Wydawnictwo Rebis, Moja ocena 4,5/6
Od wielu, wielu lat trwa moja nieustająca miłość do thrillerów medycznych. Mam kilku ulubionych autorów specjalizujących się w tego typu książkach i Michael Palmer do nich bez wątpienia należy.
Tym razem w trakcie pisania książki Michael Palmer zmarł. Dzieło ojca postanowił dokończyć jego syn, Daniel. W treści, stylu pisania wyraźnie widać tych różnych autorów, daje się zauważyć, kiedy pióro przejął po ojcu syn.
Traumę można podzieli na dwie części- doskonałą część pisaną przez Palmera seniora i poprawną pisaną przez jego syna. Drugiej części książki niby nic nie można zarzuć, ale moim zdaniem brak jej tego nieuchwytnego czegoś, co zawierały książki Michaela Palmera. Jednak mimo tego drobnego braku, moim zdaniem warto dać Traumie szansę. To dobra, wciągająca i co istotne poruszająca ważny temat książka.
Główną postacią jest doktor Carrie Bryant, która odbywa rezydenturę w szpitalu Boston Community Hospital. Niestety na skutek różnych zawirowań (nie będę ich opisywać, żeby nie odbierać wam przyjemności lektury) Carrie musi opuścić wymarzoną rezydenturę i wrócić do rodzinnego domu. Co prawda dostaje szybko nową i z pozoru bardzo ciekawą pracę, ale nie zdaje sobie sprawy, na jak wielkie niebezpieczeństwo się naraża.
Fabuła wpisuje się w standard jakim posługuje się każdy bez mała thriller medyczny. Jednak autor dodał do tego co oczywiste, bardzo ciekawy problem, o którym rzadko się mówi, pisze. Chodzi o stres pourazowy i to co z nim związane. Carrie, nasza główna bohaterka, w nowej pracy prowadzi nad tym zjawiskiem badania, a jednocześnie chce pomóc swojemu bratu, byłemu żołnierzowi, którego los okrutnie doświadczył. Jak się jednak okaże, nie wszystko jest takim, jakim zdaje się być.
Całość kwestii stresu pourazowego, ale także neurologii, trudnych operacji mózgu, którymi wcześniej zajmowała się Carrie, jest doskonale opisana, poparta wieloma przykładami, bardzo wiarygodnie nakreślona.
W drugiej części książki dochodzą różne wątki sensacyjne. To już dzieło Daniela Palmera, czuć inny styl pisania, inne pióro. Wątki te ubarwiają akcję, dodają jej tempa, ale część z nich jest odrobinę przekombinowana.
Mimo drobnych , drobniutkich wad gorąco zachęcam do lektury. Trauma to dobra książka, wciągająca, w większej części bardzo wiarygodnie napisana. Czyta się szybko iż ciekawością. Przy tym można się bardzo wiele dowiedzieć, zarówno o operacjach i schorzeniach mózgu, jak i o samym stresie pourazowym i procesie leczenia tej przypadłości.
Dobra książka jest jak alkohol - też idzie do głowy. (Magdalena Samozwaniec)
Strony
- Strona główna
- Przeczytane w grudniu 2011r. i 2012r.
- Przeczytane w 2013r.
- Przeczytane w 2014 r.
- Przeczytane w 2015r.
- Przeczytane w 2016 r.
- Przeczytane w 2017 r.
- Przeczytane w 2018 r.
- Przeczytane w 2019 r.
- Przeczytane w 2020 r.
- Przeczytane w 2021 r.
- Przeczytane w 2022r.
- Przeczytane w 2023 roku
- Przeczytane w 2024 roku
sobota, 30 września 2017
piątek, 29 września 2017
Książki. Magazyn do Czytania, polecam gorąco
Właśnie czytam najnowszy numer. "Książki. Magazyn do Czytania" to pozycja wyjątkowa.
Magazyn czytam od jakiegoś czasu. Świetna sprawa. Mnóstwo ciekawych artykułów, głównie o książkach, ale nie tylko.
Oprócz recenzji znajdziemy w Magazynie bardzo ciekawe rozmowy z interesującymi ludźmi, którzy opowiadają o...książkach, ich odbiorze, tworzeniu, wpływie na ich własne (choć nie tylko) życie :)
Bardzo podobała mi się zamieszczona jakiś czas temu rozmowa z Donaldem Tuskiem, który mówił m.in. o tym...z kim chadza do łóżka, czyli jakich autorów najczęściej przed snem czyta. Wybór Przewodniczącego Rady Europejskiej padł m.in. na Tokarczuk, Nesbo, Sebalda, ale nie tylko.
Kilka numerów temu ukazał się genialny artykuł o Korczaku. Do tej pory go pamiętam.
Podobnie rzecz się ma z rozmowami z Isabel Allende czy Jakubem Żulczykiem
W poprzednim (letnim) numerze było mnóstwo fascynujących tematów i postaci, m.in.
Wojciech Nowicki. Pisarz, krytyk kulinarny. Za książkę „Salki” (2013) otrzymał nagrodę Gdynia. Jego ostatnia książka to „Odbicie” (2015).
Joanna Olech. Autorka i ilustratorka kilkudziesięciu książek dla dzieci.
Wojciech Orliński. Publicysta „Wyborczej”. Na początku sierpnia ukaże się napisana przez niego biografia „Lem. Życie nie z tej ziemi”.
Janusz Rudnicki. Pisarz, felietonista „Wyborczej”. Niedawno ukazała się jego książka „Życiorysta dwa”, zbiór tekstów publikowanych głównie w „Książkach”.
Oprócz rozmów z ciekawymi ludźmi, artykułów o nich, w Magazynie znajdziemy sporo zapowiedzi, nowości, ciekawostek i nowinek ze świata okołoksiążkowego.
A co znalazłam w najnowszym numerze, który właśnie przeglądam?
Jak wynika z okładki sporo miejsca poświęcono Witoldowi Gombrowiczowi. Dowiemy się m.in.Co widział Witold Gombrowicz, kiedy patrzył na Polaków? Poznamy opinię Marcina Sendeckiego o książce "Gombrowicz. Ja, geniusz" Klementyny Suchanow.
Poza tym- przeczytamy opowiadanie Toma Hanksa, tak tego aktora.
Poznamy wiele fascynujących postaci, przeczytamy kilka świetnych recenzji książkowych i artykułów, np. Bieńczyka, Szczygła, Orbitowskiego.
Oko zawiesimy na ciekawych zapowiedziach jesiennych, książkowych premier. Nie ukrywam, kilka tytułów bardzo mnie zainteresowało i planuję je kupić.
To tylko niektóre z wielu ciekawych artykułów, tematów, jakie znajdziecie na łamach jesiennego Magazynu.
Magazyn jest już w sprzedaży w wersji papierowej i elektronicznej.
Musicie mieć ten numer.
Magazyn Książki (klik)
Magazyn czytam od jakiegoś czasu. Świetna sprawa. Mnóstwo ciekawych artykułów, głównie o książkach, ale nie tylko.
Oprócz recenzji znajdziemy w Magazynie bardzo ciekawe rozmowy z interesującymi ludźmi, którzy opowiadają o...książkach, ich odbiorze, tworzeniu, wpływie na ich własne (choć nie tylko) życie :)
Bardzo podobała mi się zamieszczona jakiś czas temu rozmowa z Donaldem Tuskiem, który mówił m.in. o tym...z kim chadza do łóżka, czyli jakich autorów najczęściej przed snem czyta. Wybór Przewodniczącego Rady Europejskiej padł m.in. na Tokarczuk, Nesbo, Sebalda, ale nie tylko.
Kilka numerów temu ukazał się genialny artykuł o Korczaku. Do tej pory go pamiętam.
Podobnie rzecz się ma z rozmowami z Isabel Allende czy Jakubem Żulczykiem
W poprzednim (letnim) numerze było mnóstwo fascynujących tematów i postaci, m.in.
Wojciech Nowicki. Pisarz, krytyk kulinarny. Za książkę „Salki” (2013) otrzymał nagrodę Gdynia. Jego ostatnia książka to „Odbicie” (2015).
Joanna Olech. Autorka i ilustratorka kilkudziesięciu książek dla dzieci.
Wojciech Orliński. Publicysta „Wyborczej”. Na początku sierpnia ukaże się napisana przez niego biografia „Lem. Życie nie z tej ziemi”.
Janusz Rudnicki. Pisarz, felietonista „Wyborczej”. Niedawno ukazała się jego książka „Życiorysta dwa”, zbiór tekstów publikowanych głównie w „Książkach”.
Oprócz rozmów z ciekawymi ludźmi, artykułów o nich, w Magazynie znajdziemy sporo zapowiedzi, nowości, ciekawostek i nowinek ze świata okołoksiążkowego.
A co znalazłam w najnowszym numerze, który właśnie przeglądam?
Jak wynika z okładki sporo miejsca poświęcono Witoldowi Gombrowiczowi. Dowiemy się m.in.Co widział Witold Gombrowicz, kiedy patrzył na Polaków? Poznamy opinię Marcina Sendeckiego o książce "Gombrowicz. Ja, geniusz" Klementyny Suchanow.
Poza tym- przeczytamy opowiadanie Toma Hanksa, tak tego aktora.
Poznamy wiele fascynujących postaci, przeczytamy kilka świetnych recenzji książkowych i artykułów, np. Bieńczyka, Szczygła, Orbitowskiego.
Oko zawiesimy na ciekawych zapowiedziach jesiennych, książkowych premier. Nie ukrywam, kilka tytułów bardzo mnie zainteresowało i planuję je kupić.
To tylko niektóre z wielu ciekawych artykułów, tematów, jakie znajdziecie na łamach jesiennego Magazynu.
Magazyn jest już w sprzedaży w wersji papierowej i elektronicznej.
Musicie mieć ten numer.
Magazyn Książki (klik)
czwartek, 28 września 2017
1956 Przebudzeni - Piotr Bojarski
Wydawnictwo Agora, Moja ocena 5/6
Recenzja mojego męża.
1956 Przebudzeni, to dobrze napisany reportaż historyczny.
Ukazuje on przede wszystkim wydarzenia tytułowego roku, gdy na ulicach Poznania polała się krew i tak niewiele brakowało, żeby Polska podzieliła los najechanych przez Sowietów Węgier. Ale nie tylko.
Książka podzielona jest na 12 reportaży, które oprócz strony politycznej, kwestii zamieszek prezentują także wszystko czym żyli w tym roku ludzie.
Każdy z reportaży porusza inną tematykę, każdy jest osobną całością. Można je czytać jeden po drugim lub (ja tak robiłem) co kilka dni jeden reportaż.
Tematyka jest różnorodna od powstawania filmu Kanał w reżyserii Andrzeja Wajdy, poprzez walki na ulicach Poznania, dochodzenie Gomułki do władzy, aż po sopocki festiwal jazzowy i nocne życie Warszawy 1956 roku.
Tematów jest dużo więcej. Każdy z nich niezmiernie ciekawy, czy to z punktu widzenia historycznego czy socjologiczno-kulturowego.
Najbardziej jednak zaciekawił mnie rozdział poświęcony jazzowi, gdzie głównym narratorem jest Jan Ptaszyn Wróblewski, wielka gwiazda i uczestnik ówczesnej sceny jazzowej i festiwalu w Sopocie. Obok niego na kartach książki pojawiają się niezwykli, niepokorni, wielcy, jak Leopold Tyrmand, czy Krzysztof Komeda.
Ciekawy jest też reportaż poświęcony pismu Po prostu,w którym kariery dziennikarskie rozpoczynało wielu bardzo póżniej znanych dziennikarzy, publicystów.
Bardzo dobrym zabiegiem jest oddanie głosu uczestnikom opisywanych wydarzeń. Dotyczy to nie tylko jazzu, szeroko rozumianej kultury, ale także wydarzeń politycznych.
Cennym uzupełnieniem są liczne zdjęcia oraz cytaty, czy to z przemówień, ulotek propagandowych, czy ówczesnej prasy.
Czyta się doskonale, choć poziom niektórych reportaży jest bardziej gazetowy niż książkowy (tak, jest różnica). Polecam.
Recenzja mojego męża.
1956 Przebudzeni, to dobrze napisany reportaż historyczny.
Ukazuje on przede wszystkim wydarzenia tytułowego roku, gdy na ulicach Poznania polała się krew i tak niewiele brakowało, żeby Polska podzieliła los najechanych przez Sowietów Węgier. Ale nie tylko.
Książka podzielona jest na 12 reportaży, które oprócz strony politycznej, kwestii zamieszek prezentują także wszystko czym żyli w tym roku ludzie.
Każdy z reportaży porusza inną tematykę, każdy jest osobną całością. Można je czytać jeden po drugim lub (ja tak robiłem) co kilka dni jeden reportaż.
Tematyka jest różnorodna od powstawania filmu Kanał w reżyserii Andrzeja Wajdy, poprzez walki na ulicach Poznania, dochodzenie Gomułki do władzy, aż po sopocki festiwal jazzowy i nocne życie Warszawy 1956 roku.
Tematów jest dużo więcej. Każdy z nich niezmiernie ciekawy, czy to z punktu widzenia historycznego czy socjologiczno-kulturowego.
Najbardziej jednak zaciekawił mnie rozdział poświęcony jazzowi, gdzie głównym narratorem jest Jan Ptaszyn Wróblewski, wielka gwiazda i uczestnik ówczesnej sceny jazzowej i festiwalu w Sopocie. Obok niego na kartach książki pojawiają się niezwykli, niepokorni, wielcy, jak Leopold Tyrmand, czy Krzysztof Komeda.
Ciekawy jest też reportaż poświęcony pismu Po prostu,w którym kariery dziennikarskie rozpoczynało wielu bardzo póżniej znanych dziennikarzy, publicystów.
Bardzo dobrym zabiegiem jest oddanie głosu uczestnikom opisywanych wydarzeń. Dotyczy to nie tylko jazzu, szeroko rozumianej kultury, ale także wydarzeń politycznych.
Cennym uzupełnieniem są liczne zdjęcia oraz cytaty, czy to z przemówień, ulotek propagandowych, czy ówczesnej prasy.
Czyta się doskonale, choć poziom niektórych reportaży jest bardziej gazetowy niż książkowy (tak, jest różnica). Polecam.
środa, 27 września 2017
Pod włoskim niebem - Nicky Pellegrino
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Moja ocena 4,5/6
Główna bohaterka, 49-letnia mieszkanka Londynu Stella, prowadząca dotąd uporządkowane, nudnawe życie, nagle staje przed zdawałoby się dramatem życiowym. Umiera jej szefowa, dla której pracowała od 25 lat, a firma zostaje zlikwidowana. Stella nie wie co ma ze sobą zrobić.Znalezienie nowej pracy nie będzie łatwe, oszczędności, zamożnego krewnego brak. Co robić?
Kobieta postanawia zmienić diametralnie swoje życie i zamienić się z kimś na mieszkania. Ktoś z Włoch trafia do jej mieszkania, a ona do Włoch. Niby to tylko na chwilę, na trochę, ale wiadomo, jak to jest z prowizorkami.
Zaczyna się najbardziej niezwykły, szalony etap w życiu blisko 50-letniej Angielki.
Kobieta nagle dostrzega, że świat jest niezwykle różnorodny i warto dać się ponieść impulsowi, a włoska prowincja, gdy nie zna się języka włoskiego może być nie lada wyzwaniem. Wszystko świetnie nakreślone Włochy u Pellegrino to kraj pięknych, różnorodnych krajobrazów i równie różnorodnych, momentami kuriozalnych ludzi..
Więcej o treści nie napiszę. Zachęcam za to do lektury. Doskonale napisana, optymistyczna, lekka (ale zmuszająca do myślenia) i poprawiająca nastrój książka.
Wspaniałym dodatkiem są opisy Włoch, krajobrazu, kuchni, obyczajów i samych ludzi.
Ale Pod włoskim niebem, to nie tylko lekka opowieść o Włoszech, zmianach, nieporozumieniach, które wynikają z kulturowych i językowych różnic. To także (a może przede wszystkim) opowieść o ludziach, ich charakterach, obawach, a także możliwościach i o tym, że warto czasami podjąć wyzwanie, zmienić coś w swoim życiu.
Polecam, czyta się doskonale.
Główna bohaterka, 49-letnia mieszkanka Londynu Stella, prowadząca dotąd uporządkowane, nudnawe życie, nagle staje przed zdawałoby się dramatem życiowym. Umiera jej szefowa, dla której pracowała od 25 lat, a firma zostaje zlikwidowana. Stella nie wie co ma ze sobą zrobić.Znalezienie nowej pracy nie będzie łatwe, oszczędności, zamożnego krewnego brak. Co robić?
