Wydawnictwo MG
I nie wiem, jak tę książkę ocenić....
Dickensa uwielbiam, Collinsa bardzo lubię, ale...po kolei.
Bez wyjścia to niewielka objętościowo lektura. Liczy zaledwie 157 stron.
To dziełko (określam tak ze względu na rozmiar) dwóch pisarzy i przyjaciół: Charlesa Dickensa oraz Wilkie Collinsa. Dwaj ciekawi, wybitni twórcy. Dwie postaci tworzące zupełnie inaczej, odmienne od siebie. Obaj piszący doskonale, choć inaczej.
Rozpoczynając lekturę byłam nastawiona na lekki misz masz w stylu pisarskim. I nie zawiodłam się. W sposobie kreślenia kolejnych zdań widać pewną dwoistość, widać wyraźnie, iż piszą je inne osoby. Wyraźnie się to wyczuwa. Czy to dobrze, czy źle...sami ocenicie. Każdy może to inaczej odebrać.
Jest to opowieść o przyjaźni, miłości, lojalności, ale też o zdradzie,
chciwości i podłości, która rozpoczyna się 30 listopada 1835 roku. Nie będę wam nakreślać fabuły, bo ze względu na niewielką ilość stron opowiedziałabym prawie całą historię.
Nastrój, klimat epoki są doskonale oddane. Wiktoriańskie czasy, jako żywo. Ten, kto lubi taki okres, będzie zadowolony. Ja uwielbiam ten okres, więc dla mnie była to ogromna zaleta.
Książka podzielona jest na cztery części. Każda z nich ma bardzo charakterystyczny tytuł. Żadna nie jest stricte rozdziałem. Bardziej przypominają one fragmenty scenariusza sztuki teatralnej, jej akty. Wrażenie to wzmacniają choćby tytuły części, np. Na scenie ukazują się nowe postacie. Pod tym względem rozczarowałam się. Liczyłam na krótką, ale jednak powieść. Dostałam...hmmm...nawet trudno określić co. Dobrze napisane, ale trudne do zakwalifikowania.
Tekst jest krótki, ale trudny pod względem zrozumienia. Napisany dobrym, doskonałym językiem, ale tkwi w nim historia opisana różnymi stylami, przez różnych autorów. Wprowadza to lekki chaos. Styl jednego pisarza nie bardzo się zgrywa ze stylem drugiego.
W fabule znajdziemy wszystko, co u obu pisarzy cenię. O klimacie epoki wspomniałam. Poza tym jest tajemnica i to całkiem spora, intryga i wątek miłosny. Nakreślone są one hmm tak sobie, powiedzmy na 4-. Jest to wg. mnie wynik niezgrania się obu panów.
Zawodzą też przedstawieni bohaterowie. Są sztuczni, płascy, antypatyczni, bez wyrazu, jakby ktoś wyssał z nich całą energię.
Muszę przyznać, iż współpraca obu pisarzom nie przysłużyła się. A szkoda. Każdy z nich tworząc omawianą książkę osobno napisałby coś świetnego, doskonałego. Każdy z autorów osobno tworzy genialne książki. Razem wyszło im to średnio.
Pozycja tylko dla wielkich fanów epoki wiktoriańskiej, Dickensa i Collinsa.
Dobra książka jest jak alkohol - też idzie do głowy. (Magdalena Samozwaniec)
Strony
- Strona główna
- Przeczytane w grudniu 2011r. i 2012r.
- Przeczytane w 2013r.
- Przeczytane w 2014 r.
- Przeczytane w 2015r.
- Przeczytane w 2016 r.
- Przeczytane w 2017 r.
- Przeczytane w 2018 r.
- Przeczytane w 2019 r.
- Przeczytane w 2020 r.
- Przeczytane w 2021 r.
- Przeczytane w 2022r.
- Przeczytane w 2023 roku
- Przeczytane w 2024 roku
czwartek, 31 października 2019
środa, 30 października 2019
Deutsch dla średnio zaawansowanych - Maciej Hen
Wydawnictwo Literackie, Moja ocena 5/6
Bohater książki, Marek Deutsch to 63-letni warszawski przeciętny, mega przeciętny, z szarym zwyczajnym życiem, człowiek ciągnący od pierwszego do pierwszego, trzykrotny rozwodnik, któremu na koniec miesiąca zostają cztery złote, niespełniony plastyk pracujący obecnie, jako ochroniarz.
To także człowiek przeraźliwie samotny, tak do bólu. Samotność wyziera z każdego opisu o nim, z każdej kolejnej kartki i aż boli.
Mimo tej samotności to pogodna opowieść. Autor, Maciej Hen snuje swoją opowieść w sposób nie tylko inteligentny, wartki, ale i humorystyczny. Tak, o starzeniu się, ludzkiej samotności można pisać z poczuciem humoru.
Nie mylcie tego z groteską. Nie o to chodzi. To po prostu pogodna, choć do bólu prawdziwa opowieść.
To także opowieść o perypetiach bohatera, dp którego pewnego dnia zgłaszają się dwaj tajemniczy adwokaci. Na skutek ich wizyty bohater wikła się w nieprawdopodobną wprost historię ze zdobyciem spadku. Chodzi o ziemskie dobra, ba o ich 17 ha w...Rumunii :)
Oj dzieje się w tej książce, dzieje. Podróż przez Ukrainę do Rumunii jest niesamowita, zadziwiająca. W trakcie zdobywania spadku na jaw wychodzą różne historie z dziejów rodziny Deutscha, ujawniają, się różne gałęzie jego rodu, m.in. żydowskie, niemieckie, chłopskie i szlacheckie.
Oprócz niesamowitej fabuły, doskonałego studium jednostki, poczucia humoru, tym co najbardziej zwraca uwagę jest lekkość pióra. Książkę czyta się doskonale.
Tym co na początku odrobinę może przeszkadzać, a do czego szybko przywykłam, są liczne długie dygresje. Bardzo szybko je zaakceptowałam, nawet polubiłam.
Deutsch dla średnio zaawansowanych to bardzo dobra, pouczająca, relaksująca, ale i zmuszająca do myślenia powieść. Jej lektura jest doskonałym wypełnieniem kilku godzin czasu wolnego. Taki miks książki obyczajowej, z opowieścią drogi i powieścią genealogiczną z dodatkiem sporej ilości kulturowych wstawek.
Bardzo żałuję, że Hen tak rzadko publikuje. Od jego ostatniej książki Solfatara (której akcja rozgrywa się w XVII wieku) minęły 4 lata. Życzyłabym sobie więcej Macieja Hena, więcej jego książek. Gorąco zachęcam was do lektury.
Bohater książki, Marek Deutsch to 63-letni warszawski przeciętny, mega przeciętny, z szarym zwyczajnym życiem, człowiek ciągnący od pierwszego do pierwszego, trzykrotny rozwodnik, któremu na koniec miesiąca zostają cztery złote, niespełniony plastyk pracujący obecnie, jako ochroniarz.
To także człowiek przeraźliwie samotny, tak do bólu. Samotność wyziera z każdego opisu o nim, z każdej kolejnej kartki i aż boli.
Mimo tej samotności to pogodna opowieść. Autor, Maciej Hen snuje swoją opowieść w sposób nie tylko inteligentny, wartki, ale i humorystyczny. Tak, o starzeniu się, ludzkiej samotności można pisać z poczuciem humoru.
Nie mylcie tego z groteską. Nie o to chodzi. To po prostu pogodna, choć do bólu prawdziwa opowieść.
To także opowieść o perypetiach bohatera, dp którego pewnego dnia zgłaszają się dwaj tajemniczy adwokaci. Na skutek ich wizyty bohater wikła się w nieprawdopodobną wprost historię ze zdobyciem spadku. Chodzi o ziemskie dobra, ba o ich 17 ha w...Rumunii :)
Oj dzieje się w tej książce, dzieje. Podróż przez Ukrainę do Rumunii jest niesamowita, zadziwiająca. W trakcie zdobywania spadku na jaw wychodzą różne historie z dziejów rodziny Deutscha, ujawniają, się różne gałęzie jego rodu, m.in. żydowskie, niemieckie, chłopskie i szlacheckie.
Oprócz niesamowitej fabuły, doskonałego studium jednostki, poczucia humoru, tym co najbardziej zwraca uwagę jest lekkość pióra. Książkę czyta się doskonale.
Tym co na początku odrobinę może przeszkadzać, a do czego szybko przywykłam, są liczne długie dygresje. Bardzo szybko je zaakceptowałam, nawet polubiłam.
Deutsch dla średnio zaawansowanych to bardzo dobra, pouczająca, relaksująca, ale i zmuszająca do myślenia powieść. Jej lektura jest doskonałym wypełnieniem kilku godzin czasu wolnego. Taki miks książki obyczajowej, z opowieścią drogi i powieścią genealogiczną z dodatkiem sporej ilości kulturowych wstawek.
Bardzo żałuję, że Hen tak rzadko publikuje. Od jego ostatniej książki Solfatara (której akcja rozgrywa się w XVII wieku) minęły 4 lata. Życzyłabym sobie więcej Macieja Hena, więcej jego książek. Gorąco zachęcam was do lektury.
wtorek, 29 października 2019
Świętujemy! Roślinne przepisy na uroczystości i święta - Alicja Rokicka
Wydawnictwo Marginesy, Moja ocena 5,5/6
Jedzenie zbliża ludzi, jest jedną z większych przyjemności w życiu. Ale czy zawsze musimy jeść mięso? Czy nie warto poszukać innych smaków, spróbować czegoś nowego?
Chociaż mięso to jeden z podstawowych składników polskiej kuchni, wcale nie jest niezastąpione.
Wegański stół jest tak samo bogaty, różnorodny i uginający się od pyszności jak ten tradycyjny. I ta książka oraz zawarte w niej przepisy najlepiej to udowadniają.
W najnowszej książce Alicji Rokickiej, autorki świetnego bloga wegannerd, każdy znajdzie coś dla siebie. Gwarantuję to wam.
Ta książka to kompozycja ponad 100 wspaniałych i stuprocentowo roślinnych, wegańskich przepisów na śniadania, obiadki i podwieczorki, zupy, drugie dania i desery, potrawy codzienne i świąteczne. Wybór jest ogromny.
