest specjalistka od portretów psychologicznych seryjnych morderców. W poprzednich książkach była pełna energii, tryskała pomysłami, działała błyskawicznie. W Łowcy dusz jest niemrawa, bez inwencji. Miałam wrażenie, jakby ktoś wyjął z niej baterie. Niezniszczalna Maggie działa jak na zwolnionych obrotach, zero inicjatywy, zero energii. No i ta mania popełniania wciąż tych samych błędów. Szkoda, bardzo lubię tę postać i w każdym tomie wiernie jej kibicowałam. Doprawdy nie wiem, co autorka z nią zrobiła.
Kolejny minus to słabo wykorzystane możliwości, jakie dawała tematyka książki. Kwestie można było zdecydowanie dalej i szerzej pociągnąć. Aż jestem zaskoczona, że Kava jest autorką tej książki.
Generalnie to jedna z najsłabszych książek autorki. Mam jakieś takie wrażenie (i nie ukrywam...nadzieję), że napisał ją ktoś inny, a Kava tylko firmowała swoim nazwiskiem.
Bo jak wytłumaczyć taki spadek formy, zmianę wszystkiego mniej więcej w połowie książki i fakt, iż samą zagadkę, która miała być osią książki, rozwiązałam po lekturze ok. 50% książki? Czy sięgać po Łowcę dusz? Tak, jeżeli bardzo się nudzicie i nie macie nic innego do czytania.
sobota, 8 grudnia 2018
Bakhita - Véronique Olmi
Wydawnictwo Literackie, Moja ocena 5,5/6
To bardzo dobra, bardzo ciekawa i wstrząsająca opowieść - biografia.
Bohaterką jest tytułowa Bakhita, czarnoskóra pochodząca z Sudanu i żyjąca w XIX wieku niewolnica, którą w 2000r. papież Jan Paweł II ogłosił świętą.
Jest to trudna, wymagająca i bardzo emocjonalna książka. Jednak równocześnie jest to także wyjątkowe doznanie literackie.
Sama bohaterka była osobą wyjątkową. Niezwykłe i poruszające były także jej losy. Bakhita w 1877 r., jako mała dziewczynka została porwana z rodzinnej wioski przez handlarzy ludźmi. W kolejnych latach czekało ją tylko, to co najgorsze. M.in. była 5x sprzedawana, bita, głodzona, torturowana. A to dopiero początek tego, czego doświadczyła. Jej udziałem stały się okropne rzeczy. Wprost niewyobrażalnym jest ile bólu, cierpienia, zła może zadać jeden człowiek drugiemu. Cała historia wstrząsa czytelnikiem, wyciska niejedną łzę z oczu i sprawia, iż od lektury trudno się oderwać.
Książka podzielona jest na dwie części. Część pierwsza to opis tego, co spotkało Bakhitę w Afryce, przed i po porwaniu przez handlarzy ludźmi. Tam znajduje się opis całego okrucieństwa, jakiego doświadczyła. Porusza język, jakim całość jest napisana. Są to krótkie, oszczędne zdania. Tworzą one niesamowity kontrast w połączeniu z gehenną kobiety.
Druga część to zmiana życia Bakhity, jej przemiana i wszystko, co z tym związane.
Każda z części wstrząsa czytelnikiem na swój sposób.
Na początku napisałam, iż książka ta to opowieść - biografia. To taki miks. Autentyczny jest szkielet, rys historyczny, prawdziwe są postaci, daty miejsca, wydarzenia. Pozostała część to fikcja, bardzo prawdopodobna, ale jednak fikcja. Tym samym Bakhita idealnie wpisuje się w hagiografię, opowieść o świętych. Wszak na przestrzeni minionych wieków powstało bardzo dużo różnych opowieści, legend, przekazów o świętych. Miały one na ogół jakiś tam autentyczny szkielet, rys, a pozostała część była wypełniana poruszającą, moralizatorską opowieścią. Tak samo jest z Bakhitą.
Całość zdecydowanie warta przeczytania.
To bardzo dobra, bardzo ciekawa i wstrząsająca opowieść - biografia.
Bohaterką jest tytułowa Bakhita, czarnoskóra pochodząca z Sudanu i żyjąca w XIX wieku niewolnica, którą w 2000r. papież Jan Paweł II ogłosił świętą.
Jest to trudna, wymagająca i bardzo emocjonalna książka. Jednak równocześnie jest to także wyjątkowe doznanie literackie.
Sama bohaterka była osobą wyjątkową. Niezwykłe i poruszające były także jej losy. Bakhita w 1877 r., jako mała dziewczynka została porwana z rodzinnej wioski przez handlarzy ludźmi. W kolejnych latach czekało ją tylko, to co najgorsze. M.in. była 5x sprzedawana, bita, głodzona, torturowana. A to dopiero początek tego, czego doświadczyła. Jej udziałem stały się okropne rzeczy. Wprost niewyobrażalnym jest ile bólu, cierpienia, zła może zadać jeden człowiek drugiemu. Cała historia wstrząsa czytelnikiem, wyciska niejedną łzę z oczu i sprawia, iż od lektury trudno się oderwać.
Książka podzielona jest na dwie części. Część pierwsza to opis tego, co spotkało Bakhitę w Afryce, przed i po porwaniu przez handlarzy ludźmi. Tam znajduje się opis całego okrucieństwa, jakiego doświadczyła. Porusza język, jakim całość jest napisana. Są to krótkie, oszczędne zdania. Tworzą one niesamowity kontrast w połączeniu z gehenną kobiety.
Druga część to zmiana życia Bakhity, jej przemiana i wszystko, co z tym związane.
Każda z części wstrząsa czytelnikiem na swój sposób.
Na początku napisałam, iż książka ta to opowieść - biografia. To taki miks. Autentyczny jest szkielet, rys historyczny, prawdziwe są postaci, daty miejsca, wydarzenia. Pozostała część to fikcja, bardzo prawdopodobna, ale jednak fikcja. Tym samym Bakhita idealnie wpisuje się w hagiografię, opowieść o świętych. Wszak na przestrzeni minionych wieków powstało bardzo dużo różnych opowieści, legend, przekazów o świętych. Miały one na ogół jakiś tam autentyczny szkielet, rys, a pozostała część była wypełniana poruszającą, moralizatorską opowieścią. Tak samo jest z Bakhitą.
Całość zdecydowanie warta przeczytania.
czwartek, 6 grudnia 2018
Kopnij piłkę ponad chmury. Reportaże z Nepalu - Iwona Szelezińska
Wydawnictwo Marginesy, Ocena 5/6
Recenzja mojego męża.
Kopnij piłkę ponad chmury, to zbiór doskonałych reportaży z Nepalu, w którym autorka, Iwona Szelezińska prezentuje społeczeństwo w okresie po tragicznym wydarzeniu, jakim było trzęsienie ziemi z 2015 roku.
Autorka w bardzo ciekawy sposób prezentuje różne postaci nepalskiego, często odciętego od świata społeczeństwa, problemy ludzi żyjących w tym kraju, kwestie społeczne, gospodarcze, kulturalne. Ukazuje społeczeństwo, w którym bieda jest czymś normalnym, gro obywateli nadal jest analfabetami, a kobieta znaczy zdecydowanie mniej niż męźczyzna.