Kobieta postanawia zmienić diametralnie swoje życie i zamienić się z kimś na mieszkania. Ktoś z Włoch trafia do jej mieszkania, a ona do Włoch. Niby to tylko na chwilę, na trochę, ale wiadomo, jak to jest z prowizorkami.
Zaczyna się najbardziej niezwykły, szalony etap w życiu blisko 50-letniej Angielki.
Kobieta nagle dostrzega, że świat jest niezwykle różnorodny i warto dać się ponieść impulsowi, a włoska prowincja, gdy nie zna się języka włoskiego może być nie lada wyzwaniem. Wszystko świetnie nakreślone Włochy u Pellegrino to kraj pięknych, różnorodnych krajobrazów i równie różnorodnych, momentami kuriozalnych ludzi..
Więcej o treści nie napiszę. Zachęcam za to do lektury. Doskonale napisana, optymistyczna, lekka (ale zmuszająca do myślenia) i poprawiająca nastrój książka.
Wspaniałym dodatkiem są opisy Włoch, krajobrazu, kuchni, obyczajów i samych ludzi.
Ale Pod włoskim niebem, to nie tylko lekka opowieść o Włoszech, zmianach, nieporozumieniach, które wynikają z kulturowych i językowych różnic. To także (a może przede wszystkim) opowieść o ludziach, ich charakterach, obawach, a także możliwościach i o tym, że warto czasami podjąć wyzwanie, zmienić coś w swoim życiu.
Polecam, czyta się doskonale.
Córki Wawelu. Opowieść o jagiellońskich królewnach - Anna Brzezińska
Wydawnictwo Literackie, Moja ocena 6/6
Jagiellonowie...złoty okres rozwoju i potęgi Polski. Książka Anny Brzezińskiej to doskonale ukazuje. Dodatkowo autorka serwuje nam wszystko, co się z dworem królewskim, Wawelem, ówczesną Polską kojarzy. Mamy więc wspaniałe budowle, szelest obfitych sukien, obyczaje sprzed kilku wieków, dworskie plotki, rycerzy, służki, błaznów, ale także namiętności, tragedie, łzy, śmiech.
Córki Wawelu aż tętnią życiem i rozmaitymi uczuciami.
Bardzo podobało mi się, że autorka oddaje głos nie tylko kobietom wysoko urodzonym, możnym, często wpływowym. Jej bohaterkami są także kobiety z plebsu, niżej urodzone, często bardzo biedne, lub średnio zamożne, przybywające ze wsi za nowym życiem, jak np. Regina. Przekrój społeczny w książce jest bardzo duży.
W niektórych momentach miałam wrażenie, iż zaprezentowanie sylwetek i charakterów tytułowych córek Wawelu, czyli jagiellońskich królewien, jest pretekstem, punktem wyjścia do ukazania czegoś innego. Celowo nie piszę o co chodzi, ponieważ jestem ciekawa waszej opinii, tego, jak wy odbierzecie zabieg autorki.
Dodatkowego smaczku dodają świetnie nakreślone najprzeróżniejsze ludzkie charaktery. Taka mozaika postaci tworzy barwny kolaż epoki, ukazuje go znacznie ciekawiej, pełniej niż opowieść tylko o możnych mieszkankach królewskiego dworu.
Opowieść pełna jest także bardzo ciekawych szczegółów. Od razu rzuca się w oczy, iż Anna Brzezińska przeprowadziła rzetelny reasarch epoki. Wśród smaków i smaczków epoki jagiellońskiej znajdziemy informacje dot. np. sposobów karania za różne przestępstwa, czy np. polowania na czarownice, zmieniającego się, wraz z upływem czasu podejścia do czarów. To tylko dwie spośród ogromnej ilości ciekawostek, którymi raczy nas autorka.
No i ta unikalna atmosfera Krakowa, miasta cudownego pod każdym względem. Opisy zaułków miejskich, miejsc, które dzisiaj uważamy za zabytki dopełniają wspaniałości Córek Wawelu. Mury miejskie, zamek królewski, ulice, zaułki, kocie łby, kościoły robią niesamowite wrażenie. Gorąco zachęcam do lektury. To wspaniała zadziwiająca rozmachem, nakreślona niezwykle plastycznym językiem, dopracowana w każdym calu powieść znawczyni epoki, która nie tylko wspaniale pisze, ale i powołuje się na źródła.
Jagiellonowie...złoty okres rozwoju i potęgi Polski. Książka Anny Brzezińskiej to doskonale ukazuje. Dodatkowo autorka serwuje nam wszystko, co się z dworem królewskim, Wawelem, ówczesną Polską kojarzy. Mamy więc wspaniałe budowle, szelest obfitych sukien, obyczaje sprzed kilku wieków, dworskie plotki, rycerzy, służki, błaznów, ale także namiętności, tragedie, łzy, śmiech.
Córki Wawelu aż tętnią życiem i rozmaitymi uczuciami.
Bardzo podobało mi się, że autorka oddaje głos nie tylko kobietom wysoko urodzonym, możnym, często wpływowym. Jej bohaterkami są także kobiety z plebsu, niżej urodzone, często bardzo biedne, lub średnio zamożne, przybywające ze wsi za nowym życiem, jak np. Regina. Przekrój społeczny w książce jest bardzo duży.
W niektórych momentach miałam wrażenie, iż zaprezentowanie sylwetek i charakterów tytułowych córek Wawelu, czyli jagiellońskich królewien, jest pretekstem, punktem wyjścia do ukazania czegoś innego. Celowo nie piszę o co chodzi, ponieważ jestem ciekawa waszej opinii, tego, jak wy odbierzecie zabieg autorki.
Dodatkowego smaczku dodają świetnie nakreślone najprzeróżniejsze ludzkie charaktery. Taka mozaika postaci tworzy barwny kolaż epoki, ukazuje go znacznie ciekawiej, pełniej niż opowieść tylko o możnych mieszkankach królewskiego dworu.
Opowieść pełna jest także bardzo ciekawych szczegółów. Od razu rzuca się w oczy, iż Anna Brzezińska przeprowadziła rzetelny reasarch epoki. Wśród smaków i smaczków epoki jagiellońskiej znajdziemy informacje dot. np. sposobów karania za różne przestępstwa, czy np. polowania na czarownice, zmieniającego się, wraz z upływem czasu podejścia do czarów. To tylko dwie spośród ogromnej ilości ciekawostek, którymi raczy nas autorka.
No i ta unikalna atmosfera Krakowa, miasta cudownego pod każdym względem. Opisy zaułków miejskich, miejsc, które dzisiaj uważamy za zabytki dopełniają wspaniałości Córek Wawelu. Mury miejskie, zamek królewski, ulice, zaułki, kocie łby, kościoły robią niesamowite wrażenie. Gorąco zachęcam do lektury. To wspaniała zadziwiająca rozmachem, nakreślona niezwykle plastycznym językiem, dopracowana w każdym calu powieść znawczyni epoki, która nie tylko wspaniale pisze, ale i powołuje się na źródła.
wtorek, 26 września 2017
Oaza spokoju - Agnieszka Nietresta-Zatoń
Wydawnictwo Prószyński i Ska, Moja ocena 4-/6
Oaza spokoju, to skrzyżowanie bajki z niezłą powieścią społeczno-obyczajową.
Główna bohaterka, Miranda Szalej na skutek różnych zawirowań w życiu osobistym i zawodowym, po latach wraca na osiedle na którym wyrosła. Jako nauczycielka bez pracy, przyjmuje pierwszą ofertę, jaka jej się trafia. jest nią zastępstwo, a konkretnie wychowawstwo w gimnazjum. Niełatwy kawałek chleba. Po pierwsze nowe środowisko, nowi koledzy, nowi uczniowie. Poza tym młodzież w trudnym, gimnazjalnym wieku. Perypetie Mirandy w pracy to nie jedyny wątek powieści. Bohaterka zajmuje się także na poły praca detektywistyczną, na poły wtykaniem nosa w nie do końca jej sprawy.
Co z tego wyniknie? Tego nie zdradzę. Zachęcam za to do lektury książki, która choć ma drobne wady, jest ciekawą lekturą.
Ciekawym jest manewr, jaki zastosowała autorka. Narracja prowadzona jest na przemian z perspektywy kolejnych postaci na różne sposoby. Poznajmy więc całą historię z punktu widzenia Mirandy, jej mamy, ale nie tylko. Daje to bardzo ciekawy obraz sytuacji i możliwość spojrzenia na problemy, kwestie z różnego, często odmiennego punktu widzenia.
Interesująco jest nakreślony mikroświat, w którym obraca się Miranda. To trochę duszne, klaustrofobiczne, niewielkie osiedle. Taki mały światek w centrum olbrzymiego świata.
W to wszystko wsadzone są różne ludzkie dramaty. Jedne mniejsze, drugie większe. Jedne dotyczą samej Mirandy, inne jej uczniów, sąsiadów.
Niestety, ale te większe problemy nie zawsze udało się autorce dobrze pociągnąć, ciekawie rozwiązać, odpowiednio nakreślić. A szkoda. Opisane problemy dawały ciekawe możliwości literackie. Mogły także poprzez poruszane, niejednokrotnie trudne i ważne kwestie, trafić do wielu czytelników, być dla nich niejako drogowskazem. Część z nich jest opowiedziana lakonicznie, część rozwiązana równie szybko, jak nakreślona. Czegoś w tym brakuje....
Mimo tej drobnej wady książkę dobrze się czyta. Na długie jesienne wieczory może to być ciekawa lektura, w której wiele z nas dostrzeże jakiś fragment własnego życia, własnych poplątanych losów. Warto przeczytać Oazę spokoju. Dodatkowym atutem, o którym chciałabym wspomnieć, są liczne odniesienia do literatury. Za to olbrzymi plus.
.
Oaza spokoju, to skrzyżowanie bajki z niezłą powieścią społeczno-obyczajową.
Główna bohaterka, Miranda Szalej na skutek różnych zawirowań w życiu osobistym i zawodowym, po latach wraca na osiedle na którym wyrosła. Jako nauczycielka bez pracy, przyjmuje pierwszą ofertę, jaka jej się trafia. jest nią zastępstwo, a konkretnie wychowawstwo w gimnazjum. Niełatwy kawałek chleba. Po pierwsze nowe środowisko, nowi koledzy, nowi uczniowie. Poza tym młodzież w trudnym, gimnazjalnym wieku. Perypetie Mirandy w pracy to nie jedyny wątek powieści. Bohaterka zajmuje się także na poły praca detektywistyczną, na poły wtykaniem nosa w nie do końca jej sprawy.
Co z tego wyniknie? Tego nie zdradzę. Zachęcam za to do lektury książki, która choć ma drobne wady, jest ciekawą lekturą.
Ciekawym jest manewr, jaki zastosowała autorka. Narracja prowadzona jest na przemian z perspektywy kolejnych postaci na różne sposoby. Poznajmy więc całą historię z punktu widzenia Mirandy, jej mamy, ale nie tylko. Daje to bardzo ciekawy obraz sytuacji i możliwość spojrzenia na problemy, kwestie z różnego, często odmiennego punktu widzenia.
Interesująco jest nakreślony mikroświat, w którym obraca się Miranda. To trochę duszne, klaustrofobiczne, niewielkie osiedle. Taki mały światek w centrum olbrzymiego świata.
W to wszystko wsadzone są różne ludzkie dramaty. Jedne mniejsze, drugie większe. Jedne dotyczą samej Mirandy, inne jej uczniów, sąsiadów.
Niestety, ale te większe problemy nie zawsze udało się autorce dobrze pociągnąć, ciekawie rozwiązać, odpowiednio nakreślić. A szkoda. Opisane problemy dawały ciekawe możliwości literackie. Mogły także poprzez poruszane, niejednokrotnie trudne i ważne kwestie, trafić do wielu czytelników, być dla nich niejako drogowskazem. Część z nich jest opowiedziana lakonicznie, część rozwiązana równie szybko, jak nakreślona. Czegoś w tym brakuje....
Mimo tej drobnej wady książkę dobrze się czyta. Na długie jesienne wieczory może to być ciekawa lektura, w której wiele z nas dostrzeże jakiś fragment własnego życia, własnych poplątanych losów. Warto przeczytać Oazę spokoju. Dodatkowym atutem, o którym chciałabym wspomnieć, są liczne odniesienia do literatury. Za to olbrzymi plus.
.
poniedziałek, 25 września 2017
Syn cyrku - John Irving
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Ocena 5,5/6
Recenzja mojego męża.
Syn cyrku, mistrzostwo Irvinga, kryminał z ogromną porcją humoru, ironii, ciętego języka. Czyta się świetnie.
Na pierwszych kilkunastu stronach fabuła (jak to często u Irvinga) może wydawać się zlepkiem niepowiązanych ze sobą, momentami bezsensownych tekstów. Po kilkunastu stronach wszystko wskakuje na swoje miejsce i lektura (gdy już się złapie styl pisania Irvinga) jest wielką przyjemnością.
Głównym bohaterem jest ortopeda Farrokh Daruwall, który mieszka i pracuje na zmianę w Toronto i Bombaju.Kanada, mimo upływu lat, to nadal nie jest jego dom. Jak w domu czuje się tylko w Indiach, do których obiecuje sobie po raz enty nigdy nie wracać. Obserwujemy jego życie od młodości po czasy teraźniejsze. Poznajemy wszystkie jego marzenia, plany, zasady i to do czego dąży za wszelka cenę.
W Bombaju ma przyjaciół, różnorodne zajęcia, pasję obok medycyny. To w Indiach się realizuje, bada, analizuje, pisze scenariusze (do serii filmów klasy B o Inspektorze Dhar – postaci nienawidzonej przez wszystkich Hindusów).
W Indiach Farrokh jest sobą. Dlaczego więc obiecuje sobie do nich nigdy nie wracać? Sami się przekonacie w trakcie lektury.
Nagle nasz ortopeda-badacz-pisarz znajdzie się w samym środku akcji niczym z najbardziej krwawego rasowego thrillera. Oj będzie się działo.
Największą ozdobą książki są (jak to u Irvinga) genialnie nakreśleni bohaterowie, często przerysowani odrobinę, drobiazgowo ukazani, śmieszni, kontrowersyjni, rozczulający, zmuszający do myślenia. Jedni są wkurzający, inni obleśni, żadna z osób jednak nie pozostawi czytelnika obojętnym.
Kolejnym atutem jest mistrzowsko ukazane orientalne, indyjskie tło. Poznajemy stroje, obyczaje, miejsca kultu, religię, psychikę Hindusów i wiele innych. To także Indie z dwóch różnych krańców. Z jednej strony kraj elit, prywatnych klubów, wspaniałych domów i markowych ubrań. Z drugiej strony to Indie biedaków, nędzarzy, wykluczonych, żyjących w slamsach. To i wiele więcej, Irving ze sobą zestawia, miesza i genialnie prezentuje na 706 stronach dodając do tego trochę krwi, garść erotyki i sporą porcję najdziwniejszych faktów, jakie tylko możecie sobie wyobrazić.
Co prawda bohaterowie i ich zachowania są często przejaskrawione, autor jak zwykle prosto z mostu mówi co ma do powiedzenia, nie owija w przysłowiową bawełnę, szokuje, często wali na oślep, ale może faktycznie jest to najlepszy sposób do pokazania kilku spraw, do zwrócenia uwagi na pewne aspekty. Irving pod postacią z pozoru zabawnych, dziwnych zdarzeń, kuriozalnych zachowań ukazuje ponadczasowe sprawy, zmusza czytelnika do zatrzymania się, do przemyślenia.
Czyta się doskonale, polecam.
Recenzja mojego męża.
Syn cyrku, mistrzostwo Irvinga, kryminał z ogromną porcją humoru, ironii, ciętego języka. Czyta się świetnie.
Na pierwszych kilkunastu stronach fabuła (jak to często u Irvinga) może wydawać się zlepkiem niepowiązanych ze sobą, momentami bezsensownych tekstów. Po kilkunastu stronach wszystko wskakuje na swoje miejsce i lektura (gdy już się złapie styl pisania Irvinga) jest wielką przyjemnością.
Głównym bohaterem jest ortopeda Farrokh Daruwall, który mieszka i pracuje na zmianę w Toronto i Bombaju.Kanada, mimo upływu lat, to nadal nie jest jego dom. Jak w domu czuje się tylko w Indiach, do których obiecuje sobie po raz enty nigdy nie wracać. Obserwujemy jego życie od młodości po czasy teraźniejsze. Poznajemy wszystkie jego marzenia, plany, zasady i to do czego dąży za wszelka cenę.