Książka dotarła do mnie w miniony piątek i z zachwytem po jej lekturze, wypróbowałam już 3 przepisy - boczniaki po kaszubsku, kapustę pieczoną z gruszkami i pasztet ziemniaczano warzywny. Kolejne przepisy czekają na wypróbowanie. Wiem, że się na nich nie zawiodę.
Blog wegannerd śledzę od jakiegoś czasu. Korzystałam już z wielu przepisów zawartych na tej stronie. Tym bardziej cieszy mnie wydanie nowej książki autorki bloga.
Świętujemy... to nie tylko doskonałe przepisy, ale także apetyczne, mistrzowskie zdjęcia. Alicja Rokicka, z wykształcenia graficzka, stanęła na wysokości zadania. Książka kusi, zachęca, sprawia, iż w trakcie jej lektury, oglądania robimy się niesamowicie głodni.
Mówi się, że w Polsce tradycja jest bardzo ważna. I owszem. Ale czasami warto zastąpić tradycyjne, ciężkie, mięsne potrawy czymś zdrowszym, lżejszym, innym. Warto spróbować czegoś nowego. Nasza tradycja, kultura nie ucierpią, jeżeli potrawy mięsne zastąpimy wegańskimi. Wręcz przeciwnie, wiele zyska. O względach humanitarnych nie wspomnę.
Gorąco polecam tę niesamowitą, przeapetyczną skarbnicę przepisów wegańskich.
Jedzenie zbliża ludzi, jest jedną z większych przyjemności w życiu. Ale czy zawsze musimy jeść mięso? Czy nie warto poszukać innych smaków, spróbować czegoś nowego?
Chociaż mięso to jeden z podstawowych składników polskiej kuchni, wcale nie jest niezastąpione.
Wegański stół jest tak samo bogaty, różnorodny i uginający się od pyszności jak ten tradycyjny. I ta książka oraz zawarte w niej przepisy najlepiej to udowadniają.
W najnowszej książce Alicji Rokickiej, autorki świetnego bloga wegannerd, każdy znajdzie coś dla siebie. Gwarantuję to wam.
Ta książka to kompozycja ponad 100 wspaniałych i stuprocentowo roślinnych, wegańskich przepisów na śniadania, obiadki i podwieczorki, zupy, drugie dania i desery, potrawy codzienne i świąteczne. Wybór jest ogromny.
Książka dotarła do mnie w miniony piątek i z zachwytem po jej lekturze, wypróbowałam już 3 przepisy - boczniaki po kaszubsku, kapustę pieczoną z gruszkami i pasztet ziemniaczano warzywny. Kolejne przepisy czekają na wypróbowanie. Wiem, że się na nich nie zawiodę.
Blog wegannerd śledzę od jakiegoś czasu. Korzystałam już z wielu przepisów zawartych na tej stronie. Tym bardziej cieszy mnie wydanie nowej książki autorki bloga.
Świętujemy... to nie tylko doskonałe przepisy, ale także apetyczne, mistrzowskie zdjęcia. Alicja Rokicka, z wykształcenia graficzka, stanęła na wysokości zadania. Książka kusi, zachęca, sprawia, iż w trakcie jej lektury, oglądania robimy się niesamowicie głodni.
Mówi się, że w Polsce tradycja jest bardzo ważna. I owszem. Ale czasami warto zastąpić tradycyjne, ciężkie, mięsne potrawy czymś zdrowszym, lżejszym, innym. Warto spróbować czegoś nowego. Nasza tradycja, kultura nie ucierpią, jeżeli potrawy mięsne zastąpimy wegańskimi. Wręcz przeciwnie, wiele zyska. O względach humanitarnych nie wspomnę.
Gorąco polecam tę niesamowitą, przeapetyczną skarbnicę przepisów wegańskich.
poniedziałek, 28 października 2019
Historia porządnej rodziny - Rosa Ventrella
Wydawnictwo Sonia Draga, Moja ocena 5,5/6
Kawał doskonalej, włoskiej prozy, choć początki lektury wcale tego nie zapowiadają.
Włochy, lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku.Miejscem akcji jest Bari, średniej wielkości miasto w południowych Włoszech, położone nad Adriatykiem. Miasto ze wszech miar specyficzne tak, jak i całe południe Italii.
Labirynt ulic, krzyki dzieci, zapach i widok suszącej się w poprzek ulicy pościeli, krzyki mieszkańców, woń włoskich potraw, walające się śmieci, często obskurne domy oraz wszechobecna przemoc, także domowa. To rzeczywistość Bari i dzielnicy miasta, w której rozgrywa się akcja książki, dzielnicy rządzącej się swoimi prawami.
Maria wychowuje się tam wraz dwójką starszych braci, Giuseppem i Vincenzem. Jest dziewczynką o drobnej budowie ciała i ciemnej karnacji oraz bardzo nieregularnych rysach twarzy i wyjątkowo niepokornym, krnąbrnym charakterze. Dzieciństwo Marii nie jest łatwe, ma jednak swój niezaprzeczalny urok. Osładza je przyjaźń z Michele, równie jak ona trudnym, pochodzącym z oznaczonej wyjątkowo złą sławą rodziny.
Losy tej dwójki, ich najbliższych to szkielet, na bazie którego Ventrella opowiada cudowną, magiczną, pełną smaków, aromatów, słońca, ale i momentów trudnych opowieść o południu Włoch, o miejscu będącym kwintesencją kraju blisko 40 lat temu.
Czujemy wady i zalety miasta, aromaty włoskiego życia, powiewy bryzy znad Adriatyku, kwintesencję tamtejszego życia. Lektura tej książki to magiczna wyprawa do włoskiej Apulii, spacer uliczkami starego Bari, przysiądnięcie na moment we włoskiej trattorii, wizyta we włoskim domu. Autorka pisze wyjątkowo plastycznie, wręcz magicznie, snuje swoją opowieść krok po kroku zabierając nas w cudowną podróż.
Poprzez tę wyprawę autorka ukazuje nam coś więcej. Co? Sami się o tym przekonacie w trakcie lektury, do czego gorąco zachęcam.
Wszystko ok, ale to zakończenie...nie zgadzam się na nie, wyjątkowo mi ono nie pasuje, smuci mnie i pozostawia pewność, że nie tak się wszystko powinno zakończyć. Polecam. Doskonała lektura.
Kawał doskonalej, włoskiej prozy, choć początki lektury wcale tego nie zapowiadają.
Włochy, lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku.Miejscem akcji jest Bari, średniej wielkości miasto w południowych Włoszech, położone nad Adriatykiem. Miasto ze wszech miar specyficzne tak, jak i całe południe Italii.
Labirynt ulic, krzyki dzieci, zapach i widok suszącej się w poprzek ulicy pościeli, krzyki mieszkańców, woń włoskich potraw, walające się śmieci, często obskurne domy oraz wszechobecna przemoc, także domowa. To rzeczywistość Bari i dzielnicy miasta, w której rozgrywa się akcja książki, dzielnicy rządzącej się swoimi prawami.
Maria wychowuje się tam wraz dwójką starszych braci, Giuseppem i Vincenzem. Jest dziewczynką o drobnej budowie ciała i ciemnej karnacji oraz bardzo nieregularnych rysach twarzy i wyjątkowo niepokornym, krnąbrnym charakterze. Dzieciństwo Marii nie jest łatwe, ma jednak swój niezaprzeczalny urok. Osładza je przyjaźń z Michele, równie jak ona trudnym, pochodzącym z oznaczonej wyjątkowo złą sławą rodziny.
Losy tej dwójki, ich najbliższych to szkielet, na bazie którego Ventrella opowiada cudowną, magiczną, pełną smaków, aromatów, słońca, ale i momentów trudnych opowieść o południu Włoch, o miejscu będącym kwintesencją kraju blisko 40 lat temu.
Czujemy wady i zalety miasta, aromaty włoskiego życia, powiewy bryzy znad Adriatyku, kwintesencję tamtejszego życia. Lektura tej książki to magiczna wyprawa do włoskiej Apulii, spacer uliczkami starego Bari, przysiądnięcie na moment we włoskiej trattorii, wizyta we włoskim domu. Autorka pisze wyjątkowo plastycznie, wręcz magicznie, snuje swoją opowieść krok po kroku zabierając nas w cudowną podróż.
Poprzez tę wyprawę autorka ukazuje nam coś więcej. Co? Sami się o tym przekonacie w trakcie lektury, do czego gorąco zachęcam.
Wszystko ok, ale to zakończenie...nie zgadzam się na nie, wyjątkowo mi ono nie pasuje, smuci mnie i pozostawia pewność, że nie tak się wszystko powinno zakończyć. Polecam. Doskonała lektura.
piątek, 25 października 2019
Zimowe nawiedzenie - Dan Simmons
Wydawnictwo Zysk i S-ka, Moja ocena 3-/6
Umiarkowanie przerażająca opowieść o duchach, strachu i samotności w scenerii znanego z horroru Letnia noc miasteczka Elm Have. Letnia noc była świetna. Liczyłam na powtórkę w przypadku Zimowego nawiedzenia. Niestety, ale rozczarowanie.
Książka nie dość, że nie przeraża to do tego jest naszpikowana zbędnymi wstawkami, co czyn i ją bezsensowną, nudną, a momentami nawet śmieszną.
Podam pierwszy z brzegu przykład. W książce pojawia się
Dale Stewart, starzejący się, mający za sobą przeszłość, obecnie będący na poważnym życiowym zakręcie, załamany naukowiec. Zajmuje się on staroangielskim. Nie wiem, czy Simmons chciał jakoś uprawdopodobnić tę postać, czy osiągnąć inny cel...w każdym bądź razie przybliżanie postaci Stewarta polega na wklejenie w tekst książki kilkunastu analiz tekstów staroangielskich. Niepotrzebny, nudny zabieg, który absolutnie nic nie wnosi do fabuły.
Takich elementów jest w książce kilka. Nie będę wszystkich wymieniać. Być może komuś z was one po prostu nie będą przeszkadzać, może ich w ogóle nie zauważycie.