Z drugiej strony autorka prezentuje gro ambitnych osób, które za wszelką cenę chcą zdobyć wykształcenie, wyrwać się z zaklętego kręgu ubóstwa, swojego życia, poprawić byt swój i rodziny. Bohaterowie książki to także w większości ludzie, którzy potrafią wziąć się za przysłowiowe bary z tym, co ich spotkało, z naturą, która jest ich sprzymierzeńcem, ale i wrogiem, z ciężkim życiem, problemami, których na ogół nawet my ludzie żyjący w dostatniej Europie, nie potrafimy sobie wyobrazić.
Szelezińska pisze ciekawie, porusza ważne problemy, zwraca uwagę na kwestie, które ludziom spoza Nepalu po prostu umykają.
Oczywiście autorka nie była w stanie wyczerpać wszystkich zagadnień, poruszyć każdą kwestię, omówić je dokładnie. Niemniej Kopnij piłkę.. to ważna i potrzebna książka.
Zwraca nam ona uwagę na to co dzieje się w kraju tak odległym od naszego, jak traktowani są tam ludzie, z jakim bezprawiem i problemami muszą się borykać. Po lekturze tego zbioru reportaży wielu czytelników inaczej, ze sporym dystansem spojrzy na swoje problemy, doceni to co ma.
Recenzja mojego męża.
Kopnij piłkę ponad chmury, to zbiór doskonałych reportaży z Nepalu, w którym autorka, Iwona Szelezińska prezentuje społeczeństwo w okresie po tragicznym wydarzeniu, jakim było trzęsienie ziemi z 2015 roku.
Autorka w bardzo ciekawy sposób prezentuje różne postaci nepalskiego, często odciętego od świata społeczeństwa, problemy ludzi żyjących w tym kraju, kwestie społeczne, gospodarcze, kulturalne. Ukazuje społeczeństwo, w którym bieda jest czymś normalnym, gro obywateli nadal jest analfabetami, a kobieta znaczy zdecydowanie mniej niż męźczyzna.
Z drugiej strony autorka prezentuje gro ambitnych osób, które za wszelką cenę chcą zdobyć wykształcenie, wyrwać się z zaklętego kręgu ubóstwa, swojego życia, poprawić byt swój i rodziny. Bohaterowie książki to także w większości ludzie, którzy potrafią wziąć się za przysłowiowe bary z tym, co ich spotkało, z naturą, która jest ich sprzymierzeńcem, ale i wrogiem, z ciężkim życiem, problemami, których na ogół nawet my ludzie żyjący w dostatniej Europie, nie potrafimy sobie wyobrazić.
Szelezińska pisze ciekawie, porusza ważne problemy, zwraca uwagę na kwestie, które ludziom spoza Nepalu po prostu umykają.
Oczywiście autorka nie była w stanie wyczerpać wszystkich zagadnień, poruszyć każdą kwestię, omówić je dokładnie. Niemniej Kopnij piłkę.. to ważna i potrzebna książka.
Zwraca nam ona uwagę na to co dzieje się w kraju tak odległym od naszego, jak traktowani są tam ludzie, z jakim bezprawiem i problemami muszą się borykać. Po lekturze tego zbioru reportaży wielu czytelników inaczej, ze sporym dystansem spojrzy na swoje problemy, doceni to co ma.
wtorek, 4 grudnia 2018
Upolowane 1,000,000 wejść....
Wczoraj o 15.30 Jagna O, jako pierwsza upolowała i nadesłała na mój email anetapzn@gazeta.pl screen ekranu z 1,000,000 wejść na blog.
Tym samym Jagna wygrała wspaniałą książkę, która niedawno recenzowałam na blogu.
Poproszę o adres do wysyłki na w/w email :)
Tym samym Jagna wygrała wspaniałą książkę, która niedawno recenzowałam na blogu.
Poproszę o adres do wysyłki na w/w email :)
poniedziałek, 3 grudnia 2018
Przemilczane. Seksualna praca przymusowa w okresie II wojny światowej - Joanna Ostrowska
Wydawnictwo Marginesy, Moja ocena 6/6
Szokująca, mocna, świetnie opracowana książka.
Autorka porusza temat zazwyczaj pomijany w opracowaniach dot. II wojny światowej. Jest to kwestia seksualności i wszystkiego co z nią związane.
Każdy konflikt zbrojny to przemoc, agresja, ból, cierpienie. Gdy w grę wchodzi kwestia seksu wiadomo, iż z jednej strony będzie ogromna przemoc, a z drugiej niewyobrażalny wprost dramat. O tym jest właśnie ta książka. O dramacie wielu, zbyt wielu ludzi.
Ów dramat do tej pory był pomijany milczeniem. Doświadczenie seksualnej pracy przymusowej w nazistowskim burdelu nadal pozostaje w sferze tabu. Mimo tysięcy mniejszych i większych prac w zakresie II wojny światowej. Książka Ostrowskiej w sporej części tę lukę wypełnia. Liczę, iż będzie początkiem większej liczby prac na ten temat.
Kim były przymusowe pracownice seksualne w czasie II wojny światowej? Skąd się brały?
Jak większość innych przymusowych pracowników chwytano je w łapankach, umieszczano w obozach, gdzie były gwałcone, bite, poniżane, torturowane, upokarzane. W obozowych realiach były różnie określane. Po wojnie po prostu dziwkami, karane chłostą, goleniem głowy, ostracyzmem. Ich narodowość była różna. Wykluczone z nich były tylko Żydówki. Dla nich przeznaczano od razu eksterminację.
Ze zrozumiałych względów rzadko która z owych kobiet przyznawała się do tego, co ją spotkało. Ostrowska miała więc utrudnione zadanie. W zasadzie brak materiałów, a jeżeli już coś znalazła, to były to niewielkie zapiski, oficjalne dokumenty, przekazywane z ust do ust relacje. Mimo to powstałą poruszająca, ważna, potrzebna książka, która ukazuje prawdę będącą zapewne dla wielu niewygodną. Przyzwyczailiśmy się bowiem, iż w trakcie wojny istniał klarowny podział - Niemcy kaci, pozostali ofiary. Autorka burzy częściowo ten porządek prezentując m.in. więźniów, którym z różnych powodów pozwalano korzystać z usług obozowych domów publicznych. Więźniowie ci często katowali pracujące tam kobiety. Powodów możemy się tylko domyślać. Bardzo ciekawe są rozważania na ten temat, przy czym Ostrowska pozostawia czytelnikowi sporo miejsca na własne analizy.
Ukazując więźniów w roli katów burzy klarowny podział na białe i czarne, złych innych, dobrych naszych. Co ważne, jasno pokazuje, iż nic nie jest tak proste, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Prawdopodobnie z racji badań nad niewygodnym tematem, kilkakrotnie próbowano autorkę zniechęcić do pracy nad książką. Na szczęście nie zrezygnowała.
Joanna Ostrowska, jako pierwsza napisała w Polsce książkę o seksualnych niewolnicach w trakcie II wojny światowej, w obozowych realiach. Napisała poruszającą, ważną książkę. Liczę, że to nie ostatnia publikacja na ten temat.
Gorąco zachęcam do lektury tej niezwykle poruszającej książki, która wycisnęła z moich oczu kilka łez z powodu bezsilności i żalu nad losem tak wielu kobiet..
