piątek, 27 września 2019

Ani złego słowa - Uzodinma Iweala

Wydawnictwo Poznańskie, Moja ocena 5,5/6
Jeden, jedyny wniosek, jaka masakrycznie smutna i dołująca, ale niestety prawdziwa książka. Trudno po niej spać, trudno o niej zapomnieć. Dawno czegoś takiego nie czytałam.
Opowiada ona o odmienności, imigracji i brutalności policji, o ludzkiej tożsamości, jej negowaniu, odczłowieczaniu ludzi tylko dlatego, że są skądś, są inni, czyli o tym, co dotyka nie tylko opisywaną Amerykę, ale całą Europę teraz, w XXI wieku i co moim zdaniem jeszcze bardziej, z każdym rokiem, będzie się nasilać.
To także opowieść o samotności i to tej wielkiej, ogromnej. 
Najmocniejsza stroną opisywanych historii są jej bohaterowie, ludzie, których spotykamy, lub za moment spotkamy po sąsiedzku, obok nas. To imigranci w różnym wieku, którzy próbują ułożyć sobie życie w nowym miejscu, stworzyć dom, mieć rodzinę, wpoić dzieciom jakieś wartości, dać im lepsze życie, odnaleźć siebie, nie zagubić tożsamości.
To także opowieść o poszukiwaniu własnej drogi w życiu, o tym, jak młody człowiek staje na progu dorosłości i zastanawia się co dalej, którą drogą iść, która będzie, jest tą właściwą.
Nakreśleni bohaterowie mogą się od nas różnic czy to pochodzeniem, kolorem skóry, czy religią, podejściem do życia. Jednak jestem głęboko przekonana, iż w opisywanej historii znajdziemy coś z siebie, z nas samych, jakiś okruch, który będzie pasował do naszego wnętrza, do naszych uczuć. W postaci głównego bohatera znajdziemy bez wątpienia cząstkę siebie. Każdy z nas przez dłuższą lub krótszą chwilę był takim Niru, synem nigeryjskich imigrantów, czy jego ojcem.
Książka zaskakuje i to po każdym względem. Niesamowite są opisywane historie, wciągające losy obcych nam, a jednocześnie tak bliskich ludzi.
Zaskakuje fakt, iż na tak niewielkiej ilości stron (książka liczy niewiele bo 260 stron) można zawrzeć, przekazać tak wiele. Autor udowadnia, iż nie ilość, a jakość się liczy.
Na tak niewielu stronach autor zawarł wiele wątków. Część z nich skończył, część pozostawił w niewielkim zawieszeniu, pozwalając nam czytelnikom myśleć o tym, jaki będzie koniec danej historii.
Iweala mocną wymową książki, bolesną treścią zwraca uwagę na wiele aspektów, zmusza do myślenia, zastanowienia się nad kilkoma sprawami, które nie ukrywajmy, większości z nas na ogół nie interesują. 
Nie ukrywam, to trudna lektura, nie każdemu przypadnie do gustu. Nie jest to książka, którą czyta się wieczorem, przed snem, dla relaksu. Trudne problemy, skomplikowane postaci, wielka gama różnorodnych odczuć i dialogi wkomponowane w treść. Dodatkowo wiele różnych możliwości odbioru tej pozycji. Każdy może odebrać ją inaczej, każdy na co innego zwróci uwagę.
Gorąco zachęcam do lektury. Warto.

 


 

poniedziałek, 23 września 2019

Listy zza grobu - Remigiusz Mróz

Wydawnictwo Filia, Moja ocena 4/6
Z Remigiuszem Mrozem, a właściwie jego twórczością mam problem. Serię Chyłka & Zordon uwielbiam, chociaż zdaję sobie sprawę z naciągania w wielu miejscach, ale nie przeszkadza mi to kochać kolejnych tomów.
Behawiorysta podobał mi się tak na dobre 4,5/6. 

Hashtag i Czarna Madonna to całkowite porażki.
Pozostałe książki nie wiem czy bardziej mnie nudzą czy śmieszą.
Po Listy zza grobu sięgnęłam z nadzieją, że może jeżeli nawet nie dołączy do serii z Chyłką, to chociaż uplasuje się koło Behawiorysty. 

