środa, 6 lutego 2013

Czara wyroczni - Judith Merkle Riley

Wydawnictwo Książnica, Okładka miękka, 480 s.,  Moja ocena 5,5/6
To moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki, ale bardzo obiecujące i na pewno nie ostatnie.
Pisarka na kartach swojej książki zabrała mnie do Paryża, do świata trucizn i afrodyzjaków, nielegalnych publikacji, czarnych mszy, magii, spisków, intryg i zdrad.
Fabułę tej porywającej opowieści autorka oparła na autentycznych wydarzeniach, na dokumentach sądowych będących sprawozdaniami ze śledztwa przeprowadzonego po aresztowaniu najpopularniejszej w tamtym okresie wiedźmy Marie Bosse. 
W owym czasie w stolicy Francji istniało coś na kształt tajnej organizacji, która skupiała osoby zajmujące się trucicielstwem, pod przykrywką wróżbiarstwa i magii. Na czele tej potężnej organizacji stała Catherine Montvoisin, znana powszechnie jako La Voisin. Była to kobieta niezwykle przebiegła, wyrachowana, ambitna i bogata. A wiadomo nie od dziś, ze bogactwo zapewnia władzę i bezkarność, ale tylko do pewnego momentu.
La Voisin
Egzekucja La Voisin

Był to czas, gdy z usług różnej maści wróżbitów (mniejszych lub większych szarlatanów) korzystali zarówno znani i bogaci, jak i ci mniej znani i mniej bogaci. Dzięki swojej profesji wróżbiarze znali sekrety większości mieszkańców Paryża. Sama La Voisin ciesząca się zaufaniem dworu królewskiego, znała tajemne sekrety królewskich metres i samego Ludwika XIV. A to było coś.
Akcja Czary wyroczni rozpoczyna się, gdy La Voisin jest u szczytu sławy. Dalszy rozwój jej imperium oraz sytuację polityczną i społeczną ówczesnego Paryża śledzimy za sprawą opowieści Geneviève Pasquie. Gdy ją poznajemy jest nastolatką, która po śmierci ojca nic nie znaczy we własnym domu, ba zniewolona przez wuja musi z niego uciekać. Właśnie wtedy opiekę nad nią roztacza La Voisin. Obie kobiety podpisują swoisty kontrakt (jego szczegółów nie zdradzę, żeby nie odbierać wam przyjemności lektury i elementu zaskoczenia). W tym momencie nastoletnia Genvieve znika z powierzchni ziemi, a na jej miejscu pojawia się znikąd stworzona przez La Voisin markiza de Morville, która świadczy usługi wróżbiarskie.
Bardzo szybko zdobywa ona wysoka pozycję w zamożnych kręgach paryskich i rozpoczyna się właściwa akcja. A dzieje się, oj dzieje wtedy. Zaczynają m.in. znikać w tajemniczych okolicznościach mieszkańcy Paryża. Komendant policji rozpoczyna śledztwo, ale czy uda mu się cokolwiek ustalić?
Jak potoczą się losy Genevieve i jej opiekunki? Czy dziewczyna przejrzy na oczy i dostrzeże kim tak na prawdę jest jej protektorka?
Po co kochance króla tajemne zaklęcie?
Czy to prawda, że na władcę także czyha mafia czarownic?
Książkę mimo sporej objętości czyta się błyskawicznie. Duża w tym zaleta wspaniałego pióra autorki orz dokładnego i niezwykle barwnego nakreślenia tła epoki. Tło obyczjowe ówczesnego Paryża jest tak ukazane, że w trakcie lektury miałam wrażenie, jakbym znajdowała się w samym centrum akcji, co niekiedy napawało mnie prawdziwym zniesmaczeniem. 
Ukazany jest nie najciekawszy los ówczesnych kobiet, kuriozalne rozrywki gawiedzi, którymi były głównie publiczne egzekucje, zblazowanie arystokracji, która w schadzkach i perwersjach szukała kolejnych rozrywek, wyrzucanie niemowląt na śmietnik i do rynsztoka etc.
Autorce udało się stworzyć doskonałą powieść historyczno-obyczajową z niezwykle wyrazistymi bohaterami i barwnym (momentami aż do obrzydzenia) tłem epoki. Plusem są także bardzo drobiazgowe i trafne rysy psychologiczne każdego z bohaterów.
Gorąco zachęcam do lektury. Ja na pewno sięgnę po kolejne książki Judith Merkle Riley, autorka po prostu mnie zaczarowała.  

Dla tych, co nie lubią (i tych, co kochają jak ja) Φέτα:)

Prezentując ostatnią sałatkę,w  której znajdowała się feta, sporo osób twierdziło, że nie lubi tego sera. Fakt jest trochę specyficzny, ale bardzo zdrowy.
Φέτα oznacza po grecku - plaster.
Feta jest produkowana (no powiedzmy powinna być produkowana) z mieszanki pasteryzowanego mleka owczego z mlekiem kozim (to drugie stanowi maksymalnie 30% mieszanki). Niedozwolone jest używanie środków konserwujących lub koloryzujących, okres dojrzewania wynosić musi co najmniej 3 miesiące, szczegółowe wymogi technologii i kwalifikacje personelu zostały w Grecji prawnie unormowane i podlegają częstej kontroli.
Należy do grupy serów miękkich o zawartości tłuszczu ok. 40%. Jest serem kruchym, dobrze topiącym się w wysokiej temperaturze.
Feta jest serem bardzo chętnie podrabianym. Według danych greckiego Ministerstwa Rolnictwa światowy rynek sprzedaży sera Feta osiąga 400-500 tysięcy ton, podczas gdy Grecja eksportowała go w roku 2003 jedynie 89 tysięcy ton. 
Feta jest produktem regionalnym chronionym prawnie przez UE (jak nasz np. oscypek).
Feta jest najstarszym europejskim serem. O produkcji tego przysmaku wspomina już Homer w Odysei i Iliadzie.
Wybitny lekarz starożytnej Hellady, Hipokrates mawiał podobno: Spośród wszystkich produktów żywnościowych to właśnie sery zapewniają naszemu ciału i duszy zdrowie i witalność. 
Grecy odznaczali się szczególną tendencją przypisywania wszystkiemu boskiego pochodzenia.
Podobnie miało miejsce w przypadku fety; według mitologii sztukę jej wyrobu zawdzięczamy apollińskiemu synowi, Aristajosowi, patronowi pasterzy i bartników. To on doradził biednemu narodowi, że w trudnych, górskich warunkach lepiej jest hodować owce i kozy niż bydło.

