Wydawnictwo Promic, Okładka miękka, 380s., Moja ocena 5,5/6
Wiedza o tym, jak okrutny był system komunistyczny w ZSRR i ile ofiar pochłonął, staje się dziś coraz bardziej powszechna. Lata ustrojowej propagandy sprawiły jednak, że nie wszyscy zdają sobie sprawę ze sposobów, jakimi władze radzieckie rozprawiały się z przeciwnikami, a przeciwnikiem w zasadzie był każdy, powód zawsze się znalazł.
Łagry – przynajmniej w teorii – nie były miejscami zagłady. Był to istniejący od lat 20. XX w. system obozów pracy przymusowej. W założeniu więźniowie mieli w nich pracować, ginąć nie miał nikt.
Tyle, że rzeczywistość nie miała z założeniami wiele wspólnego. W nieludzkich warunkach ludzie umierali masowo. A, że znaleźć mógł się tam prawie każdy, liczba więźniów stale rosła.
Obozy pracy zasilane były „wrogami ustroju” właściwie nieustannie. Celem uwięzienia była teoretycznie reedukacja przez pracę kamieniołomach, przy wyrębie lasu, budowie linii kolejowych itd. Podczas takiej reedukacji umierała rocznie nawet jedna trzecia więźniów… Na ich miejscu szybko pojawiali się jednak nowi wrogowie.
Wielu osobom udało się przeżyć łagry, kilka z nich na przestrzeni lat zdecydowało się opowiedzieć o życiu, a raczej wegetacji w sowieckich łagrach, dać świadectwo temu co się tam działo.
Świadectwo takie daje także w swojej książce ks. Józef Hermanowicz.
Ur. się on w 1890 r., zmarł w 1978r. Był księdzem katolickim, marianinem, z pochodzenia Białorusinem. W 1932r. Podjął pracę na misji w Harbinie w Chinach. O tym wydarzeniu, o tej posłudze opowiada wstęp książki. Hermanowicz bardzo ciekawie i prostym językiem, tak po ludzku, bez wywyższania się wyjaśnia na czym polega specyfika katolickich misji na terenie Chin, jak powinni zachowywać się misjonarze, którzy tam przybywają, a jak niestety się zachowują.
W kolejnym rozdziale autor płynnie przechodzi do 1948r. gdy w Mandżurii władzę objęli komuniści, rychło zabrali się za likwidację katolickich szkół. 22 XII 1948 r. chińska milicja wtargnęła do budynku misji. Aresztowano księży i braci marianów oraz pracowników szkoły. Aresztowany zostaje także Józef Hermanowicz. Śledztwo trwało od początku stycznia do końca maja 1949 r. i było niezwykle wyniszczające. Przesłuchania ciągnęły się przez wiele godzin, niekiedy też w nocy, bez jedzenia. Ks. Hermanowicz musiał walczyć o to, by w protokole zapisywano jego zeznania, a nie te, które zmyślał przesłuchujący. Hermanowiczowi postawiono „zarzuty”. Skazano go na 25 lat łagrów. W obozie był powszechnie znany jako ksiądz. Wzywano go do konających. Jego praca polegała na opiece nad trzema niewidomymi, wożeniu wody do kuchni oraz pracy w ogrodzie i w tartaku. Z łagru został zwolniony w 1954r.
O swoim pobycie, o posłudze ludziom, o tym, jak przetrwał ks. Hermanowicz opowiada językiem prostym, tak jakby opowiadał przyjacielowi przy szklance herbaty ot taką lekką opowieść. A opowieść, którą snuje wcale nie jest lekka, jest poruszająca i do bólu przejmująca. I nawet nie chodzi o to co przeżył, osób, które zostały skazane na łagry było wiele, zbyt wiele. Bardziej chodzi o to w jaki sposób swoje przeżycia ks. Hermanowicz opisuje. Co najbardziej mnie zadziwiło to pogoda, wręcz poczucie humoru z jakim ks. Hermanowicz opowiada niektóre wydarzenia, które były jego udziałem, bądź których był świadkiem.
Co ważne wspomnienia nie epatują ani nienawiścią do tych, którzy umieścili go w łagrach ani martyrologią. Pełno w nich natomiast zupełnie dla mnie niezrozumiałego pogodzenia się z losem, co nie znaczy, że autor wspomnień nie walczył, walczył o przetrwanie każdego dnia, ale nie buntował się. Trudno to nawet wyjaśnić, trzeba samemu poczuć poprzez lekturę książki.
To kolejna książka Wydawnictwa Promic z serii Losy, którą miałam okazję przeczytać.
Wcześniej recenzowałam:
Requiem dla młodego żołnierza spod Monte Cassino.
Purpurę i czerń.