Rozpoczynając lekturę byłam niezmiernie ciekawa, co tym razem zaserwuje Remigiusz Mróz.
Początek książki to kalka z mojej ukochanej trylogii, a konkretnie tomu Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet, Stiega Larssona. Przyjęłam to za dobrą wróżbę i postanowiłam czytać dalej. 
Na plus zasługuje fakt, iż autorowi niezwykle zręcznie udało się połączyć przeszłość z teraźniejszością i dodać do tego tajemnicę rodzinną i nie najgorszy wątek kryminalny. 
Akcja rozgrywa się w małym, ciekawie nakreślonym miasteczku.
Dwadzieścia lat po śmierci ojca Kaja Burzyńska wciąż otrzymuje od niego wiadomości. Zadbał o to, przygotowując je zawczasu i zlecając coroczną wysyłkę tego samego, pozornie przypadkowego dnia. Jak się jednak szybko okaże, ten dzień jest tylko z pozoru przypadkowym. Został on starannie przez zmarłego wybrany. 
W pewnym momencie Kaja w listach zaczyna dostrzegać drugie dno.  
Do miasteczka po dwudziestu dwóch latach wraca Seweryn Zaorski. To patomorfolog i samotny ojciec dwójki dzieci. Kupuje on zrujnowany dom rodzinny Kai i rozpoczyna remont. Pewnego dnia w zniszczonym garażu odnajduje zamurowaną skrytkę z materiałami, które rzucają nowe światło na sprawę sprzed dwóch dekad. Kaia i Seweryn rozpoczynają śledztwo. Gdyby tylko wiedzieli co stanie się ich udziałem, dokąd dochodzenie ich zaprowadzi....
Cała fabuła, zamysł autora są ciekawe. Fabuła, jak to na ogół u Mroza to szybkie, krótkie rozdziały, błyskawiczne zmiany akcji, miejsca, rozgrywających się wydarzeń. To wszystko sprawia wrażenie flesza, błysków, migawek z filmu akcji.
Bardzo dobre, choć odrobinę może zagmatwane, ale dobre zakończenie. Sprawia ono, iż ma się ochotę sięgnąć po kolejny tom serii, gdy już powstanie. 
Na plus zasługują także bardzo ciekawie nakreśleni bohaterowie. 
Całość czyta się dobrze, ale...czegoś mi jednak zabrakło. Chodzi o takie ulotne coś, co trudno opisać, a co sprawia, iż czytana książka, mimo, iż jest niezła, nie zostanie po zakończeniu lektury zapomniana. 
Listom zza grobu tego brak. Czytało mi się je w porządku, z zaciekawieniem, ale za kilka dni nie będę potrafiła nic o tej pozycji powiedzieć. Ot czytadło, jakich wiele. 
Książkę mogę wam polecić jeżeli szukacie niezobowiązującego, niezłego, zabijającego czas czytadła. Jeżeli szukacie lektury ambitnej, która coś w was pozostawi, nie sięgajcie po nową książkę Mroza.