W Bombaju ma przyjaciół, różnorodne zajęcia, pasję obok medycyny. To w Indiach się realizuje, bada, analizuje, pisze scenariusze (do serii filmów klasy B o Inspektorze Dhar – postaci nienawidzonej przez wszystkich Hindusów).
W Indiach Farrokh jest sobą. Dlaczego więc obiecuje sobie do nich nigdy nie wracać? Sami się przekonacie w trakcie lektury.
Nagle nasz ortopeda-badacz-pisarz znajdzie się w samym środku akcji niczym z najbardziej krwawego rasowego thrillera. Oj będzie się działo.
Największą ozdobą książki są (jak to u Irvinga) genialnie nakreśleni bohaterowie, często przerysowani odrobinę, drobiazgowo ukazani, śmieszni, kontrowersyjni, rozczulający, zmuszający do myślenia. Jedni są wkurzający, inni obleśni, żadna z osób jednak nie pozostawi czytelnika obojętnym.
Kolejnym atutem jest mistrzowsko ukazane orientalne, indyjskie tło. Poznajemy stroje, obyczaje, miejsca kultu, religię, psychikę Hindusów i wiele innych. To także Indie z dwóch różnych krańców. Z jednej strony kraj elit, prywatnych klubów, wspaniałych domów i markowych ubrań. Z drugiej strony to Indie biedaków, nędzarzy, wykluczonych, żyjących w slamsach. To i wiele więcej, Irving ze sobą zestawia, miesza i genialnie prezentuje na 706 stronach dodając do tego trochę krwi, garść erotyki i sporą porcję najdziwniejszych faktów, jakie tylko możecie sobie wyobrazić.
Co prawda bohaterowie i ich zachowania są często przejaskrawione, autor jak zwykle prosto z mostu mówi co ma do powiedzenia, nie owija w przysłowiową bawełnę, szokuje, często wali na oślep, ale może faktycznie jest to najlepszy sposób do pokazania kilku spraw, do zwrócenia uwagi na pewne aspekty. Irving pod postacią z pozoru zabawnych, dziwnych zdarzeń, kuriozalnych zachowań ukazuje ponadczasowe sprawy, zmusza czytelnika do zatrzymania się, do przemyślenia.
Czyta się doskonale, polecam.
sobota, 23 września 2017
Moja hiszpańska przygoda - Isabelle Broom
Wydawnictwo Amber, Moja ocena 4,5/6
Moja hiszpańska przygoda to doskonała lektura na aurę, jaką mamy aktualnie za oknem i na zimę, która za kilka tygodni pojawi się na ulicach.
Historia opowiedziana przez Isabelle Broom jest typowa dla lekkich, letnich czytadeł. Całość prowadzona sprawnie, lekko, czyta się ze sporą przyjemnością, ale nie jest to lektura, którą będziecie pamiętać bardzo długo. Ot miły, relaksujący umilacz czasu ze ze sprawnie i ciekawie nakreśloną historią z miłością w tle.
Jeżeli szukacie takiej książki, Moja hiszpańska przygoda z pewnością przypadnie wam do gustu.
Akcja zgodnie z tym co sugeruje tytuł książki, rozgrywa się w słonecznej Hiszpanii. Lato, romantyczne otoczenie, słońce, latynoski temperament przystojnych męźczyzn, to sprawia, że absolutnie wszystko jest możliwe.
Ona spotyka jego. On na nią nie zwraca uwagi, a ona nie potrafi wybić sobie go z głowy i zrobi wszystko, żeby męźczyzna poczuł do niej coś więcej. Oczywiście sprzyja im niespodziewany i jakże szczęśliwy (jak to w tego typu książkach bywa) zbieg okoliczności.
Oboje wraz z innymi współpracownikami na jakiś czas zostają oddelegowani na hiszpańską wyspę. A tam, jak napisałam wcześniej, możliwe jest wszystko, co udowadnia w swojej książce autorka wikłąjąc tych dwoje w niesamowite, ale zabawne przygody.
Szybko okaże się, że komedii omyłek nie będzie końca, andaluzyjskie klimaty mogą naprawdę wszystko, a w życiu nie wszystko jest takim, jakim na pierwszy rzut oka zdaje sie być.
Nie jest to zbyt skomplikowana lektura, ale z pewnością bardzo relaksująca i poprawiająca humor. Sporo gagów, zabawnych opisów i przecudownych dialogów. Moją hiszpańską przygodę mogę z czystym sumieniem polecić osobom szukającym odrobiny relaksu, wytchnienia i garści wakacyjnych klimatów.
Moja hiszpańska przygoda to doskonała lektura na aurę, jaką mamy aktualnie za oknem i na zimę, która za kilka tygodni pojawi się na ulicach.
Historia opowiedziana przez Isabelle Broom jest typowa dla lekkich, letnich czytadeł. Całość prowadzona sprawnie, lekko, czyta się ze sporą przyjemnością, ale nie jest to lektura, którą będziecie pamiętać bardzo długo. Ot miły, relaksujący umilacz czasu ze ze sprawnie i ciekawie nakreśloną historią z miłością w tle.
Jeżeli szukacie takiej książki, Moja hiszpańska przygoda z pewnością przypadnie wam do gustu.
Akcja zgodnie z tym co sugeruje tytuł książki, rozgrywa się w słonecznej Hiszpanii. Lato, romantyczne otoczenie, słońce, latynoski temperament przystojnych męźczyzn, to sprawia, że absolutnie wszystko jest możliwe.
Ona spotyka jego. On na nią nie zwraca uwagi, a ona nie potrafi wybić sobie go z głowy i zrobi wszystko, żeby męźczyzna poczuł do niej coś więcej. Oczywiście sprzyja im niespodziewany i jakże szczęśliwy (jak to w tego typu książkach bywa) zbieg okoliczności.
Oboje wraz z innymi współpracownikami na jakiś czas zostają oddelegowani na hiszpańską wyspę. A tam, jak napisałam wcześniej, możliwe jest wszystko, co udowadnia w swojej książce autorka wikłąjąc tych dwoje w niesamowite, ale zabawne przygody.
Szybko okaże się, że komedii omyłek nie będzie końca, andaluzyjskie klimaty mogą naprawdę wszystko, a w życiu nie wszystko jest takim, jakim na pierwszy rzut oka zdaje sie być.
Nie jest to zbyt skomplikowana lektura, ale z pewnością bardzo relaksująca i poprawiająca humor. Sporo gagów, zabawnych opisów i przecudownych dialogów. Moją hiszpańską przygodę mogę z czystym sumieniem polecić osobom szukającym odrobiny relaksu, wytchnienia i garści wakacyjnych klimatów.
piątek, 22 września 2017
Dobrzy ludzie muszą umrzeć - Helen Fields
Wydawnictwo Amber, Moja ocena 5,5/6
Bardzo dobry kryminał rozgrywający się w stolicy Szkocji.
Podczas koncertu rockowego w Edynburgu działacz fundacji dobroczynnej ginie przecięty niemal na pół. Nikt z wielotysięcznego tłumu nie zauważył zbrodni. Tej samej nocy pielęgniarka hospicjum zostaje zmiażdżona meblami we własnym domu.
Tydzień później w kontenerze na śmieci w jednej z uliczek przypadkowy przechodzień znajduje ciało nauczycielki uduszonej jej własnym szalikiem. A to dopiero początek.
W historię morderstw wplecione są monologi zabójcy, który jest kimś więcej niż standardowym mordercą, przeplatają dochodzenie, które nawet przez moment nie jest sztampowe, zwyczajne.
Dodatkowo nasz zabójca jest typowym, pełnokrwistym psychopatą. To człowiek zły, pozbawiony podstawowych ludzkich odruchów, wrażliwości, wynaturzony. Jest to także osoba bardzo inteligentna. Siłą rzeczy jej ujęcie nie będzie łatwe. Nie jest to zwyczajny, nawet seryjny zabójca. To ktoś zdecydowanie bardziej skomplikowany, przebiegły, szukający coraz nowszych, bardziej drastycznych doznań.
Fields sięgnęła po współczesne zło, które jest wszechobecne. I bynajmniej nie są to narkotyki, nie jest to stalking czy coś w tym rodzaju. To internet, a właściwie jego mroczna strona - darknet. To najmroczniejsze z mrocznych i najbardziej wynaturzone z wynaturzonych miejsce w cyberprzestrzeni. Tam możesz kupić wszystko, zlecić zabójstwo porwanie, kupić niewolnika, broń, organy ludzkie. W darknecie możesz dosłownie wszystko. Granicą są tylko pieniądze i chora wyobraźnia. Przerażające, ale z drugiej strony także fascynujące.
Ale darknet i wszystko co z nim związane, to nie całość zagrożeń, jakie serwuje autorka.
Trzeba Fields przyznać, iż postarała się. Misterna, składająca się z wielu klocków układanka fabuły.
Podobnie ma się sprawa z detektywem Luciem Callanachem, głównym bohaterem. Postać doskonale nakreślona, dopracowana w każdym calu. Kontrast pomiędzy wizerunkiem francuskiego playboya, a szkocką stolicą i kolegami po fachu, ogromny, momentami komiczny, będący zalążkiem wielu nieporozumień. Autorka połączyła dwie skrajności, które o dziwo doskonale się uzupełniają. Na tle jednej druga zyskuje jeszcze większy wyraz. Działa to w obie strony.
Całości dopełnia doskonale prowadzone śledztwo. A lekki uśmiech na ustach czytelnika wywołuje ...przeklinanie po francusku, co zdarza się detektywowi Callanachemu.
Fields udało się napisać dobrą, wciągającą i ciekawie zaaranżowaną książkę, którą kończy doskonały suspens przywodzący na myśl stare, klasyczne kryminały.
Polecam fanom niebanalnego kryminału. Czyta się dobrze, szybko i z chęcią sięgnę po kolejne książki autorki.
Bardzo dobry kryminał rozgrywający się w stolicy Szkocji.
Podczas koncertu rockowego w Edynburgu działacz fundacji dobroczynnej ginie przecięty niemal na pół. Nikt z wielotysięcznego tłumu nie zauważył zbrodni. Tej samej nocy pielęgniarka hospicjum zostaje zmiażdżona meblami we własnym domu.
Tydzień później w kontenerze na śmieci w jednej z uliczek przypadkowy przechodzień znajduje ciało nauczycielki uduszonej jej własnym szalikiem. A to dopiero początek.
W historię morderstw wplecione są monologi zabójcy, który jest kimś więcej niż standardowym mordercą, przeplatają dochodzenie, które nawet przez moment nie jest sztampowe, zwyczajne.
Dodatkowo nasz zabójca jest typowym, pełnokrwistym psychopatą. To człowiek zły, pozbawiony podstawowych ludzkich odruchów, wrażliwości, wynaturzony. Jest to także osoba bardzo inteligentna. Siłą rzeczy jej ujęcie nie będzie łatwe. Nie jest to zwyczajny, nawet seryjny zabójca. To ktoś zdecydowanie bardziej skomplikowany, przebiegły, szukający coraz nowszych, bardziej drastycznych doznań.
Fields sięgnęła po współczesne zło, które jest wszechobecne. I bynajmniej nie są to narkotyki, nie jest to stalking czy coś w tym rodzaju. To internet, a właściwie jego mroczna strona - darknet. To najmroczniejsze z mrocznych i najbardziej wynaturzone z wynaturzonych miejsce w cyberprzestrzeni. Tam możesz kupić wszystko, zlecić zabójstwo porwanie, kupić niewolnika, broń, organy ludzkie. W darknecie możesz dosłownie wszystko. Granicą są tylko pieniądze i chora wyobraźnia. Przerażające, ale z drugiej strony także fascynujące.
Ale darknet i wszystko co z nim związane, to nie całość zagrożeń, jakie serwuje autorka.
Trzeba Fields przyznać, iż postarała się. Misterna, składająca się z wielu klocków układanka fabuły.
Podobnie ma się sprawa z detektywem Luciem Callanachem, głównym bohaterem. Postać doskonale nakreślona, dopracowana w każdym calu. Kontrast pomiędzy wizerunkiem francuskiego playboya, a szkocką stolicą i kolegami po fachu, ogromny, momentami komiczny, będący zalążkiem wielu nieporozumień. Autorka połączyła dwie skrajności, które o dziwo doskonale się uzupełniają. Na tle jednej druga zyskuje jeszcze większy wyraz. Działa to w obie strony.
Całości dopełnia doskonale prowadzone śledztwo. A lekki uśmiech na ustach czytelnika wywołuje ...przeklinanie po francusku, co zdarza się detektywowi Callanachemu.
Fields udało się napisać dobrą, wciągającą i ciekawie zaaranżowaną książkę, którą kończy doskonały suspens przywodzący na myśl stare, klasyczne kryminały.
Polecam fanom niebanalnego kryminału. Czyta się dobrze, szybko i z chęcią sięgnę po kolejne książki autorki.
wtorek, 19 września 2017
Dzikie królestwo - Gin Phillips
Wydawnictwo Zysk i S-ka, Moja ocena 5/6
Książka jest szumnie promowana, reklamowana, jako najlepszy thriller roku według Guardiana, międzynarodowy bestseller, ekranizacja w przygotowaniu i zachwyty The New York Times, Daily Mail etc. Nic więc dziwnego, że z chęcią po nią sięgnęłam, a jednocześnie bardzo dużo sobie po lekturze obiecywałam...może zbyt dużo.
Od razu wyjaśniam, Dzikie królestwo to niezła książka (choć autorka odrobinę zmarnowała potencjał w niej drzemiący). Ja jednak oczekiwałam jakiegoś wow, całkowitego zaskoczenia, porwania w książkowe okowy etc. Tak na mnie działają wszystkie tego typu reklamy. To co z założenia powinno mnie ująć, czyli wątek thrillerowy, nie spełniło swojego zadania. Daleko mu do tego, czego oczekiwałam.
Urzekło mnie coś innego. Ale po kolei.
Pierwsze co rzuca się w oczy, to nietypowe miejsce akcji. Chyba nikt dotąd nie umieścił akcji thrillera w ogrodzie zoologicznym. Tam właśnie dla Joan i jej czteroletniego syna miłe popołudnie przeradza się w piekło. Niespodziewanie matka i syn zostają uwięzieni w zoo jak zwierzęta. Muszą oni znaleźć bezpieczne schronienie, żeby nie zginąć. Zapadający zmrok, cisza, przerażające otoczenie tworzą niesamowitą atmosferę książki. A to dopiero początek. Joan wraz z synkiem muszą zrobić wszystko żeby ocaleć, żeby uciec przed psychopatami. A wszystko rozgrywa się zaledwie w trakcie trzech godzin.
I niby ok. Pomysł dobry, tylko wykonanie takie trochę umiarkowanie dobre. Był potencjał, ciekawy pomysł, ale poza wybijającą się na pierwszy plan matką z synem, niewiele wiemy o tle. Niby ktoś goni, niby ktoś strzela, jest jakieś ogromne zagrożenie, ale generalnie tego napięcia, strachu w treści nie odczuwamy. A szkoda, bo sam zarys fabuły aż się prosi o porywającą opowieść rodem z filmu grozy. Nie oczekujcie zatem mrożącego krew w żyłach thrillera.
Dzikie królestwo to zupełnie coś innego. To co mnie urzekło, to przepiękna, skrywana pod opowieścią o ścigających bohaterów napastnikach, historia matczynej miłości i poświęcenia. Mocno, bardzo mocno chwyta ona za serce i jest niesamowicie piękna. Jeżeli macie dzieci, ten wątek was jednocześnie zachwyci i przerazi, bo urzeczywistnia najgorsze, najgłębiej skrywane lęki każdego rodzica. Do tego dochodzi to, jak widzimy kilkuletniego chłopca. Widzimy go oczyma jego matki, Joan, która prezentuje go w najdoskonalszy sposób, całkowicie przepełniony miłością.
To także opowieść, w trakcie lektury której każdy czytelnik mający dzieci będzie się zastanawiał, czy postąpiłby wobec obcego tak jak Joan?
Dzikie królestwo to lektura, w której przez cały nieomal czas autorka zastanawia się, gdzie tak naprawdę (i kiedy) rodzi się przemoc, gdzie są jej granice. I ten aspekt jest wg. mnie dużo ciekawszy niż wątek pościgu, zagrożenia, strachu, czyli to co wg. reklamujących, recenzujących jest sednem całej opowieści. Wątki psychologiczne, kwestie wyborów, których musi dokonać Joan najbardziej przypadły mi do gustu. Nieczęsto autorzy thrillerów umieszczają je w fabule. Za to należy się autorce ogromny plus.