Najlepszym miejscem, gdzie można skosztować fety (ale także innych greckich serów) jest ouzeria, tradycyjna grecka tawerna, gdzie do każdego trunku polecany jest inny, doskonale z nim współgrający gatunek ser. Jednak feta zawsze wiedzie prym, taki narodowy, kultowy grecki przysmak.

Uwielbiamy fetę w każdej postaci. Feta jest uniwersalna – można nią smarować kanapki, pokrojoną w kostkę wrzucić do sałatki, zapiekać, faszerować nią większe warzywa (gemisto) albo po prostu jeść świeżą i surową, jedynie skropioną oliwą i posypaną oregano i płatkami czosnku.
My jemy tradycyjnie samą polaną oliwą z oliwek, z dodatkiem sezonowych warzyw (doskonała sycąca przekąska), w greckiej sałatce. 
Robimy też pyszne omlety z dodatkiem pokruszonej fety - pyycha.
Doskonałe są także pierogi czy naleśniki nadziewane fetą z podduszonymi warzywami.
Ja dzisiaj na kolację planuję cannelloni nadziewane warzywami i fetą.

W tej miseczce powyżej na zdjęciu znajduje się mój poranny wyrób - pasta do chleba z fety. Ser rozcieram z 3-4 łyżkami oliwy z oliwek i doprawiam ziołami+ pieprzem. Pycha, polecam.



wtorek, 5 lutego 2013

Dekalog rcenzenta...

Nie mogłam się po prostu oprzeć. Wejdżcie do Zbyszka o tutaj  jakież prawdziwe:):):) Uśmiałam się:)

Brudna robota - Kristin Kimball

Wydawnictwo Czarne, Okładka miękka, 272 s.
To taka nadprogramowa recenzja. 

Książkę podczytywałam od kilku tygodni i przyznam się szczerze, że nie skończyłam, po prostu nie trafiła do mnie, dlaczego- zaraz o tym napiszę. 
Za to książka bardzo przypadła do gustu mojej przyjaciółce, która jest nią zachwycona.
Po Brudną robotę sięgnęłam pod wpływem wielu pozytywnych recenzji w sieci, ba częstokroć peanów na cześć autorki i jej doskonałego pióra.
Kimball opowiada historię singielki z Nowego Jorku, ponad trzydziestoletniej dziennikarki, która nie znalazła jeszcze swojej drugiej połowy, bardziej wierzy w przyjaźń niż miłość. Pewnego dnia dostaje zlecenie napisania reportażu, wyjeżdża na wieś i poznaje jego – ową osławioną, wyśnioną przez miliony kobiet druga połówkę. Jest nim o wiele gorzej od niej wykształcony, nieznoszący miasta farmer idealista – Mark. Mężczyzna marzy o założeniu własnej w pełni ekologicznej i samowystarczalnej farmy. Kimball porzuca dla niego intratną posadę, sprzedaje wszystko co ma i wyjeżdża na amerykańską farmę. Razem zaczynają wszystko od podstaw.
Do tego momentu wszystko ok, nie mam zastrzeżeń co do książki.
Ale teraz zacytuję, coś co mnie od razu poraziło..
Tego pierwszego wieczoru, zamiast przeprowadzać wywiad, pomogłam mu zabić świnię. Od trzynastu lat byłam wegetarianką, a w dodatku miałam na sobie nową białą bluzkę, ale Markowi brakowało rąk do pracy, a być na jego farmie i nie pomóc wydawało się równie nienaturalne jak wskoczyć do jeziora i nie pływać. Nigdy wcześniej nie widziałam uboju zwierzęcia i nie byłam w stanie patrzeć na to, jak strzelał do świni. Była to locha o imieniu Butch, w czarno-białe łatki, zupełnie jak prosiaczek z bajki dla dzieci. Gdy znieruchomiała, odzyskałam równowagę wewnętrzną. Pomogłam wciągnąć tuszę na hak i rozciąć jej brzuch, zaczynając od mostka, a potem przytrzymywałam krawędzie parującego otworu, gdy Mark wycinał organy. Nie czułam odrazy. Ożywiało mnie to, co robiliśmy.
I żeby nie było, nie jestem nawiedzoną wegetarianką ani hipokrytką, mięso jadam, wiem, skąd się biorą kotlety, ale na Boga ojca, czy muszę o tym czytać? Niekoniecznie.
Dałam jednak książce i autorce kolejną szansę. 

Pozwolę sobie zacytować jeszcze jeden fragment...
Mark pokazał mi, jak oskubać pierś. Przytrzymał pod butem ogon, wsunął dwa palce w pióra na piersi pod mostkiem i pociągnął. Pierś oderwała się z lekkim sykiem, ukazując wnętrzności. Wyjęliśmy serca i wątróbki do miseczki. Mark oczyścił nóżki gołębia z piór i odciął je od korpusu, który obdarliśmy ze skóry, żeby nie trzeba było wszystkiego skubać. Głowy, wnętrzności i skrzydła oddaliśmy kotom, które krążyły dookoła, wpatrując się w nas wygłodniałym wzrokiem.
Poza tym w książce jest wiele opisów, jak to masło przyrządzone własnoręcznie jest smaczniejsze od tego kupionego w sklepie etc. Lub o ciemności i spokoju na farmie w nocy...
Farma jest znacznie ciemniejsza, cichsza, piękniejsza i bardziej brutalna niż wszystkie moje wcześniejsze wyobrażenia o wsi
Może inaczej podeszłabym do wielu opisów, gdyby nie fakt, że prawie każde wakacje w dzieciństwie spędzałam u rodziny na wsi i zbieranie jajek, ani dojenie krowy nie jest dla mnie jakimś wybitnym cudem, ani prawdą objawioną. Ja rozumiem, że dla mieszkanki NY praca i mieszkanie na farmie to coś unikalnego. Ale infantylności niektórych opisów nie usprawiedliwia nawet wielka miłość do farmera.
Nie muszę chyba dodawać, że książka nie przypadła mi do gustu. Po amerykańskiej dziennikarce spodziewałam się czegoś zupełnie odmiennego.
Za to moja przyjaciółka jest książką zachwycona. Wg. niej to opowieść o wielkiej miłości dwojga ludzi, którzy zyli w zupełnie innych światach, dążeniu do celu, pokonywaniu przeszkód i spełnianiu własnych marzeń.
Książka jest także (wg. mojej przyjaciółki) doskonałym podręcznikiem uczącym zakładania gospodarstwa rolnego i prowadzenia go, a nadto lekcją gotowania i tworzenia prostych dań – bohaterowie bardzo dużo gotują, a później zachwycają się smakiem przygotowanych potraw. Całość napisana jest lekko, z wyjątkowym poczuciem humoru. I chociażby dlatego (cytat z opinii przyjaciółki) po Brudną robotę warto sięgnąć.
Najbardziej jednak urzekło ją to, że bohaterowie mieli odwagę sięgnąć po wydawałoby się niemożliwe i zrealizować swoje marzenia.
Sądzę, że każdy powinien sięgnąć po Brudną robotę i ocenić samodzielnie, czy książka jest lekturą dla niego (jak dla mojej przyjaciółki) czy wręcz przeciwnie (jak dla mnie).

