Doskonała lektura na weekendowe odstresowanie po męczących dniach pracy. Czytałam i płakałam ze śmiechu:) Książkę mimo objętości 360 stron dosłownie połknęłam w 1 dzień:)
Główną bohaterkę (no powiedzmy...jedną z głównych bohaterek) mąż irytuje, bo m.in....chrumka:), wkurza, przyprawia o nerwicę, nazwijcie, to jak chcecie.
Podobnie rzecz się ma z jej przyjaciółkami. Co prawda ich mężowie nie chrumkają, ale...
Co prawda, jak twierdzi bohaterka..(...) Bycie żoną swojego męża ma pewne zalety – pełne konto i nadmiar wolnego czasu.
Jednak cóż z tego, skoro nasze bohaterki nie zamierzają z nimi więcej być, a dodatkowo metryka, zegar biologiczny są nieubłagane, lat przybywa, zmarszczek, cellulitu też, a zagrożenia w postaci wymiany na nowszy model i innych takich tam istnieją realnie..tym bardziej, że małżonkowie do wiernych nie należą i z natury są bezwzględni.
Powiecie nic prostszego - rozwód. No niby tak, ale gdyby nie ten tak głupio xxx czasu temu złożony podpis na intercyzie..gdyby. Wszak nasze bohaterki rozwieść się mogą, ale kto by chciał być biedną rozwódką? No pytanie retoryczne.
Wobec tego co pozostaje? Tylko bycie ...bogatą wdową. W związku z tym...Jolka, Martusia, Kama zabierają się do dzieła.
Jak to zrobić, żeby było skutecznie, szybko i żeby nikt nie wpadł na to, że za tym stoją one:)
Kwintesencją całej historii jest to piękne zdanie:)
Jestem zdecydowanie przeciwna zabijaniu kogokolwiek poza własnym prywatnym mężem. Nie jestem psychopatką.
Były sobie świnki trzy, to kolejna przeczytana przeze mnie książka pióra Olgi Rudnickiej. Niby znam poczucie humoru autorki, wiem, że zawsze, ale to zawsze mogę liczyć na świetną lekturę, którą przerywają moje wybuchy śmiechu, ale i tak za każdym razem Rudnicka mnie zaskakuje i to jak zaskakuje. Każda z jej książek ma niezwykłą, oryginalna fabułę, każda to zbiór jakże celnych obserwacji z otaczającego nas świata, każda to zabawne sytuacje, które mogą przydarzyć się także nam. Do tego dochodzi bardzo dynamiczna fabuła, cięte dialogi, zdania, które na długo zapadają w pamięć.
Poza tym Olga Rudnicka, a w zasadzie jej książki....wzruszają mnie. Czytając je za każdym razem mam uczucie, jakbym sięgnęła po książkę "starej" dobrej (nieodżałowanej ) Joanny Chmielewskiej. Wielbiciele prozy tej niezapomnianej pisarki (jej wcześniejszych książek) wiedzą o co mi chodzi. Takie porównanie, to dla książek Rudnickiej doskonała rekomendacja.
Były sobie świnki trzy, to kolejna książka Olgi Rudnickiej, którą miałam okazję czytać i z radością stwierdzam, iż autorka pisze coraz lepiej, każda kolejna powieść to lepsze pomysły, bardziej dopracowana fabuła i lepszy warsztat literacki.
Gorąco zachęcam do lektury.
A ja ciągle nie mogę się do niej przekonać. Może problem jest w tym, że ja nie lubię książek z założenia śmiesznych, mało która mnie bawi, częściej irytują, więc przezornie nie sięgam
OdpowiedzUsuńMam na swoim koncie tylko jedną książkę Rudnickiej, dwie kolejne w najbliższych planach (seria "Zacisze 13"). "Diabli nadali", które czytałam, sprawiły, że uśmiech trzymał się mnie non stop. Przyznaję, że najnowsza pozycja również bardzo kusi :)
OdpowiedzUsuńcoś dla mnie - muszę koniecznie przeczytać :)
OdpowiedzUsuńLubię Rudnicką, więc to kolejna książka do przeczytania. ;)
OdpowiedzUsuńMa dziewczyna tempo. Ale niech pisze. ;)