W książce brak lejącej się krwi, ścielących się trupów. Brak także strachu. Ja się nie bałam tak jak tego oczekiwałam. Wątek thrillera, pościgu nie wzbudził we mnie trwogi. Urzekło mnie coś innego, co zdecydowanie ratuje książkę przed byciem banalnym, kolejnym czytadłem.
Czyta się dobrze i gorąco was zachęcam do lektury.
Książka jest szumnie promowana, reklamowana, jako najlepszy thriller roku według Guardiana, międzynarodowy bestseller, ekranizacja w przygotowaniu i zachwyty The New York Times, Daily Mail etc. Nic więc dziwnego, że z chęcią po nią sięgnęłam, a jednocześnie bardzo dużo sobie po lekturze obiecywałam...może zbyt dużo.
Od razu wyjaśniam, Dzikie królestwo to niezła książka (choć autorka odrobinę zmarnowała potencjał w niej drzemiący). Ja jednak oczekiwałam jakiegoś wow, całkowitego zaskoczenia, porwania w książkowe okowy etc. Tak na mnie działają wszystkie tego typu reklamy. To co z założenia powinno mnie ująć, czyli wątek thrillerowy, nie spełniło swojego zadania. Daleko mu do tego, czego oczekiwałam.
Urzekło mnie coś innego. Ale po kolei.
Pierwsze co rzuca się w oczy, to nietypowe miejsce akcji. Chyba nikt dotąd nie umieścił akcji thrillera w ogrodzie zoologicznym. Tam właśnie dla Joan i jej czteroletniego syna miłe popołudnie przeradza się w piekło. Niespodziewanie matka i syn zostają uwięzieni w zoo jak zwierzęta. Muszą oni znaleźć bezpieczne schronienie, żeby nie zginąć. Zapadający zmrok, cisza, przerażające otoczenie tworzą niesamowitą atmosferę książki. A to dopiero początek. Joan wraz z synkiem muszą zrobić wszystko żeby ocaleć, żeby uciec przed psychopatami. A wszystko rozgrywa się zaledwie w trakcie trzech godzin.
I niby ok. Pomysł dobry, tylko wykonanie takie trochę umiarkowanie dobre. Był potencjał, ciekawy pomysł, ale poza wybijającą się na pierwszy plan matką z synem, niewiele wiemy o tle. Niby ktoś goni, niby ktoś strzela, jest jakieś ogromne zagrożenie, ale generalnie tego napięcia, strachu w treści nie odczuwamy. A szkoda, bo sam zarys fabuły aż się prosi o porywającą opowieść rodem z filmu grozy. Nie oczekujcie zatem mrożącego krew w żyłach thrillera.
Dzikie królestwo to zupełnie coś innego. To co mnie urzekło, to przepiękna, skrywana pod opowieścią o ścigających bohaterów napastnikach, historia matczynej miłości i poświęcenia. Mocno, bardzo mocno chwyta ona za serce i jest niesamowicie piękna. Jeżeli macie dzieci, ten wątek was jednocześnie zachwyci i przerazi, bo urzeczywistnia najgorsze, najgłębiej skrywane lęki każdego rodzica. Do tego dochodzi to, jak widzimy kilkuletniego chłopca. Widzimy go oczyma jego matki, Joan, która prezentuje go w najdoskonalszy sposób, całkowicie przepełniony miłością.
To także opowieść, w trakcie lektury której każdy czytelnik mający dzieci będzie się zastanawiał, czy postąpiłby wobec obcego tak jak Joan?
Dzikie królestwo to lektura, w której przez cały nieomal czas autorka zastanawia się, gdzie tak naprawdę (i kiedy) rodzi się przemoc, gdzie są jej granice. I ten aspekt jest wg. mnie dużo ciekawszy niż wątek pościgu, zagrożenia, strachu, czyli to co wg. reklamujących, recenzujących jest sednem całej opowieści. Wątki psychologiczne, kwestie wyborów, których musi dokonać Joan najbardziej przypadły mi do gustu. Nieczęsto autorzy thrillerów umieszczają je w fabule. Za to należy się autorce ogromny plus.
W książce brak lejącej się krwi, ścielących się trupów. Brak także strachu. Ja się nie bałam tak jak tego oczekiwałam. Wątek thrillera, pościgu nie wzbudził we mnie trwogi. Urzekło mnie coś innego, co zdecydowanie ratuje książkę przed byciem banalnym, kolejnym czytadłem.
Czyta się dobrze i gorąco was zachęcam do lektury.
poniedziałek, 18 września 2017
Sexus - Henry Miller
Wydawnictwo Noir sur Blanc, Ocena 6/6
Recenzja mojego męża.
Sexus to 1. tom trylogii Różoukrzyżowanie. Trudna, typowo męska (z różnych powodów) lektura.
Książka została wydana w 1949 roku. Miller słynący z bez małą pornograficznych książek, wielu oburzał, irytował, zniesmaczał, zaciekawiał. Dziś w XXI wieku nawet morze pornografii, ostrości, epatowania seksem, jakie w wielu dziełach serwuje klasyk Miller, zapewne już nikogo nie szokuje. Na co dzień mamy o wiele ostrzejsze, pikantniejsze, serwowane bez ogródek rzeczy. Czy to dobrze, czy czegoś nam to nie zabiera, to już inna sprawa.
Po raz pierwszy książki Millera (w tym Sexus) czytałem na studiach, kilka dekad temu. Byłem ciekaw, jak po tylu latach odbiorę tę lekturę.
Przede wszystkim sentyment z lekkim uśmiechem. To one zazwyczaj towarzyszą mi, gdy powracam do lektur sprzed, z okresu studenckiego.
Lektura oprócz sentymentu wywołała u mnie ponownie uznanie dla mistrzostwa z jakim Miller władał piórem. To był świetny pisarz. I jeżeli komuś będzie chciało przedrzeć się przez wulgaryzmu czy zawiłą skądinąd (choć z drugiej strony momentami niezwykle prostą) fabułę, dostrzeże to.
Miller jak niewielu innych w jednym zdaniu potrafi zawrzeć całą gamę różnorodnych uczuć, a dodatkowo także coś nad czym warto się zadumać. To sprawia, iż możemy go śmiało postawić obok największych twórców ostatnich 100-150 lat, a wiele zdań z Sexusa cytować.
Przez treść książki przebija także wiele ponadczasowych prawd o człowieku, o miłości (ale takiej prawdziwej, jedynej, ostrej, która zdarza się nielicznym), o tym co naprawdę warte naszej uwagi.
Genialnie napisana pochwała życia, apoteoza człowieka, uczuć i wolności.
Inna sprawa, ilu osobom taka lektura przypadnie do gustu. Podejrzewam, że niewielu. Miller, jego twórczość są bardzo specyficzni.
Na początku napisałem, że to typowo męska książka. Nie wycofuję się z tego. Być może wyjdę na szowinistę, ale Sexus i Miller to zlepek uczuć, odczuć, prawd, reakcji, których spora część obca jest większości kobiet.
Zachęcam do lektury Sexusa. Ciekawe, jak tę pozycję odbierzecie.
Recenzja mojego męża.
Sexus to 1. tom trylogii Różoukrzyżowanie. Trudna, typowo męska (z różnych powodów) lektura.
Książka została wydana w 1949 roku. Miller słynący z bez małą pornograficznych książek, wielu oburzał, irytował, zniesmaczał, zaciekawiał. Dziś w XXI wieku nawet morze pornografii, ostrości, epatowania seksem, jakie w wielu dziełach serwuje klasyk Miller, zapewne już nikogo nie szokuje. Na co dzień mamy o wiele ostrzejsze, pikantniejsze, serwowane bez ogródek rzeczy. Czy to dobrze, czy czegoś nam to nie zabiera, to już inna sprawa.
Po raz pierwszy książki Millera (w tym Sexus) czytałem na studiach, kilka dekad temu. Byłem ciekaw, jak po tylu latach odbiorę tę lekturę.
Przede wszystkim sentyment z lekkim uśmiechem. To one zazwyczaj towarzyszą mi, gdy powracam do lektur sprzed, z okresu studenckiego.
Lektura oprócz sentymentu wywołała u mnie ponownie uznanie dla mistrzostwa z jakim Miller władał piórem. To był świetny pisarz. I jeżeli komuś będzie chciało przedrzeć się przez wulgaryzmu czy zawiłą skądinąd (choć z drugiej strony momentami niezwykle prostą) fabułę, dostrzeże to.
Miller jak niewielu innych w jednym zdaniu potrafi zawrzeć całą gamę różnorodnych uczuć, a dodatkowo także coś nad czym warto się zadumać. To sprawia, iż możemy go śmiało postawić obok największych twórców ostatnich 100-150 lat, a wiele zdań z Sexusa cytować.
Przez treść książki przebija także wiele ponadczasowych prawd o człowieku, o miłości (ale takiej prawdziwej, jedynej, ostrej, która zdarza się nielicznym), o tym co naprawdę warte naszej uwagi.
Genialnie napisana pochwała życia, apoteoza człowieka, uczuć i wolności.
Inna sprawa, ilu osobom taka lektura przypadnie do gustu. Podejrzewam, że niewielu. Miller, jego twórczość są bardzo specyficzni.
Na początku napisałem, że to typowo męska książka. Nie wycofuję się z tego. Być może wyjdę na szowinistę, ale Sexus i Miller to zlepek uczuć, odczuć, prawd, reakcji, których spora część obca jest większości kobiet.
Zachęcam do lektury Sexusa. Ciekawe, jak tę pozycję odbierzecie.
niedziela, 17 września 2017
Jest życie po końcu świata - Joanna Kos-Krauze
Wydawnictwo Znak, Moja ocena 5,5/6
Bardzo emocjonalna książka. Zupełnie się tego po niej nie spodziewałam.
Jest życie... to przede wszystkim ból po niesprawiedliwości, po stracie najbliższych osób, strach co będzie póżniej, widmo przemijania, śmierci, słabości ludzi.
Książka jest podzielona na dwie części. Jedna to wywiad rzeka z
Joanną Kos-Krauze. Druga część wpleciona w tę pierwszą, to opowieść z Rwandy, która w 1994r. przeżyła to co najgorsze i w której przelało się morze krwi i łez rozpaczy. Ofiarą padło, według szacunków, od 800 000 do 1 071 000 ludzi.
Pozornie te dwie części nie mają ze sobą nic wspólnego. Ale to tylko pozory. Tematem łączącym jest rozpacz, śmierć, okrucieństwo, ale także film Ptaki śpiewają w Kigali, który Joanna Kos- Krauze dokończyła go sama już po śmierci swojego męża Krzysztofa Krauze.
Film opowiada o Polce, która pracując w Rwandzie ratuje przed śmiercią młodą dziewczynę z plemienia Tutsi.
W obu częściach książki pełno jest smutku, wręcz rozpaczy, ale także miłości, nadziei i refleksji o tym, co tak naprawdę liczy się w życiu. Zagonieni, pędzący przez życie, często żyjący szybko, płytko, dla siebie, nie zauważamy, tego co ważne, nie zwracamy uwagi na drugiego człowieka, na kwestię głodu, cierpienia, chorób.
Jest życie po śmierci jest niczym przysłowiowe uderzenie obuchem w głowę, ukazuje, uzmysławia, że poza nami jest coś czemu warto się przyjrzeć, poświęcić czas.
Książka prezentuje także wyjątkowe okrucieństwo, jakie jeden człowiek jest w stanie wyrządzić drugiemu w imię chorych urojeń.
Poruszają obie części, rozmowa z Joanną Kos-Krauze tęsknotą za zmarłym mężem, ale także przeżyciami związanymi z kręceniem filmu. Opowieść o filmie, o jego dokańczaniu, dalszej realizacji, niewyobrażalnym wprost okrucieństwem ludzi przeciwko ludziom.
Nie potrafię nic więcej napisać o tej książce. Brak słów. Poza tym obojętnie co bym napisała i tak nie odda tego co czuję. Polecam. Pozycja wręcz obowiązkowa dla wszystkich.Ale ostrzegam, mnóstwo w niej niezwykle drastycznych scen i opisów.
Bardzo emocjonalna książka. Zupełnie się tego po niej nie spodziewałam.
Jest życie... to przede wszystkim ból po niesprawiedliwości, po stracie najbliższych osób, strach co będzie póżniej, widmo przemijania, śmierci, słabości ludzi.
Książka jest podzielona na dwie części. Jedna to wywiad rzeka z
Joanną Kos-Krauze. Druga część wpleciona w tę pierwszą, to opowieść z Rwandy, która w 1994r. przeżyła to co najgorsze i w której przelało się morze krwi i łez rozpaczy. Ofiarą padło, według szacunków, od 800 000 do 1 071 000 ludzi.
Pozornie te dwie części nie mają ze sobą nic wspólnego. Ale to tylko pozory. Tematem łączącym jest rozpacz, śmierć, okrucieństwo, ale także film Ptaki śpiewają w Kigali, który Joanna Kos- Krauze dokończyła go sama już po śmierci swojego męża Krzysztofa Krauze.
Film opowiada o Polce, która pracując w Rwandzie ratuje przed śmiercią młodą dziewczynę z plemienia Tutsi.
W obu częściach książki pełno jest smutku, wręcz rozpaczy, ale także miłości, nadziei i refleksji o tym, co tak naprawdę liczy się w życiu. Zagonieni, pędzący przez życie, często żyjący szybko, płytko, dla siebie, nie zauważamy, tego co ważne, nie zwracamy uwagi na drugiego człowieka, na kwestię głodu, cierpienia, chorób.
Jest życie po śmierci jest niczym przysłowiowe uderzenie obuchem w głowę, ukazuje, uzmysławia, że poza nami jest coś czemu warto się przyjrzeć, poświęcić czas.
Książka prezentuje także wyjątkowe okrucieństwo, jakie jeden człowiek jest w stanie wyrządzić drugiemu w imię chorych urojeń.
Poruszają obie części, rozmowa z Joanną Kos-Krauze tęsknotą za zmarłym mężem, ale także przeżyciami związanymi z kręceniem filmu. Opowieść o filmie, o jego dokańczaniu, dalszej realizacji, niewyobrażalnym wprost okrucieństwem ludzi przeciwko ludziom.
Nie potrafię nic więcej napisać o tej książce. Brak słów. Poza tym obojętnie co bym napisała i tak nie odda tego co czuję. Polecam. Pozycja wręcz obowiązkowa dla wszystkich.Ale ostrzegam, mnóstwo w niej niezwykle drastycznych scen i opisów.
piątek, 15 września 2017
Zapowiedź...
Pamiętacie trzy wcześniejsze części serii z Martine Servazem w roli głównej?
Na początku listopada br. ukaże się tom 4. - Noc.
Kirsten Nigaard, inspektor norweskiej policji, prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa kobiety zatrudnionej na platformie wiertniczej na Morzu Północnym. Na zbiórce personelu brakuje jednego mężczyzny. W jego kabinie Kirsten trafia na plik zdjęć. Kilka dni później odwiedza Martina Servaza w jego biurze w Tuluzie. Nieobecny pracownik nazywa się Julian Hirtmann, tak samo jak nieuchwytny psychopatyczny morderca, którego komendant ściga od kilku lat. Ku swemu zaskoczeniu na zdjęciach Servaz rozpoznaje siebie. Norweska policjantka pokazuje mu jeszcze inną fotografię. Przedstawia ona dziecko, a na odwrocie widnieje imię: Gustav.
Dla dwójki policjantów oznacza to początek mrożącej krew w żyłach podróży. U jej celu, w mrokach nocy, czeka na nich bezlitosny wróg, który zamierza zmienić ich życie w piekło.
Od czasu wydania debiutanckiego Bielszego odcienia śmierci (Rebis 2012), nagrodzonego Prix Polar na festiwalu w Cognac za najlepszą francuską powieść 2011 roku i zekranizowanego w 2016, Bernard Minier święci sukcesy. Kolejnymi powieściami – Kręgiem (REBIS 2013), Nie gaś światła (REBIS 2014) i Paskudną historią (REBIS 2015) – wypracował sobie niekwestionowaną pozycję na scenie francuskiego kryminału. Jego powieści przetłumaczono do tej pory na czternaście języków.
czwartek, 14 września 2017
Państwo Macron - Caroline Derrien, Candice Nedelec
Wydawnictwo Studio EMKA, Moja ocena 4,5/6
Emmanuela Macrona polubiłam w trakcie jego kampanii prezydenckiej. Był on jednym z licznych kandydatów do najwyższego urzędu w Republice. Byłam ciekawa, co to za człowiek.
Nic więc dziwnego, iż sięgnęłam po tę pozycję.