Szokująca, mocna, świetnie opracowana książka.
Autorka porusza temat zazwyczaj pomijany w opracowaniach dot. II wojny światowej. Jest to kwestia seksualności i wszystkiego co z nią związane.
Każdy konflikt zbrojny to przemoc, agresja, ból, cierpienie. Gdy w grę wchodzi kwestia seksu wiadomo, iż z jednej strony będzie ogromna przemoc, a z drugiej niewyobrażalny wprost dramat. O tym jest właśnie ta książka. O dramacie wielu, zbyt wielu ludzi.
Ów dramat do tej pory był pomijany milczeniem. Doświadczenie seksualnej pracy przymusowej w nazistowskim burdelu nadal pozostaje w sferze tabu. Mimo tysięcy mniejszych i większych prac w zakresie II wojny światowej. Książka Ostrowskiej w sporej części tę lukę wypełnia. Liczę, iż będzie początkiem większej liczby prac na ten temat.
Kim były przymusowe pracownice seksualne w czasie II wojny światowej? Skąd się brały?
Jak większość innych przymusowych pracowników chwytano je w łapankach, umieszczano w obozach, gdzie były gwałcone, bite, poniżane, torturowane, upokarzane. W obozowych realiach były różnie określane. Po wojnie po prostu dziwkami, karane chłostą, goleniem głowy, ostracyzmem. Ich narodowość była różna. Wykluczone z nich były tylko Żydówki. Dla nich przeznaczano od razu eksterminację.
Ze zrozumiałych względów rzadko która z owych kobiet przyznawała się do tego, co ją spotkało. Ostrowska miała więc utrudnione zadanie. W zasadzie brak materiałów, a jeżeli już coś znalazła, to były to niewielkie zapiski, oficjalne dokumenty, przekazywane z ust do ust relacje. Mimo to powstałą poruszająca, ważna, potrzebna książka, która ukazuje prawdę będącą zapewne dla wielu niewygodną. Przyzwyczailiśmy się bowiem, iż w trakcie wojny istniał klarowny podział - Niemcy kaci, pozostali ofiary. Autorka burzy częściowo ten porządek prezentując m.in. więźniów, którym z różnych powodów pozwalano korzystać z usług obozowych domów publicznych. Więźniowie ci często katowali pracujące tam kobiety. Powodów możemy się tylko domyślać. Bardzo ciekawe są rozważania na ten temat, przy czym Ostrowska pozostawia czytelnikowi sporo miejsca na własne analizy.
Ukazując więźniów w roli katów burzy klarowny podział na białe i czarne, złych innych, dobrych naszych. Co ważne, jasno pokazuje, iż nic nie jest tak proste, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Prawdopodobnie z racji badań nad niewygodnym tematem, kilkakrotnie próbowano autorkę zniechęcić do pracy nad książką. Na szczęście nie zrezygnowała.
Joanna Ostrowska, jako pierwsza napisała w Polsce książkę o seksualnych niewolnicach w trakcie II wojny światowej, w obozowych realiach. Napisała poruszającą, ważną książkę. Liczę, że to nie ostatnia publikacja na ten temat.
Gorąco zachęcam do lektury tej niezwykle poruszającej książki, która wycisnęła z moich oczu kilka łez z powodu bezsilności i żalu nad losem tak wielu kobiet..
piątek, 30 listopada 2018
Pani od obiadów
Wydawnictwo Literackie, Moja ocena 6/6
Bohaterka niniejszej książki, Lucyna von Bachman, primo voto Staszewska, secundo Ćwierczakiewiczowa była żyjącą w XIX wieku autorką książek kucharskich i szeroko rozumianych poradników o gospodarstwie domowych i prowadzeniu domu. Jej misją było niesienie pomocy, porady kobietom bez względu na ich wiek i status społeczny.
Była także swoistym novum, prekursorką swoich czasów. Należy pamiętać, iż XIX wiek to okres, gdy kobiety nie mogły ani się uczyć, ani pracować bez zgody męźczyzny, ojca, męża. Ćwierczakiewiczowa była nie tylko doskonale jak na ówczesne czasy wykształcona, ale także pracowała i do tego (o zgrozo dla wielu męźczyzn, ale i kobiet) odnosiła ogromne sukcesy. Jej książki (a wydała ich 10) sprzedawały się w tysiącach egzemplarzy i były bardziej poczytne, pożądane niż ówczesne perły literatury, książki klasyków.
Przez przez 26 lat redagowała także rubrykę w ówczesnym czasopiśmie "Bluszcz". Była autorką, korektorem i osobą od szeroko rozumianego marketingu.
Panoszy się na mieście jak pawie pióro w kapeluszu – mówili złośliwcy, zazdroszczący jej żyłki do marketingu i interesów, dodając: – Jest jak rtęć, wszędzie się wciśnie. Te określenia wiele mówią o Lucynie.
Wspomniałam o wykształceniu naszej bohaterki. Należy od razu jednak zaznaczyć, iż jej wiedza była wiedzą samouka. Lucyna bardzo bolała nad tym, że szkoły są dla niej z różnych względów zamknięte i na tyle na ile mogła, sama zdobywała wiedzę.
To tylko kilka z jej cech. O innych dowiecie się z tej niezwykłej, bardzo ciekawej książki.
Czytając o kolejnych dokonaniach Ćwierczakiewiczowej z jednej strony byłam pełna podziwu, a z drugiej wpadałam w kompleksy. Lucyna szła bowiem przez życie niczym burza. Miałam wrażenie, że może dokonać wszystkiego, nic nie jest jej straszne. Ale czy tak naprawdę było? Czy była wyzwoloną kobieta, czy może tradycjonalistką z żyłką do interesów, która znalazła nisze w ówczesnym świecie? A może łączyła jedno z drugim?
Panią od obiadów czyta się wyśmienicie. Książka jest doskonale napisana, lekko, ale przy tym dobrze opracowana merytorycznie. Tekst jest pełen arcyciekawych faktów, opisów, ale i anegdot związanych z naszą bohaterką. Dodatkiem, który ubarwia i tak arcyciekawą opowieść, są smaki i smaczki XIX wieku. Gorąco polecam.
Bohaterka niniejszej książki, Lucyna von Bachman, primo voto Staszewska, secundo Ćwierczakiewiczowa była żyjącą w XIX wieku autorką książek kucharskich i szeroko rozumianych poradników o gospodarstwie domowych i prowadzeniu domu. Jej misją było niesienie pomocy, porady kobietom bez względu na ich wiek i status społeczny.
Była także swoistym novum, prekursorką swoich czasów. Należy pamiętać, iż XIX wiek to okres, gdy kobiety nie mogły ani się uczyć, ani pracować bez zgody męźczyzny, ojca, męża. Ćwierczakiewiczowa była nie tylko doskonale jak na ówczesne czasy wykształcona, ale także pracowała i do tego (o zgrozo dla wielu męźczyzn, ale i kobiet) odnosiła ogromne sukcesy. Jej książki (a wydała ich 10) sprzedawały się w tysiącach egzemplarzy i były bardziej poczytne, pożądane niż ówczesne perły literatury, książki klasyków.
Przez przez 26 lat redagowała także rubrykę w ówczesnym czasopiśmie "Bluszcz". Była autorką, korektorem i osobą od szeroko rozumianego marketingu.
