poniedziałek, 10 maja 2021

Dom Holendrów - Ann Patchett

 

Wydawnictwo Znak, Moja ocena 5,5/6
Książka po której wiele się spodziewałam, bardzo wiele. Nie zawiodłam się. Nic z tych rzeczy. Chociaż nie ukrywam, nie wszystko było takie, jak sobie to wcześniej wyobraziłam. Co nie znaczy, że było gorsze. Nic takiego. Po prostu inne.
Patchett niezwykle drobiazgowo, poruszająco i realistycznie opowiada ni to sagę, ni to dzieje kilkorga członków jednej rodziny.
Jednak nie są to dzieje całej rodziny w pełnym rozumieniu tego słowa. Trafniejszym określeniem będzie napisanie, iż to dzieje rodzeństwa, brata i siostry, ukazane na tle dziejów rodziny, wydarzeń, które doprowadziły, iż ta dwójka jest tym kim jest i postępuje tak, a nie inaczej.
Wszystko rozpoczyna się w 1946 roku w Filadelfii. Tytułowy Dom Holendrów to ich dom rodzinny, miejsce w którym rodzeństwo dorastało, dom, z którego pewnego dnia wyszła ich matka, która zamiast opieki nad dziećmi i życia w pozornie idealnym miejscu wybrała pomoc ubogim w Indiach. Ten dom to także spełnienie jednego z wielu marzeń ich ojca, głowy rodziny. To jego szczęście. Ale czy ich, dzieci także? Czy może bardziej przekleństwo?
Mamy do tego śmierć, traumę, złą macochę, wypędzenie z domu i próbę radzenia sobie w życiu.
Dużo się w tej książce dzieje. Jednak te wydarzenia są opisywane niespiesznie, powoli, niejako z namaszczeniem, ale przy tym bardzo ciekawie. Nie ukrywam, książka wciąga. Może nie od razu od pierwszej strony, ale wciąga. Jest po prostu bardzo dobrze napisana.
Poza tym porusza kwestie, które w mniejszym lub większym stopniu gnębią większość z nas.
Wydarzenia, o których napisałam są bardzo ważne. Ale to jakby początek, coś pobocznego w tej historii. Jej osią, częścią najważniejszą są relacje rodzeństwa, Danny’ego z jego starszą siostrą, Maeve. To wokół nich dzieją się wszystkie wydarzenia, toczy się akcja. To bazując na nich autorka snuje swoje rozważania, ukazuje całą otoczkę, wydarzenia. A ta relacja, wzajemne stosunki brata i siostry są bardzo ciekawe, znamienne, ale i bardzo dziwne. Chociaż biorąc pod uwagę wszystkie wydarzenia.... 
Pełno w nich nadziei wymieszanej ze swoistym poddaństwem, podziwem, ba wręcz w niektórych momentach uwielbieniem. Jedna osoba podziwia drugą, bezkrytycznie, jedna od samego początku opiekuje się tą drugą. Jednak przez kolejne wersy historii przebija także frustracja, jakby tłumiona złość. Generalnie to ogromne nagromadzenie złych, bardzo złych emocji, z którymi bohaterowie próbują sobie jakoś dać radę.
Dwójka dzieci, póżniej dorosłych ludzi w zasadzie od zawsze zdana na siebie. To sprawiło, iż ich stosunki stały się takie, a nie inne. Ich losy śledzimy na przestrzeni kilku dekad. Autorka świetnie to ukazała. Mijają lata, kolejne dekady, a ich wzajemne stosunki nie ulegają zmianie. W każdym z nich narasta za to napięcie, frustracja, żal. Bo miało być inaczej.
Książka jest bardzo emocjonalna. Już od pierwszej strony pochłania nas fala emocji. Smutek, gniew, nadzieja, żal, gniew, uraza to główne uczucia w różnym stopniu przewijające się przez całą fabułę. Mocne, momentami smutne, może nawet trochę dołujące. A z pewnością dające do myślenia i bardzo poruszające.
To także poruszające studium ludzkich zachowań, ich konsekwencji i opowieść o własnej tożsamości, poszukiwaniu miejsca na ziemi, szczęścia.
Całość bardzo, bardzo dobra, ciekawa, poruszająca i godna polecenia. Na długo pozostanie w mojej pamięci. Zachęcam do lektury.


3 komentarze:

  1. Cenię sobie tak emocjonalne książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta pozycja jest wyjątkowo emocjonalna. Daje nieżle pod tym względem popalić.

      Usuń
  2. Ann Patchett zdecydowanie ma swój styl i te z jej książek, które już przeczytałam, bardzo mi się spodobały - mimo, że np. nie lubię sag rodzinnych. Mam jeszcze u siebie parę z jej tytułów w kolejce. O tej słyszałam, ale w najbliższym czasie raczej do niej nie dotrę.

    OdpowiedzUsuń

Bez czytania będą usuwane komentarze zawierające spamy, linki do innych blogów. Mój blog, to nie słup ogłoszeniowy.