Wspomniałam na początku, iż książka jest umiarkowanie przerażająca. Chciałam was przeprosić. Określenie umiarkowanie jest wielkim niedopowiedzeniem. Książka nie przeraża w ogóle. Rozumiem, gdyby Zimowe nawiedzenie było pisane 100-150 lat temu. Ok. Takie opowieści, takie elementy grozy byłyby uzasadnione. Niestety, ale od dzieła stworzonego w XXI wieku oczekuję czegoś innego, lepszych duchów, większych tajemnic, porządnych elementów grozy, a nie czegoś co nie tylko nie przeraża, ale wręcz śmieszy, jest nudne, staromodne, momentami groteskowe. Nawet przez najmniejszy, mikroskopijny moment nie bałam się, nie odczułam grozy, nawet najmniejszego napięcia. Nic, zero, null. Tragedia w przypadku horroru, albo raczej książki udającej, iż horrorem jest.
Poza tym przeskoki z jednej osoby narratora do drugiej, słabo od siebie odseparowane, zlewające się w jedno, sprawiające kłopot w czytaniu.
Książka nie przeraża, nudzi, jest nieudana i bardzo daleko jej do Letniej nocy. Zawiodłam się na tej lekturze i to bardzo. Jedyny plus to ciekawa okładka, za którą daje wyższą ocenę niż powinnam. Poza tym książka ma same minusy. Niestety :(. Zdecydowanie odradzam.
Umiarkowanie przerażająca opowieść o duchach, strachu i samotności w scenerii znanego z horroru Letnia noc miasteczka Elm Have. Letnia noc była świetna. Liczyłam na powtórkę w przypadku Zimowego nawiedzenia. Niestety, ale rozczarowanie.
Książka nie dość, że nie przeraża to do tego jest naszpikowana zbędnymi wstawkami, co czyn i ją bezsensowną, nudną, a momentami nawet śmieszną.
Podam pierwszy z brzegu przykład. W książce pojawia się
Dale Stewart, starzejący się, mający za sobą przeszłość, obecnie będący na poważnym życiowym zakręcie, załamany naukowiec. Zajmuje się on staroangielskim. Nie wiem, czy Simmons chciał jakoś uprawdopodobnić tę postać, czy osiągnąć inny cel...w każdym bądź razie przybliżanie postaci Stewarta polega na wklejenie w tekst książki kilkunastu analiz tekstów staroangielskich. Niepotrzebny, nudny zabieg, który absolutnie nic nie wnosi do fabuły.
Takich elementów jest w książce kilka. Nie będę wszystkich wymieniać. Być może komuś z was one po prostu nie będą przeszkadzać, może ich w ogóle nie zauważycie.
Wspomniałam na początku, iż książka jest umiarkowanie przerażająca. Chciałam was przeprosić. Określenie umiarkowanie jest wielkim niedopowiedzeniem. Książka nie przeraża w ogóle. Rozumiem, gdyby Zimowe nawiedzenie było pisane 100-150 lat temu. Ok. Takie opowieści, takie elementy grozy byłyby uzasadnione. Niestety, ale od dzieła stworzonego w XXI wieku oczekuję czegoś innego, lepszych duchów, większych tajemnic, porządnych elementów grozy, a nie czegoś co nie tylko nie przeraża, ale wręcz śmieszy, jest nudne, staromodne, momentami groteskowe. Nawet przez najmniejszy, mikroskopijny moment nie bałam się, nie odczułam grozy, nawet najmniejszego napięcia. Nic, zero, null. Tragedia w przypadku horroru, albo raczej książki udającej, iż horrorem jest.
Poza tym przeskoki z jednej osoby narratora do drugiej, słabo od siebie odseparowane, zlewające się w jedno, sprawiające kłopot w czytaniu.
Książka nie przeraża, nudzi, jest nieudana i bardzo daleko jej do Letniej nocy. Zawiodłam się na tej lekturze i to bardzo. Jedyny plus to ciekawa okładka, za którą daje wyższą ocenę niż powinnam. Poza tym książka ma same minusy. Niestety :(. Zdecydowanie odradzam.
środa, 23 października 2019
Cudze grzechy - Daria Orlicz
Wydawnictwo Harper Collins, Moja ocena 4,5/6
Cudze grzechy to IV tom Straconych Dusz. Jednak spokojnie. Ja poprzednich części nie czytałam, a bez problemu odnalazłam się w fabule i klimacie Cudzych grzechów.
Książka ta to niezły miks kryminału (mrocznego) z powieścią obyczajową.
Mamy trzy, dobrze poprowadzone wątki, nie najgorsze dochodzenie oraz doskonale nakreślone tło psychologiczno-obyczajowe.
Historia zaginięcia ciężarnej kobiety, prowadzonego w związku z tym śledztwa, opowieść o świecie nocnych klubów, narkotyków i wielu innych spraw z półświatka opowiedziane są umiejętnie, część przedstawiona w retrospekcjach. Całość zręcznie ze sobą połączona.
Doskonale nakreśleni bohaterowie z wadami i zaletami, smutkami i radościami, po przejściach co jest dobrze oddane w książce.
Część z nich jest uwikłana w największy koszmar ich życia. A beztroskie, wyczekiwane wakacje szybko stają się niewyobrażalnym horrorem.
W książce bardzo dużo się dzieje. Do plusów należy zaliczyć fakt, iż wszystkie wątki autorka zręcznie prowadzi. Nic jej się nie gubi, nic nie umyka, ale też niewiele zostaje wyjaśnione. Tzn. jest pewne rozwiązanie zagadki, ale brak typowego zakończenia, wyjaśnienia pewnych spraw do końca. Daje to możliwość, ba wręcz konieczność napisania tomu 5., po który z pewnością sięgnę.
Książka mnie zaintrygowała, sposób pisania Orlicz przypadł do gustu, bohaterów polubiłam i miło spędziłam czas czytając Cudze grzechy.
Nie jest to powieść wybitna, ale też nie taki był jej cel. To dobra lektura na kilka godzin, dobre czytadło, umilacz długich jesienno-zimowych wieczorów. Całość czyta się szybko, z zainteresowaniem choć nie ukrywam, początek był ciężki. Trudno było mi złapać wspólną falę z książką, trudno było się w nią wczytać. Nić porozumienia nawiązała się między nami mniej więcej po 20 stronach. I dalej już było z górki. Kilka mile spędzonych godzin.
Cudze grzechy to IV tom Straconych Dusz. Jednak spokojnie. Ja poprzednich części nie czytałam, a bez problemu odnalazłam się w fabule i klimacie Cudzych grzechów.
Książka ta to niezły miks kryminału (mrocznego) z powieścią obyczajową.
Mamy trzy, dobrze poprowadzone wątki, nie najgorsze dochodzenie oraz doskonale nakreślone tło psychologiczno-obyczajowe.
Historia zaginięcia ciężarnej kobiety, prowadzonego w związku z tym śledztwa, opowieść o świecie nocnych klubów, narkotyków i wielu innych spraw z półświatka opowiedziane są umiejętnie, część przedstawiona w retrospekcjach. Całość zręcznie ze sobą połączona.
Doskonale nakreśleni bohaterowie z wadami i zaletami, smutkami i radościami, po przejściach co jest dobrze oddane w książce.
Część z nich jest uwikłana w największy koszmar ich życia. A beztroskie, wyczekiwane wakacje szybko stają się niewyobrażalnym horrorem.
W książce bardzo dużo się dzieje. Do plusów należy zaliczyć fakt, iż wszystkie wątki autorka zręcznie prowadzi. Nic jej się nie gubi, nic nie umyka, ale też niewiele zostaje wyjaśnione. Tzn. jest pewne rozwiązanie zagadki, ale brak typowego zakończenia, wyjaśnienia pewnych spraw do końca. Daje to możliwość, ba wręcz konieczność napisania tomu 5., po który z pewnością sięgnę.
Książka mnie zaintrygowała, sposób pisania Orlicz przypadł do gustu, bohaterów polubiłam i miło spędziłam czas czytając Cudze grzechy.
Nie jest to powieść wybitna, ale też nie taki był jej cel. To dobra lektura na kilka godzin, dobre czytadło, umilacz długich jesienno-zimowych wieczorów. Całość czyta się szybko, z zainteresowaniem choć nie ukrywam, początek był ciężki. Trudno było mi złapać wspólną falę z książką, trudno było się w nią wczytać. Nić porozumienia nawiązała się między nami mniej więcej po 20 stronach. I dalej już było z górki. Kilka mile spędzonych godzin.
wtorek, 22 października 2019
Miasto dziewcząt - Elizabeth Gilbert
Wydawnictwo Rebis, Moja ocena 5,5/6
Dobra, momentami bardzo dobra opowieść o kobietach, ukazanie kobiecej rzeczywistości, skomplikowanego, kobiecego wnętrza.
Lata 40. XX wieku. Bohaterką jest mieszkająca na prowincji 19-letnia Vivian Morris, relegowana ze szkoły za oblanie wszystkich przedmiotów. Rodzice są zrozpaczeni. Nie wiedzą, jak maja z córką postępować. Decydują się na przeniesienie jej do Nowego Jorku. Ma to być dla Vivian kara. Jak się jednak szybko okaże, kara staje się nagrodą. Miasto w przeciwieństwie do prowincjonalnej mieściny, w której dziewczyna dotąd mieszkała, tętni życiem, jest jak musujący, wzburzony szampan. Trudno żeby prowincjonalna młoda kobieta nie zachwyciła się ówczesnym Nowym Jorkiem.
Vivian trafia pod opiekę ciotki, osoby obracającej się w kręgach teatralnych. Młoda kobieta odkrywa wszystko co miasto ma jej do zaoferowania, a ma wiele, bardzo wiele.
Vivian korzysta z życia. Jednak popełnia błąd, w wyniku którego wybucha wielki skandal, cały jej nowy świat staje na głowie, ale choć nie od razu pojmie w pełni, co się stało, to jednak dzięki temu doświadczeniu zrozumie, czego pragnie i jak to osiągnąć.
Giblert napisała świetną, emanująca życiem, energią, ale i głębszymi myślami książkę. Czyta się ją doskonale. Opowieść ta jest wielowarstwowa. Gdy odkrywamy losy Vivian wydaje nam się, iż to wszystko co autorka chce nam przekazać. Nic bardziej mylnego.