niedziela, 3 lutego 2013

Wypędzony - Jacek Inglot

Instytut wydawniczy Erica, Okładka miękka, 376 s., Moja ocena 5,5/6
Akcja książki rozgrywa się na początku czerwca 1945 r. Do zniszczonego, dopiero co zdobytego przez naszą armię Wrocławia przybywa główny bohater książki - Jan Korzycki. Jest to mężczyzna, jakich w tamtym okresie było wielu, po przejściach, dla jednych z przeszłością, dla innych bez przeszłości (w zależności od tego, kto pytał), uciekający przed UB porucznik Armii Krajowej. Zacierając za sobą ślady, pod przybranym nazwiskiem, z fałszywymi dokumentami przyjeżdża do zrujnowanego Wrocławia i wstępuje do milicji. Otrzymuje zadanie wytropienia "komendanta Festung Breslau", jak każe się tytułować przywódca konspiracyjnego niemieckiego Werwolfu. Przed Korzyckim nie lada zadanie, po pierwsze przetrwać we wrogim środowisku, a także zorganizować od podstaw posterunek milicji, dobrać sobie odpowiednią załogę i wykonać powierzone mu zadanie. Mężczyzna próbuje dokonać tego wszystkiego w pogrążonym w chaosie i bezprawiu mieście, broniąc jego mieszkańców przed szabrownikami i niedobitkami nazistów.
Czy mu się to uda?
Tego oczywiście nie zdradzę, zachęcam za to do sięgnięcia po książkę. Gwarantuję, że w trakcie lektury ani przez chwilę nie będziecie się nudzić.
Dlaczego? Dlatego, że Jacek Inglot w sposób niezwykle umiejętny połączył powieść historyczną z obyczajową, sensacyjną i dodał do tego odrobinę psychologii i uczuć, które mimo woli zaczynają się objawiać w głównym bohaterze.
Akcja rozgrywa się w jednym z najtrudniejszych w XX-wiecznej historii Polski okresie. Co cenne, w książce brak wybielania jednej ze stron i oskarżania drugiej. Trzeba pamiętać, jakim miastem był wtedy Wrocław – zrujnowanym, pełnym Polaków, Niemców, hitlerowskich żołnierzy kryjących się po piwnicach i strychach, złodziei, szabrowników, przemytników i ludzi, którzy wręcz przerażenie wymieszane z nadzieją mają w oczach. Do tego nagle okazuje się, że ci, którzy jeszcze nie tak dawno byli walecznymi chłopcami z  lasu, członkami AK nagle są ściganą zwierzyną.
Trzeba przyznać autorowi, że tło historyczne, miejsce akcji wybrał sobie o tyle trudne, co fascynujące i idealne do stworzenia doskonałej powieści kryminalno-obyczajowej. I taką powieść udało się Jackowi Inglotowi stworzyć. Ogromnym plusem książki jest bardzo wierne oddanie realiów powojennego Wrocławia, grozy, momentami nawet beznadziejności, a jednak w niektórych momentach ledwo, ale tlącej się nadziei, że się uda.
Ciekawie ukazani są różni bohaterowie, niektórzy o tak wypaczonym charakterze, że najchętniej w trakcie lektury sami byśmy ich zlikwidowali.
Autor tworząc tak obdartą z gloryfikacji Polaków książkę był bardzo odważny, nie bał się stawiania trudnych pytań, szukania na nie odpowiedzi i podważania stereotypowego wizerunku Polaków i Niemców. Poprzez taką postawę jego powieść jest jeszcze bardziej prawdziwa i w trakcie lektury nie można się wręcz od niej oderwać.
Książka jest doskonałą lekturą dla każdego. Coś dla siebie znajdą w niej zarówno miłośnicy historii, jak i dobrej powieści obyczajowej, czy z domieszką sensacji.
Wypędzony i Jacek Inglot zmuszają w trakcie lektury do odrobiny refleksji, ale to dobrze, bowiem sprawia to w połączeniu ze wszystkimi w/w cechami, ze książka nie jest zwyczajnym czytadłem, jakich na rynku całkiem dużo.
Serdecznie zachęcam do lektury.
Jacek Inglot – debiutował w połowie lat 80. na łamach czasopism poświęconych fantastyce. Publikował teksty w "Problemach", "Feniksie", "Nowej Fantastyce", "Playboyu". Do tej pory wydał powieści "Inquisitor" (1996) i "Quietus" (1997) – obie nominowane do Nagrody im. Janusza A. Zajdla, a także zbiór opowiadań "Bohaterowie do wynajęcia" (2004, wspólnie z Andrzejem Drzewińskim) oraz powieść o tematyce współczesnej "Porwanie sabinek" (2008) i baśń fantasy "Eri i smok" (2009).

sobota, 2 lutego 2013

Kulinarne impresje austriackie (2)...

Kilkanaście dni temu wspominałam (w zarysie) o kuchni wiedeńskiej, post tutaj.
Kilka dni temu wspominałam o austriackich winach, post tutaj.
Dzisiaj także o kuchni austriackiej, ale spoza Wiednia, a dokładnie o austriackich smakach i smaczkach, niezwykle unikalnych, regionalnych produktach.