Zdaję sobie z tego sprawę, iż książka ukazuje zaledwie ułamek tego, jakim człowiekiem jest jej bohater. Ale to zawsze lepsze źródło informacji, niż plotkarskie portale, które opowiadają niestworzone historie, jak np. ta o homoseksualizmie obecnego prezydenta Francji. .
Derrien i Nedelec, dwie francuskie dziennikarki, połączyły artykuły prasowe, wypowiedzi rodziny i znajomych Macronów, opowieści ich sąsiadów, współpracowników i postarały się scalić to co najlepiej udokumentowane w jedną ciekawą opowieść.
Udało im się nawet zdobyć nieznane świadectwa z Amiens, z liceum, w którym przyszła pierwsza para Francji się spotkała. Opowieść prowadzi od młodości Emmanuela aż do czasów współczesnych, do kampanii prezydenckiej, do czasu wyborów.
Co istotne wśród rozmówców, z którymi spotkały się autorki książki, są nie tylko osoby przychylne Macronom. Spora część osób to ich przeciwnicy, nawet zagorzali. Dzięki temu książka jest ciekawa, nie jest tylko lukrowaną laurką, euforyczną opowieścią o nietypowej parze i błyskawicznej karierze.
Przez peany dot. Emmanuela kilkakrotnie przebijają się ostre słowa krytyki. Czy wszystkie? Czy nic złego dot. bohatera nie zostało wymazane z książki? Tego nie wiem. Mogę tylko ufać, iż dziennikarki podeszły do pracy rzetelnie, na tyle na ile pozwala pisanie książki w zasadzie na zamówienie. Tak można tę pozycje określić. Z tym, że zamawiającym byli wielbiciele, ale i osoby sceptyczne wobec przyszłego (obecnego teraz) prezydenta Francji.
Państwo Macron to ciekawa, lekko (co nie znaczy tabloidowo) napisana książka. Czyta się ją dobrze, tym bardziej, iż napisana jest językiem pozbawionym jakiegokolwiek żargonu politycznego. W wielu momentach jest ona zadziwiająca, porywająca, a z pewnością wywołuje w czytelniku uznanie dla pary, która od tylu lat darzy się miłością, szacunkiem i bezwarunkowo wspiera, na przeciw wszystkiemu i wszystkim.
Emmanuela Macrona polubiłam w trakcie jego kampanii prezydenckiej. Był on jednym z licznych kandydatów do najwyższego urzędu w Republice. Byłam ciekawa, co to za człowiek.
Nic więc dziwnego, iż sięgnęłam po tę pozycję.
Zdaję sobie z tego sprawę, iż książka ukazuje zaledwie ułamek tego, jakim człowiekiem jest jej bohater. Ale to zawsze lepsze źródło informacji, niż plotkarskie portale, które opowiadają niestworzone historie, jak np. ta o homoseksualizmie obecnego prezydenta Francji. .
Derrien i Nedelec, dwie francuskie dziennikarki, połączyły artykuły prasowe, wypowiedzi rodziny i znajomych Macronów, opowieści ich sąsiadów, współpracowników i postarały się scalić to co najlepiej udokumentowane w jedną ciekawą opowieść.
Udało im się nawet zdobyć nieznane świadectwa z Amiens, z liceum, w którym przyszła pierwsza para Francji się spotkała. Opowieść prowadzi od młodości Emmanuela aż do czasów współczesnych, do kampanii prezydenckiej, do czasu wyborów.
Co istotne wśród rozmówców, z którymi spotkały się autorki książki, są nie tylko osoby przychylne Macronom. Spora część osób to ich przeciwnicy, nawet zagorzali. Dzięki temu książka jest ciekawa, nie jest tylko lukrowaną laurką, euforyczną opowieścią o nietypowej parze i błyskawicznej karierze.
Przez peany dot. Emmanuela kilkakrotnie przebijają się ostre słowa krytyki. Czy wszystkie? Czy nic złego dot. bohatera nie zostało wymazane z książki? Tego nie wiem. Mogę tylko ufać, iż dziennikarki podeszły do pracy rzetelnie, na tyle na ile pozwala pisanie książki w zasadzie na zamówienie. Tak można tę pozycje określić. Z tym, że zamawiającym byli wielbiciele, ale i osoby sceptyczne wobec przyszłego (obecnego teraz) prezydenta Francji.
Państwo Macron to ciekawa, lekko (co nie znaczy tabloidowo) napisana książka. Czyta się ją dobrze, tym bardziej, iż napisana jest językiem pozbawionym jakiegokolwiek żargonu politycznego. W wielu momentach jest ona zadziwiająca, porywająca, a z pewnością wywołuje w czytelniku uznanie dla pary, która od tylu lat darzy się miłością, szacunkiem i bezwarunkowo wspiera, na przeciw wszystkiemu i wszystkim.
środa, 13 września 2017
Pocztówki z Grecji - Victoria Hislop
Wydawnictwo Albatros, Moja ocena 4,5/6
Gdy widzę nazwisko Victoria Hislop na okładce książki, to dla mnie gwarancja dwóch rzeczy: książka będzie związana z Grecją lub Cyprem (w wielu aspektach to praktycznie te same narody) i będzie to bestseller. Autorka pisze głównie książki dla kobiet, ale sądzę, że i męźczyźni znajdą w jej twórczości coś dla siebie.
Znajomość z prozą autorki zawarłam z 5 lat temu. Wtedy to sięgnęłam po Wyspę i przepadłam na długie godziny.
Pocztówki z Grecji porwały mnie może trochę mniej niż inne książki Hislop, ale mają swój niezaprzeczalny urok i są do ostatniej strony przesiąknięte magią Grecji.
Główna bohaterka Ellie, która mieszka w Londynie, mieście tak odległym klimatycznie do Grecji, jak to tylko możliwe, co tydzień w swojej skrzynce pocztowej znajduje pocztówki z Grecji, których nadawcą jest tajemniczy A. Ellie tworzy z nich kolaże, który w marzeniach przenosi ją do odległej krainy na Bałkanach. Z kolei z wiadomości wypisanych na odwrocie pocztówek odczytuje historię mężczyzny ze złamanym sercem, który odbywa uzdrawiającą podróż po najpiękniejszym miejscu na Ziemi.
Podświadomie kobieta zaczyna wyczekiwać cotygodniowej przesyłki z pocztówką. Niestety, ale pewnego dnia przesyłki przestają do niej docierać. Ellie jest zaniepokojona, zaintrygowana i nagle uświadamia sobie, że ma dosyć swojego szarego życia, w którym nic się nie dzieje. Pod wpływem impulsu kupuje bilet na samolot do Aten, by podążyć śladem tajemniczego mężczyzny. Tym samym rozpoczyna się najbardziej szalona, niesamowita, nieprzewidywalna, a przy tym cudownie romantyczna, urocza przygoda jej życia.
Pocztówki z Grecji mają nietypową szatę graficzną (idealnie pasującą do treści książki) oraz formę ni to dziennika, ni to przewodnika po Grecji. Historie opowiedziane w książce są na wskroś greckie, czasami magiczne, przeplata się w nich jawa, w której żyją Grecy z ułudą dawnych mitów, wierzeń, obyczajów, a nawet kuchni i krajobrazów. W niektórych momentach nie wiadomo co jest prawdą, a co fikcją.
Jeżeli do tego doda się wątek miłosny majaczący w tle, przyjaźń, wierność i tęsknotę, nic dziwnego, że czyta się z bijącym sercem wiernie kibicując bohaterom.
I mimo, iż nie jest to książka na miarę Wyspy, czy Nici, ze szczerym sumieniem mogę was zachęcić do jej lektury.
Niecierpliwie czekam, kiedy na liście nowości książkowych pojawi się kolejna pozycja autorstwa Victorii Hislop.
Gdy widzę nazwisko Victoria Hislop na okładce książki, to dla mnie gwarancja dwóch rzeczy: książka będzie związana z Grecją lub Cyprem (w wielu aspektach to praktycznie te same narody) i będzie to bestseller. Autorka pisze głównie książki dla kobiet, ale sądzę, że i męźczyźni znajdą w jej twórczości coś dla siebie.
Znajomość z prozą autorki zawarłam z 5 lat temu. Wtedy to sięgnęłam po Wyspę i przepadłam na długie godziny.
Pocztówki z Grecji porwały mnie może trochę mniej niż inne książki Hislop, ale mają swój niezaprzeczalny urok i są do ostatniej strony przesiąknięte magią Grecji.
Główna bohaterka Ellie, która mieszka w Londynie, mieście tak odległym klimatycznie do Grecji, jak to tylko możliwe, co tydzień w swojej skrzynce pocztowej znajduje pocztówki z Grecji, których nadawcą jest tajemniczy A. Ellie tworzy z nich kolaże, który w marzeniach przenosi ją do odległej krainy na Bałkanach. Z kolei z wiadomości wypisanych na odwrocie pocztówek odczytuje historię mężczyzny ze złamanym sercem, który odbywa uzdrawiającą podróż po najpiękniejszym miejscu na Ziemi.
Podświadomie kobieta zaczyna wyczekiwać cotygodniowej przesyłki z pocztówką. Niestety, ale pewnego dnia przesyłki przestają do niej docierać. Ellie jest zaniepokojona, zaintrygowana i nagle uświadamia sobie, że ma dosyć swojego szarego życia, w którym nic się nie dzieje. Pod wpływem impulsu kupuje bilet na samolot do Aten, by podążyć śladem tajemniczego mężczyzny. Tym samym rozpoczyna się najbardziej szalona, niesamowita, nieprzewidywalna, a przy tym cudownie romantyczna, urocza przygoda jej życia.
Pocztówki z Grecji mają nietypową szatę graficzną (idealnie pasującą do treści książki) oraz formę ni to dziennika, ni to przewodnika po Grecji. Historie opowiedziane w książce są na wskroś greckie, czasami magiczne, przeplata się w nich jawa, w której żyją Grecy z ułudą dawnych mitów, wierzeń, obyczajów, a nawet kuchni i krajobrazów. W niektórych momentach nie wiadomo co jest prawdą, a co fikcją.
Jeżeli do tego doda się wątek miłosny majaczący w tle, przyjaźń, wierność i tęsknotę, nic dziwnego, że czyta się z bijącym sercem wiernie kibicując bohaterom.
I mimo, iż nie jest to książka na miarę Wyspy, czy Nici, ze szczerym sumieniem mogę was zachęcić do jej lektury.
Niecierpliwie czekam, kiedy na liście nowości książkowych pojawi się kolejna pozycja autorstwa Victorii Hislop.
wtorek, 12 września 2017
Burka miłości - Reyes Monforte
Wydawnictwo WAM, Moja ocena 4,5/6
Kolejna z książek opisująca życie Europejki z męźczyzną z innego kręgu kulturowego.
Teoretycznie niczym się od wielu innych tego typu pozycji nie różni, poza językiem i stylem pisarskim. Monnforte pisze jednak dużo lepiej niż wielu innych płodnych pisarzy traktujących o zaślepionych miłością Europejkach.
Treścią książki jest wspólne życie młodej młodej Hiszpanki Maríi i przystojnego Afgańczyka Nasrada, które (jak to bywa w tego typu przypadkach) z początku przypominało piękny sen. Kiedy jednak oboje postanowili opuścić Europę i wyruszyć do Afganistanu, wszystko uległo zmianie, a dla Marii rozpoczął się okres koszmaru.
Jednak od razu zaznaczam, pisząc okres koszmaru, mam na myśli życie w Afganistanie, tak jak żyją tamtejsze kobiety. Maria nie była jakoś specjalnie bardziej gnębiona, nie zgotowano jej losu gorszego, niż typowej Afgance. I to samo w sobie nie wzbudza we mnie litości, nie powoduje, że na bohaterkę spojrzałam z jakąś sympatią. Ta postać, notabene bardzo dobrze nakreślona, nie wzbudziła we mnie sympatii.
Autorka szczegółowo opisuje zarówno początki związku obojga, fascynację kobiety przystojnym męźczyzną, jak i to, co spotkało Marię w Afganistanie. Był to koszmar dla nas mieszkańców Europy wprost nie do wyobrażenia. Opisy szokują i to bardzo.
Równie mocno szokuje postawa bohaterki, która zaślepiona miłością do przystojnego Afgańczyka nie zważa na nic, nic ani nikt się dla niej nie liczy, nawet dzieci.
Czyta się dobrze, wielokrotnie z niedowierzanie. Polecam.
Kolejna z książek opisująca życie Europejki z męźczyzną z innego kręgu kulturowego.
Teoretycznie niczym się od wielu innych tego typu pozycji nie różni, poza językiem i stylem pisarskim. Monnforte pisze jednak dużo lepiej niż wielu innych płodnych pisarzy traktujących o zaślepionych miłością Europejkach.
Treścią książki jest wspólne życie młodej młodej Hiszpanki Maríi i przystojnego Afgańczyka Nasrada, które (jak to bywa w tego typu przypadkach) z początku przypominało piękny sen. Kiedy jednak oboje postanowili opuścić Europę i wyruszyć do Afganistanu, wszystko uległo zmianie, a dla Marii rozpoczął się okres koszmaru.
Jednak od razu zaznaczam, pisząc okres koszmaru, mam na myśli życie w Afganistanie, tak jak żyją tamtejsze kobiety. Maria nie była jakoś specjalnie bardziej gnębiona, nie zgotowano jej losu gorszego, niż typowej Afgance. I to samo w sobie nie wzbudza we mnie litości, nie powoduje, że na bohaterkę spojrzałam z jakąś sympatią. Ta postać, notabene bardzo dobrze nakreślona, nie wzbudziła we mnie sympatii.
Autorka szczegółowo opisuje zarówno początki związku obojga, fascynację kobiety przystojnym męźczyzną, jak i to, co spotkało Marię w Afganistanie. Był to koszmar dla nas mieszkańców Europy wprost nie do wyobrażenia. Opisy szokują i to bardzo.
Równie mocno szokuje postawa bohaterki, która zaślepiona miłością do przystojnego Afgańczyka nie zważa na nic, nic ani nikt się dla niej nie liczy, nawet dzieci.
Czyta się dobrze, wielokrotnie z niedowierzanie. Polecam.
poniedziałek, 11 września 2017
Gdyńska trylogia - Michał Piedziewicz
Wydawnictwo MG, Moja ocena 5,5/6
Ta trylogia to niezwykle barwna, świetnie napisana opowieść o niezwykłym mieście, jakim bez wątpienia jest Gdynia i kilku pokoleniach ludzi, którzy ją tworzyli.
1. tom to Dżoker. Jego akcja rozgrywa się przed II wojną światową, pod koniec lat 30. XX wieku. To wtedy w błyskawicznie rozwijającej się Gdyni przecinają się losy kilkorga osób. Są to zwyczajni ludzie, z którymi może się utożsamiać w zasadzie większość z nas. Ukazana w książce Gdynia, to wspaniałe miasto, nowoczesne, z szerokimi ulicami, nowoczesnymi domami, różnymi instytucjami, pensjonatami. Stopniowo poznajemy zarówno miasto, które wbrew szalejącemu w USA kryzysowi rozwija się świetnie, jak i losy trojga głównych bohaterów.
Książka ciekawie opisuje codzienność Gdyni. Opisy ubarwiają liczne zdjęcia. I to jest dla mnie najciekawsze, fakt, iż czytając o danym miejscu sprzed kilkudziesięciu lat, mogę je zobaczyć na zdjęciu.
Śledzimy także losy bohaterów, ich pogoń za marzeniami, poszukiwanie miejsca na ziemi, walkę o szczęście.
Drugi tom trylogii, to Domino. Jego akcja rozgrywa się tuż przed wybuchem II wojny światowej, w sierpniu 1939 roku.
Ponownie bohaterem jest miasto, z powodu wojny nie rozwijające się dalej. Ponownie bohaterami są także postaci poznane w Dżokerze. Dzieje miasta, Polski, ludzi przeplatają się ze sobą tworząc bardzo ciekawą opowieść, którą czyta się błyskawicznie i ze sporą przyjemnością mimo, iż tragedia goni tragedię, ból przenika kolejny ból, a Gdynia jest bez ustanku bombardowana. Akcja toczy się także w okresie powojennym.
Umiejętnie połączone historie Polski i Gdyni to doskonała lekcja historii.
Dakota, to 3. i ostatnia część gdyńskiej serii. Tu fabuła rozgrywa się nieomal na naszych oczach bo w latach 80. XX wieku. Osoby poznane w 1. tomie albo nie żyją, albo są w podeszłym wieku.
Mamy także kilkoro młodych, nowych bohaterów. Największym plusem tego tomu jest niezwykle realistycznie oddana atmosfera PRLu, lat 80. i odrobinę póżniejszych, gdy nastała wolność.