Panoszy się na mieście jak pawie pióro w kapeluszu – mówili złośliwcy, zazdroszczący jej żyłki do marketingu i interesów, dodając: – Jest jak rtęć, wszędzie się wciśnie. Te określenia wiele mówią o Lucynie.
Wspomniałam o wykształceniu naszej bohaterki. Należy od razu jednak zaznaczyć, iż jej wiedza była wiedzą samouka. Lucyna bardzo bolała nad tym, że szkoły są dla niej z różnych względów zamknięte i na tyle na ile mogła, sama zdobywała wiedzę.
To tylko kilka z jej cech. O innych dowiecie się z tej niezwykłej, bardzo ciekawej książki.
Czytając o kolejnych dokonaniach Ćwierczakiewiczowej z jednej strony byłam pełna podziwu, a z drugiej wpadałam w kompleksy. Lucyna szła bowiem przez życie niczym burza. Miałam wrażenie, że może dokonać wszystkiego, nic nie jest jej straszne. Ale czy tak naprawdę było? Czy była wyzwoloną kobieta, czy może tradycjonalistką z żyłką do interesów, która znalazła nisze w ówczesnym świecie? A może łączyła jedno z drugim?
Panią od obiadów czyta się wyśmienicie. Książka jest doskonale napisana, lekko, ale przy tym dobrze opracowana merytorycznie. Tekst jest pełen arcyciekawych faktów, opisów, ale i anegdot związanych z naszą bohaterką. Dodatkiem, który ubarwia i tak arcyciekawą opowieść, są smaki i smaczki XIX wieku. Gorąco polecam.
środa, 28 listopada 2018
Upoluj 1,000,000 i wygraj książkę...
Ta o to wspaniała książka polskiego autora (moja recenzja tutaj - klik )
do wygrania dla osoby, która upoluje 1,000,000 wejść na blog (nie mniej i nie więcej, równo milion) i przyśle, jako pierwsza screen, zdjęcie w jpg, pdfie na mój email anetapzn@gazeta.pl. Książka jest 1, więc otrzyma ją 1. osoba, która przyśle zdjęcie, screen.
Warto polować, wspaniała lektura.
do wygrania dla osoby, która upoluje 1,000,000 wejść na blog (nie mniej i nie więcej, równo milion) i przyśle, jako pierwsza screen, zdjęcie w jpg, pdfie na mój email anetapzn@gazeta.pl. Książka jest 1, więc otrzyma ją 1. osoba, która przyśle zdjęcie, screen.
Warto polować, wspaniała lektura.
wtorek, 27 listopada 2018
Patrioci - Pascal Engman
Wydawnictwo Sonia Draga, Ocena 5,5/6
Recenzja mojego męża.
Dobra, niesłychanie realna książka szwedzkiego dziennikarza.
Europę od jakiegoś czasu zalewa fala antyimigranckiej retoryki. Nie inaczej jest ze Szwecją. Tam do głosu coraz silniej dochodzi partia Szwedzkich Demokratów. Są oni typowo antyimigranckim z ostrą retoryką ugrupowaniem. Ich głos jest coraz mocniej słyszalny.
Cała UE, w tym również Szwecja, stają przed nowymi wyzwaniami. Czy i jak sobie z nimi poradzą?!
O tym, a także o ekstremistycznych działaniach i wszystkim, co z tym związane opowiada książka Patrioci. To dobra, niezwykle realistyczna, działająca na wyobraźnię, bardzo mroczna i jakże prawdziwa historia. Czasami w trakcie lektury ma się wrażenie czytania reportażu z wydarzeń z dzisiaj, wczoraj, sprzed kilku dni.
Patrioci to miks, z jednej strony doskonale napisany thriller, kryminał i powieść sensacyjna w jednym, a z drugiej strony świetna powieść obyczajowa, z elementami socjologiczno-psychologicznymi. Całość tworzy iście wybuchową mieszankę.
Bohaterami są przede wszystkim Szwedzi, którzy w imigrantach (bez względu na to co on i w rzeczywistości sobą reprezentują) widza samo zło, ludzi, którzy odpowiadają za wszystkie nieszczęścia, za to, jak żyje się obecnie w Szwecji, za to, że nie jest jak kiedyś etc.
Troje bohaterów podejmuje walkę ze złym, czyli z imigrantami. Walka jest trudna, bolesna, bezpardonowa. Autor świetnie ukazuje te trzy postaci. Kreśli obraz ludzi nieszczęśliwych, naznaczonych traumą, przepełnionych gniewem, nienawiścią i emanujących takim złem, że trudno to sobie wyobrazić. Ich działania są okrutne, trudne do wytłumaczenia. Ale oni uważają, ze to jedyna droga, żeby pokonać tych, których nienawidzą, żeby Szwecja była prawdziwą Szwecją, a nie tym, czym jest.
Obok nich mamy kilkoro równie ciekawych bohaterów. Jeden stoi po tej drugiej, jasnej stornie mocy, drugi mniej więcej pośrodku.
Co istotne, każda z postaci jest doskonale nakreślona, każda silna, mocna, waleczna i pewna swojej postawy. W takiej sytuacji nieunikniona jest konfrontacja.
W trakcie lektury autor zmusza czytelnika do przemyślenia kilku spraw, zadaje pytania, niezwykle ważne w naszej obecnej, europejskiej sytuacji, ale też takie, na które trudno znaleźć proste czy jednoznaczne odpowiedzi.
Napięcie rośnie z każdą kolejna stroną, a czytelnik czuje się niczym na kolejce górskiej, w której strach być, ale i strach wysiąść bo po chwili może znaleźć się w realiach zbliżonych do książkowych. Czyta się doskonale. Polecam.
Recenzja mojego męża.
Dobra, niesłychanie realna książka szwedzkiego dziennikarza.
Europę od jakiegoś czasu zalewa fala antyimigranckiej retoryki. Nie inaczej jest ze Szwecją. Tam do głosu coraz silniej dochodzi partia Szwedzkich Demokratów. Są oni typowo antyimigranckim z ostrą retoryką ugrupowaniem. Ich głos jest coraz mocniej słyszalny.
Cała UE, w tym również Szwecja, stają przed nowymi wyzwaniami. Czy i jak sobie z nimi poradzą?!
O tym, a także o ekstremistycznych działaniach i wszystkim, co z tym związane opowiada książka Patrioci. To dobra, niezwykle realistyczna, działająca na wyobraźnię, bardzo mroczna i jakże prawdziwa historia. Czasami w trakcie lektury ma się wrażenie czytania reportażu z wydarzeń z dzisiaj, wczoraj, sprzed kilku dni.
Patrioci to miks, z jednej strony doskonale napisany thriller, kryminał i powieść sensacyjna w jednym, a z drugiej strony świetna powieść obyczajowa, z elementami socjologiczno-psychologicznymi. Całość tworzy iście wybuchową mieszankę.
Bohaterami są przede wszystkim Szwedzi, którzy w imigrantach (bez względu na to co on i w rzeczywistości sobą reprezentują) widza samo zło, ludzi, którzy odpowiadają za wszystkie nieszczęścia, za to, jak żyje się obecnie w Szwecji, za to, że nie jest jak kiedyś etc.