piątek, 20 września 2019

Klatka - Lilja Sigurdardóttir

Wydawnictwo Kobiece, Moja ocena 5/6
Klatka to 3. tom trylogii Reykiavik Noir. To także tom ostatni i bardzo dobre zakończenie serii.
Niezwykle trudno pisze się o kolejnym tomie serii. Jest ogromna obawa, iż napisze się zbyt dużo, zdradzi szczegóły tym, którzy serii jeszcze nie znają, spali całość. Spróbuję tego uniknąć, nie spojlerować.
W poprzednich tomach główną bohaterką były Sonja oraz Aglia, Tym razem zostają one zepchnięte jakby na drugi plan, a pierwsze skrzypce zdecydowanie gra islandzka stolica. 
Reykiavik wiedzie prym, przewija się na każdej kolejnej karcie, jest kwintesencją opowieści. Autorka doskonale prezentuje blaski i cienie tego miasta, nie oszczędza stolicy, nie ujmuje jej złych stron, nie gloryfikuje zalet. Mam wrażenie, iż ukazany przez Sigurdardóttir Reykiavik jest tym prawdziwym. Z jednej strony miasto budzi grozę, oblepia swoimi toksycznymi, strasznymi, pełnymi grozy elementami, a z drugiej strony fascynuje i pochłania.
Jak to bywa w islandzkich książkach, Klatka niezwykle zręcznie łączy w sobie pogmatwane losy głównych bohaterów (których los nie oszczędzał) z losami całego narody,z  tym, co dla obecnych Islandczyków jest najważniejsze, najbardziej pilne, dokuczliwe, toksyczne.
Sigurdardóttir udało się tym samym stworzyć mieszankę iście wybuchową.
Mimo, iż Islandia wydaje się być krajem różnym od Polski, bardzo od nas odległym, to w Klatce znajdziemy wiele elementów, które śmiało możemy z Polską, polakami identyfikować. I nie jest to miłe. Wręcz przeciwnie. Wiele z tych aspektów budzi grozę, niesmak, przerażenie.
Akcja toczy się wielotorowo, a w finale zręcznie się ze sobą łączy, wyjaśniając także kilka aspektów z tomów wcześniejszych. 
Celowo nie napiszę o żadnych perypetiach głównych bohaterów. Nie chce spojlerować, nie chcę niczego zdradzać tym, którzy trylogii jeszcze nie znają. Zdradzę tylko, iż w książce, a i w całej trylogii, brak postaci jednoznacznie złych czy dobrych, brak postaci płaskich, brak tylko dobrych czy złych. W trakcie lektury kolejnych tomów sympatia czytelnika przenosi się raz na jedną raz na drugą postać, w zależności od rozwoju akcji.
Trudno mi jednoznacznie zaklasyfikować Klatkę. Z jednej strony to kryminał i thriller, a z drugiej strony mocna powieść socjologiczno-społeczna, taki miks i to doskonały miks.
Gorąco zachęcam was do lektury tego i wcześniejszych tomów trylogii. Doskonała, mroczna, mocna lektura. 




środa, 18 września 2019

Lady Almina i prawdziwe Downton Abbey. Utracone dziedzictwo zamku Highclere - Fiona Carnarvon

Wydawnictwo Zysk i S-ka, Moja ocena 5/6
Uwielbiam serial Downton Abbey, kocham klimaty angielskiej arystokracji, wielkie rezydencje, wystawne zycie. 
Nic więc dziwnego, że ta właśnie książka zainteresowała mnie, gdy tylko zobaczyłam ją w zapowiedziach.
Jej autorka to Lady Carnarvon, mieszkająca razem z mężem w posiadłości Highclere Castle, rozsławionego poprzez serial jako Downton Abbey. W niezwykle ciekawy sposób prezentuje ona historię pałacu Highclere oraz jednej z jego najsłynniejszych mieszkanek, Lady Alminy, 5. hrabiny Carnarvon.
Bazując na pamiętnikach, wspomnieniach, listach i zdjęciach, obecna 8. hrabina Carnarvon odmalowała przed naszymi oczyma niezwykle wciągającą historię tej bajecznej posiadłości na przełomie wieków oraz niebanalnej kobiety, jaka wtedy władała posiadłością. 
W trakcie lektury mamy uczucie przeniesienia się w miejscu i czasie do wspaniałej edwardiańskiej rezydencji końca XIX i początku XX wieku. Plastyczne opisy sprawiają, iż w trakcie lektury czujemy zapachy, podziwiamy splendor, zachwycamy się ówczesnym życiem arystokracji. 
Z tymi detalami bardzo silnie kontrastuje niedola i nieszczęścia I wojny światowej, cierpienia zwyczajnych ludzi. 
Lady Almina i jej losy nakreślone w tej książce to nie tylko rauty, polowania, bale, herbatki i piękne stroje. Arystokratka otworzyła podwoje pałacu Highclere przed żołnierzami rannymi na frontach Wielkiej Wojny i hojnie ich wspierała na wszelkie możliwe sposoby.
Historia Lady Alminy została wspaniale, bogato, plastycznie nakreślona przez obecną hrabinę Carnarvon. Autorstwo książki także dodaje pewnego smaczku całej historii. Jedna arystokrata pisze o drugiej.
Jeżeli pokochaliście serial Downton Abbey, lubicie tę epokę, klimaty, książka z pewnością przypadnie wam do gustu. Jest ciekawie, rzeczowo, plastycznie i barwnie napisana. 
Nie mam do niej zastrzeżeń. Czytało mi się ją doskonale, chociaż w kilku miejscach miałam wrażenie, jakby autorka zbyt mocno gloryfikowała swoją poprzedniczkę, stworzyła z niej nieomal świętą, a z pewnością kobietę bez większych wad.
Mimo tej mojej drobnej uwagi, książkę szczerze wam polecam. Gwarantuje ona kilka godzin świetnej lektury, doskonałej zabawy i uczucie lekkiej melancholii oraz tęsknoty za klimatycznym cudownym światem, którego już nie ma.


