Bardzo lubiłam Macieja Kozłowskiego. To był doskonały (jeden z najlepszych w Polsce) aktor, który grał role ciemnych typów, role niebanalne, niełatwe, niektóre trwające zaledwie kilka minut, ale odtwarzał je tak, że na zawsze zapadały w pamięć, potrafił skupić na sobie pełnię uwagi widza.
Był aktorem teatralnym i filmowym. Od 1997 r. związany był z Teatrem Narodowym w Warszawie. Publiczność oglądała go na narodowej scenie m.in. w rolach generała Józefa Chłopickiego w "Nocy listopadowej", Kata w "Dialogus de Passione", Wojtka w "Weselu", Izaaka Widmowera w "Kurce wodnej", Don Juana w "Wiele hałasu o nic". Publiczność filmowa zna Kozłowskiego z m.in. "Miasta prywatnego", "Psów", "Krolla", "Kilera”. Znany był także z głośnych ekranizacji polskiej literatury. Wcielił się w Krzywonosa w "Ogniem i mieczem" Jerzego Hoffmana, Gwida w "Wiedźminie" Marka Brodzkiego i w Smerdę, dowódcę wojsk Popiela w "Starej Baśni" Hoffmana.
Pamiętam, jak smutno mi się zrobiło, gdy 11 maja 2010r. dowiedziałam się, że nie żyje. Zmarł na zapalenie wątroby, chorobę, którą odkrył zupełnie przypadkowo, a na którą może zachorować każdy z nas. Do końca był aktywnym aktorem, a najważniejszy (mimo wielu ról filmowych) był dla niego teatr.
Jak pisze Agnieszka Kowalska (żona Macieja Kozłowskiego) w niniejszej książce:
Teatr potrafił Maćka trzymać przy życiu i ostatecznie przyczynić się do jego rezygnacji z życia. Był dla niego niewątpliwie najważniejszy. Zawsze mówił, że aktorstwo to zawód, który łamie kręgosłupy.
Agnieszka Kowalska poprzez swoją książkę chce nam pokazać wspaniałego człowieka, jakim był jej mąż. Nie zajmuje się jego dorobkiem artystycznym, tym (jak sama twierdzi) być może zajmą się kiedyś inni. Ona pisze o latach wspólnie spędzonych, latach wspaniałych, pełnych przede wszystkim miłości, miłości, która choć przydarzyła im się późno, po wielu przejściach, była warta, żeby na nią czekać. Autorka pisze o latach, które niestety zbyt szybko się skończyły. Ale ważne, że były. Bo lepiej kochać kogoś krótko, niż nie kochać wcale.
Z opowieści wyłania się obraz nie tylko doskonałego aktora, ale przede wszystkim wspaniałego partnera, przyjaciela oraz dobrego, niebanalnego człowieka, niezwykle poranionego przez życie, ale potrafiącego się nim cieszyć i kochać.
Wspomnienia autorki są jak garść okruchów rzuconych na tacę, a każdy z nich opowiada o innym aspekcie wspólnego życia. Razem natomiast, składają się na wspaniałą opowieść o dwojgu idealnie pasujących do siebie ludzi, którzy cudem odnaleźli się w świecie, gdzie ludzie coraz częściej mijają się, a miłość i przyjażń zaczynają tracić na znaczeniu.
Każda z opowieści autorki jest niezwykła, bardzo osobista, pełna emocji, uczuć, wspomnień.
Bardzo podobał mi się ten fragment...
Tego samego dnia wieczorem usiadł przy piecu, a ja zajęłam kąt na starej, wygniecionej kanapie naprzeciwko. Powiedział, że nie chce już walczyć. Że ma dosyć. Zdjął koszulę i grzał sobie plecy. Niewiele zostało z jego dawnej postury. Twarz też nabrała innego wyrazu, oczy miał ciemne, zapadnięte, rysy wyostrzone. Był wyniszczony i piękny, jak męczennik ze średniowiecznych obrazów. Zdałam sobie sprawę, że jego ciało już do mnie nie należy. Była w nim świętość, a ze świętymi się nie sypia. Miłość przeistacza się w adorację, uwielbienie i szacunek dla każdego miejsca dotkniętego chorobą i cierpieniem. Horyzont wędruje tak wysoko, że trzeba się oderwać od ziemi, żeby go nie stracić z oczu. Bo tam, na dole, gdzie dotychczas było nam całkiem dobrze – zapadają ciemności nie do wytrzymania. Ogień się dopalał, Maciek założył koszulę, usiadł obok mnie i położył głowę na moich kolanach. Była ciężka. A przy tym mała, trochę jak głowa dziecka. Pamiętam ją jako coś najdroższego, najcenniejszego na świecie. Nie powiedzieliśmy już ani słowa. Tej nocy dotarło do mnie, że znowu zostałam sama.
Czy w dzisiejszych czasach można przeżyć wielką miłość? Można i autorka książki nam to udowadnia. Czy po stracie kochanej osoby można się odbudować? Można. Czy będzie się tym samym człowiekiem, to już inna kwestia.
Gorąco zachęcam do lektury książki. To piękna lekcja miłości, przyjażni, życia we dwoje, człowieczeństwa i życia po...
Wiedziałam, że wywrze ona na mnie ogromne wrażenie, ale nie sądziłam, że aż tak wielkie. Przyznam wam się, że w trackie lektury prawie cały czas płakałam. Wiem, może to niektórym wydać się infantylne, ale opowieść Agnieszki Kowalskiej jest tak piękna, tak prawdziwa i przepojona takim ładunkiem różnorakich uczuć, że nie sposób się nie wzruszyć.
Chciałabym, żeby o mnie po mojej śmierci (oby jak najpóżniej oczywiście) też ktoś tak mówił.
Na koniec powtórzę za Dorotą Wellman: Ta książka to najpiękniejszy list miłosny, jaki czytałam.
Agnieszka Kowalska i Maciej Kozłowski |
Tę książkę koniecznie muszę kupić. Pan Maciek był jednym z najlepszych polskich aktorów, najwidoczniej Pan Bóg chciał go mieć w swoich szeregach :(
OdpowiedzUsuńRównież ceniłam sobie jego aktorstwo, ale jakim był człowiekiem na co dzień można się przekonać z opisanej przez Ciebie książki. Będę jej wypatrywać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Był wspaniałym człowiekiem, tym bardziej, że zanim się oboje spotkali miał na prawdę niełatwe życie.
UsuńPolecam książkę, na pewno ci się spodoba.
Dużo dobrego słyszałam już o tej książce. Może uda mi się ją przeczytać. ;)
OdpowiedzUsuńPięknie piszesz o tej książce...chętnie sięgnę.
OdpowiedzUsuńPamiętam go z różnych ról. Bardzo to przygnębiające, że tak wspaniały aktor i dobry człowiek odszedł tak wcześnie.
OdpowiedzUsuńWspaniała recenzja :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie takie książki są najpiękniejsze, pisane z serca...
OdpowiedzUsuńJuż sama twoja recenzja mnie wzruszyła. Chętnie przeczytam tę książkę.
OdpowiedzUsuńLubiłam go jako aktora i z żalem przyjęłam wiadomość o jego chorobie. W pamięci mi pozostanie taki jaki był przed chorobą i taki jaki był przed śmiercią, gdy występował w ostatnim pewno w swoim życiu serialu.
OdpowiedzUsuńMoże uda się mi zdobyć tę książkę może nie teraz, ale później.)