Gustava Klimta zna chyba większość osób interesujących się sztuką przełomu XIX i XX wieku oraz wiedeńską secesją.
Był jednym z najważniejszych artystów wiedeńskiego fin de siècle’u, epoki wyznaczającej początek modernizmu.
W okresie kiedy żył i tworzył był na równi genialny, co skandalizujący i to z wielu powodów.
Stworzył wiele wspaniałych obrazów, fresków, portretów, rysunków.
Do najsłynniejszych należą: ukończony w 1908 roku Pocałunek (szczytowe dokonanie europejskiej secesji) oraz umieszczony na okładce niniejszej książki Portret Adeli Bloch-Bauer, który od lat jest jednym z najdroższych obrazów świata.
Sylwetka Klimta jest dla mnie bardzo ważna, fascynują mnie na równi dzieła, jak i biografia tego artysty. Nie ukrywam, lepiej znam Pocałunek, który to obraz widziałam już kilkakrotnie (notabene sporo płacąc za bilet wstępu do galerii, ale czego się nie robi dla pasji) i do którego mam wyjątkowy stosunek.
Portret Adeli Bloch-Bauer fascynuje mnie równie mocno, co Pocałunek, ale był mi mniej znany, chociażby z racji tego, iż nigdy nie miałam możliwości zobaczyć go "na żywo".
Portret ten jest bodajże najsłynniejszym portretem XX wieku i jednym z najpiękniejszych w historii malarstwa. Klimt malował go 4 lata, ukończył w 1907 roku. Dlaczego wykonanie portretu trwało tak długo? Tego dowiecie się z niniejszej książki.
Oba obrazy powstały w szczytowym okresie twórczości Klimta, tzw. złotym. Historie ich powstania, stosunek artysty do własnej twórczości, jego życie w tym okresie, opinia Wiedeńczyków o nim samym, o jego dziełach porywają mnie zawsze ilekroć o nich czytam. Nie inaczej było w przypadku lektury Złotej damy.
Adela Bloch-Bauer była córką żydowskiego, niezwykle bogatego wiedeńskiego bankiera dyrektora generalnego Wiener Bankverein. Kobieta zmarła w 1925 roku, a po jej śmierci obraz przechodził różne koleje losu. Pamiętajmy o zbliżającym się wielkimi krokami Anschlussie Austrii oraz II wojnie światowej. Wbrew woli sportretowanej kobiety, po jej śmierci obraz nie został umieszczony tam, gdzie sobie tego życzyła.
Anne-Marie O'Connor w swojej książce doskonale nakreśliła zarówno sylwetkę Gustava Klimta, jak i Adeli Bloch-Bauer. Jednak książka nie jest biografią, nawet w najmniejszym stopniu, mimo, iż o tej dwójce bohaterów oraz ich rodzinie, smutkach i radościach dochodzeniu do sławy, pragnieniach dowiadujemy się bardzo dużo. Czymże wobec tego książka jest?
Przede wszystkim to fantastyczna opowieść, która za sprawą perfekcyjnego (wielkie brawa dla autorki) przygotowania O'Connor przenosi nas w najpiękniejszy moim zdaniem okres w historii Wiednia.
Był to czas, gdy całkiem sporej grupie mieszkańców stolicy k.u.k. monarchii żyło się wybornie. To wtedy powstaje podziwiana do dziś muzyka, wtedy wzdłuż Ringu wzrastają nowe, wspaniałe, podziwiane do dziś budowle, wtedy panuje cesarz Franciszek Józef, tworzą najwybitniejsi artyści, mają miejsce wytworne bale, po ulicach jeżdżą dorożki, w nowo powstałej Staatsoper premiera goni premierę, a sam Wiedeń jest stolicą Europy zdecydowanie detronizując inne metropolie.