Giblert prezentując losy młodej kobiety wplecione w Amerykę, energię Nowego Jorku lat 40. XX wieku, a więc okres II wojny światowej, prezentuje nam dużo, dużo więcej. Gwarantuję, iż będziecie mile zaskoczeni i zdziwieni.
To opowieść o życiu, radości z nim związanej, o tym co w nim najważniejsze i co tak naprawdę się liczy.
Książka ma wyjątkową formę listu, z którego dowiadujemy się wiele o Vivian, o tym, jak żyła, czy lubiła swoje wyjątkowe i inne życie, czy cokolwiek, teraz po latach zrobiłaby inaczej.
Całość opowiedziana pięknym językiem i w wyjątkowy sposób. Trudno się nie zachwycić wspaniale przedstawionymi postaciami, genialnie odmalowanym środowiskiem Nowego Jorku, plastycznymi opisami.
Najnowsza książka Elizabeth Gilbert, autorki bestsellerowego Jedz, módl się, kochaj jest po prostu świetna, mądra, ciekawa, zabawna. Polecam.
Dobra, momentami bardzo dobra opowieść o kobietach, ukazanie kobiecej rzeczywistości, skomplikowanego, kobiecego wnętrza.
Lata 40. XX wieku. Bohaterką jest mieszkająca na prowincji 19-letnia Vivian Morris, relegowana ze szkoły za oblanie wszystkich przedmiotów. Rodzice są zrozpaczeni. Nie wiedzą, jak maja z córką postępować. Decydują się na przeniesienie jej do Nowego Jorku. Ma to być dla Vivian kara. Jak się jednak szybko okaże, kara staje się nagrodą. Miasto w przeciwieństwie do prowincjonalnej mieściny, w której dziewczyna dotąd mieszkała, tętni życiem, jest jak musujący, wzburzony szampan. Trudno żeby prowincjonalna młoda kobieta nie zachwyciła się ówczesnym Nowym Jorkiem.
Vivian trafia pod opiekę ciotki, osoby obracającej się w kręgach teatralnych. Młoda kobieta odkrywa wszystko co miasto ma jej do zaoferowania, a ma wiele, bardzo wiele.
Vivian korzysta z życia. Jednak popełnia błąd, w wyniku którego wybucha wielki skandal, cały jej nowy świat staje na głowie, ale choć nie od razu pojmie w pełni, co się stało, to jednak dzięki temu doświadczeniu zrozumie, czego pragnie i jak to osiągnąć.
Giblert napisała świetną, emanująca życiem, energią, ale i głębszymi myślami książkę. Czyta się ją doskonale. Opowieść ta jest wielowarstwowa. Gdy odkrywamy losy Vivian wydaje nam się, iż to wszystko co autorka chce nam przekazać. Nic bardziej mylnego.
Giblert prezentując losy młodej kobiety wplecione w Amerykę, energię Nowego Jorku lat 40. XX wieku, a więc okres II wojny światowej, prezentuje nam dużo, dużo więcej. Gwarantuję, iż będziecie mile zaskoczeni i zdziwieni.
To opowieść o życiu, radości z nim związanej, o tym co w nim najważniejsze i co tak naprawdę się liczy.
Książka ma wyjątkową formę listu, z którego dowiadujemy się wiele o Vivian, o tym, jak żyła, czy lubiła swoje wyjątkowe i inne życie, czy cokolwiek, teraz po latach zrobiłaby inaczej.
Całość opowiedziana pięknym językiem i w wyjątkowy sposób. Trudno się nie zachwycić wspaniale przedstawionymi postaciami, genialnie odmalowanym środowiskiem Nowego Jorku, plastycznymi opisami.
Najnowsza książka Elizabeth Gilbert, autorki bestsellerowego Jedz, módl się, kochaj jest po prostu świetna, mądra, ciekawa, zabawna. Polecam.
sobota, 19 października 2019
Michał Anioł - Dmitrij Mereżkowski
Wydawnictwo MG, Moja ocena 4,5/6
Michał Anioł, jeden z trzech wielkich twórców włoskiego renesansu. Artysta, który pracował zarówno dla możnych ówczesnego świata, jak Medyceusze, jak i dla siedmiu papieży. Człowiek ze wszech miar niezwykły, co w swojej książce zręcznie pokazał Mereżkowski.
Autor skupia się w swej opowieści na okresie, kiedy Michał Anioł dostał zlecenie od papieża Juliusza II na wykonanie malowideł w Kaplicy Sykstyńskiej. W książce czytamy o tym, jak powstawały freski w Kaplicy, jak podchodził do nich ich twórca, jak bardzo nie chciał się podjąć ich wykonania. Na szczęście papież, ich zleceniodawca był nieustępliwy. Perypetie z tym związane, wydarzenia, dialogi pomiędzy obiema stronami. Wszystko osadzone w kwintesencji ówczesnej Italii.
Ta niezbyt gruba, licząca niespełna 130 stron książka to miks nieźle napisanej, ciekawej powieści z mocnym wątkiem biograficznym.
Całość zręcznie i dobrze połączona w udanych proporcjach. Czyta się szybko ze sporym zainteresowaniem.
To lektura obowiązkowa dla miłośników Italii, włoskiego renesansu, dzieł i życia Michała Anioła oraz sztuki tak po prostu.
To także opowieść o tym, jakich wahań, rozterek doznawał artysta i jak wielką władzę i siłę mieli ówcześni papieże i jak ostro, bezpardonowo potrafili egzekwować swoją wolę.
Mereżkowski jest także autorem książki Leonardo da Vinci. Zmartwychwstanie bogów. Opisał w niej życie Leonarda. Chętnie po nią sięgnę.
Odnośnie Michała Anioła chciałabym was uczulić na jedno. Mereżkowski zmarł w 1941 roku. Książka powstała wiele lat wcześniej. Wtedy zarówno pisano inaczej, jak i był zdecydowanie mniejszy dostęp do wiedzy na temat artysty, mniej było o nim wiadomo, mniej było materiałów. Siłą rzeczy książka stylem i jakością odrobinę odbiega od tych współczesnych. Jednak absolutnie mi to nie przeszkadzało w lekturze.
Jeżeli lubicie powieści biograficzne, Michała Anioła, włoski renesans sięgnijcie po tę pozycję.
Michał Anioł, jeden z trzech wielkich twórców włoskiego renesansu. Artysta, który pracował zarówno dla możnych ówczesnego świata, jak Medyceusze, jak i dla siedmiu papieży. Człowiek ze wszech miar niezwykły, co w swojej książce zręcznie pokazał Mereżkowski.
Autor skupia się w swej opowieści na okresie, kiedy Michał Anioł dostał zlecenie od papieża Juliusza II na wykonanie malowideł w Kaplicy Sykstyńskiej. W książce czytamy o tym, jak powstawały freski w Kaplicy, jak podchodził do nich ich twórca, jak bardzo nie chciał się podjąć ich wykonania. Na szczęście papież, ich zleceniodawca był nieustępliwy. Perypetie z tym związane, wydarzenia, dialogi pomiędzy obiema stronami. Wszystko osadzone w kwintesencji ówczesnej Italii.
Ta niezbyt gruba, licząca niespełna 130 stron książka to miks nieźle napisanej, ciekawej powieści z mocnym wątkiem biograficznym.
Całość zręcznie i dobrze połączona w udanych proporcjach. Czyta się szybko ze sporym zainteresowaniem.
To lektura obowiązkowa dla miłośników Italii, włoskiego renesansu, dzieł i życia Michała Anioła oraz sztuki tak po prostu.
To także opowieść o tym, jakich wahań, rozterek doznawał artysta i jak wielką władzę i siłę mieli ówcześni papieże i jak ostro, bezpardonowo potrafili egzekwować swoją wolę.
Mereżkowski jest także autorem książki Leonardo da Vinci. Zmartwychwstanie bogów. Opisał w niej życie Leonarda. Chętnie po nią sięgnę.
Odnośnie Michała Anioła chciałabym was uczulić na jedno. Mereżkowski zmarł w 1941 roku. Książka powstała wiele lat wcześniej. Wtedy zarówno pisano inaczej, jak i był zdecydowanie mniejszy dostęp do wiedzy na temat artysty, mniej było o nim wiadomo, mniej było materiałów. Siłą rzeczy książka stylem i jakością odrobinę odbiega od tych współczesnych. Jednak absolutnie mi to nie przeszkadzało w lekturze.
Jeżeli lubicie powieści biograficzne, Michała Anioła, włoski renesans sięgnijcie po tę pozycję.
czwartek, 17 października 2019
Medyceusze. Rodzina u władzy - Matteo Strukul
Wydawnictwo Sonia Draga, Moja ocena 5/6
Akcja książki rozpoczyna się we Florencji w 1429 roku. Umiera twórca potęgi Medyceuszy, Giovanni de’Medici.
Był on jednym z najbardziej znanych włoskich kondotierów (czyli dowódcą oddziałów wojsk najemnych w służbie miast) czasów renesansu. Był także handlarzem i bankierem. Zapoczątkował on potęgę finansową i polityczną rodu. W 1397 roku stworzył rodzinny dom bankowy. Pozostawił po sobie ogromny majątek, który odziedziczyli i powiększyli jego dwaj synowie – Cosimo i Lorenzo.
Synowie przejmują po ojcu nie tylko majątek, ale także zobowiązania i wieloletnie waśnie. Medyceusze od dawna buli skłóceni z innymi możnymi rodami Florencji, Albizzich i Strozzich, którzy nie zamierzają oddać Medyceuszom władzy. Walka trwa w najlepsze. We Florencji aż wrze. W takim momencie rozpoczyna się fabuła książki. Od razu zostajemy wciągnięci w wir akcji.
Konflikt między rodami potęguje kwestia budowy monumentalnej kopuły katedry Santa Maria del Fiore, którą nadzoruje genialny Filippo Brunelleschi. Dyskusje, waśnie na ten temat, kolejne projekty, przepychanie własnych projektantów. To wszystko sprawia, iż w mieście jest jak w gotującym się kotle tuż przed wykipieniem dania.
Intrygom, spiskom, waśniom, walkom, nawet mordom nie ma w tej książce końca.