Etty Hillesum. Świadek Boga w otchłani zła.
Każda z książek opowiada historie niezwykłej osoby. Spotkałam się z komentarzami, że dużo w tej serii religii. Owszem, religia występuję w każdej z tych pozycji, ale zawsze jest silnie powiązana z danym bohaterem i zawsze ukazana jest w kontekście wpływu na jego decyzje i postępowanie. Żadna z w/w pozycji nie ma na celu nawracania, epatowania wiarą. Za to każda opowiada o niezwykłych ludziach, od których wiele mozemy się nauczyć.
Gorąco zachęcam do lektury.
Poniżej fragment książki:
I JA TEŻ WPADŁEM
Wpadniesz w ręce jurysty, wyjdziesz czysty
Opisywać dzieje innych ludzi, to nic trudnego, ale pisać o swoich przeżyciach, to trochę jak wyrywanie zębów sobie samemu. Jednak aby stało się zadość sprawiedliwości, muszę się śmiało przyznać, że i mnie przyłapali.
Pamiętam z tych dni każdy swój krok. Koniec lata 1950 roku był prześliczny, po czym w całej swej krasie nadeszła jesień. Łagierne ogrody wskazywały, że była ona bardzo szczodrą gospodynią.
Inwalidzi nie tylko spoglądają pożądliwym okiem na ogrody, ale rzucają się na wszelką zieleninę. Po operacji mój organizm domaga się pokrzepienia. Naszego pożywienia wystarcza tylko na tyle, aby nie umrzeć, a skąd brać siły, aby żyć? To nie było życie, lecz wegetacja.
Łagier 020 leży na południowym zboczu góry. Można by z niego ogarniać wzrokiem rozległe, piękne przestrzenie, gdyby nie przeklęte, wysokie ogrodzenie, które odcina nas od Bożego świata. W obozie są szerokie, wydeptane ścieżki, po których kręcimy się wkoło jak ślepe konie w kieracie. Niewątpliwą ozdobą łagru są działki ogrodowe, znajdujące się na skraju obozu i między barakami. Rosną tam warzywa, trochę kwiatów, a najbardziej pieści oczy cudo i nadzieja palaczy – tytoń. Ogrody należą do kierownictwa, choć malutkie zagony są w posiadaniu pewnych grupek więźniów, przeważnie „błatnych”. My, frajerzy, mało cenimy te prywatne ogródki, bo rzadko kto może z nich korzystać z racji częstych „etapów”. Jedynie „błatni” umieją w jakiś tajemniczy sposób zapewnić sobie opłatę od „spadkobierców”. Przy „etapach” jedni drugim sprzedają swoje zasiewy. Sporządzają między sobą ustne kontrakty i rozrachunki. Pomaga im w tym niepisana tradycja, której nie znaliśmy.
Ogrody obozowe tego lata dają wielkie nadzieje, a najlepiej obrodziły ogórki. Starszy ogrodnik jest specem. On i jego pomocnicy jesienią stali się prawdziwymi „kułakami”. Nawet władze ich szanują. Teraz na zagonach pracują wyłącznie przyjaciele ogrodnika albo jego zaufani ludzie. Inni frajerzy mogą się tam dostać tylko w gorącym czasie „żniw”. Obcemu wcisnąć się tam do stałej pracy, to to samo, co wpaść w kłębowisko żmij albo włożyć palec między drzwi. I oto takie szczęście spada na mnie. Jak się można było spodziewać, dawni robotnicy przyjmują mnie jak intruza i nie włączają do swej szajki, nie wskazują pracy, nawet się nie odzywają. O wszystko muszę pytać samego ogrodnika. Ten odpowiada mi życzliwie, a banda zgrzyta zębami. Chcę ich pokonać cierpliwością. Starzy robotnicy pracują szybko i zręcznie, a przy tym zjadają po kryjomu młodą marchew, ogórki itd. Śledzą każdy krok ogrodnika i jak tylko się oddali, wpychają do ust co popadnie. Ledwie zjawi się w zasięgu wzroku, znów pracują jak mrówki. (...)