Cała opowieść snuta na kartach książki jest kwintesencją wiedeńskiego fin de siècle'u, okresu, który dla mnie ma niesamowity urok. Prywatnie mam przyjemność mieszkać w wiedeńskiej kamienicy z końca XIX wieku i choć duchy tamtego czasu nie nawiedzają mnie, to budowla i cała ulica są wręcz magiczne. Równie czarodziejska jest omawiana książka. Wraz z rozpoczęciem lektury przeniosłam się o ponad 100 lat wstecz i zanurzyłam w wiedeńskiej magii.
Autorka doskonale, niezwykle plastycznie zobrazowała większość ówczesnych ulic, budowli, kawiarni, teatrów, ukazała parki, kawiarnie, salony mody, miejsca, gdzie się bywało, miejsca będące ważnymi dla Gustava Klimta i portretowanej Adeli.
Całość poparta jest bardzo bogatym materiałem źródłowym i licznymi przypisami znajdującymi się u dołu strony. Kilka książek, prac naukowych, na które powołuje się autorka, było mi wcześniej nie znane. Dzięki O'Connor poszukam ich i z przyjemnością poznam je bliżej.
Do wiedeńskiej magii dołączyła także opis walki o portret Adeli Bloch-Bauer, który toczył się kilka lat temu. Obie części wspaniale ze sobą splotła.
I wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie dwie łyżki przysłowiowego dziegciu.
Pierwszą jest zasadniczy błąd tłumacza, który znajduje się na 12 stronie. Główna świątynia Wiednia nazwana jest tam Katedrą Świętego Stefana. Błąd i to jaki. Stephansdom to nie Katedra Świętego Stefana, patronem świątyni w tłumaczeniu na język polski jest św. Szczepan, nie Stefan. Szkoda, iż tłumacz Tomasz Pichór nie przygotował się merytorycznie do przekładu tej nazwy. Używanie imienia Stefan zamiast Szczepan w zakresie polskiego nazewnictwa wiedeńskiej katedry jest dosyć częste, lecz błędne. A od osoby tłumaczącej tekst oczekuję czegoś więcej niż np. od zwykłego turysty. Rozumiem, iż autor tłumaczył książkę z jęz. angielskiego (w nim została ona napisana), ale to nie usprawiedliwia tak rażącego błędu.
Drugim minusem i to sporym, estetycznym, są zdjęcia z epoki Klimta. Jest ich naprawdę sporo, zdecydowanie dodają one blasku lekturze, ukazują klimat epoki, ale co z tego, skoro są one niewielkie, wplecione w tekst i wierzcie mi, niewiele można na nich dostrzec. Doprawdy tajemnicą dla mnie pozostaje, co autorka w ten sposób chciała osiągnąć. Czy tak trudno było zamieścić czarno-białe zdjęcia (nie ukrywajmy, średniej jakości) w większym formacie, np. na połowie strony?!
Mimo tych drobnych minusów gorąco zachęcam was do lektury. Złota dama to doskonale napisana, niezwykle klimatyczna, dopracowana w każdym, dosłownie w każdym (poza zdjęciami:)) calu opowieść. Anne-Marie O'Connor wykonała kawał porządnej, historycznej i literackiej roboty. Ogromne brawa za źródła, za resarch.
Wczoraj po pracy, w wiedeńskiej kawiarni, przy lampce wina kończyłam lekturę. |
Jeden z domów przy "mojej" ulicy, wybudowany w okresie, gdy powstał Portret Adeli Bloch-Bauer |
Najważniejsze dzieła Klimta znajdują się w Galerii Austriackiej Górnego Belwederu (klik) i w Muzeum Leopoldów (klik). Secesja Wiedeńska prezentuje słynny Fryz Beethovena w miejscu, w którym po raz pierwszy został on zaprezentowany publiczności. Muzeum Wiednia (klik) posiada natomiast największą na świecie kolekcję rysunków – 400 kart – ze wszystkich etapów twórczości. Kolejny bogaty zbiór znajduje się w posiadaniu wiedeńskiej Albertiny (klik).
Książka w doskonałej cenie do kupienia w Księgarni Internetowej Platon24 (klik)
Jakoś umknęła mojej uwadze ta książka, a z tego, co piszesz, wynika, że mogłaby mi przypaść do gustu.