Pierwsze miłości nastoletnich bohaterów przeplatają się z dramatycznymi wydarzeniami lat 80., debatami politycznymi, tajnymi spotkaniami i walką o wolność. Miłosne uniesienia mieszają się z kolejkami po wszystko, protestami, rozmowami babci z wnuczką, pałującymi ludzi milicjantami i dźwiękami słuchanej po kryjomu radio Luxemburg, czy listy przebojów radiowej trójki Marka Niedźwiedzkiego, a w niej po raz pierwszy Autobiografia Perfectu.
Gdy czytałam te opisy (oczywiście świadoma wszystkich wad i koszmaru PRLu) to jednak łza mi się zakręciła za wspomnieniami z okresu nastoletniego, który też przypadł na koniec lat 80, potajemne spotkania, potajemne przegrywanie kaset z zakazaną muzyką i prywatki w piwnicy w bloku.. Osoby mniej więcej w moim wieku lub starsze będą czytać ten tom z lekkim rozrzewnieniem wymieszanym z radością, że jest teraz inaczej. Osoby dużo młodsze przeczytają z ciekawością, ale i zapewne z wielkim niedowierzaniem.
Póżniej w fabule mamy 1989 rok, niedowierzanie, wybuch radości, wielka szansa. Kto z bohaterów jak ja wykorzysta? Tego dowiecie się z książki.
Warto sięgnąć po te tomy, a szczególnie po tom 3. Zbyt wiele osób uważa, że to co mamy teraz, wolność jest czymś oczywistym, danym nam na zawsze. Nic bardziej mylnego.
A w tle cały czas przewija się Gdynia, główna bohaterka trylogii. Część jej mieszkańców za wszelka cenę ucieka z tego miasta, z komunistycznej lub świeżo wyzwolonej Polski, część zostaje nie wyobrażając sobie życia nigdzie indziej.
Gorąco zachęcam do lektury. Całość jest wspaniała, obrazowo napisana, poparta zdjęciami. Każda część jest inna, każda wpleciona w inny okres rozwoju Polski, Gdyni, życia bohaterów. Każda z książek ma w sobie to coś. Czyta się genialnie.
Ta trylogia to niezwykle barwna, świetnie napisana opowieść o niezwykłym mieście, jakim bez wątpienia jest Gdynia i kilku pokoleniach ludzi, którzy ją tworzyli.
1. tom to Dżoker. Jego akcja rozgrywa się przed II wojną światową, pod koniec lat 30. XX wieku. To wtedy w błyskawicznie rozwijającej się Gdyni przecinają się losy kilkorga osób. Są to zwyczajni ludzie, z którymi może się utożsamiać w zasadzie większość z nas. Ukazana w książce Gdynia, to wspaniałe miasto, nowoczesne, z szerokimi ulicami, nowoczesnymi domami, różnymi instytucjami, pensjonatami. Stopniowo poznajemy zarówno miasto, które wbrew szalejącemu w USA kryzysowi rozwija się świetnie, jak i losy trojga głównych bohaterów.
Książka ciekawie opisuje codzienność Gdyni. Opisy ubarwiają liczne zdjęcia. I to jest dla mnie najciekawsze, fakt, iż czytając o danym miejscu sprzed kilkudziesięciu lat, mogę je zobaczyć na zdjęciu.
Śledzimy także losy bohaterów, ich pogoń za marzeniami, poszukiwanie miejsca na ziemi, walkę o szczęście.
Drugi tom trylogii, to Domino. Jego akcja rozgrywa się tuż przed wybuchem II wojny światowej, w sierpniu 1939 roku.
Ponownie bohaterem jest miasto, z powodu wojny nie rozwijające się dalej. Ponownie bohaterami są także postaci poznane w Dżokerze. Dzieje miasta, Polski, ludzi przeplatają się ze sobą tworząc bardzo ciekawą opowieść, którą czyta się błyskawicznie i ze sporą przyjemnością mimo, iż tragedia goni tragedię, ból przenika kolejny ból, a Gdynia jest bez ustanku bombardowana. Akcja toczy się także w okresie powojennym.
Umiejętnie połączone historie Polski i Gdyni to doskonała lekcja historii.
Dakota, to 3. i ostatnia część gdyńskiej serii. Tu fabuła rozgrywa się nieomal na naszych oczach bo w latach 80. XX wieku. Osoby poznane w 1. tomie albo nie żyją, albo są w podeszłym wieku.
Mamy także kilkoro młodych, nowych bohaterów. Największym plusem tego tomu jest niezwykle realistycznie oddana atmosfera PRLu, lat 80. i odrobinę póżniejszych, gdy nastała wolność.
Pierwsze miłości nastoletnich bohaterów przeplatają się z dramatycznymi wydarzeniami lat 80., debatami politycznymi, tajnymi spotkaniami i walką o wolność. Miłosne uniesienia mieszają się z kolejkami po wszystko, protestami, rozmowami babci z wnuczką, pałującymi ludzi milicjantami i dźwiękami słuchanej po kryjomu radio Luxemburg, czy listy przebojów radiowej trójki Marka Niedźwiedzkiego, a w niej po raz pierwszy Autobiografia Perfectu.
Gdy czytałam te opisy (oczywiście świadoma wszystkich wad i koszmaru PRLu) to jednak łza mi się zakręciła za wspomnieniami z okresu nastoletniego, który też przypadł na koniec lat 80, potajemne spotkania, potajemne przegrywanie kaset z zakazaną muzyką i prywatki w piwnicy w bloku.. Osoby mniej więcej w moim wieku lub starsze będą czytać ten tom z lekkim rozrzewnieniem wymieszanym z radością, że jest teraz inaczej. Osoby dużo młodsze przeczytają z ciekawością, ale i zapewne z wielkim niedowierzaniem.
Póżniej w fabule mamy 1989 rok, niedowierzanie, wybuch radości, wielka szansa. Kto z bohaterów jak ja wykorzysta? Tego dowiecie się z książki.
Warto sięgnąć po te tomy, a szczególnie po tom 3. Zbyt wiele osób uważa, że to co mamy teraz, wolność jest czymś oczywistym, danym nam na zawsze. Nic bardziej mylnego.
A w tle cały czas przewija się Gdynia, główna bohaterka trylogii. Część jej mieszkańców za wszelka cenę ucieka z tego miasta, z komunistycznej lub świeżo wyzwolonej Polski, część zostaje nie wyobrażając sobie życia nigdzie indziej.
Gorąco zachęcam do lektury. Całość jest wspaniała, obrazowo napisana, poparta zdjęciami. Każda część jest inna, każda wpleciona w inny okres rozwoju Polski, Gdyni, życia bohaterów. Każda z książek ma w sobie to coś. Czyta się genialnie.
sobota, 9 września 2017
Petersburg. Miasto snu - Joanna Czeczott
Wydawnictwo Czarne, Ocena 5,5/6
Recenzja mojego męża.
Doskonały, mistrzowsko napisany reportaż i porządna książka także historyczna oraz swoisty przewodnik po niezwykłym mieście.
Piotrogród, Leningrad Petersburg, ile nazw tyle twarzy tego niezwykłego miasta, po którym w unikalny sposób oprowadza nas Joanna Czeczott.
Drugie co do wielkości miasto Rosji, jak udowadnia autorka książki, jest kwintesencją rosyjskości, sercem i duszą tego niezwykłego kraju.
Życie codzienne mieszkańców miesza się w książce z ciekawą, ale i bolesną historią miasta nad Newą. Z jednej strony czytamy o pomyśle (uważanym przez wielu za szalony) cara Piotra I o wybudowaniu miasta zwanego póżniej Wenecją Północy. Na kolejnych kartkach czytamy o wojennej blokadzie i głodzie panującym wśród mieszkańców. A kilkanaście stron dalej znać o sobie dają ci którzy na równi wielbią, jak i nienawidzą Putina.
Z jednej strony te opowieści to kawał porządnie przekazanej historii, a z drugiej strony - świadectwo życia ludzi.
Czeczott opowiada historię miasta w sposób niezwykle ciekawy, ot tak mimochodem. Wplata ją w dzieje różnych ludzi, zarówno tych znanych, jak i tych zwyczajnych. Nie jest to więc wykład na temat historii Petersburga, a opowieść o ludziach nierozerwalnie związanych z miastem snu. Autorka oddaje głos miastu, ale przede wszystkim ludziom z nim związanym.
No właśnie. Skąd taki tytuł? Tego nie zdradzę. Tajemnicę tę rozwikłacie czytając storna po stronie tę ciekawą książkę.
Reporterka ukazuje różnorodny Petersburg widziany z punktu widzenia różnorodnych osób, w różnych kontekstach. Opowieść snuta na kartach książki, to jakby album miasta o różnych twarzach.
Cała książka to kilkanaście krótkich reportaży, które można czytać od razu, albo powoli, delektując się nimi. Z jednej strony miałem ochotę połknąć książkę, byłem ciekaw co jest na następnej kartce, w następnym reportażu. Z drugiej strony chciałem rozłożyć sobie lekturę w czasie delektując się nią niespiesznie.
Petersburg... to niezwykły historyczno-socjologiczny przewodnik po miejscu wyjątkowym. Książka jest bardzo ciekawa i czyta się ją doskonale. Wydawnictwo Czarne ponownie stanęło na wysokości zadania. Petersburg. Miasto snu, to doskonałą lektura na jesienne i zimowe wieczory. Mam nadzieję, iż szybko trafi na listę na której są same bestsellery.
Za książkę dziękuję Księgarni Internetowej Platon24.pl (klik)
Recenzja mojego męża.
Doskonały, mistrzowsko napisany reportaż i porządna książka także historyczna oraz swoisty przewodnik po niezwykłym mieście.
Piotrogród, Leningrad Petersburg, ile nazw tyle twarzy tego niezwykłego miasta, po którym w unikalny sposób oprowadza nas Joanna Czeczott.
Drugie co do wielkości miasto Rosji, jak udowadnia autorka książki, jest kwintesencją rosyjskości, sercem i duszą tego niezwykłego kraju.
Życie codzienne mieszkańców miesza się w książce z ciekawą, ale i bolesną historią miasta nad Newą. Z jednej strony czytamy o pomyśle (uważanym przez wielu za szalony) cara Piotra I o wybudowaniu miasta zwanego póżniej Wenecją Północy. Na kolejnych kartkach czytamy o wojennej blokadzie i głodzie panującym wśród mieszkańców. A kilkanaście stron dalej znać o sobie dają ci którzy na równi wielbią, jak i nienawidzą Putina.
Z jednej strony te opowieści to kawał porządnie przekazanej historii, a z drugiej strony - świadectwo życia ludzi.
Czeczott opowiada historię miasta w sposób niezwykle ciekawy, ot tak mimochodem. Wplata ją w dzieje różnych ludzi, zarówno tych znanych, jak i tych zwyczajnych. Nie jest to więc wykład na temat historii Petersburga, a opowieść o ludziach nierozerwalnie związanych z miastem snu. Autorka oddaje głos miastu, ale przede wszystkim ludziom z nim związanym.
No właśnie. Skąd taki tytuł? Tego nie zdradzę. Tajemnicę tę rozwikłacie czytając storna po stronie tę ciekawą książkę.
Reporterka ukazuje różnorodny Petersburg widziany z punktu widzenia różnorodnych osób, w różnych kontekstach. Opowieść snuta na kartach książki, to jakby album miasta o różnych twarzach.
Cała książka to kilkanaście krótkich reportaży, które można czytać od razu, albo powoli, delektując się nimi. Z jednej strony miałem ochotę połknąć książkę, byłem ciekaw co jest na następnej kartce, w następnym reportażu. Z drugiej strony chciałem rozłożyć sobie lekturę w czasie delektując się nią niespiesznie.
Petersburg... to niezwykły historyczno-socjologiczny przewodnik po miejscu wyjątkowym. Książka jest bardzo ciekawa i czyta się ją doskonale. Wydawnictwo Czarne ponownie stanęło na wysokości zadania. Petersburg. Miasto snu, to doskonałą lektura na jesienne i zimowe wieczory. Mam nadzieję, iż szybko trafi na listę na której są same bestsellery.
Za książkę dziękuję Księgarni Internetowej Platon24.pl (klik)
czwartek, 7 września 2017
Rzeka ludzi osobnych - Katarzyna Enerlich
Wydawnictwo MG, Moja ocena 5,5/6
Kolejna rewelacyjna i mocno chwytająca za serce książka Katarzyny Enerlich.
Tych, którzy szukają zwyczajnego czytadła od razu informuję, ta książka wam nie przypadnie do gustu. To zmuszająca do myślenia, ostro przeczołgująca czytelnika psychicznie opowieść.
Mamy w niej skomasowane tak wiele ludzkich dramatów, że aż dusza w trakcie lektury boli. Na kartach powieści znajdziemy dzieciobójczynie, samotne matki, ofiary gwałtów i innych zbrodni radzieckich żołdaków oraz wiele więcej.
Jednocześnie obok jest spora dawka miłości, przyjaźni, wybaczenia i dobra.
Miejsce akcji to wschód Polski, wierzenia, mentalność, życie tamtejszej ludności oraz często przez nas zapomniany, a i mało dostępny i poznany świat staroobrzędowców. Przybyli oni na tereny wschodnie, na Mazury w latach 30. XIX wieku. Wtedy to zaczęli zakładać na tym terenie pierwsze osady. Och historia stała się punktem wyjścia Rzeki ludzi osobnych.
Do tego należy dodać zmiany, jakie na przestrzeni lat zachodzą w tamtejszej ludności oraz wzajemną próbę egzystencji.
Ogromnej wartości książce dodaje kilkanaście fotografii oraz fragmenty pamiętników, które połączone razem z niezwykłą historią tworzą wyjątkowy i poruszający klimat.
Historia opowiedziana jest w sposób niezwykle wyrazisty, pozwalający czytelnikowi poczuć się częścią kreślonej historii.
Całości dopełniają przepisy na miejscowe przysmaki. Z pewnością z nich skorzystam.
To trudna książka i niezwykle trudno się o niej pisze. Mam wrażenie, jakby słowa mi się nie składały i cokolwiek napiszę będzie banałem. Trudno jest oddać wrażenia, jakie we mnie drzemią po skończeniu lektury.
Kolejna rewelacyjna i mocno chwytająca za serce książka Katarzyny Enerlich.
Tych, którzy szukają zwyczajnego czytadła od razu informuję, ta książka wam nie przypadnie do gustu. To zmuszająca do myślenia, ostro przeczołgująca czytelnika psychicznie opowieść.
Mamy w niej skomasowane tak wiele ludzkich dramatów, że aż dusza w trakcie lektury boli. Na kartach powieści znajdziemy dzieciobójczynie, samotne matki, ofiary gwałtów i innych zbrodni radzieckich żołdaków oraz wiele więcej.
Jednocześnie obok jest spora dawka miłości, przyjaźni, wybaczenia i dobra.
Miejsce akcji to wschód Polski, wierzenia, mentalność, życie tamtejszej ludności oraz często przez nas zapomniany, a i mało dostępny i poznany świat staroobrzędowców. Przybyli oni na tereny wschodnie, na Mazury w latach 30. XIX wieku. Wtedy to zaczęli zakładać na tym terenie pierwsze osady. Och historia stała się punktem wyjścia Rzeki ludzi osobnych.
Do tego należy dodać zmiany, jakie na przestrzeni lat zachodzą w tamtejszej ludności oraz wzajemną próbę egzystencji.
Ogromnej wartości książce dodaje kilkanaście fotografii oraz fragmenty pamiętników, które połączone razem z niezwykłą historią tworzą wyjątkowy i poruszający klimat.
Historia opowiedziana jest w sposób niezwykle wyrazisty, pozwalający czytelnikowi poczuć się częścią kreślonej historii.
Całości dopełniają przepisy na miejscowe przysmaki. Z pewnością z nich skorzystam.
To trudna książka i niezwykle trudno się o niej pisze. Mam wrażenie, jakby słowa mi się nie składały i cokolwiek napiszę będzie banałem. Trudno jest oddać wrażenia, jakie we mnie drzemią po skończeniu lektury.
wtorek, 5 września 2017
Ukryte wady - Elsebeth Egholm
Wydawnictwo Sonia Draga, Moja ocena 3-/6
Ukryte wady, to połączenie powieści kryminalnej i obyczajowej z lekkim czytadłem, bo z pewnością historia nie mrozi krwi w żyłach, wbrew zapowiedziom wydawcy.