Późną jesienią, kiedy nędza nasiliła się jeszcze bardziej – a wtedy paczek nie otrzymywałem i już śmierć zaglądała mi w oczy – korzystam z pomocy jednego towarzysza, który częstuje mnie surową kapustą. Smakuje mi ona bardzo i podtrzymuje nadwątlone siły, ale cóż, nie mamy do niej prawa. Jestem nawet w rozterce, czy mogę z takich poczęstunków korzystać. Na szczęście to bałamuctwo nie trwało długo. Wzięto mnie do pracy przy zbieraniu warzyw. Tu już jakikolwiek zakaz nie ma żadnego sensu. Wszyscy jedzą wszystko, co im wpada w ręce. I nikt nie ogląda się na żadną władzę, a i samo naczalstwo zapomina na moment o sowieckich, wariackich przepisach. Dochodzi nawet do tego, że dozorcy czy oficerowie publicznie podchodzą do wozów, wybierają co czerwieńszą marchew i chrupią ją razem z więźniami. Gdy skończyła się marchew, rzucamy się na bydlęcą brukiew, potem na ogórki, zielone pomidory (nie dojrzewają na Syberii), buraki, cebulę i kapustę. O kapustę zaczynają się z nami kłócić, ale nic sobie z tego nie robimy, nie boimy się. Przy cebuli doszły groźby, wtedy już trzeba naprawdę uważać. Bo cebula to najbardziej smakowity cukierek, jest bowiem najlepszą obroną przed cyngą. Ale cebuli w łagrze więźniom nie pokazywano, a w kuchni chowano ją w obawie przed kradzieżą. Czosnek byłby jeszcze bardziej potrzebny, ale w naszym obozie, nie wiadomo dlaczego, czosnku nie uprawiano. Kiedy wreszcie zakończono zbiór warzyw i przystąpiono do szatkowania i kwaszenia kapusty, wszyscy rzucili się do niej jak wygłodniałe wilki. Władze obozowe zagroziły karami, a wtedy „żarłoczni” więźniowie zaczęli gryźć surowe kartofle. Nadzorcy zupełnie nie wiedzieli, jak na to zareagować – zabronić czy milczeć.(...)
Dobra książka jest jak alkohol - też idzie do głowy. (Magdalena Samozwaniec)
Strony
- Strona główna
- Przeczytane w grudniu 2011r. i 2012r.
- Przeczytane w 2013r.
- Przeczytane w 2014 r.
- Przeczytane w 2015r.
- Przeczytane w 2016 r.
- Przeczytane w 2017 r.
- Przeczytane w 2018 r.
- Przeczytane w 2019 r.
- Przeczytane w 2020 r.
- Przeczytane w 2021 r.
- Przeczytane w 2022r.
- Przeczytane w 2023 roku
- Przeczytane w 2024 roku
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Poznałam dwie osoby, które jako dzieci 6 lat spędziły na Syberii.Nieraz się zastanawiam jaka siła woli życia musiała być w tych, którzy to przetrwali.
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze niczego z tej serii.Może będą mieć coś w bibliotece z tych książek.
Nie rozumiem dlaczego co niektórzy tak boją się treści religijnych w książkach. Książki o losach ludzi z wcześniejszych wieków zawsze te treść będą mieć,co jest przeciwwagą dla dzisiejszych wielu książek pustych pisanych w zasadzie o niczym.)
Tak mnie zainteresowała seria Losy w Wydawnictwie Promic, że jak nie miałam w ogóle zamiaru starać się o współpracę recenzyjną napisałam dzisiaj do wydawnictwa i przyjęto mnie. Mam nadzieje, że sprostam zadaniu, ale cieszę sie na książki, gdyż nie stać mnie na kupowanie nowych. A to miedzy innymi dzięki Twojemu postowi zebrałam się na odwagę.)
UsuńGratuluję. Z wydawnictwem doskonale sie współpracuje, p. Ania jest bardzo miła, a książki doskonałe.
UsuńKsiążkę mam i lada dzień będę czytać. Czytałam też książkę o Etty i masz rację, one nie epatują swoją religijnością. Wiara jest na stałe wpisana w bohaterów i pominięcie tego zepsułoby cały przekaz.
OdpowiedzUsuńTakie książki zawsze poruszają i porażają swoją tematyką. Ja osobiście nie jestem wstanie je czytać, gdyż w przeciwieństwie do horrorów, które bardzo lubię, tutaj historia dzieję się naprawdę i nie potrafię bez emocji, ,,na zimno'' przeczytać o tak wielkim cierpieniu.
OdpowiedzUsuńCzytałam tę książkę, w ogóle to wydanie jest piękne. Promic ma talent do tego :)
OdpowiedzUsuńMam w rodzinie kilka osób, którym spokojnie mogłabym polecić tę książkę.
OdpowiedzUsuńSama raczej po tego typu pozycje nie sięgam.
Często sięgam po książki odkrywające historię,którą tak naprawdę dopiero teraz poznajemy.Taką poruszającą książką była dla mnie książka Orlando Figesa-
OdpowiedzUsuńSzepty. Życie w stalinowskiej Rosji.Książki,którą tu nam opisałaś nie miałam okazji jeszcze przeczytać,ale zrobię to na pewno w najbliższym czasie.
Ostatnio miałam o łagrach na historii. Będę musiała się z tą książką zapoznać
OdpowiedzUsuń