Troje bohaterów podejmuje walkę ze złym, czyli z imigrantami. Walka jest trudna, bolesna, bezpardonowa. Autor świetnie ukazuje te trzy postaci. Kreśli obraz ludzi nieszczęśliwych, naznaczonych traumą, przepełnionych gniewem, nienawiścią i emanujących takim złem, że trudno to sobie wyobrazić. Ich działania są okrutne, trudne do wytłumaczenia. Ale oni uważają, ze to jedyna droga, żeby pokonać tych, których nienawidzą, żeby Szwecja była prawdziwą Szwecją, a nie tym, czym jest.
Obok nich mamy kilkoro równie ciekawych bohaterów. Jeden stoi po tej drugiej, jasnej stornie mocy, drugi mniej więcej pośrodku.
Co istotne, każda z postaci jest doskonale nakreślona, każda silna, mocna, waleczna i pewna swojej postawy. W takiej sytuacji nieunikniona jest konfrontacja.
W trakcie lektury autor zmusza czytelnika do przemyślenia kilku spraw, zadaje pytania, niezwykle ważne w naszej obecnej, europejskiej sytuacji, ale też takie, na które trudno znaleźć proste czy jednoznaczne odpowiedzi.
Napięcie rośnie z każdą kolejna stroną, a czytelnik czuje się niczym na kolejce górskiej, w której strach być, ale i strach wysiąść bo po chwili może znaleźć się w realiach zbliżonych do książkowych. Czyta się doskonale. Polecam.
poniedziałek, 26 listopada 2018
Teatr pod Białym Latawcem - Ilona Gołębiewska
Wydawnictwo Muza, Moja ocena 5/6
Dobra, świetnie napisana książka obyczajowa, która zmusza do przemyślenia pewnych spraw.
Główną bohaterkę, Zuzannę Widawską poznajemy, gdy w jej życiu wiele się dzieje, a ona sama znajduje się na tzw. życiowym zakręcie.
Jeszcze niedawno była dziennikarką największego dziennika w kraju, a nagle z dnia na dzień traci pracę. Dla większości osób byłby to szok. Zuzanna przez kilka miesięcy tuła się po tanich hotelach i szuka zajęcia, aż trafia do redakcji pisma „Kobieta Taka jak Ty” i zamieszkuje w kamienicy na warszawskiej Woli. Jest to przełomowy i niezwykle ważny moment w jej życiu. Zuzanna poznaje wiele niebanalnych osób, które odegrają w jej życiu niezwykle ważną rolę.
Naszej bohaterce zaczyna się powoli układać zarówno w życiu prywatnym jak i zawodowym. Pewnego dnia dostaje zadanie napisania o pewnym niewielkim teatrzyku. Odegra ono w jej nowym życiu bardzo ważną rolę. Co się wydarzy? Tego nie zdradzę. Zachęcam za to do lektury tej bardzo dobrej i życiowej książki.
Autorka świetnie wyważyła to co trudne i to co wesołe, chwile bolesne, dołujące i takie, które wywołują uśmiech na twarzy.
Każda z występujących w książce postaci jest doskonale nakreślona, a tytułowy teatr to nie tylko budynek ze sceną i rzędami siedzeń, a coś zdecydowanie ważniejszego.
Artykuł, który ma napisać Zuzanna, sprawa teatru to tylko pretekst, przy pomocy którego Gołębiewska chce nam uświadomić co tak naprawdę się w życiu liczy, co jest ważne, a co wbrew pozorom ma drugorzędne znaczenie, czym są różne aspekty życia, na które często nie zwracamy uwagi, jak np. niepełnosprawność i wszelkie smutki oraz radości z nią związane.
Niewątpliwie powieść zmusza do przemyślenia kilku spraw, zatrzymania się na chwilę. Co ważne, także chwyta za serce. Można śmiało powiedzieć, że z każdą kolejną przeczytana stroną czytelnik coraz bardziej zżywa się z bohaterami, przezywa ich problemy, kibicuje im.
To bardzo emocjonalna książka wywołująca zarówno śmiech, jak i łzę wzruszenia.
Gorąco polecam.
Dobra, świetnie napisana książka obyczajowa, która zmusza do przemyślenia pewnych spraw.
Główną bohaterkę, Zuzannę Widawską poznajemy, gdy w jej życiu wiele się dzieje, a ona sama znajduje się na tzw. życiowym zakręcie.
Jeszcze niedawno była dziennikarką największego dziennika w kraju, a nagle z dnia na dzień traci pracę. Dla większości osób byłby to szok. Zuzanna przez kilka miesięcy tuła się po tanich hotelach i szuka zajęcia, aż trafia do redakcji pisma „Kobieta Taka jak Ty” i zamieszkuje w kamienicy na warszawskiej Woli. Jest to przełomowy i niezwykle ważny moment w jej życiu. Zuzanna poznaje wiele niebanalnych osób, które odegrają w jej życiu niezwykle ważną rolę.
Naszej bohaterce zaczyna się powoli układać zarówno w życiu prywatnym jak i zawodowym. Pewnego dnia dostaje zadanie napisania o pewnym niewielkim teatrzyku. Odegra ono w jej nowym życiu bardzo ważną rolę. Co się wydarzy? Tego nie zdradzę. Zachęcam za to do lektury tej bardzo dobrej i życiowej książki.
Autorka świetnie wyważyła to co trudne i to co wesołe, chwile bolesne, dołujące i takie, które wywołują uśmiech na twarzy.
Każda z występujących w książce postaci jest doskonale nakreślona, a tytułowy teatr to nie tylko budynek ze sceną i rzędami siedzeń, a coś zdecydowanie ważniejszego.
Artykuł, który ma napisać Zuzanna, sprawa teatru to tylko pretekst, przy pomocy którego Gołębiewska chce nam uświadomić co tak naprawdę się w życiu liczy, co jest ważne, a co wbrew pozorom ma drugorzędne znaczenie, czym są różne aspekty życia, na które często nie zwracamy uwagi, jak np. niepełnosprawność i wszelkie smutki oraz radości z nią związane.
Niewątpliwie powieść zmusza do przemyślenia kilku spraw, zatrzymania się na chwilę. Co ważne, także chwyta za serce. Można śmiało powiedzieć, że z każdą kolejną przeczytana stroną czytelnik coraz bardziej zżywa się z bohaterami, przezywa ich problemy, kibicuje im.
To bardzo emocjonalna książka wywołująca zarówno śmiech, jak i łzę wzruszenia.
Gorąco polecam.
piątek, 23 listopada 2018
Zimny strach - Mads Peder Nordbo
Wydawnictwo Burda Książki, Ocena 5/6
Recenzja mojego męża.
Dobra, porządnie napisana książka, która zainteresowała mnie od razu, gdy znalazła się na liście nowości.
Mimo, iż autor bazuje na znanym z innych książek szkielecie, to jednak pomysł mimo, iż może wydawać się wyeksploatowanym, jest doskonale wykorzystany, wypełniony ciekawą treścią.
Zimny strach jest co prawda kontynuacją Dziewczyny bez skóry, ale bez znajomości Dziewczyny...Zimny strach także można czytać z równie wielką przyjemnością. Kilka wątków jest co prawda kontynuowanych z 1. tomu serii, ale są one sensownie przedstawione i nie powinniście mieć problemów z ich zrozumieniem.