Źródło bregenzerwald.at
Austrię często nazywa się krajem koneserów. A ponieważ powstają tu produkty o wyjątkowej jakości – często wyłącznie na ściśle określonych terenach – zarówno regiony te, jak i pochodzące z nich specjały sklasyfikowano i wypromowane jako "regiony dobrego smaku".
Okazuje się, że miejsc, które zdobyły to zaszczytne wyróżnienie jest w całej Austrii aż 113! Paleta produktów uhonorowanych wyróżnieniem „Austriacki region dobrego smaku” jest szeroka i obejmuje smakołyki z najodleglejszych stron kraju – od górskich serów z Lasu Bregenckiego, poprzez styryjski olej z pestek dyni po mak z rejonu Waldviertel. 
Oczywiście istnieje kilka warunków, jakie każdy z produktów musi spełnić, m. in. jego silne zakorzenienie w kulinarnej tradycji regionu, długa obecność w niej, a także tradycyjny sposób produkcji.
Wyróżnienie otrzymują w pierwszej linii rolnicy, którzy wyrabiają swoje produkty z zachowaniem najsurowszych norm i najwyższej jakości.  
Ser górski z Lasu Bergenckiego na przykład do dziś produkowany jest ze świeżego mleka prosto od krów, które wypasane są na alpejskich łąkach. Swój wyjątkowy aromat ser zawdzięcza naturalnym składnikom pożywienia, m. in. pełnej gamie alpejskich ziół, których na górskich halach i pastwiskach nie brakuje. 
Tyrol z kolei wyspecjalizował się w trunkach – w prawie połowie wszystkich gospodarstw w Stanz w Tyrolu od wielu pokoleń wyrabia się ze słynnych tutejszych śliwek przepyszne nalewki. Coregonus z Salzkammergut – nazwa ta wiele mówi wielbicielom ryb. To właśnie im, a w szczególności coregonusowi z rodziny łososiowatych, region zawdzięcza wyróżnienie. 
Pagórkowaty świat jabłecznika” to kolejny region i kolejny produkt w pełni zasługujący na swoje miejsce wśród regionalnych specjałów – jego produkcja przebiega według surowych norm, a dojrzewające na słońcu jabłka są soczyste i zdrowe. 

Dojrzewający Boczek z Gurktal źródło lebensministerium.at
Boczek z Gurktal w przekroju..źródło lebensministerium.at
Również słynny boczek z Gurktal, pierwszej europejskiej doliny włączonej do programu ochrony światowego klimatu, dzięki odpowiedniemu doborowi soli i przypraw, a także górskiemu powietrzu Alp Gurktalskich, zyskuje niepowtarzalny smak. Boczek z Gurktalu jest tylko suszony, w odróżnieniu od podwędzanego Gailtalskiego, dlatego miesiącami wisi na powietrzu! Mleko z Görtschitztalu i rasa krów Mittelkärntner Blondvieh zadomowione są między Brückl i Klein St. Paul – przemiana tradycyjnych artykułów spożywczych w specjały kulinarne odbywa się zwykle w podobny sposób: niektórzy obrotni – drobni – rolnicy specjalizują się w jednym produkcie, który następnie podlega uszlachetnianiu i daje się z powodzeniem sprzedawać.
Z Gurktal pochodzi również słynna nalewka ziołowa Gurktaler Alpenkräuter. To typowy trunek z tego regionu sporządzany z 59 !!!! gatunków różnych ziół z dodatkiem (niewielkim) owoców. Receptura pochodzi z 1050r. Tak na marginesie, moim skromnym zdaniem paskudny napitek, ale to kwestia gustu...

Źródło lebensministerium.at
Z Gurktal pochodzą także (już mniej paskudne niż trunek) cukierki ziołowe Gurktaler Alpenkräuter Kräuterbonbon.

Źródło lebensministerium.at

Dolina Lavanttal nazywana jest „rajem Karyntii“ i przypomina cudowną, bajkową krainę. Bardzo zróżnicowana pod względem kulinarnym słynie jednak z wyjątkowych produktów jabłkowych, głównie moszczu.
Na płaskich terenach południowej części, tam, gdzie kiedyś szeroko hodowano winne krzewy – która to tradycja w cudowny sposób odżyła w ostatnich latach – gdzie krajobraz zdominowany jest przez ogromne połacie owocowych sadów, w okolicy klasztoru benedyktynów St. Paul kwitnie wiekowe centrum kulturalne landu. Wokół miejscowości St. Andrä, jednej z najstarszych w Karyntii, koncentruje się słynna także poza granicami landu uprawa szparagów Lavanttalu. Stanowiące siedzibę związku „Mostbarkeiten“ i muzeum sadownictwa gospodarstwo Zogglhof koło St. Paul pełni rolę kulinarnego centrum regionu, szczycącego atrakcjami z  regionalnych upraw. 
Jauntal i Rosental Od Lavamünd, gdzie rzeka Lavant wpada do Drawy, która zaraz potem opuszcza teren Karyntii płynąc na stronę słoweńską, w okolicach doliny Jauntal ciągną się na zachód tereny 
obejmujące aż dwa regiony atrakcji kulinarnych.
Salami z Jauntalu oraz Jauntaler Hadn (gryka) mają ogromny wpływ na kalendarz prac i gastronomię regionu. Wczesnym latem kwitnąca na różowo gryka tworzy malownicze dywany w okolicach Neuhaus i Globasnitz. 

Jauntaler Salami źródło lebensministerium.at
Odbywa się wówczas tzw. „Hadnblütenfest“, święto będące okazją do degustacji rozmaitych potraw na bazie gryki w miejscowych gospodach. Przy okazji można zabrać do domu jedno lub więcej pęt wiejskiego salami, które jest drugim z kolei popisowym produktem Jauntalu. Festyn Salami w Eberndorf w sierpniu to doskonała okazja do spróbowania i porównania wyrobów. 
Następna za Jauntalem dolina między Ferlach i Rosegg na zachodzie nosi nazwę Rosental i podobnie rozwija się pod wpływem dwóch kultur. Mieszanka wpływów niemieckich i słoweńskich – od kuchni po kościół – ubogaca wszystkie dziedziny życia. Na słodką karyncką babkę drożdżową Reinling często mówi się tu „Pohača“, a na smarowidło z siekanego boczku „Sasaka“. Hodowla pszczół rasy Carnica i produkcja doskonałego miodu rozsławiła opiewaną dolinę także wśród regionów kulinarnych przyjemności.
To tylko kilka ze 113 regionów dobrego smaku.
Przestrzeganie surowych norm oraz dbałość o wysoką jakość produktów – zarówno w rolnictwie, jak i hodowli zwierząt – widać na pierwszy rzut oka i czuć już po pierwszym gryzie lub łyku.
Natura podobnie wpływa na jakość dziczyzny z rejonu góry Hochschwab. Paleta regionalnych przysmaków sięga od owoców i warzyw, poprzez mięsa i ryby do wybornych win, nalewek i wódek. Ich bezkonkurencyjność polega na dbałości o szczegóły, indywidualnej produkcji i sercu włożonym w każdy jej etap.
Długie przechowywanie i transport są w "regionach dobrego smaku" oczywiście również wykluczone. Tu każdy etap produkcji pozostaje na miejscu. Producenci pozostają wierni zasadzie, że warto uszlachetniać i cieszyć się tym, co od dawna wzrasta i rozwija się tuż obok. Tradycyjne są też metody obróbki produktów pochodzących z "regionów dobrego smaku". Co zresztą nie pozostaje bez wpływu na smak – przy produkcji musztardy z Lustenau (Vorarlberg) wykonuje się tradycyjny zacier według starych i sprawdzonych metod.  Regionalne produkty, które na dłużej zachowują swoją świeżość można nabyć w całej Austrii w sklepach z delikatesami. Oprócz tego regiony dobrego smaku prezentują się przy okazji najrozmaitszych świąt, festiwali i imprez. 
Począwszy od lata 2008 r. wiosną, latem i jesienią w całej Austrii organizowane są tzw. tygodnie dobrego smaku. Rarytasy z wielu regionów mają wtedy okazję pojawić się na stołach i w menu nie tylko w miejscu swojego pochodzenia, ale i gdzieś indziej. 