Rodzina Albizzich usiłowała m.in. zamordować Kosmę, a gdy to się nie udało, zdołała doprowadzić do jego uwięzienia w 1433 roku. Więzienie to zostało zamienione na wygnanie i konfiskatę majątku.
To tylko jedna z intryg, które mają miejsce w tej książce. Jest ich tyle, że włosy jeżą się na głowie. Życie w tamtych czasach, we Florencji było niebezpieczne, skomplikowane i nikt nie był pewien, czy następnego dnia będzie dalej na tym ziemskim padole.
Całość opowieści osadzona jest w czasach i miejscu, które od dawna mnie fascynują. Włoski renesans, sama Florencja, historia tego miasta zostały umiejętnie wplecione w intrygującą i bez mała sensacyjną fabułę.
Wykorzystując szkielet będący autentycznymi wydarzeniami, autor stworzył ciekawą, dobrze napisaną powieść, którą czyta się dobrze i szybko.
Opisy ówczesnego miasta, wstawki dotyczące życia możnych rodów, tego, jak tworzono potęgę Medyceuszy, jak powstawała słynna obecnie na cały świat kopuła Katedry, opisy renesansowych cudów architektury, życia dodają smaczku tej pełnej tempa i intryg opowieści.
Książkę polecam miłośnikom thrillerów historycznych, powieści z dobrze nakreślonym tłem historycznym i fanom Medyceuszy oraz włoskiego renesansu.
Akcja książki rozpoczyna się we Florencji w 1429 roku. Umiera twórca potęgi Medyceuszy, Giovanni de’Medici.
Był on jednym z najbardziej znanych włoskich kondotierów (czyli dowódcą oddziałów wojsk najemnych w służbie miast) czasów renesansu. Był także handlarzem i bankierem. Zapoczątkował on potęgę finansową i polityczną rodu. W 1397 roku stworzył rodzinny dom bankowy. Pozostawił po sobie ogromny majątek, który odziedziczyli i powiększyli jego dwaj synowie – Cosimo i Lorenzo.
Synowie przejmują po ojcu nie tylko majątek, ale także zobowiązania i wieloletnie waśnie. Medyceusze od dawna buli skłóceni z innymi możnymi rodami Florencji, Albizzich i Strozzich, którzy nie zamierzają oddać Medyceuszom władzy. Walka trwa w najlepsze. We Florencji aż wrze. W takim momencie rozpoczyna się fabuła książki. Od razu zostajemy wciągnięci w wir akcji.
Konflikt między rodami potęguje kwestia budowy monumentalnej kopuły katedry Santa Maria del Fiore, którą nadzoruje genialny Filippo Brunelleschi. Dyskusje, waśnie na ten temat, kolejne projekty, przepychanie własnych projektantów. To wszystko sprawia, iż w mieście jest jak w gotującym się kotle tuż przed wykipieniem dania.
Intrygom, spiskom, waśniom, walkom, nawet mordom nie ma w tej książce końca.
Rodzina Albizzich usiłowała m.in. zamordować Kosmę, a gdy to się nie udało, zdołała doprowadzić do jego uwięzienia w 1433 roku. Więzienie to zostało zamienione na wygnanie i konfiskatę majątku.
To tylko jedna z intryg, które mają miejsce w tej książce. Jest ich tyle, że włosy jeżą się na głowie. Życie w tamtych czasach, we Florencji było niebezpieczne, skomplikowane i nikt nie był pewien, czy następnego dnia będzie dalej na tym ziemskim padole.
Całość opowieści osadzona jest w czasach i miejscu, które od dawna mnie fascynują. Włoski renesans, sama Florencja, historia tego miasta zostały umiejętnie wplecione w intrygującą i bez mała sensacyjną fabułę.
Wykorzystując szkielet będący autentycznymi wydarzeniami, autor stworzył ciekawą, dobrze napisaną powieść, którą czyta się dobrze i szybko.
Opisy ówczesnego miasta, wstawki dotyczące życia możnych rodów, tego, jak tworzono potęgę Medyceuszy, jak powstawała słynna obecnie na cały świat kopuła Katedry, opisy renesansowych cudów architektury, życia dodają smaczku tej pełnej tempa i intryg opowieści.
Książkę polecam miłośnikom thrillerów historycznych, powieści z dobrze nakreślonym tłem historycznym i fanom Medyceuszy oraz włoskiego renesansu.
poniedziałek, 14 października 2019
Imperium małych piekieł. Mroczne tajemnice obozu Gross-Rosen - Joanna Lamparska
Wydawnictwo Znak, Moja ocena 5/6
Imperium małych piekieł to poruszająca opowieść o piekle nazistowskich obozów koncentracyjnych. Mogę czytać kolejną książkę o tej tematyce, a i tak każda niezmiennie mnie porusza.
Książka podzielona jest jakby na dwie części, które doskonale się ze sobą łączą. Ale po kolei.
Joanna Lamparska , która od lat pisze książki o II wojnie światowej, za punkt wyjścia bierze Sieniawkę, małą, zapomnianą obecnie miejscowość w województwie dolnośląskim. Podczas II wojny, a szczególnie pod jej koniec miała tam miejsce zadziwiająca aktywność nazistów. Część tych działań, jak np. produkcja elementów do bombowców jest jasna. Część pozostaje tajemnicą.
W tej miejscowości, jak głoszą opowieści miejscowych, znajdują się zatopione korytarze podziemne. Czemu służyła makabryczna pracownia w obozie Sieniawki? Co było w podziemiach, co nadal się znajduje? Co w ogóle działo się w Sieniawce, szczególnie pod koniec wojny? Pozostaje to tajemnicą. To co wiemy jest ułamkiem prawdziwych faktów, szczątkową wiedzą. Niektórzy twierdzą nawet, iż do Sieniawki dotarł uciekający z miejsca kaźni i wynaturzonych eksperymentów w Auschwitz Josef Mengele. Autorka próbuje iść tropem tych pogłosek. Czy udało jej się znaleźć ich potwierdzenie?
Badaczka próbuje wyjaśnić tajemnice tej niewielkiej miejscowości, odkryć jej sekrety. Czy jej się to udaje? Hmmm z różnym skutkiem. Z pewnością dociekliwie bada temat, drąży, pyta, szuka. Cennym i pobudzającym dodatkiem są liczne, często drastyczne zdjęcia np. zdjęcia sekcji, stołów sekcyjnych.
Moim zdaniem lekkim nieporozumieniem jest oczekiwanie, ale i reklamowanie książki, jako tej która przynosi rozwiązanie dotąd nie wyjaśnionych tajemnic.
Jest to owszem dobra pozycja, niezwykle poruszająca, ale traktująca o piekle obozów koncentracyjnych, będąca opisem zdarzeń, faktów, postaci.
Oprócz opisu, umiarkowanie dokładnego, raczej luźnego, Sieniawki, Lamparska opowiada o horrorze np. obozu Gross Rosen. Niektórzy więźniowie w swoich wspomnieniach twierdzili, że Gross-Rosen był jeszcze gorszy niż Auschwitz.
Więcej na ten temat nie napiszę. Bo i co można napisać w temacie opisu tego, co działo się w obozach koncentracyjnych?! Żadne słowa nie oddadzą tych wydarzeń, żadne nie opiszą tego, co czuje się w trakcie lektury.
Za opisy obozowego piekła, za ukłon w kierunku ofiar, za przybliżenie nam tego, jednego z najcięższych obozów, należą się autorce podziękowania i wysoka nota.
Natomiast za śledztwo w sprawie Sieniawki ... no cóż daję ocenę 4,5.
W sumie to dobra, potrzebna, warta przeczytania książka. I szczerze ją polecam. Jednak nie oczekujcie odkrycia wielkich tajemnic. Przyjmijcie ją po prostu, jako kolejny hołd dla ofiar, opis piekła, jakie jedni ludzie zgotowali drugim. Takich książek nigdy za dużo.
Imperium małych piekieł to poruszająca opowieść o piekle nazistowskich obozów koncentracyjnych. Mogę czytać kolejną książkę o tej tematyce, a i tak każda niezmiennie mnie porusza.
Książka podzielona jest jakby na dwie części, które doskonale się ze sobą łączą. Ale po kolei.
Joanna Lamparska , która od lat pisze książki o II wojnie światowej, za punkt wyjścia bierze Sieniawkę, małą, zapomnianą obecnie miejscowość w województwie dolnośląskim. Podczas II wojny, a szczególnie pod jej koniec miała tam miejsce zadziwiająca aktywność nazistów. Część tych działań, jak np. produkcja elementów do bombowców jest jasna. Część pozostaje tajemnicą.
W tej miejscowości, jak głoszą opowieści miejscowych, znajdują się zatopione korytarze podziemne. Czemu służyła makabryczna pracownia w obozie Sieniawki? Co było w podziemiach, co nadal się znajduje? Co w ogóle działo się w Sieniawce, szczególnie pod koniec wojny? Pozostaje to tajemnicą. To co wiemy jest ułamkiem prawdziwych faktów, szczątkową wiedzą. Niektórzy twierdzą nawet, iż do Sieniawki dotarł uciekający z miejsca kaźni i wynaturzonych eksperymentów w Auschwitz Josef Mengele. Autorka próbuje iść tropem tych pogłosek. Czy udało jej się znaleźć ich potwierdzenie?
Badaczka próbuje wyjaśnić tajemnice tej niewielkiej miejscowości, odkryć jej sekrety. Czy jej się to udaje? Hmmm z różnym skutkiem. Z pewnością dociekliwie bada temat, drąży, pyta, szuka. Cennym i pobudzającym dodatkiem są liczne, często drastyczne zdjęcia np. zdjęcia sekcji, stołów sekcyjnych.
Moim zdaniem lekkim nieporozumieniem jest oczekiwanie, ale i reklamowanie książki, jako tej która przynosi rozwiązanie dotąd nie wyjaśnionych tajemnic.
Jest to owszem dobra pozycja, niezwykle poruszająca, ale traktująca o piekle obozów koncentracyjnych, będąca opisem zdarzeń, faktów, postaci.
Oprócz opisu, umiarkowanie dokładnego, raczej luźnego, Sieniawki, Lamparska opowiada o horrorze np. obozu Gross Rosen. Niektórzy więźniowie w swoich wspomnieniach twierdzili, że Gross-Rosen był jeszcze gorszy niż Auschwitz.