Dobry, mocny, trzymający w napięciu thriller.
Mroczna, tajemnicza Grenlandia+ zagadki z przeszłości to doskonałe połączenie, które autor, Mads Peder Nordbo doskonale poprowadził przez całą książkę.
Fabuła jest wielowątkowa, ale wszystko jest prowadzone zręcznie, konsekwentnie, nic się nie gubi, nie umyka, jak to ma miejsce w wielu innych książkach.
Akcja rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych, współcześnie i kilkadziesiąt lat temu. Wydarzenia z obu okresów są równie pasjonujące.
Główni bohaterowie, dziennikarz i rdzenna, ostra, twarda, bezkompromisowa mieszkanka Grenlandii, próbują wyjaśnić tajemnicę zaginięcia grupy osób. Zniknięcie miało miejsce w opuszczonej, mocno przerażającej osadzie.
Trzeba autorowi przyznać, iż umieszczając akcję na Grenlandii, która z założenia jest zimna, mroczna, okrutna, tajemnicza, dał sobie pole do popisu. Doskonale wykorzystał możliwości, które zaoferowało takie miejsce akcji. Opisy miejsc, surowości natury, ludzkich charakterów, otaczającej wszystko grozy budują w książce doskonały nastrój.
Całości dopełniają liczne zagadki i styl pisarski Nordbo oraz wtręty dot. współczesnych problemów Grenlandii.
Na spory plus zasługuje także samo zakończenie. Jest dziwnie, zaskakująco, mocno.
Czyta się bardzo dobrze. Polecam.
Recenzja mojego męża.
Dobra, porządnie napisana książka, która zainteresowała mnie od razu, gdy znalazła się na liście nowości.
Mimo, iż autor bazuje na znanym z innych książek szkielecie, to jednak pomysł mimo, iż może wydawać się wyeksploatowanym, jest doskonale wykorzystany, wypełniony ciekawą treścią.
Zimny strach jest co prawda kontynuacją Dziewczyny bez skóry, ale bez znajomości Dziewczyny...Zimny strach także można czytać z równie wielką przyjemnością. Kilka wątków jest co prawda kontynuowanych z 1. tomu serii, ale są one sensownie przedstawione i nie powinniście mieć problemów z ich zrozumieniem.
Dobry, mocny, trzymający w napięciu thriller.
Mroczna, tajemnicza Grenlandia+ zagadki z przeszłości to doskonałe połączenie, które autor, Mads Peder Nordbo doskonale poprowadził przez całą książkę.
Fabuła jest wielowątkowa, ale wszystko jest prowadzone zręcznie, konsekwentnie, nic się nie gubi, nie umyka, jak to ma miejsce w wielu innych książkach.
Akcja rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych, współcześnie i kilkadziesiąt lat temu. Wydarzenia z obu okresów są równie pasjonujące.
Główni bohaterowie, dziennikarz i rdzenna, ostra, twarda, bezkompromisowa mieszkanka Grenlandii, próbują wyjaśnić tajemnicę zaginięcia grupy osób. Zniknięcie miało miejsce w opuszczonej, mocno przerażającej osadzie.
Trzeba autorowi przyznać, iż umieszczając akcję na Grenlandii, która z założenia jest zimna, mroczna, okrutna, tajemnicza, dał sobie pole do popisu. Doskonale wykorzystał możliwości, które zaoferowało takie miejsce akcji. Opisy miejsc, surowości natury, ludzkich charakterów, otaczającej wszystko grozy budują w książce doskonały nastrój.
Całości dopełniają liczne zagadki i styl pisarski Nordbo oraz wtręty dot. współczesnych problemów Grenlandii.
Na spory plus zasługuje także samo zakończenie. Jest dziwnie, zaskakująco, mocno.
Czyta się bardzo dobrze. Polecam.
czwartek, 22 listopada 2018
Jeźdźcy - Jilly Cooper
Wydawnictwo Zysk i S-ka, Moja ocena..no właściwie bez oceny...
Przyznam się, że nie doczytałam książki do końca, stąd brak oceny. Ale gdybym jednak miała ją wystawiać, byłaby bardzo niska.
Jeźdźcy są reklamowani, jako Gorący i pełny humoru romans w świecie wyższych sfer.
Doczytałam do 200 strony (książka ma ponad 800 stron) i przyznam wam się, że ani nie jest gorąco, ani zabawnie.
Ba, dla mnie to kolejne czytadło, zdecydowanie przereklamowane i nudne niczym przysłowiowe flaki z olejem.
Lektura była zdecydowanie stratą czasu.
Autorka posługuje się lekkim, łatwym w odbiorze językiem, styl pisarski ma idealny do takiego typu powieści, jaka jest zapowiadana w opisie na okładce. I niby wszystko ok, tylko treść nie ta.
Książka, jak wspomniałam nudna, o niczym, infantylna i mimo przeczytania, a właściwie zmęczenia 200 stron, nadal nie wiem o czym ona jest.
Fabuła żadna, jakby z kawałków, posklejana z kilku innych, zero akcji, płascy, nudni bohaterowie, monotonność, nuda i całkowity bezsens istnienia takiej książki.
Książkę mogę polecić tylko wielkim miłośnikom koni, wyścigów, którzy uwielbiają o nich czytać dosłownie wszystko, bez znaczenia jak jest to napisane, jaka jest fabuła, byle tylko było o koniach i wyścigach. Pozostałym zdecydowanie odradzam lekturę Jeźdźców, szkoda waszego czasu i papieru, na którym książka została wydrukowana.
Przyznam się, że nie doczytałam książki do końca, stąd brak oceny. Ale gdybym jednak miała ją wystawiać, byłaby bardzo niska.
Jeźdźcy są reklamowani, jako Gorący i pełny humoru romans w świecie wyższych sfer.
Doczytałam do 200 strony (książka ma ponad 800 stron) i przyznam wam się, że ani nie jest gorąco, ani zabawnie.
Ba, dla mnie to kolejne czytadło, zdecydowanie przereklamowane i nudne niczym przysłowiowe flaki z olejem.
Lektura była zdecydowanie stratą czasu.
Autorka posługuje się lekkim, łatwym w odbiorze językiem, styl pisarski ma idealny do takiego typu powieści, jaka jest zapowiadana w opisie na okładce. I niby wszystko ok, tylko treść nie ta.
Książka, jak wspomniałam nudna, o niczym, infantylna i mimo przeczytania, a właściwie zmęczenia 200 stron, nadal nie wiem o czym ona jest.
Fabuła żadna, jakby z kawałków, posklejana z kilku innych, zero akcji, płascy, nudni bohaterowie, monotonność, nuda i całkowity bezsens istnienia takiej książki.
Książkę mogę polecić tylko wielkim miłośnikom koni, wyścigów, którzy uwielbiają o nich czytać dosłownie wszystko, bez znaczenia jak jest to napisane, jaka jest fabuła, byle tylko było o koniach i wyścigach. Pozostałym zdecydowanie odradzam lekturę Jeźdźców, szkoda waszego czasu i papieru, na którym książka została wydrukowana.
wtorek, 20 listopada 2018
Niebieska porcelana - Simone Van Der Vlugt
Wydawnictwo Zysk i S-ka, Moja ocena 4,5/6
Niebieska porcelana to ciekawie napisana powieść, której fabuła rozgrywa się w drugiej połowie XVII wieku w Amsterdamie, Delft i na prowincji w ówczesnych Niderlandach.