Tak dojrzewa serek bergencki. Źródło bregenzerwald.at
Wspominałam o serze z Lasu Bergenckiego, jest pyszny. Istnieje austriacki Szlak sera Bregenzerwald, który łączy wszystko, co związane jest z serem - od producentów i gospodarzy po serownie. Łączna długość szlaku to ok. 70 km.
Wyrabianie serów cieszy się w Bregenzerwald długą tradycją. Rzemiosło to wywarło silny wpływ na kulturę regionu oraz miejscowe obyczaje. Szlak Sera to krajobraz kulturalny tworzony ciężką pracą rolników oraz przysmaki na bazie produktów mlecznych. Kremowy, naturalny jogurt i wyśmienite masło to prawdziwie naturalne rozkosze podniebienia. Nazwa Szlak Sera w Lesie Bregenckim nie oznacza jednej drogi, jest to raczej regionalna sieć, wspólne określenie jakości produktów oraz symbol efektywnego, wspólnego wysiłku. Jest stowarzyszeniem rolników, mleczarzy, producentów sera i rzemieślników z okolic Lasu Bregenckiego. 

W skład Szlaku Sera wchodzi w sumie 160 członków, którzy wspólnymi siłami działają na rzecz ochrony regionalnego dziedzictwa kulturowego, wspierają regionalne produkty i promują turystyczne zalety Lasu Bregenckiego. Charakterystyczne dla okolicy elementy, niesamowity widok miasteczek z historycznymi zabudowaniami w stylu Bregenzerwald, zakorzenione w historii regionu tradycje rzemieślnicze i imprezy folklorystyczne tworzą wyjątkowy klimat sielanki, której urokowi chętnie poddają się odwiedzający. Smak sera wprost z alpejskich pastwisk.
Bergkäse i Alpkäse są najpopularniejszymi przedstawicielami ponad 30 gatunków regionalnych serów. Ale żeby zaspokoić apetyt, należy przyjechać w tutejsze okolice, gdyż niektóre z gatunków są dostępne tylko na miejscu. Każdy, kto przemierza szlak sera w Lesie Bregenckim, może ich próbować, oglądać pracę mleczarzy z bliska, podziwiać masyw górski, a przy odrobinie szczęścia trafić na alpejski festiwal. Zaspokojenie kulinarnych potrzeb nie jest trudne, gdyż wzdłuż trasy znajdują się zarówno ekskluzywne restauracje, rodzinne zajazdy, jak i obfitujące w pyszne przekąski bary. Wśród dań znajdujących się w ofercie są takie specjalności jak "Sennsuppe" (zupa z serwatki) lub "Gsig" słodki, wykonany z karmelizowanego cukru mlecznego rarytas. 

A teraz przepis na Zupę serową z lasu Bregenckiego:
2 cebule, 60 g masła, 40 g mąki, 1/8 l białego wina, ½ litra bulionu warzywnego, ½ litra mleka, 200 g sera Bergkäse (1-roczny), sól, biały pieprz, gałka muszkatołowa, śmietana do przystrojenia

Obrane, pokrojone w kostkę cebule podsmażyć i posypać mąką. Całość zalać białym winem. Dodać bulion warzywny oraz mleko, gotować stale mieszając. Dodać przyprawy i dusić przez 15 minut. Dodać starty ser. Przyprawić do smaku pieprzem, solą oraz gałką muszkatołową.

Prawdziwym przysmakiem jest także styryjski olej z pestek dyni. Jest on ciemnozielony o intensywnym smaku i jest wyjątkowym przysmakiem w skali światowej. Szczególna cecha: orzechowy posmak i aromat uszlachetnia nie tylko zupy i sałatki, ale także sery i desery. 
Proces produkcji od wieków nie uległ zmianie: po zebraniu pestki są czyszczone i suszone. 


Tak się nadal pracuje w wielu gospodarstwach.
Potem miesza się mączkę ze zmielonych pestek ze słoną wodą, wówczas olej oddziela się od białka. Następnie wilgotna jeszcze mąka poddawana jest procesowi starannego prażenia w 60 stopniach. Podgrzewanie służy nie tylko nadaniu intensywnego, orzechowego aromatu, ale pozwala na zachowanie cennych składników. Ostatnim etapem procesu jest wytłaczanie na zimno. Do dziś wiele styryjskich olejarni stosuje niezmienny proces prażenia i tłoczenia. Chętni mogą zwiedzać takie obiekty, a przy okazji nabyć wiele różnych produktów na bazie oleju. Właściwie każdy coś wtedy kupuje. Potem w domu gęsty, ciemny olej lub chrupiące pestki z dyni przywołują wspomnienia o soczystej zieleni i wyjątkowej urodzie krajobrazu, kiedy późnym latem lub jesienią usiane w żółte plamki pola dyni, zielone zagajniki i strome zbocza winnic tworzą słoneczny raj na ziemi. Ze względu na staranny i delikatny proces pozyskiwania, nawet w przypadku produkcji przemysłowej, olej z pestek dyni wykazuje właściwości zdrowotne i lecznicze, udowodnione podczas badań przeprowadzonych przez uniwersytet w Grazu: wiele zawartych w nim witamin, związków mineralnych i mikroelementów działa profilaktycznie w przypadku chorób serca i układu krążenia, łagodzi bóle podbrzusza, oczyszcza organizm i wzmacnia system odpornościowy. 
Ciemnozielony kolor, gęsta, oleista konsystencja, aksamitnie rozpływająca się na podniebieniu, subtelny aromat z nutą ziół i świeżości harmonizuje z szeroką paletą potraw, zamieniając je w prawdziwe arcydzieła sztuki kulinarnej. Wyśmienicie smakuje makaron z sosem pesto na bazie oleju z pestek dyni, potrawy z jajek, sałatka z fasoli Jaś z olejem, tak samo sałatki z pomidorów, ziemniaków i wszelkich odmian sałaty liściastej. Smak oleju doskonale harmonizuje ze smakiem koziego i owczego sera.
Zawodowi kucharze zainspirowani olejem tworzą takie desery jak parfait z pestek dyni lub suflet z olejem. Ale nawet zwykła zupa ziemniaczana lub proste, duszone warzywa po dodaniu kilku kropel styryjskiego specyfiku zamieniają się w wyjątkowe przysmaki. Prażone pestki z dyni używane są przy pieczeniu chleba, ciast i gotowaniu knedli, można je znaleźć w miodzie i marmoladach, służą także do panierowania mięsnych kotletów. 
Olej jest na prawdę wspaniały, zawsze wracając z Austrii przywożę do domu kilka butelek. 