Więcej na ten temat nie napiszę. Bo i co można napisać w temacie opisu tego, co działo się w obozach koncentracyjnych?! Żadne słowa nie oddadzą tych wydarzeń, żadne nie opiszą tego, co czuje się w trakcie lektury.
Za opisy obozowego piekła, za ukłon w kierunku ofiar, za przybliżenie nam tego, jednego z najcięższych obozów, należą się autorce podziękowania i wysoka nota.
Natomiast za śledztwo w sprawie Sieniawki ... no cóż daję ocenę 4,5.
W sumie to dobra, potrzebna, warta przeczytania książka. I szczerze ją polecam. Jednak nie oczekujcie odkrycia wielkich tajemnic. Przyjmijcie ją po prostu, jako kolejny hołd dla ofiar, opis piekła, jakie jedni ludzie zgotowali drugim. Takich książek nigdy za dużo.
piątek, 11 października 2019
Kasztanowy ludzik - Soren Sveistrup
Wydawnictwo WAB, Moja ocena 5,5/6
Zgodnie z zapowiedzią wydawcy (co rzadko się zdarza) doskonały, niesamowicie wciągający i trzymający w napięciu thriller.
Akcja rozgrywa się w Kopenhadze. Na tamtejszym placu zabaw odnalezione zostają bestialsko okaleczone zwłoki. To pierwsze z licznych tego typu znalezisko. Młode, zamordowane kobiety są bestialsko okaleczone. Przy ich zwłokach znajdowane są kasztanowe ludziki.Zabójca jest skuteczny, przerażający i przypomina widmo, nie pozostawia po sobie żadnego, nawet najmniejszego śladu.
Dochodzenie podejmuje i prowadzi śledcza Naia Thulin i oddelegowany z Europolu Mark Hess. Zadziwiającym okaże się, iż ślady prowadzą policjantów do Kristine Hartun, córki minister spraw społecznych, która zaginęła przed rokiem.Czy jest możliwym iż porwanie i seryjne zabójstwa coś łączy? Kim jest tajemniczy morderca? By ocalić niewinnych, detektywi muszą połączyć siły i toczyć walkę z czasem.
Jak napisałam na początku, książka niesamowicie trzyma w napięciu i wciąga od pierwszych stron. Autor stworzył mroczną, gęstniejącą z każdym rozdziałem atmosferę.
Nie ukrywam, oczekiwałam czegoś mrocznego, ale nie sądziłam, że książka będzie taka. To taka to oczywiście podkreślenie zalet Kasztanowego ludzika.
Całość, każda wręcz litera przesiąknięte są niezwykle m rocznym klimatem. Pod tym względem jest to typowy, skandynawski kryminał.
Także jeżeli chodzi o głównych bohaterów, zarówno śledczych jak i zabójcę, autor idealnie wpisał się w skandynawskie trendy. Postaci prowadzące dochodzenie są mroczne, każda jest indywidualistą, ma własne metody pracy i za sobą trudy życia, spory bagaż doświadczeń i sporo własnych problemów, z którymi muszą się zmierzyć.
Całość doskonała i zdecydowanie godna polecenia.
Nie wiem, czy książka będzie miała kontynuacje. Mnogość wątków została co prawda doprowadzona do finału, ale zakończenie jest jakby otwarte i daje autorowi szansę na kontynuację. Kolejna część powitałabym z wielką radością.
Gorąco zachęcam was do lektury. Świetna, doskonale napisana i skonstruowana pozycja.
Zgodnie z zapowiedzią wydawcy (co rzadko się zdarza) doskonały, niesamowicie wciągający i trzymający w napięciu thriller.
Akcja rozgrywa się w Kopenhadze. Na tamtejszym placu zabaw odnalezione zostają bestialsko okaleczone zwłoki. To pierwsze z licznych tego typu znalezisko. Młode, zamordowane kobiety są bestialsko okaleczone. Przy ich zwłokach znajdowane są kasztanowe ludziki.Zabójca jest skuteczny, przerażający i przypomina widmo, nie pozostawia po sobie żadnego, nawet najmniejszego śladu.
Dochodzenie podejmuje i prowadzi śledcza Naia Thulin i oddelegowany z Europolu Mark Hess. Zadziwiającym okaże się, iż ślady prowadzą policjantów do Kristine Hartun, córki minister spraw społecznych, która zaginęła przed rokiem.Czy jest możliwym iż porwanie i seryjne zabójstwa coś łączy? Kim jest tajemniczy morderca? By ocalić niewinnych, detektywi muszą połączyć siły i toczyć walkę z czasem.
Jak napisałam na początku, książka niesamowicie trzyma w napięciu i wciąga od pierwszych stron. Autor stworzył mroczną, gęstniejącą z każdym rozdziałem atmosferę.
Nie ukrywam, oczekiwałam czegoś mrocznego, ale nie sądziłam, że książka będzie taka. To taka to oczywiście podkreślenie zalet Kasztanowego ludzika.
Całość, każda wręcz litera przesiąknięte są niezwykle m rocznym klimatem. Pod tym względem jest to typowy, skandynawski kryminał.
Także jeżeli chodzi o głównych bohaterów, zarówno śledczych jak i zabójcę, autor idealnie wpisał się w skandynawskie trendy. Postaci prowadzące dochodzenie są mroczne, każda jest indywidualistą, ma własne metody pracy i za sobą trudy życia, spory bagaż doświadczeń i sporo własnych problemów, z którymi muszą się zmierzyć.
Całość doskonała i zdecydowanie godna polecenia.
Nie wiem, czy książka będzie miała kontynuacje. Mnogość wątków została co prawda doprowadzona do finału, ale zakończenie jest jakby otwarte i daje autorowi szansę na kontynuację. Kolejna część powitałabym z wielką radością.
Gorąco zachęcam was do lektury. Świetna, doskonale napisana i skonstruowana pozycja.
wtorek, 8 października 2019
Nowolipie. Najpiękniejsze lata - Józef Hen
Wydawnictwo Sonia Draga, Moja ocena 6/6
Józef Hen to jeden z najwybitniejszych i najbardziej przeze mnie cenionych polskich pisarzy, reportażystów, scenarzystów. Mam wrażenie, iż to także autor zbyt mało doceniany i popularny.
Urodził się i wychował w kamienicy przy ul. Nowolipie 53 w Warszawie.
Niniejsza książka to zapis wspomnień, przeżyć z okresu dzieciństwa, dorastania, ale nie tylko (o tym za chwilę).
Hen opisuje w niej życie swoje, swoich najbliższych, pracę ojca, który był hydraulikiem, chwile smutku, ale przede wszystkim radości. Robi to w sposób cudowny, porywający.
Jednak tym, co najbardziej mnie urzekło były niezwykle plastyczne opisy życia w przedwojennej Warszawie, w niewielkiej wspólnocie, jaką była kamienica na Nowolipiu, koegzystencję świata żydowskiego i pozostałych mieszkańców przedwojennej stolicy. Cudowne, magiczne, przenoszące w czasie opisy, którym towarzyszą nostalgiczne wtręty, liczne anegdoty, zabawne i mądre komentarze.
Wszystko nakreślone pięknym językiem, jakim od zawsze posługuje się Hen. Czytać taki typ wspomnień, spisany takim językiem, to prawdziwa rozkosz.
Napisałam wcześniej, iż Nowolipie... to nie tylko zapis chwil, okruchów wspomnień z okresu dzieciństwa i dorastania. I tak jest. To także opis wydarzeń z okresu II wojny światowej, pobytu pisarza w ZSRR, gdy autor miał 18 lat i był żołnierzem Armii Czerwonej. Wojna, holokaust, rzeź na Ukrainie, śmierć bliższych i dalszych autora. Niesamowity kontrast obu części książki. Wybuch II wojny światowej wyraźnie dzieli Nowolipie.. na dwie części.
Z części beztroskiej, zabarwionej psikusami, pierwszymi miłościami, śmiechem przenosimy się błyskawicznie i niespodziewanie do części naznaczonej bezsilnością, cierpieniem, bólem i złością. Dramatyczne wydarzenia, dramatyczne losy p[okolenia Józefa Hena i nie tylko.
Wspomnień się nie czyta, je się pochłania i to błyskawicznie niecierpliwie odwracając kolejne karty książki. Wspaniała podróż w czasie, niezwykłe wydarzenia, porywający narrator. Gorąco polecam tę i pozostałe książki Józefa Hena, autora chyba trochę niedocenianego.
Józef Hen to jeden z najwybitniejszych i najbardziej przeze mnie cenionych polskich pisarzy, reportażystów, scenarzystów. Mam wrażenie, iż to także autor zbyt mało doceniany i popularny.
Urodził się i wychował w kamienicy przy ul. Nowolipie 53 w Warszawie.
Niniejsza książka to zapis wspomnień, przeżyć z okresu dzieciństwa, dorastania, ale nie tylko (o tym za chwilę).
Hen opisuje w niej życie swoje, swoich najbliższych, pracę ojca, który był hydraulikiem, chwile smutku, ale przede wszystkim radości. Robi to w sposób cudowny, porywający.
Jednak tym, co najbardziej mnie urzekło były niezwykle plastyczne opisy życia w przedwojennej Warszawie, w niewielkiej wspólnocie, jaką była kamienica na Nowolipiu, koegzystencję świata żydowskiego i pozostałych mieszkańców przedwojennej stolicy. Cudowne, magiczne, przenoszące w czasie opisy, którym towarzyszą nostalgiczne wtręty, liczne anegdoty, zabawne i mądre komentarze.
Wszystko nakreślone pięknym językiem, jakim od zawsze posługuje się Hen. Czytać taki typ wspomnień, spisany takim językiem, to prawdziwa rozkosz.
Napisałam wcześniej, iż Nowolipie... to nie tylko zapis chwil, okruchów wspomnień z okresu dzieciństwa i dorastania. I tak jest. To także opis wydarzeń z okresu II wojny światowej, pobytu pisarza w ZSRR, gdy autor miał 18 lat i był żołnierzem Armii Czerwonej. Wojna, holokaust, rzeź na Ukrainie, śmierć bliższych i dalszych autora. Niesamowity kontrast obu części książki. Wybuch II wojny światowej wyraźnie dzieli Nowolipie.. na dwie części.