Bohaterką jest Catrijn, która wyjeżdża z rodzinnej wioski i zostaje służącą u rodziny Van Nulandt w Amsterdamie, a póżniej w fabryce porcelany w Delft.
Nasza bohaterka nigdzie jednak nie może zaznać spokoju ponieważ ciągną się za nią widma przeszłości. Ciągle musi uciekać chroniąc się i szukając szczęścia i swojego miejsca w kolejnych miastach. I zapewne wszystko potoczyłoby się inaczej gdyby nie jej wielki talent do malowania.
Catrijn dostaje prace w fabryce porcelany. I wydaje się, iż wszystko powoli ułoży się, ale...
Niebieska porcelana to ciekawie napisana opowieść, która zwiera trzy główne wątki.
Pierwszy z nich to życie codzienne w XVII-wiecznych Niderlandach. Bardzo ciekawie opisana jest ówczesna Holandia. i chodzi tu zarówno o prowincję, jak i większe ośrodki, jak Delft, czy Amsterdam.
Drugi wątek jest niejako ponadczasowy i dotyczy także XXI wieku, w którym żyjemy. Van Der Vlugt porusza bowiem kwestię losu kobiet, ich samodecydowania o sobie, to jak sobie radzą w zawodach i w ogóle w świecie męźczyzn, jak się mają ich zarobki do tych, które za tę samą pracę otrzymują męźczyźni. W dzisiejszych czasach większość tych kwestii nadal jest aktualnych, problemy Catrjin dotyczą także wielu kobiet żyjących ponad 4 wieki póżniej.
Trzeci wątek także jest ponadczasowy i dotyczy poszukiwania własnej drogi w życiu, dążenia do spełnienia, szukania szczęścia i miłości.
Całość jest ciekawa, dobrze napisana, przedstawia rzadko poruszane w kontekście XVII- wiecznej codzienności problemy. Polecam.
Niebieska porcelana to ciekawie napisana powieść, której fabuła rozgrywa się w drugiej połowie XVII wieku w Amsterdamie, Delft i na prowincji w ówczesnych Niderlandach.
Bohaterką jest Catrijn, która wyjeżdża z rodzinnej wioski i zostaje służącą u rodziny Van Nulandt w Amsterdamie, a póżniej w fabryce porcelany w Delft.
Nasza bohaterka nigdzie jednak nie może zaznać spokoju ponieważ ciągną się za nią widma przeszłości. Ciągle musi uciekać chroniąc się i szukając szczęścia i swojego miejsca w kolejnych miastach. I zapewne wszystko potoczyłoby się inaczej gdyby nie jej wielki talent do malowania.
Catrijn dostaje prace w fabryce porcelany. I wydaje się, iż wszystko powoli ułoży się, ale...
Niebieska porcelana to ciekawie napisana opowieść, która zwiera trzy główne wątki.
Pierwszy z nich to życie codzienne w XVII-wiecznych Niderlandach. Bardzo ciekawie opisana jest ówczesna Holandia. i chodzi tu zarówno o prowincję, jak i większe ośrodki, jak Delft, czy Amsterdam.
Drugi wątek jest niejako ponadczasowy i dotyczy także XXI wieku, w którym żyjemy. Van Der Vlugt porusza bowiem kwestię losu kobiet, ich samodecydowania o sobie, to jak sobie radzą w zawodach i w ogóle w świecie męźczyzn, jak się mają ich zarobki do tych, które za tę samą pracę otrzymują męźczyźni. W dzisiejszych czasach większość tych kwestii nadal jest aktualnych, problemy Catrjin dotyczą także wielu kobiet żyjących ponad 4 wieki póżniej.
Trzeci wątek także jest ponadczasowy i dotyczy poszukiwania własnej drogi w życiu, dążenia do spełnienia, szukania szczęścia i miłości.
Całość jest ciekawa, dobrze napisana, przedstawia rzadko poruszane w kontekście XVII- wiecznej codzienności problemy. Polecam.
sobota, 17 listopada 2018
Cztery dni w Kabulu - Anna Tell
Wydawnictwo Sonia Draga, Moja ocena 5/6
Cztery dni w Kabulu to dobra, trzymająca prawie przez cały czas w napięciu książka, z porwaniem, zabójstwem i bardzo szybką akcją w tle. Tym, co najbardziej przypadło mi do gustu był fakt, iż pierwszoplanową rolę w książce odgrywa kobieta. I nie jest to jakaś mdlejąca, eteryczna lilija, a silna, mocna, wiedząca czego chce kobieta.
Amanda Lund jest bowiem doświadczoną, znającą się na swojej pracy negocjatorką policyjną. Pewnego dnia dostaje nowe zadanie. Chodzi o odbicie porwanych w Kabulu szwedzkich dyplomatów.Sprawa choć trudna, wydaje się być podobną do innych. Czy tak jest w rzeczywistości? Bardzo szybko okaże się, iż cała sprawa mocno się komplikuje i zawiera wiele niebezpiecznych wątków oraz drugie dno. Ze ścigającej Amanda szybko przerodzi się w ściganą, a do gry wejdzie polityka na najwyższym szczeblu. Im głębiej Amanda wnika w całą sprawę, im więcej poznaje elementów tej skomplikowanej układanki, tym nasuwa się więcej pytań i grozi jej większe niebezpieczeństwo.
Sama Amanda rozpoczyna zapierającą dech w piersiach walkę z czasem.
Akcja książki ma wręcz (nomen omen) zabójcze tempo. Rozgrywa się zaledwie w ciągu tytułowych czterech dni, a jest tak naszpikowana pościgami, strzelaninami, negocjacjami, ucieczkami, porwaniami, zabójstwami, zwrotami akcji, iż wystarczyłoby jej na okres czasu co najmniej dwukrotnie większy. Ogromne tempo, dynamika akcji, jej zwroty i w tle ciągle szpiegowski klimat. Cztery dni w Kabulu do złudzenia przypominają jeden z bardziej przeze mnie lubianych seriali, Homeland.
Dodatkowo autorka co i rusz ujawnia kolejne tropy, podaje mylące fakty, wodzi czytelnika za naos. Całość w połączeniu z lekkim stylem pisarskim daje świetny efekt. Książkę czyta się bardzo dobrze. Doskonała lektura dla lubiących ten typ literatury, świetna pozycja na jesienne i zimowe wieczory.
Cztery dni w Kabulu to dobra, trzymająca prawie przez cały czas w napięciu książka, z porwaniem, zabójstwem i bardzo szybką akcją w tle. Tym, co najbardziej przypadło mi do gustu był fakt, iż pierwszoplanową rolę w książce odgrywa kobieta. I nie jest to jakaś mdlejąca, eteryczna lilija, a silna, mocna, wiedząca czego chce kobieta.