OdpowiedzUsuńJestem przekonana, że Tobie się spodoba, zachęcam do lektury.
UsuńMalarstwo Klimta dawno mnie zaintrygowało, więc każda książka w tym temacie to lektura w am raz dla mnie :)
OdpowiedzUsuńWobec tego musisz koniecznie przeczytać Złotą damę. Jestem przekonana, iż ilość wiedzy o Klimcie, jaką przekazuje autorka przypadnie Tobie do gustu.
UsuńJuz od jakiegos czasu mam chec na te ksiazke, obejrzalam film, ale z tego co piszesz w ksiazce jest duzo wiecej informacji na temat tworczosci Klimta. No wiadamo, ze zwykle ksiazki sa lepsze. Ale jak ja Ci zazdroszcze, ze Ty mozesz czytac ksiazki o miejscu w ktorym mieszkasz. Wieden jest taki piekny. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńFilmu nie widziałam, ale z godzinę temu rozmawiałam z koleżanka w pracy, która ma za sobą zarówno, lekturę, jak i seans filmowy. Film wg. niej jest bardziej nastawiony an sensację, walkę o obraz, a książka ukazuje piękno Wiednia przełomu wieków, proces tworzenia portretu i całą otoczkę, choć o samej batalii o obraz też jest sporo.
UsuńKaże z nich jest podobno inne.
A co do Wiednia, jest przepiękny, to fakt. Mieszkam w 13. dzielnicy, takiej,w której pod koniec XIX wieku powstawały pałace i letniska arystokracji, gdzie przechadzał się Franciszek Józef. Blisko domu mam kawiarnie (do dziś funkcjonującą), w której po raz pierwszy koncertował Johan Strauss syn :).
Mieszka się fantastycznie.
Tak , to sie zgadza, film byl o walce o odzyskanie obrazu. Wlasnie z twojej recenzji wywnioskowalam, ze w ksiazce jest wiecej , tego, co by mnie zainteresowalo, historii i opisu tych czasow, w ktorych tworzyl Klimt. To Ty faktycznie mieszkasz w pieknej czesci Wiednia...juz zatesknialm za europa, a dopiero co wrocilam. Ale klimatow jakie sa w europejskich miastach, tu mi strasznie brakuje.
UsuńOj pięknie w mojej bezpośredniej okolicy jest i turystów mniej niż w ścisłym centrum :)
Usuń300 m od domu mam przepiękny http://www.schoenbrunn.at/
A inne zabytki, malownicze domki, piękne kamienice, ostatnią gazową latarnię jeszcze bliżej :)
Gdy się tu przeprowadzaliśmy blisko 4 lata temu, miałam do wyboru inne mieszkania, bliżej centrum, nawet 2 ulice od katedry, ale wygrał Hietzing ze względu na urok, atmosferę, czar dawnego Wiednia i spokój. Tu jest autentycznie spokój, jak na wsi :). Pojadę 10 minut metrem i jestem w ścisłym centrum, a do stacji metra mam 5 przecznic.
Dobrze, że turyści zaglądają tu sporadycznie, co mnie dziwi niepomiernie. Ale ok, niech kończą na Schönbrunn. Jak kiedyś zobaczę tu (odpukać) Japończyków w grupie robiących zdjęcia...uciekam:)
A miasta europejskie maja czar, klimat, jakiego te w USA nigdy nie zdobędą.
To prawda. Ale mnie rozbawialas tymi Japonczykami, bo mam takie same odczucie. Bylismy we Wloszech kilka tygodni temu i dali nam sie we znaki. Lubie robic setki zdjec w jednym miejscu i nie zwazaja na ludzi wokol. Ale powiem Ci, ze jak bylismy we Wloszech 20 lat temu, to bylo podobnie. Wchodzilismy na krzywa wieze , a one w szpileczkach i co 3 schody robily sobie zdjecia...slow brak:))) Ciesze sie ze nie tylko my mamy takie odczucia;)
Usuń