Źródło  steiermark.com
Z dodatkiem oleju z pestek dyni produkowane są także różne kosmetyki, jak np. mydła, takie jak na zdjęciu, podobno doskonale nawilżające.
Źródło steiermark.com

Z położonego malowniczo nad Dunajem Krems, wywodzi się receptura popularnej musztardy. Musztarda Kremska jest łagodna, wręcz słodka. A to za sprawą jej istotnych składników: delikatnego octu i spirytusu winnego, które należą obok wina do kluczowych produktów spożywczych regionu Kremstal.


A przy okazji dodam kilka zdjęć z Krems, przepiękne miasteczko, zachęcam do odwiedzin nie tylko w celu zakupu musztardy:).




Źródło krems-tourismus.at
Z położonego w pobliżu Krems Durnstein pochodzi doskonały trunek morelowy, to mogę z ręką na sercu polecić...
Źródło lebensministerium.at
 

To tak pokrótce...bo Austria ma o wiele więcej do zaoferowania...wkrótce kolejne odsłony. 


Źródło: www.bregenzerwald.at,  www.kaesestrasse.at, www.austria.imfo, www.kaernten.at, www.steiermark.com, www.krems-tourismus.at

piątek, 1 lutego 2013

Czas na mnie - Agnieszka Kowalska

Wydawnictwo Czerwone i Czarne, Okładka miękka, 229 s., Moja ocena 5,5/6
Bardzo lubiłam Macieja Kozłowskiego. To był doskonały (jeden z najlepszych w Polsce) aktor, który grał role ciemnych typów, role niebanalne, niełatwe, niektóre trwające zaledwie kilka minut, ale odtwarzał je tak, że na zawsze zapadały w pamięć, potrafił skupić na sobie pełnię uwagi widza. 
Był aktorem teatralnym i filmowym. Od 1997 r. związany był z Teatrem Narodowym w Warszawie. Publiczność oglądała go na narodowej scenie m.in. w rolach generała Józefa Chłopickiego w "Nocy listopadowej", Kata w "Dialogus de Passione", Wojtka w "Weselu", Izaaka Widmowera w "Kurce wodnej", Don Juana w "Wiele hałasu o nic". Publiczność filmowa zna Kozłowskiego z m.in. "Miasta prywatnego", "Psów", "Krolla", "Kilera”. Znany był także z głośnych ekranizacji polskiej literatury. Wcielił się w Krzywonosa w "Ogniem i mieczem" Jerzego Hoffmana, Gwida w "Wiedźminie" Marka Brodzkiego i w Smerdę, dowódcę wojsk Popiela w "Starej Baśni" Hoffmana.
Pamiętam, jak smutno mi się zrobiło, gdy 11 maja 2010r. dowiedziałam się, że nie żyje. Zmarł na zapalenie wątroby, chorobę, którą odkrył zupełnie przypadkowo, a na którą może zachorować każdy z nas. Do końca był aktywnym aktorem, a najważniejszy (mimo wielu ról filmowych) był dla niego teatr.
Jak pisze Agnieszka Kowalska (żona Macieja Kozłowskiego) w niniejszej książce:
Teatr potrafił Maćka trzymać przy życiu i ostatecznie przyczynić się do jego rezygnacji z życia. Był dla niego niewątpliwie najważniejszy. Zawsze mówił, że aktorstwo to zawód, który łamie kręgosłupy.
Agnieszka Kowalska poprzez swoją książkę chce nam pokazać wspaniałego człowieka, jakim był jej mąż. Nie zajmuje się jego dorobkiem artystycznym, tym (jak sama twierdzi) być może zajmą się kiedyś inni. Ona pisze o latach wspólnie spędzonych, latach wspaniałych, pełnych przede wszystkim miłości, miłości, która choć przydarzyła im się późno, po wielu przejściach, była warta, żeby na nią czekać. Autorka pisze o latach, które niestety zbyt szybko się skończyły. Ale ważne, że były. Bo lepiej kochać kogoś krótko, niż nie kochać wcale. 
Z opowieści wyłania się obraz nie tylko doskonałego aktora, ale przede wszystkim wspaniałego partnera, przyjaciela oraz dobrego, niebanalnego człowieka, niezwykle poranionego przez życie, ale potrafiącego się nim cieszyć i kochać. 
Wspomnienia autorki są jak garść okruchów rzuconych na tacę, a każdy z nich opowiada o innym aspekcie wspólnego życia. Razem natomiast, składają się na wspaniałą opowieść o dwojgu idealnie pasujących do siebie ludzi, którzy cudem odnaleźli się w świecie, gdzie ludzie coraz częściej mijają się, a miłość i przyjażń zaczynają tracić na znaczeniu.
Każda z opowieści autorki jest niezwykła, bardzo osobista, pełna emocji, uczuć, wspomnień. 
Bardzo podobał mi się ten fragment...
Tego samego dnia wieczorem usiadł przy piecu, a ja zajęłam kąt na starej, wygniecionej kanapie naprzeciwko. Powiedział, że nie chce już walczyć. Że ma dosyć. Zdjął koszulę  i grzał sobie plecy. Niewiele zostało z jego dawnej postury. Twarz też nabrała innego wyrazu, oczy miał ciemne, zapadnięte, rysy wyostrzone. Był wyniszczony i piękny, jak męczennik ze średniowiecznych obrazów. Zdałam sobie sprawę, że jego ciało już do mnie nie należy. Była w nim świętość, a ze świętymi się nie sypia. Miłość przeistacza się w adorację, uwielbienie i szacunek dla każdego miejsca dotkniętego chorobą i cierpieniem. Horyzont wędruje tak wysoko, że trzeba się oderwać od ziemi, żeby go nie stracić z oczu. Bo tam, na dole, gdzie dotychczas było nam całkiem dobrze – zapadają ciemności nie do wytrzymania. Ogień się dopalał, Maciek założył koszulę, usiadł obok mnie i położył głowę na moich kolanach. Była ciężka. A przy tym mała, trochę jak głowa dziecka. Pamiętam ją jako coś najdroższego, najcenniejszego na świecie. Nie powiedzieliśmy już ani słowa. Tej nocy dotarło do mnie, że znowu zostałam sama.
Czy w dzisiejszych czasach można przeżyć wielką miłość? Można i autorka książki nam to udowadnia. Czy po stracie kochanej osoby można się odbudować? Można. Czy będzie się tym samym człowiekiem, to już inna kwestia.
Gorąco zachęcam do lektury książki. To piękna lekcja miłości, przyjażni, życia we dwoje, człowieczeństwa i życia po...
Wiedziałam, że wywrze ona na mnie ogromne wrażenie, ale nie sądziłam, że aż tak wielkie. Przyznam wam się, że w trackie lektury prawie cały czas płakałam. Wiem, może to niektórym wydać się infantylne, ale opowieść Agnieszki Kowalskiej jest tak piękna, tak prawdziwa i przepojona takim ładunkiem różnorakich uczuć, że nie sposób się nie wzruszyć.
Chciałabym, żeby o mnie po mojej śmierci (oby jak najpóżniej oczywiście) też ktoś tak mówił.
Na koniec powtórzę za Dorotą Wellman: Ta książka to najpiękniejszy list miłosny, jaki czytałam.
Agnieszka Kowalska i Maciej Kozłowski