poniedziałek, 16 września 2019

Obsesja Eve tom 1. i 2.- Luke Jennings

Wydawnictwo Rebis, Moja ocena 4,5/6
Na podstawie książek powstał serial Obsesja Eve
Oba tomy serii czyta się dobrze, momentami bardzo dobrze. Ogromna w tym zasługa zręcznego pióra autora, szybkiego tempa akcji i dialogów.  
Książki, ich fabuła są nieprzewidywalne, dopracowane, trzymają w napięciu, zaskakują. Czego chcieć więcej?
Villanelle to bardzo ciekawa, doskonale nakreślona postać. Przede wszystkim nie ma ona sumienia. Nie ma także poczucia winy. Jest za to zabójczynią doskonałą. To rosyjska sierota, która została ocalona przed karą śmierci orzeczoną za brutalną zemstę, której dokonała na zabójcach jej ojca. W efekcie dostaje nowe życie, kolejne nowe nazwiska, nowe twarze - wszystko, czego potrzebuje. Jest psychopatyczną, świetnie wytrenowaną zabójczynią-widmem, duchem wręcz.  
Dzięki temu staje się idealnym narzędziem w rękach...no właśnie, kogo? Tego wam nie zdradzę. Zachęcam za to do lektury książek.  
Cechą charakterystyczną obu książek jest to, iż wszystkie, absolutnie wszystkie wydarzenia są nieprawdopodobne. Jednak ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, nawet przez moment mi to nie przeszkadzało. Całość jest tak nakreślona, fabuła tak pociągnięta, iż mimo niewiarygodności wydarzeń czyta się doskonale.
Warto pamiętać o tym, iż trzeba zachować kolejność lektury i przeczytać koniecznie tom 1., dopiero po nim 2.  Czytanie tylko tomu 2. jest bez sensu. Wiele wam umknie, o wielu sprawach się nie dowiecie, wielu wydarzeń, poczynań bohaterki nie zrozumiecie.
Obsesja Eve nie jest literaturą najwyższych lotów. Trudno w niej oczekiwać pięknego języka, zacnych strof, egzystencjalnych wniosków. Dostajemy za to coś innego. To książki porządnie dopracowane, dobre w swojej kategorii, zapewniające wciągającą rozrywkę na kilka godzin, w trakcie której podążamy przez kolejne stop klatki fabuły w zastraszającym tempie. I o to chodzi. Polecam, jeżeli szukacie tego typu rozrywki.