Z części beztroskiej, zabarwionej psikusami, pierwszymi miłościami, śmiechem przenosimy się błyskawicznie i niespodziewanie do części naznaczonej bezsilnością, cierpieniem, bólem i złością. Dramatyczne wydarzenia, dramatyczne losy p[okolenia Józefa Hena i nie tylko.
Wspomnień się nie czyta, je się pochłania i to błyskawicznie niecierpliwie odwracając kolejne karty książki. Wspaniała podróż w czasie, niezwykłe wydarzenia, porywający narrator. Gorąco polecam tę i pozostałe książki Józefa Hena, autora chyba trochę niedocenianego.
sobota, 5 października 2019
Zapowiedź...
Z radością informuję, iż w 2020 roku nakładem Wydawnictwa Literackiego ukaże się trzecia część cyklu Silva rerum Kristiny Sabaliauskaitė.
Tym razem jako czytelnicy znajdziemy się na Litwie połowy XVIII wieku.
Był to czas największego dobrobytu i pokoju Wielkiego Księstwa
Litewskiego, niepozbawiony jednak wewnętrznych napięć i zagrożeń.
Głównym bohaterem powieści jest majętny i bardzo pragmatyczny Piotr
Antoni, syn Jana Izydora i Anny Katarzyny Narwojszów. Nad przekładem Silva rerum III pracuje Kamil Pecela.
I i II część wspominam doskonale. Książki były/są świetne, mistrzowsko napisane. Na III część czekam niecierpliwie.
Izabela Korybut-Daszkiewicz, autorka przekładu dwóch pierwszych tomów sagi, została właśnie doceniona za tłumaczenie Silva rerum II. 13 września „Literatura na Świecie” po raz dwudziesty szósty przyznała doroczne nagrody translatorskie.
Jury w składzie: Anna Górecka, Jerzy Jarniewicz (przewodniczący),
Andrzej Kopacki, Kamil Piwowarski, Piotr Sommer, Andrzej Sosnowski,
Marcin Szuster, Anna Wasilewska i Łukasz Żebrowski rozpatrzyło
kandydatury w siedmiu kategoriach. Izabela Korybut-Daszkiewicz otrzymała
nagrodę w kategorii Proza.
Tutaj moja recenzja
Silva rerum ( klik)
Tutaj moja recenzja
Silva rerum ( klik)
piątek, 4 października 2019
Upiorne opowieści po zmroku - Alvin Schwartz
Wydawnictwo Zysk i S-ka, Moja ocena 3-/6
Oczekiwałam (zgodnie z tytułem) upiornych, z dreszczykiem, chwytających za gardło opowieści, krótkich historyjek, czegoś co z chociaż lekkim drżeniem serca przeczyta się przed snem.
Te oczekiwania oraz bardzo ciekawa okładka sprawiły, iż bez wahania sięgnęłam po tę książkę.
Niestety, ale rozczarowałam się.
Opowiadań jest 29. Bazują one w dużej mierze na miejskich legendach, ustnych przekazach od pokoleń krążących pomiędzy grupami ludzi.
Przeczytałam kilka pierwszych zawartych w książce opowieści i muszę przyznać, iż w najmniejszym nawet stopniu mnie one nie przeraziły. Ba, niektóre mnie po prostu rozśmieszyły. Z pozostałymi było tak samo.
Sami przyznacie, iż w przypadku opowiadań grozy, coś takiego nie powinno mieć miejsca.
Zawarte w książce historie są bardziej odpowiednie dla dzieci, młodzieży niż dla dorosłego, wytrawnego czytelnika. 2 opowiadania, a raczej opowiastki ze względu na ich bardzo krótką formę, wywarły na mnie wrażenie infantylnej historyjki rodem z pensji dla młodych panien. Doprawdy nie takie powinny być opowiadania grozy.
Chodzące zwłoki, tańczące kości, szaleńcy z nożami i ucieczki krętymi uliczkami przed śmiercią w wydaniu pensjonarsko-humorystycznym...hmmm mnie taka lektura nie satysfakcjonuje.
Plusem są krótka forma opowiadań i świetne ilustracje, jakimi książka jest ozdobiona. Rysunki Stephena Gammella. są po prostu rewelacyjne.
Opowiadania są krótkie, niektóre bardzo krótkie, relaksujące, nieprzerażające, bawiące, a dwa nawet irytujące. Książka liczy niewiele ponad 100 stron. Jest to więc lektura na jeden wieczór. Ale czy was usatysfakcjonuje? Jeżeli szukacie tego, co obiecuje tytuł...wątpię. Jeżeli natomiast szukacie relaksującej, umilającej czas, niewymagającej lektury, sięgnijcie po książkę Alvina Schwartza. Być może przypadnie wam ona do gustu bardziej niż mnie.
Oczekiwałam (zgodnie z tytułem) upiornych, z dreszczykiem, chwytających za gardło opowieści, krótkich historyjek, czegoś co z chociaż lekkim drżeniem serca przeczyta się przed snem.
Te oczekiwania oraz bardzo ciekawa okładka sprawiły, iż bez wahania sięgnęłam po tę książkę.
Niestety, ale rozczarowałam się.
Opowiadań jest 29. Bazują one w dużej mierze na miejskich legendach, ustnych przekazach od pokoleń krążących pomiędzy grupami ludzi.
Przeczytałam kilka pierwszych zawartych w książce opowieści i muszę przyznać, iż w najmniejszym nawet stopniu mnie one nie przeraziły. Ba, niektóre mnie po prostu rozśmieszyły. Z pozostałymi było tak samo.
Sami przyznacie, iż w przypadku opowiadań grozy, coś takiego nie powinno mieć miejsca.
Zawarte w książce historie są bardziej odpowiednie dla dzieci, młodzieży niż dla dorosłego, wytrawnego czytelnika. 2 opowiadania, a raczej opowiastki ze względu na ich bardzo krótką formę, wywarły na mnie wrażenie infantylnej historyjki rodem z pensji dla młodych panien. Doprawdy nie takie powinny być opowiadania grozy.
Chodzące zwłoki, tańczące kości, szaleńcy z nożami i ucieczki krętymi uliczkami przed śmiercią w wydaniu pensjonarsko-humorystycznym...hmmm mnie taka lektura nie satysfakcjonuje.
Plusem są krótka forma opowiadań i świetne ilustracje, jakimi książka jest ozdobiona. Rysunki Stephena Gammella. są po prostu rewelacyjne.
Opowiadania są krótkie, niektóre bardzo krótkie, relaksujące, nieprzerażające, bawiące, a dwa nawet irytujące. Książka liczy niewiele ponad 100 stron. Jest to więc lektura na jeden wieczór. Ale czy was usatysfakcjonuje? Jeżeli szukacie tego, co obiecuje tytuł...wątpię. Jeżeli natomiast szukacie relaksującej, umilającej czas, niewymagającej lektury, sięgnijcie po książkę Alvina Schwartza. Być może przypadnie wam ona do gustu bardziej niż mnie.
czwartek, 3 października 2019
Owoc granatu (tom 3) Świat w płomieniach - Maria Paszyńska
Wydawnictwo Książnica, Moja ocena 5,5/6
Bardzo dobra, świetnie napisana seria. 3. tom pochłonęłam błyskawicznie.
Akcja 1. tomu rozpoczyna się latem 1939 roku na Kresach. Beztroskę młodzieńczych chwil sióstr przerywa wybuch II wojny światowej. Treść 1. tomu to perypetie bohaterek i ich najbliższych w początkowej fazie wojny.
Tom 2. jest kontynuacją losów Elżbiety i Stefanii. Główne bohaterki książek, przeżywają prawdziwe piekło i cudem uchodzą z życiem. Ratunek znajdują w polskim wojsku i podążają za Armią Andersa. Dzięki temu docierają do Iranu.
I mam wielki problem...co napisać o 3. tomie żeby za bardzo nie spojlerować...nie da się. Nadmienię tylko, iż nadal opisywane są w nim losy bliźniaczek. Teraz to już kobiety w wieku 40+, mężatki, z jeszcze większym bagażem doświadczeń. Elżbieta jest cenionym naukowcem. Jej małżeństwo jest fikcją. Podobnie nie ułożyło się życie Stefanii.
Akcja rozgrywa się tym razem w latach 60. XX wieku w Iranie.
Wojna niewątpliwie była dla nich piekłem, co autorka doskonale ukazała w dwóch wcześniejszych częściach serii.
Mimo obecnie z pozoru szczęśliwego życia na obczyźnie, małżeństw, obie siostry tęsknią za tym co straciły, za bliskimi, za ojczyzną, za ojcowizną. Łyżeczką dziegciu są także odmienności i trudy życia w Iranie, w obcej kulturze, w obcym kraju. Moim zdaniem kobiety cierpią także na coś w rodzaju syndromu stresu pourazowego. Wojenne dramatyczne doświadczenia opisane we wcześniejszych tomach, na zawsze pozostawiły ślad w ich psychikach.
Życie nadal nie oszczędza im gorzkich chwil. Mam wrażenie, iż bohaterki rozdarte wewnętrznie miotają się między rewolucyjnymi zawirowaniami nowej ojczyzny, a traumą wojennych ofiar i imigrantek niezbyt pasujących do nowego świata.
Losy sióstr autorka wspaniale nakreśliła, doskonale ukazała gorycz przeplataną z rzadkimi chwilami radości, zaprezentowała wewnętrzne rozterki kobiet, trudne decyzje przed którymi staną.
Pomiędzy autentyczne wydarzenia z naszej, ale i światowej historii (Iran wrze, jest w przededniu wielkich zmian) zręcznie wplecione są fikcyjne losy dwóch bohaterek. Całość prowadzona jest interesująco, wartko, ciekawie. Od lektury tego, jak i poprzednich tomów trudno się oderwać.
Cały cykl jest porywająca, wciągającą i w wielu momentach poruszająca lekturą. Losy bohaterek ukazane na tle tej wielkiej, ale i małej historii poruszają, ciekawią i zmuszają do docenienia tego, co obecnie mamy.