W dniu swoich czterdziestych urodzin Dicte Svendsen, świeżo rozwiedziona dziennikarka, wraz z dwoma przyjaciółkami świętuje w jednej z kawiarni nad rzeką Århus. Spotkanie kończy się dramatycznie, kiedy dostrzegają w rzece ciało noworodka. Jak się tam znalazło? Gdzie jest jego matka? Kobiety postanawiają same poszukać wyjaśniania tej ponurej zbrodni. Zarys fabuły ciekawy. Szkoda tylko, że wykonanie odrobinę siadło.
Książka porusza bardzo wiele kwestii, przy czym kilka z nich (jak to w skandynawskiej prozie) rozkłada wręcz na czynniki pierwsze tworząc swoistą wiwisekcję skandynawskiego społeczeństwa. Kwestia porzucenia noworodka aż się prosi o analizę przyczyn tak dramatycznego czynu, następstw, kary, winy etc.
I niby ok, ale mam zastrzeżenia. Otóż niektóre tematy autorka potraktowała zbyt lakonicznie. Książka daje spory potencjał, który został zmarnowany. Poruszone i rozłożone na czynniki pierwsze (o czym wyżej wspomniałam) jest chyba zbyt dużo kwestii, problemów. Całość wygląda tak, jakby autorka nie miała siły tego udźwignąć, nie wiedziała jak to pociągnąć. To sprawia, że zamiast ciekawej z założenia kwestii otrzymujemy przeciętne niestety czytadło. Zamiast wciągać część książki po prostu nudzi, jest banalna.
Zmarnowanie takich możliwości, jakie daje temat Ukrytych wad, to zbrodnia na książce.
Do tego wtrącony w całość wątek romansowy. Całkowite nieporozumienie.
Plusem są tylko trzy główne bohaterki Dicte, Anne i Ida Marie. Całkowicie różne od siebie. Ich zachowania, spojrzenia na różne kwestie są małym plusem książki. Jednak szkoda, że autorka bardziej nie wykorzystała tych ciekawych postaci.
Na duży plus zasługuje za to ciekawie ukazana atmosfera niewielkiego duńskiego miasteczka, w którym rozgrywa się akcja oraz konflikt Dicte ze współpracownikami. Tu nie mam się do czego przyczepić.
Jak widać książka ma plusy, ale i minusy. Myślę, że mimo wad, warto jej dać szansę. Być może komuś z was pisarstwo Elsebeth Egholm bardziej przypadnie do gustu. W Skandynawii ma ona wielu fanów.
Ukryte wady, to połączenie powieści kryminalnej i obyczajowej z lekkim czytadłem, bo z pewnością historia nie mrozi krwi w żyłach, wbrew zapowiedziom wydawcy.
W dniu swoich czterdziestych urodzin Dicte Svendsen, świeżo rozwiedziona dziennikarka, wraz z dwoma przyjaciółkami świętuje w jednej z kawiarni nad rzeką Århus. Spotkanie kończy się dramatycznie, kiedy dostrzegają w rzece ciało noworodka. Jak się tam znalazło? Gdzie jest jego matka? Kobiety postanawiają same poszukać wyjaśniania tej ponurej zbrodni. Zarys fabuły ciekawy. Szkoda tylko, że wykonanie odrobinę siadło.
Książka porusza bardzo wiele kwestii, przy czym kilka z nich (jak to w skandynawskiej prozie) rozkłada wręcz na czynniki pierwsze tworząc swoistą wiwisekcję skandynawskiego społeczeństwa. Kwestia porzucenia noworodka aż się prosi o analizę przyczyn tak dramatycznego czynu, następstw, kary, winy etc.
I niby ok, ale mam zastrzeżenia. Otóż niektóre tematy autorka potraktowała zbyt lakonicznie. Książka daje spory potencjał, który został zmarnowany. Poruszone i rozłożone na czynniki pierwsze (o czym wyżej wspomniałam) jest chyba zbyt dużo kwestii, problemów. Całość wygląda tak, jakby autorka nie miała siły tego udźwignąć, nie wiedziała jak to pociągnąć. To sprawia, że zamiast ciekawej z założenia kwestii otrzymujemy przeciętne niestety czytadło. Zamiast wciągać część książki po prostu nudzi, jest banalna.
Zmarnowanie takich możliwości, jakie daje temat Ukrytych wad, to zbrodnia na książce.
Do tego wtrącony w całość wątek romansowy. Całkowite nieporozumienie.
Plusem są tylko trzy główne bohaterki Dicte, Anne i Ida Marie. Całkowicie różne od siebie. Ich zachowania, spojrzenia na różne kwestie są małym plusem książki. Jednak szkoda, że autorka bardziej nie wykorzystała tych ciekawych postaci.
Na duży plus zasługuje za to ciekawie ukazana atmosfera niewielkiego duńskiego miasteczka, w którym rozgrywa się akcja oraz konflikt Dicte ze współpracownikami. Tu nie mam się do czego przyczepić.
Jak widać książka ma plusy, ale i minusy. Myślę, że mimo wad, warto jej dać szansę. Być może komuś z was pisarstwo Elsebeth Egholm bardziej przypadnie do gustu. W Skandynawii ma ona wielu fanów.
Śmierć przewodnika rzecznego - Richard Flanagan
Wydawnictwo Literackie, Moja ocena 6/6
Richard Flanagan, to jeden z bardziej cenionych przeze mnie pisarzy. Ilekroć jakaś jego książka pojawia się w zapowiedziach, poluję na nią. Każda nowa książka jego autorstwa to pewny bestseller i rozkosz czytelnicza:). Nie inaczej jest w tym przypadku.
Śmierć przewodnika rzecznego, to 5. książka australijskiego pisarza, którą miałam okazję przeczytać.
Ponownie w centrum zainteresowania pisarza znajdują się człowiek i Tasmania, oboje niezwykle zagadkowi, tajemniczy.
Głównym bohaterem powieści jest Aljaz Bosini, odchodzący na emeryturę (zgodnie z tytułem książki) przewodnik rzeczny, a konkretnie rzecznych spływów. Pracował on na terenie tasmańskiej rzeki Franklin. Rzeka niezwykle niebezpieczna, przyciągająca zwolenników ekstremalnych doświadczeń.
Niestety, ale większość klientów przewodników rzecznych, nie ma pojęcia o zagrożeniach, jakie na nich czyhają. Wielu z nich poprzez swoja niefrasobliwość, jest sprawcami wypadków lub stwarza wielkie zagrożenie dla siebie i innych. Takie wyprawy są wyjątkowo niebezpieczne. W trakcie jednej z nich, Aljaz ma wyjątkowego pecha, kończy się ona dla niego tragicznie.
Będąc na granicy życia i śmierci, Aljaz wspomina swoje życie, młodość, dzieciństwo, rodzinę, początki pracy.
Pewien problem może tu stanowić fakt, iż opowieść Aljaza nie jest chronologiczna. Autor przeskakuje z jednego obrazu do drugieg0, z jednego roku do innego, czasami wiele lat do przodu lub wstecz. Może sprawiać to pewną trudność, ale warto zadać sobie sporo wysiłku, żeby przeczytać tę niezwykłą książkę.
Śmierć przewodnika rzecznego to zdecydowanie więcej, dużo więcej niż opowieść o przewodniku rzecznym, którego życie w jednym momencie zamienia się w koszmar. To wspaniała, choć trudna, nie dająca odprężenia opowieść o człowieku, człowieczeństwie, tym co ważne, o tym, jak przetrwać. Flanagan większość tekstu poświęca swojemu bohaterowi, którego życie śledzimy na tle zmieniającego się świata, zmieniającej się wysepki, tak mało nam znanej, czyli Tasmanii. W tle majaczą nam - cudowna przyroda, niezwykłe obyczaje, i niezwykli tubylcy.
To wyjątkowa, cudownie napisana, posiadająca wiele znaczeń, wielowątkową wymowę opowieść. Nie wszystkim przypadnie ona do gustu. To powieść bez szybkiej, brawurowej akcji, zmuszająca do myślenia, nie dająca odprężenia, ba wręcz przeczołgująca czytelnika psychicznie. Nie każdy lubi tego typu książki.
Jeżeli jednak cenicie prozę na najwyższym poziomie, lubicie pełną niedomówień, wymagającą sporego wysiłku literaturę, ciekawi was Tasmania i proza australijska, Śmierć przewodnika rzecznego jest lekturą dla was. Jestem przekonana, iż się nie zawiedziecie.
Każde z kolejnych dzieł Australijczyka, to książka dla kobiet oraz dla męźczyzn. Flanagan tworzy po prostu dla wszystkich, bez względu na kolor skóry, wiek, płeć, przekonania. Czekam na kolejne nowości z nazwiskiem tego niezwykłego pisarza na okładce.
Moje recenzje książek Flanagana:
Pragnienie
Księga ryb Williama Goulda
Ścieżki północy
Richard Flanagan, to jeden z bardziej cenionych przeze mnie pisarzy. Ilekroć jakaś jego książka pojawia się w zapowiedziach, poluję na nią. Każda nowa książka jego autorstwa to pewny bestseller i rozkosz czytelnicza:). Nie inaczej jest w tym przypadku.
Śmierć przewodnika rzecznego, to 5. książka australijskiego pisarza, którą miałam okazję przeczytać.
Ponownie w centrum zainteresowania pisarza znajdują się człowiek i Tasmania, oboje niezwykle zagadkowi, tajemniczy.
Głównym bohaterem powieści jest Aljaz Bosini, odchodzący na emeryturę (zgodnie z tytułem książki) przewodnik rzeczny, a konkretnie rzecznych spływów. Pracował on na terenie tasmańskiej rzeki Franklin. Rzeka niezwykle niebezpieczna, przyciągająca zwolenników ekstremalnych doświadczeń.
Niestety, ale większość klientów przewodników rzecznych, nie ma pojęcia o zagrożeniach, jakie na nich czyhają. Wielu z nich poprzez swoja niefrasobliwość, jest sprawcami wypadków lub stwarza wielkie zagrożenie dla siebie i innych. Takie wyprawy są wyjątkowo niebezpieczne. W trakcie jednej z nich, Aljaz ma wyjątkowego pecha, kończy się ona dla niego tragicznie.
Będąc na granicy życia i śmierci, Aljaz wspomina swoje życie, młodość, dzieciństwo, rodzinę, początki pracy.
Pewien problem może tu stanowić fakt, iż opowieść Aljaza nie jest chronologiczna. Autor przeskakuje z jednego obrazu do drugieg0, z jednego roku do innego, czasami wiele lat do przodu lub wstecz. Może sprawiać to pewną trudność, ale warto zadać sobie sporo wysiłku, żeby przeczytać tę niezwykłą książkę.
Śmierć przewodnika rzecznego to zdecydowanie więcej, dużo więcej niż opowieść o przewodniku rzecznym, którego życie w jednym momencie zamienia się w koszmar. To wspaniała, choć trudna, nie dająca odprężenia opowieść o człowieku, człowieczeństwie, tym co ważne, o tym, jak przetrwać. Flanagan większość tekstu poświęca swojemu bohaterowi, którego życie śledzimy na tle zmieniającego się świata, zmieniającej się wysepki, tak mało nam znanej, czyli Tasmanii. W tle majaczą nam - cudowna przyroda, niezwykłe obyczaje, i niezwykli tubylcy.
To wyjątkowa, cudownie napisana, posiadająca wiele znaczeń, wielowątkową wymowę opowieść. Nie wszystkim przypadnie ona do gustu. To powieść bez szybkiej, brawurowej akcji, zmuszająca do myślenia, nie dająca odprężenia, ba wręcz przeczołgująca czytelnika psychicznie. Nie każdy lubi tego typu książki.
Jeżeli jednak cenicie prozę na najwyższym poziomie, lubicie pełną niedomówień, wymagającą sporego wysiłku literaturę, ciekawi was Tasmania i proza australijska, Śmierć przewodnika rzecznego jest lekturą dla was. Jestem przekonana, iż się nie zawiedziecie.
Każde z kolejnych dzieł Australijczyka, to książka dla kobiet oraz dla męźczyzn. Flanagan tworzy po prostu dla wszystkich, bez względu na kolor skóry, wiek, płeć, przekonania. Czekam na kolejne nowości z nazwiskiem tego niezwykłego pisarza na okładce.
Moje recenzje książek Flanagana:
Pragnienie
Księga ryb Williama Goulda
Ścieżki północy
niedziela, 3 września 2017
Poznać kobietę - Amos Oz
Wydawnictwo Rebis, Ocena 6/6
Recenzja mojego męża.
Amos Oz to jeden z bardziej przeze mnie lubianych i cenionych pisarzy. Potrafi pisać niezwykle o rzeczach z pozoru zwyczajnych dotyczących większości z nas.
Ilekroć jakaś jego książka pojawia się w zapowiedziach, poluję na nią. Każda książka jego autorstwa to pewny bestseller i rozkosz czytelnicza:). Nie inaczej jest w tym przypadku.
Czasami Oz zwodzi, tak jak w przypadku Poznać kobietę.
Wbrew tytułowi, nie jest to książka dla kobiet. No może nie tylko dla nich :)
Kolejne zwodzenie to fakt, iż pozornie może się wydawać, iż to lektura szpiegowska, sensacyjna. Wszak głównym bohaterem jest odchodzący na emeryturę 47-letni agent Mosadu, czyli izraelskich służb wywiadowczych. Nic bardziej mylnego. Jeżeli uwielbiasz książki akcji, lubisz akcje szpiegowskie, szybkie zwroty fabuły, nie lubisz zagłębiać się powoli w człowieka, jego działania i przemyślenia, odłóż tę książkę. Nie jest to lektura dla ciebie.
Wszystkich innych zachęcam do poznania bardzo dobrej, kolejnej bardzo dobrej książki izraelskiego prozaika o mylącym tytule.
O mylącym tytule ponieważ w sumie nie chodzi o poznanie kobiety, kobiet, a o poznanie samego siebie. Co ma do tego kobieta? Tego dowiecie się w trakcie lektury.
Bohater Oza z pozoru genialny szpieg, najlepszy z najlepszych, niewzruszony, człowiek skała, nie do ruszenia, ale jak się okaże to tylko pozory.
Autor po raz kolejny doskonale wczuł się we wnętrze drugiego człowieka. Genialnie ukazał rąbek wnętrza człowieka, które jest niezwykle skomplikowane. Oz musi mieć w sobie sporo z introwertyka. To w połączeniu z izraelskimi korzeniami i wyjątkowym darem pisania daje mieszankę niesamowitą.
To wyjątkowa (jak każda Oza) książka, odrobinę smutna, może nawet melancholijna, ekshibicjonistyczna napisana przez mega introwertyka. Z początku czyta się odrobinę ciężko, trzeba przesiąknąć stylem pisania Oza. Ale warto zadać sobie trochę trudu. Będzie nam to na kolejnych stronach wynagrodzone.
To jedna z tych książek, które zmuszają do myślenia, ale także taka do której wraca się wielokrotnie za każdym razem znajdując co innego, na co innego zwracając uwagę.
Polecam i czekam na kolejne nowości autorstwa izraelskiego pisarza.
Recenzja mojego męża.
Amos Oz to jeden z bardziej przeze mnie lubianych i cenionych pisarzy. Potrafi pisać niezwykle o rzeczach z pozoru zwyczajnych dotyczących większości z nas.
Ilekroć jakaś jego książka pojawia się w zapowiedziach, poluję na nią. Każda książka jego autorstwa to pewny bestseller i rozkosz czytelnicza:). Nie inaczej jest w tym przypadku.
Czasami Oz zwodzi, tak jak w przypadku Poznać kobietę.
Wbrew tytułowi, nie jest to książka dla kobiet. No może nie tylko dla nich :)
Kolejne zwodzenie to fakt, iż pozornie może się wydawać, iż to lektura szpiegowska, sensacyjna. Wszak głównym bohaterem jest odchodzący na emeryturę 47-letni agent Mosadu, czyli izraelskich służb wywiadowczych. Nic bardziej mylnego. Jeżeli uwielbiasz książki akcji, lubisz akcje szpiegowskie, szybkie zwroty fabuły, nie lubisz zagłębiać się powoli w człowieka, jego działania i przemyślenia, odłóż tę książkę. Nie jest to lektura dla ciebie.
Wszystkich innych zachęcam do poznania bardzo dobrej, kolejnej bardzo dobrej książki izraelskiego prozaika o mylącym tytule.
O mylącym tytule ponieważ w sumie nie chodzi o poznanie kobiety, kobiet, a o poznanie samego siebie. Co ma do tego kobieta? Tego dowiecie się w trakcie lektury.
Bohater Oza z pozoru genialny szpieg, najlepszy z najlepszych, niewzruszony, człowiek skała, nie do ruszenia, ale jak się okaże to tylko pozory.