Właśnie listonosz przyniósł, czyli mini, mini stosik:)

Dziś już jestem w pracy i właśnie przed chwilą pan listonosz przyniósł mi dwie wspaniałe książki. Dwie, to niby niewiele, a jednak cieszą:)
W cudzym domu
Lata osiemdziesiąte XIX wieku. Los rzuca Joachima Hallmana (von Eistetten), Luizę Sokołowską (Roisier) i Dmitrija Szuszkina do Warszawy. Każdy z nich chce tu rozpocząć nowe życie. Tymczasem Joachim na skutek donosu zostaje osadzony w Cytadeli. Grozi mu szubienica, a w najlepszym razie wywóz na Sybir, gdyż śledztwo prowadzi specjalny wysłannik carski, radca Szuszkin. Nienawidzi on wszystkiego co polskie. Do czasu...
Wartka akcja przenosi się z Paryża, Gdańska i Warszawy na daleką Syberię. Spiski, konspiracja, namiętności - wszystko to ukazane na bardzo dobrze udokumentowanym tle historycznym. Bohaterowie ze swoimi problemami z tożsamością nabierają współczesnego wymiaru, a ich fascynujące przeżycia i perypetie miłosne trzymają w napięciu.
W cudzym domu to doskonała kombinacja romansu z powieścią historyczną sensacyjną i obyczajową.

Czerwień grzechu
Mroczne rodzinne tajemnice, zemsta dokonana z zimną krwią, zbrodnia - być może doskonała... "Czerwień grzechu" to przejmujący thriller znanej amerykańskiej pisarki, laureatki nagrody imienia Agathy Christie. Inspektor Scotland Yardu, Thomas Lynley, pogrążony jest w głębokiej żałobie. Jego ciężarna żona Helen została brutalnie zamordowana. Zdruzgotany detektyw oddaje policyjną odznakę. Spacerując samotnie po skalistym wybrzeżu Kornwalii, bezskutecznie próbuje zapomnieć o niedawnej tragedii. Czterdziestego trzeciego dnia swojej wędrówki znajduje ciało młodego mężczyzny leżące u podnóża klifu. Czy był to tragiczny wypadek podczas wspinaczki? Instynkt i doświadczenie podpowiadają inspektorowi, że zwłokom należy przyjrzeć się dokładniej. Rzeczywiście, są ślady, że ktoś majstrował przy uprzęży. Lynley mimo woli zostaje wciągnięty w śledztwo, początkowo jako świadek i... pierwszy podejrzany. Relacje między mieszkańcami pobliskiego miasteczka, będącego mekką surferów, szybko okazują się bardzo zawiłe, a z czasem na jaw wychodzą dawne konflikty, pretensje i pilnie strzeżone sekrety. Czy Lynleyowi uda się uporać z upiorami przeszłości i rozwikłać zagadkę zabójstwa?

czwartek, 31 stycznia 2013

Stambuł. Wspomnienia i miasto - Orhan Pamuk

Wydawnictwo Literackie, Okładka miękka, 470 s., Moja ocena 6/6
Nie, nie przeczytałam dzisiaj tej książki, aż tak dobra to nawet ja nie jestem :)), lekturę skończyłam w okolicach Sylwestra, ale w zamęcie wyjazdu do Wiednia zupełnie zapomniałam o zamieszczeniu recenzji. W tym wieku to już ma się postępującą sklerozę:)
Dopiero wczorajsza rozmowa emailowa z panią Martą z Wydawnictwa Literackiego uzmysłowiła mi, że mam zaległą recenzję do napisania, co niniejszym czynię.

Uwielbiam i bardzo cenię Orhana Pamuka, czemu dawałam wyraz chociażby w recenzji Pisarza naiwnego i sentymentalnego, Innych kolorów.
Stambuł potwierdził, że Pamuk doskonałym pisarzem jest i basta:) 
Jest to kolejna bardzo osobista powieść, pełna nostalgii, wzruszeń, wspomnień, bajecznych opisów ukochanego miasta noblisty oraz jego rodziny.Taka swoista autobiografia Pamuka na tle biografii Stambułu. 
Sam autor pisze: Moje dzieciństwo było jak czarno-białe fotografie Stambułu - dwubarwne, zatopione w stalowoszarym półmroku.
Pamuk snuje pełne magii oraz uczucia opowieści o obecnym Stambule, ale także i o tym wcześniejszym, który niestety w wielu miejscach zanika. Cechą charakterystyczną są przeskoki o kilka-kilkanaście lat wstecz, po których wracamy do teraźniejszości. Powieść jest jednak tak doskonale skomponowana, że takie wędrówki w czasie w niczym nam nie przeszkadzają, a wręcz przeciwnie - są dodatkowym ubarwieniem i tak wspaniałej lektury.
Pamuk snuje opowieść o Stambule jako takim, ale także o tym, jaki wpływ na jego twórczość oraz innych artystów miało to miasto.
Dzięki niezwykle barwnym opowieściom poznamy miasto, którego zwykły turysta nigdy nie dostrzeże, poznamy miasto zupełnie inne niż to z pocztówek, czy turystycznych folderów, poznamy miasto z jego zaletami, ale także wielkimi wadami. 
Miasto, po którym literacko nas oprowadza noblista, to miasto kontrastów - obok wspaniałych zabytków i hoteli są rozpadające się domy, obok osiedli bogaczy są osiedla niczym slumsy etc. 
Poznajemy także miasto pełne tajemniczych zaułków, wspaniałych domów nad Bosforem. Dodatkową cechą charakterystyczną jest swoista mieszanka kultur - europejskiej i azjatyckiej. W końcu Stambuł to jedyne miasto na świecie znajdujące się na dwóch kontynentach. Takie położenie, wspaniałe dziedzictwo kulturowe oraz licząca wiele setek lat  (częstokroć burzliwa) historia sprawiły, że jest to miasto wyjątkowe i takim postrzega je Pamuk.
Ale to co mnie bardzo urzekło, to fakt, iż pisarz doskonale zdaje sobie sprawę z wszelkich wad ukochanego miasta, ale częstokroć potrafi je przekuć w zalety, a poza tym jest na tyle zakochany w Stambule, że nie przeszkadzają mu one.
Ale to jeszcze nie wszystko. Nad całością opowieści snuje się hüzün. Cóż to takiego? Jest to swoisty smutek, melancholia. Najlepiej będzie, gdy przytoczę co o tym stanie pisze sam noblista: Hüzün nie daje jasnego widzenia świata, raczej zasłania rzeczywistość, ułatwiając życie, jak para, która wylatuje w chłodny dzień z czajnika prosto na szybę. Każdy dorosły mieszkaniec Stambułu w pewnym momencie swojego życia dostrzega, że jego przeznaczenie zaczyna się splatać z losem miasta, i nagle zdaje sobie sprawę, że czeka na smutek, który przyjdzie do niego w przebraniu skromności, wrażliwości albo innej namiastki szczęścia.
W książce brak szybkiej, akcji, brak intryg, ale jest tęsknota, nostalgia, piękne opisy i wspaniałe fotografie zupełnie nieznanego większości osób Stambułu.