Amanda Lund jest bowiem doświadczoną, znającą się na swojej pracy negocjatorką policyjną. Pewnego dnia dostaje nowe zadanie. Chodzi o odbicie porwanych w Kabulu szwedzkich dyplomatów.Sprawa choć trudna, wydaje się być podobną do innych. Czy tak jest w rzeczywistości? Bardzo szybko okaże się, iż cała sprawa mocno się komplikuje i zawiera wiele niebezpiecznych wątków oraz drugie dno. Ze ścigającej Amanda szybko przerodzi się w ściganą, a do gry wejdzie polityka na najwyższym szczeblu. Im głębiej Amanda wnika w całą sprawę, im więcej poznaje elementów tej skomplikowanej układanki, tym nasuwa się więcej pytań i grozi jej większe niebezpieczeństwo.
Sama Amanda rozpoczyna zapierającą dech w piersiach walkę z czasem.
Akcja książki ma wręcz (nomen omen) zabójcze tempo. Rozgrywa się zaledwie w ciągu tytułowych czterech dni, a jest tak naszpikowana pościgami, strzelaninami, negocjacjami, ucieczkami, porwaniami, zabójstwami, zwrotami akcji, iż wystarczyłoby jej na okres czasu co najmniej dwukrotnie większy. Ogromne tempo, dynamika akcji, jej zwroty i w tle ciągle szpiegowski klimat. Cztery dni w Kabulu do złudzenia przypominają jeden z bardziej przeze mnie lubianych seriali, Homeland.
Dodatkowo autorka co i rusz ujawnia kolejne tropy, podaje mylące fakty, wodzi czytelnika za naos. Całość w połączeniu z lekkim stylem pisarskim daje świetny efekt. Książkę czyta się bardzo dobrze. Doskonała lektura dla lubiących ten typ literatury, świetna pozycja na jesienne i zimowe wieczory.
piątek, 16 listopada 2018
Pepiki. Dramatyczne stulecie Czechów - Mariusz Surosz
Wydawnictwo Czarne, Ocena 5-/6
Recenzja mojego męża.
Czechy i Słowacja to dwa, najbliższe nam kraje, zarówno pod względem sąsiedztwa, jak i języka. Niewiele wiemy o historii tych krajów, mało o ważnych dla obu narodów postaciach. Książka Mariusza Surosza w pewien sposób tę lukę wypełnia.
Pepiki to ciekawa książka o dramatycznym 100-leciu Czech, o walce i o Czechach oraz Słowakach, którzy najbardziej przyczynili się do tego, iż Czechy obecnie są takie, a nie inne. Opisywanych postaci jest 16.
Co istotne w swoich reportażach autor skupia się na równi na sylwetkach osób znanych, tzw. pierwszoplanowych, jak i na postaciach z drugiego planu, osobach mało znanych lub zapomnianych.
Wśród bohaterów znajdziemy m.in. Milenę Jesenską czeską dziennikarkę, przyjaciółkę Franza Kafki, żonę Tomasa Masaryka pierwszego prezydenta Czechosłowacji, Milana Rastislava Štefánika słowackiego polityka, Karela Čapka wybitnego pisarza, Karla Hermanna Franka hitlerowskiego zarządcę Protektoratu Czech i Moraw, Klementa Gottwalda komunistycznego prezydenta Czechosłowacji i wiele innych osób.
Oczywiście można dyskutować, czy taki, a nie inny wybór postaci jest właściwy. Można też dodać kilka innych nazwisk. Wg. mnie Surosz dokonał trafnego wyboru i doskonale połączył bohaterów z różnych okresów i środowisk.
Tym co oprócz postaci jest kluczem książki jest historia, ta mniejsza i większa, zawsze ważna dla obu narodów. Surosz swoich bohaterów umiejscawia bowiem w konkretnych kontekstach historycznych,. Jesteśmy zręcznie prowadzeni poprzez najważniejsze chwile czeskiej i słowackiej historii. Warto wspomnieć choćby o okresie 20-lecia międzywojennego, powstania Czechosłowacji, okresie II wojny światowej, wydarzeniach z 1968 roku, okresie komunizmu.
Pepiki to zbiór reportaży, życiorysów, tekstów, które w ciągu minionych 10 lat były zamieszczane w takich gazetach, jak np.: Gazeta Wyborcza, Wysokie Obcasy.
Teksty czyta się dobrze, choć trochę żal, iż są tylko tymi, które już się ukazały, że brak wśród nich nowości, nowych postaci, nowych bohaterów.
Książka ma tylko jeden minus. Są nim przypisy umieszczone z tyłu książki. Doprawdy nie wiem, co kieruje autorami, którzy w ten sposób zamieszczają przypisy. Zdecydowanie utrudnia to lekturę. Niemniej Pepiki warto przeczytać. Teksty dobrze się uzupełniają, czyta się je szybko, łatwo.
Recenzja mojego męża.
Czechy i Słowacja to dwa, najbliższe nam kraje, zarówno pod względem sąsiedztwa, jak i języka. Niewiele wiemy o historii tych krajów, mało o ważnych dla obu narodów postaciach. Książka Mariusza Surosza w pewien sposób tę lukę wypełnia.
Pepiki to ciekawa książka o dramatycznym 100-leciu Czech, o walce i o Czechach oraz Słowakach, którzy najbardziej przyczynili się do tego, iż Czechy obecnie są takie, a nie inne. Opisywanych postaci jest 16.
Co istotne w swoich reportażach autor skupia się na równi na sylwetkach osób znanych, tzw. pierwszoplanowych, jak i na postaciach z drugiego planu, osobach mało znanych lub zapomnianych.
Wśród bohaterów znajdziemy m.in. Milenę Jesenską czeską dziennikarkę, przyjaciółkę Franza Kafki, żonę Tomasa Masaryka pierwszego prezydenta Czechosłowacji, Milana Rastislava Štefánika słowackiego polityka, Karela Čapka wybitnego pisarza, Karla Hermanna Franka hitlerowskiego zarządcę Protektoratu Czech i Moraw, Klementa Gottwalda komunistycznego prezydenta Czechosłowacji i wiele innych osób.
Oczywiście można dyskutować, czy taki, a nie inny wybór postaci jest właściwy. Można też dodać kilka innych nazwisk. Wg. mnie Surosz dokonał trafnego wyboru i doskonale połączył bohaterów z różnych okresów i środowisk.
Tym co oprócz postaci jest kluczem książki jest historia, ta mniejsza i większa, zawsze ważna dla obu narodów. Surosz swoich bohaterów umiejscawia bowiem w konkretnych kontekstach historycznych,. Jesteśmy zręcznie prowadzeni poprzez najważniejsze chwile czeskiej i słowackiej historii. Warto wspomnieć choćby o okresie 20-lecia międzywojennego, powstania Czechosłowacji, okresie II wojny światowej, wydarzeniach z 1968 roku, okresie komunizmu.
Pepiki to zbiór reportaży, życiorysów, tekstów, które w ciągu minionych 10 lat były zamieszczane w takich gazetach, jak np.: Gazeta Wyborcza, Wysokie Obcasy.
Teksty czyta się dobrze, choć trochę żal, iż są tylko tymi, które już się ukazały, że brak wśród nich nowości, nowych postaci, nowych bohaterów.
Książka ma tylko jeden minus. Są nim przypisy umieszczone z tyłu książki. Doprawdy nie wiem, co kieruje autorami, którzy w ten sposób zamieszczają przypisy. Zdecydowanie utrudnia to lekturę. Niemniej Pepiki warto przeczytać. Teksty dobrze się uzupełniają, czyta się je szybko, łatwo.
Subskrybuj:
Posty (Atom)