Autor po raz kolejny doskonale wczuł się we wnętrze drugiego człowieka. Genialnie ukazał rąbek wnętrza człowieka, które jest niezwykle skomplikowane. Oz musi mieć w sobie sporo z introwertyka. To w połączeniu z izraelskimi korzeniami i wyjątkowym darem pisania daje mieszankę niesamowitą.
To wyjątkowa (jak każda Oza) książka, odrobinę smutna, może nawet melancholijna, ekshibicjonistyczna napisana przez mega introwertyka. Z początku czyta się odrobinę ciężko, trzeba przesiąknąć stylem pisania Oza. Ale warto zadać sobie trochę trudu. Będzie nam to na kolejnych stronach wynagrodzone.
To jedna z tych książek, które zmuszają do myślenia, ale także taka do której wraca się wielokrotnie za każdym razem znajdując co innego, na co innego zwracając uwagę.
Polecam i czekam na kolejne nowości autorstwa izraelskiego pisarza.
Burzliwa epoka. Sowiecki ksiażę - Elvira Baryakina
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Moja ocena 4/6
Sowiecki książę, to 3. tom w serii Burzliwa epoka.
Po lekturze wcześniejszych dwóch tomów wiedziałam mniej więcej czego się spodziewać. Brak więc było elementu zaskoczenia. Ale i tak lektura była przyjemnością.
Tym razem autorka zabiera nas w czasy okrutnego terroru, jakim były rządy Stalina. Ponownie bohater dla swojej miłości, dla walki o nią jest gotów na wszystko. Rusza więc do walki z samą sowiecką Rosją i jej totalitarnym aparatem. Ponownie (jak w poprzednich tomach) wielkim atutem jest ogromny rozmach z jakim autorka podeszła do tematu. Ów rozmach dotyczy dosłownie wszystkie, poczynając od scenerii opisanej ze szczegółami, poprzez wielką, powalającą miłość, aż po przygody, które staja się udziałem bohaterów. Kilka z owych przygód jest moim zdaniem trochę naciągane, ale nic to, czyta się dobrze. I o to moim zdaniem w tego typu lekturach chodzi.
Ciekawie nakreślony jest obraz życia w stalinowskim kraju, choć nie ukrywam, nawet laik zauważy, że pewne fakty są odrobinę naciągane, nie takie, jakimi znamy je z książek historycznych. To spory minus Sowieckiego księcia.
Mimo tej drobnej uwagi odnośnie realizmu historycznego, książkę czyta się dobrze. 3. tom jest co prawda odrobinę słabszy od swoich poprzedników, ale cała trylogia zasługuje na spory plus i mogę szczerze zachęcić do jej lektury.
Sowiecki książę, to 3. tom w serii Burzliwa epoka.
Po lekturze wcześniejszych dwóch tomów wiedziałam mniej więcej czego się spodziewać. Brak więc było elementu zaskoczenia. Ale i tak lektura była przyjemnością.
Tym razem autorka zabiera nas w czasy okrutnego terroru, jakim były rządy Stalina. Ponownie bohater dla swojej miłości, dla walki o nią jest gotów na wszystko. Rusza więc do walki z samą sowiecką Rosją i jej totalitarnym aparatem. Ponownie (jak w poprzednich tomach) wielkim atutem jest ogromny rozmach z jakim autorka podeszła do tematu. Ów rozmach dotyczy dosłownie wszystkie, poczynając od scenerii opisanej ze szczegółami, poprzez wielką, powalającą miłość, aż po przygody, które staja się udziałem bohaterów. Kilka z owych przygód jest moim zdaniem trochę naciągane, ale nic to, czyta się dobrze. I o to moim zdaniem w tego typu lekturach chodzi.
Ciekawie nakreślony jest obraz życia w stalinowskim kraju, choć nie ukrywam, nawet laik zauważy, że pewne fakty są odrobinę naciągane, nie takie, jakimi znamy je z książek historycznych. To spory minus Sowieckiego księcia.
Mimo tej drobnej uwagi odnośnie realizmu historycznego, książkę czyta się dobrze. 3. tom jest co prawda odrobinę słabszy od swoich poprzedników, ale cała trylogia zasługuje na spory plus i mogę szczerze zachęcić do jej lektury.
sobota, 2 września 2017
Wbrew przeciwnościom - Danielle Steel
Wydawnictwo Amber, Moja ocena 5/6
Danielle Steel to znana pisarka amerykańska. Niezwykle popularna autorka kobiecych romansów i książek obyczajowych . Każda jej książka to bestseller.
Co istotne, pisarka tworzy nie tylko książki dla kobiet. Jej twórczość to lektura dla każdego.
Jest także rzeczniczką praw dzieci. Steel udziela się społecznie – jest przewodniczącą Amerykańskiego Stowarzyszenia Bibliotecznego oraz rzecznikiem prasowym American Human Association, działającego na rzecz dzieci uzależnionych.
Opublikowała ponad 50 książek, których łączny nakład przekroczył rekordową liczbę 300 milionów egzemplarzy, a każda nowa trafia nieodmiennie na czołowe miejsca najpoważniejszych list bestsellerów. Z powodu, iż jej książki utrzymują się na pierwszym miejscu list bestsellerów, Steel trafiła nawet do Księgi Guinnessa. Bardzo popularna jest także w Polsce.
Wczoraj potrzebowałam kolejnej lektury przyjemnej, o której wiem, że da mi odprężenie. Książkę mimo sztampowego przebiegu czytałam...no może nie z wypiekami na twarzy, ale z wielka przyjemnością do póżna w nocy.
Pisarka z reguły w swoich książkach pokazuje świat całkowicie niedostępny dla większości z nas. Jednak co cenne, jej bohaterowie przeżywają problemy, z którymi możemy się także my, zwyczajne czytelniczki utożsamiać. Mimo, iż czasami książki Steel trącą lekkim infantylizmem, ja przy nich doskonale wypoczywam.
Wbrew przeciwnościom opowiada historię przeciętnej rodziny składającej się z czworga dorosłego rodzeństwa, przedsiębiorczej matki i zwariowanej, nie dającej się emeryturze babki. Ile osób tyle i problemów i spojrzeń na życie. W przypadku kilku silnych charakterów nie obejdzie się też bez waśni. Steel pokazuje jednak, że z każdej, nawet najcięższej i najbardziej dramatycznej historii można wyjść obronną ręką, o ile ma się przy sobie kogoś bliskiego, kogoś na kogo można liczyć.
Wbrew przeciwnościom to cudowna, ciepła, pokrzepiająca opowieść o przyjaźni, miłości, namiętności i tym, co okazuje się w życiu najważniejsze.
Członkowie rodziny, której historię opowiada autorka, mogą zawsze na siebie liczyć.
Napisałam na początku, że książki Steel są niekiedy infantylne, trącą idealnym światem, którego często nie da się wokół nas dostrzec. To prawda. Ale mimo to (a może właśnie dlatego..) czytam je z przerwami od wielu lat. Czasami każdy z nas potrzebuje odrobinę idealnego, lukrowanego świata. Książki Danielle Steel nam to dają. Są przy tym cudownie ciepłe, taki balsam na duszę. A po skończeniu lektury jeszcze długo towarzyszą nam pytania- jak ja zachowałabym się w takiej sytuacji? Polecam i czekam niecierpliwie, aż na liście nowości pokaże się kolejna książka autorki.
Za książkę serdecznie dziękuję Księgarni Internetowej Platon24.pl (klik)
Danielle Steel to znana pisarka amerykańska. Niezwykle popularna autorka kobiecych romansów i książek obyczajowych . Każda jej książka to bestseller.
Co istotne, pisarka tworzy nie tylko książki dla kobiet. Jej twórczość to lektura dla każdego.
Jest także rzeczniczką praw dzieci. Steel udziela się społecznie – jest przewodniczącą Amerykańskiego Stowarzyszenia Bibliotecznego oraz rzecznikiem prasowym American Human Association, działającego na rzecz dzieci uzależnionych.
Opublikowała ponad 50 książek, których łączny nakład przekroczył rekordową liczbę 300 milionów egzemplarzy, a każda nowa trafia nieodmiennie na czołowe miejsca najpoważniejszych list bestsellerów. Z powodu, iż jej książki utrzymują się na pierwszym miejscu list bestsellerów, Steel trafiła nawet do Księgi Guinnessa. Bardzo popularna jest także w Polsce.
Wczoraj potrzebowałam kolejnej lektury przyjemnej, o której wiem, że da mi odprężenie. Książkę mimo sztampowego przebiegu czytałam...no może nie z wypiekami na twarzy, ale z wielka przyjemnością do póżna w nocy.
Pisarka z reguły w swoich książkach pokazuje świat całkowicie niedostępny dla większości z nas. Jednak co cenne, jej bohaterowie przeżywają problemy, z którymi możemy się także my, zwyczajne czytelniczki utożsamiać. Mimo, iż czasami książki Steel trącą lekkim infantylizmem, ja przy nich doskonale wypoczywam.
Wbrew przeciwnościom opowiada historię przeciętnej rodziny składającej się z czworga dorosłego rodzeństwa, przedsiębiorczej matki i zwariowanej, nie dającej się emeryturze babki. Ile osób tyle i problemów i spojrzeń na życie. W przypadku kilku silnych charakterów nie obejdzie się też bez waśni. Steel pokazuje jednak, że z każdej, nawet najcięższej i najbardziej dramatycznej historii można wyjść obronną ręką, o ile ma się przy sobie kogoś bliskiego, kogoś na kogo można liczyć.
Wbrew przeciwnościom to cudowna, ciepła, pokrzepiająca opowieść o przyjaźni, miłości, namiętności i tym, co okazuje się w życiu najważniejsze.
Członkowie rodziny, której historię opowiada autorka, mogą zawsze na siebie liczyć.
Napisałam na początku, że książki Steel są niekiedy infantylne, trącą idealnym światem, którego często nie da się wokół nas dostrzec. To prawda. Ale mimo to (a może właśnie dlatego..) czytam je z przerwami od wielu lat. Czasami każdy z nas potrzebuje odrobinę idealnego, lukrowanego świata. Książki Danielle Steel nam to dają. Są przy tym cudownie ciepłe, taki balsam na duszę. A po skończeniu lektury jeszcze długo towarzyszą nam pytania- jak ja zachowałabym się w takiej sytuacji? Polecam i czekam niecierpliwie, aż na liście nowości pokaże się kolejna książka autorki.
Za książkę serdecznie dziękuję Księgarni Internetowej Platon24.pl (klik)
piątek, 1 września 2017
Rosyjska namiętność - Reyes Monforte
Wydawnictwo WAM, Moja ocena 5,5/6
Bardzo dobra powieść, którą mimo sporej objętości przeczytałam dosyć szybko. Nie jest to łatwa lektura, ale warto po nią sięgnąć.
Autorka w fabularyzowany, fascynujący sposób opowiada historię życia Liny Prokofiew, żony znanego muzyka i kompozytora Siergieja Prokofiewa.
Losy bohaterki poznajemy od lat nastoletnich poprzez kolejne dekady, wydarzenia. Od bezpiecznego domu rodzinnego w USA (rodzice zdecydowali się na ucieczkę z Rosji), poprzez spotkanie w wieku 19 lat słynnego już wtedy muzyka, sale koncertowe, salony, bale, spotkania z najważniejszymi ówczesnego świata, życie z ukochanym, narodziny synów, aż po oskarżenia w 1948 roku o szpiegostwo i życie, a w zasadzie gehennę w radzieckim gułagu. Lina została skazana na 20 lat ciężkich robót. Wyrok nie dający szans nie tylko na wyjście na wolność, ale na przeżycie chociaż jego części.
Ta część opowieści porusza wyjątkowo. Lina cierpi głód, zimno, choroby. Za najdrobniejsze przewinienia groził jej karcer, a nawet śmierć. Już pierwszego dnia po przybyciu została wysłana do morderczej pracy na wielkim mrozie. Dalej było tylko gorzej. Fakt, iż udało jej się przetrwać w gułagu kilka lat, to jakiś cud. Jak do tego doszło? O tym dowiecie się z książki.
Nie zdradzę jak potoczyły się dalsze losy tej biednej kobiety, której winą była tylko miłość do niewłaściwego człowieka. Gdyby nie pokochała Siergieja, jej życie potoczyłoby się inaczej. Jej miłość do wybranka była tak wielka, że najprawdopodobniej nawet gdyby miała świadomość co ją czeka i tak nie zrezygnowałaby z tego uczucia.
Gorąco zachęcam do lektury. Jestem przekonana, iż ta opowieść zachwyci was podobnie, jak zachwyciła mnie.
Świetnie ukazane są obie części życia Liny, zarówno idealne życie w domu rodziców, jak i wejście i egzystencja w świecie bogatych i znanych. Dla kontrastu mniej więcej w połowie książki autorka prezentuje nam życie w sercu radzieckiego terroru, gehenn Liny, która po prostu kochała i popełniła jeden, brzemienny w skutkach błąd.
Doskonale także zaprezentowane są zmiany zachodzące w samej Linie. Na początku była ona pustą, naiwną, nawet infantylną i zazdrosną kobietką. Póżniej stała się kobietą walczącą o szczęście, o to żeby jej go nie odebrano. Pisarka dobrze ukazała to jak zmienia się jej bohaterka.
Książkę czyta się doskonale, choć lektura porusza i to bardzo. Monforte ma dar lekkiego pisania o ważnych sprawach i snucia porywających historii. Mimo, iż Rosyjska namiętność liczy 700 stron, to czyta się ją błyskawicznie z niesłabnącym zainteresowaniem. Przyznacie, iż to nie zawsze się zdarza.
Bardzo dobra powieść, którą mimo sporej objętości przeczytałam dosyć szybko. Nie jest to łatwa lektura, ale warto po nią sięgnąć.
Autorka w fabularyzowany, fascynujący sposób opowiada historię życia Liny Prokofiew, żony znanego muzyka i kompozytora Siergieja Prokofiewa.
Losy bohaterki poznajemy od lat nastoletnich poprzez kolejne dekady, wydarzenia. Od bezpiecznego domu rodzinnego w USA (rodzice zdecydowali się na ucieczkę z Rosji), poprzez spotkanie w wieku 19 lat słynnego już wtedy muzyka, sale koncertowe, salony, bale, spotkania z najważniejszymi ówczesnego świata, życie z ukochanym, narodziny synów, aż po oskarżenia w 1948 roku o szpiegostwo i życie, a w zasadzie gehennę w radzieckim gułagu. Lina została skazana na 20 lat ciężkich robót. Wyrok nie dający szans nie tylko na wyjście na wolność, ale na przeżycie chociaż jego części.
Ta część opowieści porusza wyjątkowo. Lina cierpi głód, zimno, choroby. Za najdrobniejsze przewinienia groził jej karcer, a nawet śmierć. Już pierwszego dnia po przybyciu została wysłana do morderczej pracy na wielkim mrozie. Dalej było tylko gorzej. Fakt, iż udało jej się przetrwać w gułagu kilka lat, to jakiś cud. Jak do tego doszło? O tym dowiecie się z książki.
Nie zdradzę jak potoczyły się dalsze losy tej biednej kobiety, której winą była tylko miłość do niewłaściwego człowieka. Gdyby nie pokochała Siergieja, jej życie potoczyłoby się inaczej. Jej miłość do wybranka była tak wielka, że najprawdopodobniej nawet gdyby miała świadomość co ją czeka i tak nie zrezygnowałaby z tego uczucia.
Gorąco zachęcam do lektury. Jestem przekonana, iż ta opowieść zachwyci was podobnie, jak zachwyciła mnie.
Świetnie ukazane są obie części życia Liny, zarówno idealne życie w domu rodziców, jak i wejście i egzystencja w świecie bogatych i znanych. Dla kontrastu mniej więcej w połowie książki autorka prezentuje nam życie w sercu radzieckiego terroru, gehenn Liny, która po prostu kochała i popełniła jeden, brzemienny w skutkach błąd.
Doskonale także zaprezentowane są zmiany zachodzące w samej Linie. Na początku była ona pustą, naiwną, nawet infantylną i zazdrosną kobietką. Póżniej stała się kobietą walczącą o szczęście, o to żeby jej go nie odebrano. Pisarka dobrze ukazała to jak zmienia się jej bohaterka.
Książkę czyta się doskonale, choć lektura porusza i to bardzo. Monforte ma dar lekkiego pisania o ważnych sprawach i snucia porywających historii. Mimo, iż Rosyjska namiętność liczy 700 stron, to czyta się ją błyskawicznie z niesłabnącym zainteresowaniem. Przyznacie, iż to nie zawsze się zdarza.
Subskrybuj:
Posty (Atom)