piątek, 13 września 2019

Niewidzialny płomień - Javier Sierra

Wydawnictwo Sonia Draga, Moja ocena 3,5/6
Nie ukrywam, liczyłam na coś więcej, na książkę ala Dan Brown, tym bardziej, iż znałam wcześniejsze książki Javiera Sierra.  
Blurb na okładce intrygujący. Początek książki bardzo dobry. Niestety, ale im dalej w las, z każdym kolejnym rozdziałem zamiast lepiej, albo przynajmniej na tym samym poziomie, jest gorzej. 
David Salas, świeżo upieczony wykładowca dublińskiego Trinity College, udaje się do Madrytu, by zdobyć białego kruka – egzemplarz XVII-wiecznego traktatu Primus calamus pióra Juana Caramuela y Lobkowitza. Podróż młodego naukowca okazuje się jednak nie mieć nic wspólnego ze starym wolumenem. Na miejscu wita go Victoria Goodman, słynna autorka powieści sensacyjnych, która zaprasza go na spotkanie tajnej eksperymentalnej akademii literackiej. Uwaga grupy skupia się na średniowiecznym poemacie o Percewalu z Walii, rycerzu poszukującym świętego Graala. Victoria, David i pozostali członkowie stowarzyszenia wyruszają w podróż śladami mitycznego kielicha.
I tyle dobrego. Wędrówka bohaterów śladami tajemniczego Św. Graala jest w rzeczywistości nudnym, ciągnącym się, jak flaki z olejem bełkotem. Mimo szczerych chęci nie ogarnęłam sensu większości wypowiedzi i czynności postaci w książce. 
Pierwsza połowa książki po początkowym wręcz zachwycie, nudna. Ledwo przez nią  przebrnęłam. Multum wypowiedzi, dyskusji o funkcji sztuki, artysty, nauki, wyższości jednych dzieł nad innymi, samoświadomości bytu, filozofii egzystencji etc. Nuda do entej potęgi.
Druga część książki jest trochę lepsza, chociaż sporo jej brakuje do nie tylko porywającego thrillera, co zapowiada na okładce wydawca, ale nawet do ciekawej książki.
Dlaczego wobec tego nie odłożyłam tej lektury na półkę? Dlaczego doczytałam do końca? Jest coś co trzymało mnie przy Niewidzialnym płomieniu. To opisy uliczek, zaułków, budynków, postaci związanych z teraźniejszością, ale i przeszłością Barcelony, Walencji i Madrytu. Te wstawki, dosyć zręcznie wplecione w nijaką fabułę, ubarwiają książkę, przykuwają uwagę czytelnika, sprawiają, iż ta pozycja ma w ogóle jakiekolwiek plusy. 
W tych opisach autor mocno działa na wyobraźnię czytelnika, sprawia, iż chce się przenieść w miejscu i czasie i znaleźć w opisywanym mieście, w danej uliczce, z konkretną osobą.  
Dla miłośników Hiszpanii, podróżników te opisy to idealna trasa wędrówki po Hiszpanii. 
To i bardzo ładna okładka, to jedyne plusy książki.
Trudno mi jednoznacznie odradzić wam lekturę Niewidzialnego płomienia. Książka zbiera w sieci bardzo różnorodne oceny. Być może komuś z was przypadnie ona do gustu bardziej niż to było w moim przypadku.



wtorek, 10 września 2019

W potrzasku wspomnień - Aleksandra Kosowska

Wydawnictwo Zysk i S-ka, Moja ocena 4/6
Co zrobiłabyś, gdy pewnego dnia twój świat przestał istnieć, gdyby twoje wspomnienia zostały wymazane? Czy bez nich dalej byłabyś sobą? Czy umiałabyś zacząć wszystko od nowa?
Taki dramat staje się udziałem młodej bohaterki tej książki. Oliwia po nieudanej na szczęście próbie samobójczej traci pamięć. Obok niej jest Mateo, tajemniczy chłopak, który uratował jej życie.
Ona straciła pamięć, on ma nieciekawą przeszłość. Spotkali się na życiowych zakrętach, każde ze swoimi trudnymi, dramatycznymi przeżyciami. Co będzie z nimi dalej?
Kosowskiej udało się stworzyć ciekawą, nieźle napisaną historię z sekretami, tajemnicami, wątkiem dramatycznym i sporą porcją nadziei na zmianę nieciekawej sytuacji bohaterów. 
Książkę czyta się dobrze, z zainteresowaniem, cały czas kibicując bohaterom. 
Mam tylko małe zastrzeżenie do niewykorzystanego w pełni wątku zaniku pamięci głównej bohaterki. Nie jest zaprezentowane w jaki sposób Oliwia nagle odzyskuje pamięć, czego dowodem jest to, jak opowiada innym osobom o fragmentach swojej przeszłości. 
W jednym momencie nie pamięta nic, w drugim opowiada o zdarzeniach z przeszłości. Nie mamy pojęcia kiedy i jakim cudem kobieta odzyskała pamięć. Coś tu jest niezbyt racjonalne, kiepsko sklejone ze sobą.
Poza tym nie mam do książki żadnych zastrzeżeń. Czyta się dobrze. Lektura jest ciekawa, relaksująca. 
Gdybym miała jednoznacznie określić gatunek literacki, przypisać W potrzasku wspomnień do konkretnego, byłoby mi trudno. Autorce udało się połączyć ze sobą kilka gatunków, powieść obyczajową, thriller, dramat, a całość uczynić na tyle ciekawą, iż mogę was zachęcić do lektury. Warto po tę książkę sięgnąć.   


