czwartek, 28 lutego 2019

Stracony list - Jillian Cantor

Wydawnictwo Marginesy, Moja ocena 3-/6
Akcja książki rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych, pod koniec lat 80. XX wieku w USA i w 1938 i 1939 roku w Austrii. 
Lata 30. to historia Kristoffa, młodego męźczyzny, który terminuje u żydowskiego mistrza grawerskiego, projektanta i twórcy znaczków. 
W oddalonej od innych osiedli, niewielkiej górskiej wiosce niczym grom z jasnego nieba spadają na młodzieńca dwa wydarzenia, Anschluss Austrii i początek II wojny światowej oraz wielka miłość. Kristoffowi mimo, iż nie jest on Żydem, los nie oszczędza trudów, zagrożenia, walki o życie swoje, ukochanej i jej rodziny. Losy młodego grawera śledzimy przez pryzmat wojennej zawieruchy na terenie Austrii.
Rok 1989, to wydarzenia rozgrywające się w Los Angeles. Katie ma same problemy, a na głowie rozwód i chorobę ojca, który cierpi na Alzheimera. Pewnego dnia kobieta w zbiorach znaczków, które kolekcjonował jej ojciec, znajduje tajemniczy list. Dzięki niemu rozpoczyna niesamowitą przygodę, która odmieni jej życie.
Sam pomysł, oś fabularna książki są bardzo ciekawe. Cantor umiejętnie przeplata wydarzenia z lat 80. i 30., dozuje napięcie, kreśli wizerunek bohaterów, tło społeczno-polityczne, opowiada przygody Kristoffa i jego ukochanej. Jednak to wszystko jest powierzchowne. W trakcie lektury miałam wrażenie prześlizgiwania się po powierzchni opowieści, czytania jakiegoś konspektu. Brak mi dogłębnego potraktowania poruszanych kwestii, brak szerszego ukazania akcji, mocniejszego potraktowania fabuły.
Niektóre wydarzenia, które opisuje autorka jawią się niczym z Czterech pancernych i psa lub Stawki większej niż życie. Są one nieomal przygodowe, lekkie, w ciepłych (mimo opisywanej grozy) barwach. Pod tym względem chyba coś nie zagrało. Mimo, iż opowieść grająca na emocjach porusza, to kilka scen sprawia, iż samemu ma się ochotę ruszyć do boju, bynajmniej nie dlatego żeby ukarać Niemców, ale żeby przeżyć fajną przygodę. Dokładnie tak - fajną. Nie przepadam za tym określeniem, ale w tym przypadku idealnie ono pasuje. Nie wiem, jak wam, ale mnie to zgrzyta i to poważnie. Owszem nie oczekiwałam książki historycznej, rozprawy naukowej, ale wiedza historyczna, jaką autorka przekazuje czytelnikom jest na poziomie filmu przygodowego i to niezbyt ambitnego. Wszystko ma swoje granice. Gdyby Cantor inaczej to rozegrała Stracony list byłby doskonałą, wartościową lekturą. Niestety, ale jest tylko emocjonalnym choć doskonale zabijającym czas czytadłem ze straconym potencjałem.  
Trochę lepiej zostały potraktowane wydarzenia z 1989 roku i historia Katie, ale to za mało żebym dała książce wyższą ocenę.

3 komentarze:

  1. Szkoda, że autorka nie przygotowała się trochę bardziej z faktów historycznych, przystępując do pisania tej książki. Mimo to, jednak ja mam zamiar tę książkę przeczytać. 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawsze z dużym zainteresowaniem sięgam po powieści, których akcja osadzona jest w czasie II wojny światowej. Lubię też, jak fabuła rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych - to często pokazuje, jak przeszłość wpływa na teraźniejszość i świetnie to wypada w sagach rodzinnych. A jeśli chodzi o "Stracony list", to wielka szkoda, że autorka trochę powierzchownie potraktowała historię i nie wykorzystała drzemiącego w tym pomyśle potencjału.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piszę żeby się pożegnać blogowo, bo luty zakończyłam niespodziewanie zamknięciem bloga. Definitywnie. Nosiłam się z tym już od kilku miesięcy. Wreszcie zdecydowałam się. Ale Twój blog zapisałam sobie w wyszukiwarce. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Bez czytania będą usuwane komentarze zawierające spamy, linki do innych blogów. Mój blog, to nie słup ogłoszeniowy.