To co jednak najważniejsze to przebijająca z każdej strony miłość do miasta i przekonanie, że mimo, iż miasto straciło dużo ze swojej dawnej świetności nadal jest najwspanialszym na świecie, jest jedynym miejscem, w którym Pamuk potrafi i chce żyć. 
Gorąco polecam lekturę tej niebanalnej, podwójnie biografii. 
Kto z was nie mial jeszcze okazji odwiedzić Stambułu, tego gorąco namawiam na wycieczkę, to wyjątkowe, magiczne miejsce. Wierzę, że po lekturze książki Pamuka nabierzecie ogromnej ochoty na poznanie miasta. 
A poniżej kilka zdjęć pisarza na tle jego ukochanego miasta (źródło www.ft.com i www.orhanpamuk.net).




środa, 30 stycznia 2013

Zatopione miasta - Paolo Bacigalupi

Wydawnictwo Literackie, Okładka miękka, 416 s., Moja ocena 5,5/6
Przyznam się, że jestem po lekturze w lekkim szoku. W szoku, ponieważ jako przeciwnik fantastyki nie liczyłam zupełnie na to, że książka aż tak przypadnie mi do gustu, a przypadła i to bardzo.
Autor zabiera nas w niedaleką przyszłość do wyniszczonej przez kataklizmy Ameryki. Nic tam nie jest takim, jakie było wcześniej, rządzą wszechobecne terror i przemoc. Olbrzymi niegdyś kraj padł łupem niezliczonych partyzantek, które pod wzniosłymi hasłami walki o wolność nieustannie ze sobą rywalizują. O amunicję. Jedzenie. I niewolników. Dawniej potężne państwo nie istnieje, jest podzielone, wyniszczone, straszne. Ameryka jest nędznym, wyniszczonym, zapomnianym przez Boga kawałkiem ziemi.
Poznajemy głównych bohaterów, młodych ludzi o imieniu Mahlia i Mouse. Są oni ścierwami wojny - sierotami, które uciekają z tytułowych Zatopionych Miast do dżungli. Szukają spokoju, wytchnienia, schronienia, bezpieczeństwa. 

Schronienie znajdują u doktora Mahfouza, idealisty, który wciąż wierzy, że w każdym człowieku drzemie dobro. Jednak na ich drodze staje Tool – zmutowany genetycznie żołnierz, czyli człowiek z domieszką zwierzęcego (tygrysa, psa i hieny) DNA. Młodzi ludzie znajdują się w potrzasku. Prawdziwy koszmar, walka o przeżycie dopiero przed nimi
Świat młodych ponownie obraca się w ruinę. Mouse trafia do niewoli - żołnierze werbują go siłą do swego oddziału, a Mahlia staje przed dylematem: uciekać ku wymarzonej wolności, czy ryzykować życie i ratować przyjaciela?
Co zwycięży? Przyjaźń i lojalność czy chęć przetrwania za wszelką cenę, nawet za cenę przyjaźni?
Książka jest świetna i ma wiele plusów. Przede wszystkim niesamowicie szybkie tempo i wciągającą akcję. Prawie od początku lektury znajdujemy się w samym centrum wydarzeń i tak jest już do końca. Tempo jakie autor nadał akcji od pierwszych stron utrzymuje się na tym samym poziomie i gna na złamanie karku.

Zatopione miasta czyta się doskonale, język jakim operuje autor jest żywy, niezwykle barwny, są sceny gdy jest niezmiernie brutalny, ale tylko wtedy gdy wymaga tego akcja.
Bacigalupi nie stroni też od opisów realiów w jakich znajdują się bohaterowie, realiów wyniszczonej kataklizmem Ameryki. Opisy wierzcie mi są niezwykłe, plastyczne i wzbudzają strach oraz radość, że my się tam nie znajdujemy.
Bardzo dużym atutem są bohaterowie. Od początku kibicowałam młodym ludziom, trzymałam za nich kciuki. Ta część, która ich bezpośrednio dotyczy jest niezwykle emocjonalna. Niesprawiedliwość, której doświadczają, lęk, obawy i bezsilność są na porządku dziennym.
Doskonała lektura z mądrym przesłaniem. Od razu zaznaczam, że nie jest to jakieś ckliwe pitupitu o człowieczeństwie, uczuciach wyższych etc. Nie jest to też książka epatująca brutalnością. Ot mądra, niezwykle wciągająca, napisana barwnym językiem opowieść o...wszytkim w zasadzie, a najbardziej o najważniejszych wartościach. i może dlatego (w połączeniu z doskonałym piórem autora i barwnymi opisami) tak mi się spodobała. No, bo jak można wytłumaczyć, że osoba (czyli ja), która fantastyki nie tknęłaby kijem zachwyca się Bacigalupim. Moze dlatego,  że to dobry pisarz i dobra książka...

Reasumując, dawno nie czytałam tak doskonałej powieści, polecam.
Gorąco zachęcam do lektury, nawet takich przeciwników fantastyki jak ja.