niedziela, 8 września 2019

Czarownice Salem 1692 - Stacy Schiff

Wydawnictwo Marginesy, Moja ocena 5,5/6
Proces czarownic z Salem to kawałek historii USA, o którym chyba każdy słyszał. Wielokrotnie kwestia ta była filmowana czy opisywana, ukazywana na różne sposoby. 
Stacy Schiff w swojej książce podeszła do sprawy inaczej niż wcześniejsi autorzy czy reżyserzy. Postanowiła położyć nacisk na odpowiedź na pytanie - dlaczego, jak. To pytanie dotyczy wielu aspektów.
Dlaczego w wyniku oskarżenia o czary zginęło 21 osób? 
Dlaczego w ogóle do tego doszło? Jak jeden człowiek może zadać tyle bólu, cierpienia drugiemu?
Co sprawiło, iż panika wybuchła podczas wyjątkowo ostrej zimy, a nie np. pół roku, czy rok póżniej, wcześniej? Jakie okoliczności na tym zaważyły?
Dlaczego siostrzenica pastora zaczęła wić się i wyć? Dlaczego histeria tak szybko się rozprzestrzeniła? Dlaczego ludzie oskarżali siebie nawzajem? Wszystko trwało niespełna rok. Dlaczego, jak, czy musiało do tego dojść? Czy w jakikolwiek sposób, w dowolnym momencie można było te wydarzenia powstrzymać?
Pierwszym, co w trakcie lektury rzuca się w oczy jest fakt, iż z racji tego w jakim miejscu, społeczności i kiedy rozgrywały się wydarzenia, Schiff miała możliwość dotarcia do bardzo niewielkiej ilości źródeł. Plus należy się za to, iż w pełni je wykorzystała. Jej książka pod względem merytorycznym jest doskonale dopracowana, zadbano o każdy szczegół, genialnie oddano klimat epoki, miejsca, społeczności. 
Dodatkowym atutem jest język, którego używa autorka. Jest on żywy, porywający, momentami lekko kpiący (tak, mimo trudnej, bolesnej tematyki). 
Całość tworzy świetną, doskonale napisaną książkę. Czyta się ją z wielką przyjemności.
To nie pierwsza tak dobra książka tej autorki. Nic dziwnego, iż Schiff dostała Pulitzera.  
Jednak Schiff skupia się nie tylko na samych czarownicach, ich śmierci, podłożu i mechanizmie wydarzeń z Nowej Anglii. Tym na co kładzie spory nacisk jest ponadczasowy sposób egzystencji w niewielkich, prymitywnych, zamkniętych, purytańskich społecznościach. W takich miejscach, grupach wystarczy czasami jedno słowo, maleńka iskra, jeden z pozoru błahy czyn żeby doszło do najgorszego, żeby rozpoczęło się coś, czego nie da się zatrzymać. 
Schiff nie udaje się znaleźć pewnej odpowiedzi na zadane pytania. Pozostawia czytelnika z pytaniami, pewnymi wątpliwościami. Udaje jej się za to poruszyć, wstrząsnąć, sprawić, iż nad wieloma sprawami zastanowimy się my, żyjący kilka stuleci póżniej. 
Polecam. Doskonała, zmuszająca do myślenia, świetnie napisana książka, miks thrillera z książką obyczajową, historyczną i sporą porcją elementów psychologicznych i socjologicznych. 

środa, 4 września 2019

Kolory pawich piór - Jojo Moyes

Wydawnictwo Znak, Moja ocena 2/6
Wielkie rozczarowanie i smutek. Jojo Moyes to jedna z najbardziej lubianych przeze mnie autorek, pisarka tworząca fantastyczne książki dla kobiet. Każda jej kolejna książka od razu znajduje miejsce w moim domu. 
To także bardzo nierówna autorka. Niektóre książki ma mistrzowskie, inne takie sobie. Zanim się pojawiłeś i Srebrna zatoka to najlepsze książki Moyes, takie które mogę szczerze polecić. 
Kolory pawich piór to z kolei najgorsza powieść Moyes jaką przeczytałam. Tym większe rozczarowanie, iż wiem, że autorka potrafi dobrze, ba doskonale pisząc. Co nią kierowało, gdy tworzyła takie coś jak Kolory......nie mam pojęcia.  
Początek podobnie jak opis zapowiadał się dobrze...
Piękna, bogata i zepsuta do szpiku kości Athene zszokowała wszystkich. Uciekła od męża z domokrążcą, nie zostawiając nawet listu. Ponad trzydzieści lat później Suzanna Peacock musi zmierzyć się z mroczną legendą swojej matki. I z prawdą o sobie, która jest pilnie strzeżoną rodzinną tajemnicą.
Suzanna ma wszystko, co potrzebne do szczęścia, tylko nie ma już siły udawać, że jest szczęśliwa. Jedynym miejscem, gdzie czuje się bezpieczna, jest jej mały sklepik, Pawi Zakątek. To tam pewnego dnia spotyka kogoś, kto jest równie pogubiony. I dostaje szansę, aby zacząć wszystko od początku.