Świetne trzy tomy serii, które szczerze wam polecam. Liczę, iż tom 4. także będzie doskonały i mistrzowsko zwieńczy opowieść o Elżbiecie i Stefanii.
Bardzo dobra, świetnie napisana seria. 3. tom pochłonęłam błyskawicznie.
Akcja 1. tomu rozpoczyna się latem 1939 roku na Kresach. Beztroskę młodzieńczych chwil sióstr przerywa wybuch II wojny światowej. Treść 1. tomu to perypetie bohaterek i ich najbliższych w początkowej fazie wojny.
Tom 2. jest kontynuacją losów Elżbiety i Stefanii. Główne bohaterki książek, przeżywają prawdziwe piekło i cudem uchodzą z życiem. Ratunek znajdują w polskim wojsku i podążają za Armią Andersa. Dzięki temu docierają do Iranu.
I mam wielki problem...co napisać o 3. tomie żeby za bardzo nie spojlerować...nie da się. Nadmienię tylko, iż nadal opisywane są w nim losy bliźniaczek. Teraz to już kobiety w wieku 40+, mężatki, z jeszcze większym bagażem doświadczeń. Elżbieta jest cenionym naukowcem. Jej małżeństwo jest fikcją. Podobnie nie ułożyło się życie Stefanii.
Akcja rozgrywa się tym razem w latach 60. XX wieku w Iranie.
Wojna niewątpliwie była dla nich piekłem, co autorka doskonale ukazała w dwóch wcześniejszych częściach serii.
Mimo obecnie z pozoru szczęśliwego życia na obczyźnie, małżeństw, obie siostry tęsknią za tym co straciły, za bliskimi, za ojczyzną, za ojcowizną. Łyżeczką dziegciu są także odmienności i trudy życia w Iranie, w obcej kulturze, w obcym kraju. Moim zdaniem kobiety cierpią także na coś w rodzaju syndromu stresu pourazowego. Wojenne dramatyczne doświadczenia opisane we wcześniejszych tomach, na zawsze pozostawiły ślad w ich psychikach.
Życie nadal nie oszczędza im gorzkich chwil. Mam wrażenie, iż bohaterki rozdarte wewnętrznie miotają się między rewolucyjnymi zawirowaniami nowej ojczyzny, a traumą wojennych ofiar i imigrantek niezbyt pasujących do nowego świata.
Losy sióstr autorka wspaniale nakreśliła, doskonale ukazała gorycz przeplataną z rzadkimi chwilami radości, zaprezentowała wewnętrzne rozterki kobiet, trudne decyzje przed którymi staną.
Pomiędzy autentyczne wydarzenia z naszej, ale i światowej historii (Iran wrze, jest w przededniu wielkich zmian) zręcznie wplecione są fikcyjne losy dwóch bohaterek. Całość prowadzona jest interesująco, wartko, ciekawie. Od lektury tego, jak i poprzednich tomów trudno się oderwać.
Cały cykl jest porywająca, wciągającą i w wielu momentach poruszająca lekturą. Losy bohaterek ukazane na tle tej wielkiej, ale i małej historii poruszają, ciekawią i zmuszają do docenienia tego, co obecnie mamy.
Świetne trzy tomy serii, które szczerze wam polecam. Liczę, iż tom 4. także będzie doskonały i mistrzowsko zwieńczy opowieść o Elżbiecie i Stefanii.
wtorek, 1 października 2019
Podróż do Carcassone - Agnieszka Janiszewska
Wydawnictwo Nova Res, Moja ocena 5/6
Agnieszka Janiszewska, a właściwie książki jej autorstwa, to moje wielkie odkrycie 2016 roku. Dwutomowa powieść Szepty i tajemnice nie tylko totalnie mnie zaskoczyła, ale i porwała w swoje objęcia na kilka dni.
Podobnie było z kolejną książką autorki - Aleja starych topoli.
Podróż do Carcassone to kolejna świetna książka i porywająca opowieść snuta przez dekady i pokolenia. Ponownie autorka zaserwowała mi wielką ucztę czytelniczą z tajemnicami, głęboko skrywanymi przysłowiowymi trupami w szafie i póżniejszą próbą rozwikłania sekretów i doprowadzenia rodzinnych spraw do ładu i porządku. Smaczku historii dodaje doskonale nakreślone tło historyczne, które autorka umiejętnie wplata w fabułę. Co istotne, doskonale utrzymane są proporcje - ani warstwa historyczna nie dominuje nad przeżyciami, uczuciami bohaterów, ani odwrotnie. Janiszewskiej udało się zachować doskonałą równowagę.
Akcja rozpoczyna się w Warszawie w 1921 roku. Wtedy Hrabina Stefania Leszczyńska aranżuje korzystne małżeństwo dla swojego syna, Ksawerego, które ma zapewnić mu wysoką pozycję towarzyską i otworzyć drzwi do wielkiej kariery w dyplomacji.
Realizację tego planu zdecydowanie komplikuje jego romans z początkującą aktorką, Natalią Moore. Skandal i to ogromny wisi w powietrzu. Dziewczyna, nakłaniana przez hrabinę do wyjazdu z Warszawy, w końcu znika bez śladu, a Ksawery rozpoczyna nowe życie pełne goryczy, poczucia niespełnienia i żalu. Hrabina osiąga swój cel, ale czy na pewno? Czy będzie to miało jakiś wpływ na życie jej syna? A co z kolejnymi pokoleniami rodziny?
W książce śledzimy losy kolejnych pokoleń, zawirowania rodzinne, poznajemy kolejne, skrzętnie skrywane tajemnice. Wspólnie z bohaterami przeżywamy pogodne, radosne chwile, ale i te smutne, gorzkie. Losy kolejnych pokoleń rodziny są nierozerwalnie złączone z burzliwymi losami Polski.
Cała opowieść jest wielowątkowa, a wszystkie jej elementy bardzo zręcznie przeplatają się ze sobą. Kolejny raz pisarka stworzyła monumentalną konstrukcję fabularną i poumieszczała w niej wielu bohaterów i dodatkowo okraszając to uczuciami, wewnętrznymi przeżyciami oraz historycznymi wydarzeniami.
Książkę czyta się doskonale, jak wszystkie pozycje napisane przez Janiszewską. Na wielki plus po raz kolejny zasługuje fakt, iż autorka używa pięknej polszczyzny i ponownie przywodzi mi na myśl pozytywistyczne dzieła polskich pisarzy.
Mogę was tylko zachęcić do lektury Podróży do Carcasonne, ale i innych książek Agnieszki Janiszewskiej.
Niecierpliwe czekam na zapowiadaną kolejną książką autorki.
Tutaj recenzje pozostałych książek Agnieszki Janiszewskiej:
Szepty i tajemnice tom 1 (klik)
Szepty i tajemnice tom 2 (klik)
Aleja starych topoli (klik)
Pamiętam (klik)
Agnieszka Janiszewska, a właściwie książki jej autorstwa, to moje wielkie odkrycie 2016 roku. Dwutomowa powieść Szepty i tajemnice nie tylko totalnie mnie zaskoczyła, ale i porwała w swoje objęcia na kilka dni.
Podobnie było z kolejną książką autorki - Aleja starych topoli.
Podróż do Carcassone to kolejna świetna książka i porywająca opowieść snuta przez dekady i pokolenia. Ponownie autorka zaserwowała mi wielką ucztę czytelniczą z tajemnicami, głęboko skrywanymi przysłowiowymi trupami w szafie i póżniejszą próbą rozwikłania sekretów i doprowadzenia rodzinnych spraw do ładu i porządku. Smaczku historii dodaje doskonale nakreślone tło historyczne, które autorka umiejętnie wplata w fabułę. Co istotne, doskonale utrzymane są proporcje - ani warstwa historyczna nie dominuje nad przeżyciami, uczuciami bohaterów, ani odwrotnie. Janiszewskiej udało się zachować doskonałą równowagę.
Akcja rozpoczyna się w Warszawie w 1921 roku. Wtedy Hrabina Stefania Leszczyńska aranżuje korzystne małżeństwo dla swojego syna, Ksawerego, które ma zapewnić mu wysoką pozycję towarzyską i otworzyć drzwi do wielkiej kariery w dyplomacji.
Realizację tego planu zdecydowanie komplikuje jego romans z początkującą aktorką, Natalią Moore. Skandal i to ogromny wisi w powietrzu. Dziewczyna, nakłaniana przez hrabinę do wyjazdu z Warszawy, w końcu znika bez śladu, a Ksawery rozpoczyna nowe życie pełne goryczy, poczucia niespełnienia i żalu. Hrabina osiąga swój cel, ale czy na pewno? Czy będzie to miało jakiś wpływ na życie jej syna? A co z kolejnymi pokoleniami rodziny?
W książce śledzimy losy kolejnych pokoleń, zawirowania rodzinne, poznajemy kolejne, skrzętnie skrywane tajemnice. Wspólnie z bohaterami przeżywamy pogodne, radosne chwile, ale i te smutne, gorzkie. Losy kolejnych pokoleń rodziny są nierozerwalnie złączone z burzliwymi losami Polski.
Cała opowieść jest wielowątkowa, a wszystkie jej elementy bardzo zręcznie przeplatają się ze sobą. Kolejny raz pisarka stworzyła monumentalną konstrukcję fabularną i poumieszczała w niej wielu bohaterów i dodatkowo okraszając to uczuciami, wewnętrznymi przeżyciami oraz historycznymi wydarzeniami.
Książkę czyta się doskonale, jak wszystkie pozycje napisane przez Janiszewską. Na wielki plus po raz kolejny zasługuje fakt, iż autorka używa pięknej polszczyzny i ponownie przywodzi mi na myśl pozytywistyczne dzieła polskich pisarzy.
Mogę was tylko zachęcić do lektury Podróży do Carcasonne, ale i innych książek Agnieszki Janiszewskiej.
Niecierpliwe czekam na zapowiadaną kolejną książką autorki.
Tutaj recenzje pozostałych książek Agnieszki Janiszewskiej:
Szepty i tajemnice tom 1 (klik)
Szepty i tajemnice tom 2 (klik)
Aleja starych topoli (klik)
Pamiętam (klik)
Subskrybuj:
Posty (Atom)