Złudny był ten początek, oj złudny. Niestety, ale im dalej w las, im więcej przeczytanych stron, tym gorzej. To co dobre, co zwiastowało nadzieję na jeszcze lepszy ciąg dalszy odchodzi w niebyt. 
Fabuła z każdą kolejną przeczytaną stroną staje się coraz bardziej nijaka, miałka, o niczym, ciągnięta na siłę. 
Kilkanaście rozpoczętych wątków, które jakoś tak w trakcie rozwoju fabuły rozmywają się, uciekają w jakaś tajemniczą dla mnie otchłań, giną. Zdecydowanie lepiej by było gdyby Moyes zmniejszyła ilość wątków do 2-3 i poprowadziła je sensownie.
Bohaterowie płascy, nudni, a główna bohaterka dodatkowo wiecznie na nie, niezadowolona z niczego.
Jedyną pozytywną stroną książki jest jej bardzo ładna okładka. 
Ja rozumiem, to pierwsza książka Moyes, ale w trakcie lektury miałam wrażenie jakby ktoś inny był autorem. Kontrast między tą pozycją, a kolejnymi książkami autorki ogromny.
Książka nudna, bezpłciowa, o niczym, męcząca.  Lektura była prawdziwą drogą przez mękę. Kilkakrotnie miałam ochotę rzucić książkę w kąt, ale jakiś sentyment do autorki sprawił, iż zagryzając zęby doczytałam do końca. Jednak szkoda było czasu. 
Odradzam wam lekturę tej pozycji. Zachęcam za to do sięgnięcia po inne książki Moyes, chociażby po te dwie, o których wspomniałam na wstępie.



 

poniedziałek, 2 września 2019

Telefon o północy - Tess Gerritsen

Wydawnictwo Harper Collins
Doprawdy nie wiem, jak ocenić tę książkę.
Z jednej strony moja ukochana autorka, a z drugiej takie coś....
Próbuję przez sentyment, ba miłość do Gerritsen i jej książek znaleźć jakiś plus, ale nie da się. 
Pisarka jest autorką dwóch typów książek - pierwsze to thrillery medyczne lub pozycje mocno sensacyjne, świetnie napisane, wciągające od pierwszej strony. Drugie to książki ...właściwie nie wiem jakie, ale z pewnością słabe, niektóre bardzo słabe. Telefon o północy należy właśnie do tego drugiego typu książek.
Opis na okładce, pierwsze strony, niezłe, zapowiadały się interesujące, dawały złudzenie, że im dalej tym będzie lepiej. Jednak było to tylko złudzenie. Było wręcz odwrotnie. Z każdym kolejnym rozdziałem było gorzej.
Fabuła jest sztuczna, trąci myszką, schematyczna, jakby pisał ją jakiś początkujący grafoman. Poza tym mnóstwo bohaterów, płaskich, sztampowych, kilka wątków, całość jakaś pourywana w wielu miejscach. Bardzo łatwo pogubić się kto, jak, kiedy, dlaczego.
Czyta się koszmarnie tym bardziej, iż żaden wątek (ani romantyczny, ani szpiegowski) nie jest porządnie dopracowany.  
Rozumiem, iż to pierwsza książka Gerritsen, wydana w 1987 roku, ale mimo wszystko jakieś granice są. Zupełnie nie rozumiem po co wydawać takie pozycje....w celu zarobienia na wypromowanym, znanym nazwisku autorki? Innego powodu nie widzę.
Fakt, iż dobrnęłam z lekturą do końca świadczy o tym, iż mam w sobie coś z masochistki. Lektura była drogą przez mękę. Brnęłam jednak dalej licząc, że może w pewnym momencie coś się poprawi. Złudne nadzieje.
Trudno uwierzyć, iż serię o Rizzoli i Isles oraz Telefon o północy napisała ta sama osoba. Zdecydowanie odradzam lekturę.