wtorek, 1 lipca 2014

Ślepy Maks. Historia łódzkiego Ala Capone - Remigiusz Piotrowski

Wydawnictwo Naukowe PWN, Moja ocena 6-/6
Właśnie skończyłam lekturę, więc wrażenia na świeżo, że tak się wyrażę:).
Jako łodzianka nie mogłam sobie odmówić lektury tej książki.
Bohaterem książki jest Maks Bornsztajn zwany Ślepym Maksem – jeden z największych polskich gangsterów. Dotychczas najpopularniejszą książką o Menachemie Bornsztajnie była praca Arnolda Mostowicza Ballada o Ślepym Maksie. Ma ona jednak jedną podstawową wadę - fakty mieszają się w niej z fikcją literacką. Jaki więc łódzki gangster był na prawdę?
Urodził się na Bałutach, w najbardziej zakazanej, obskurnej części Łodzi, do której nawet policja niechętnie się zapuszczała. Tam można było kupić wszystko, ale i wszystko stracić, nawet za kilka groszy życie. Mieszkali tam najuboźsi, wyjęci spod prawa oraz Żydzi. Teren ten nazywano ściekami Łodzi. Ich krajobraz, warunki i styl życia tamtejszych terenów, zasadniczo kontrastował z terenami południowej Łodzi, gdzie mieszkali, pracowali mieszczanie, kupcy, fabrykanci. Gdy Maks królował w łódzkim świecie przestępczym, Łódź była ponad trzystutysięcznym, tętniącym życiem miastem. Mimo nędzy północnej części miasta, Łódź rozwijała się w niesamowitym tempie, a w związku z  tym rozwijała się też sfera przestępcza. Jej nierozerwalna częścią w okresie międzywojennym był właśnie Ślepy Maks.
Był on niezwykle przebiegły, sprytny i silny.  Zaczynał jako zwykły kieszonkowiec wykształcony w unikalnej szkole księdza Natana, którego poznał żebrząc przed kościołem na ul. Franciszkańskiej. Dzięki sprytowi, umiejętności i wykorzystywaniu okazji jego kariera błyskawicznie się rozwinęła. W tempie iście ekspresowym zaliczał kolejne etapy złodziejskiej, przestępczej kariery. Zawsze wykorzystywał okazję czy to do zysku, czy do ucieczki przed niebezpieczeństwem, które wyczuwał swoistym siódmym zmysłem. Zawarł wiele korzystnych sojuszy z hersztami znaczących szajek. Za ich sprawą szybko zdystansował przestępczą konkurencję, a najsilniejszego uczynił swoim teściem. Na swoim terenie wiedział dosłownie o wszystkim. Np. gdy  pewnego dnia z auta Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego skradziono piękny koc ze skóry wielbłądziej, podinspektor Zygmunt Nosek, naczelnik Urzędu Śledczego w Łodzi, poprosił Maksa o pomoc, a ten wykonał telefon i koc w magiczny sposób się znalazł. Podobnie było w przypadku znanego skrzypka Bronisława Hubermana, któremu na Dworcu Fabrycznym skradziono skrzypce Stradivariusa.Jego pomysłowość nie miała granic. Potrafił wykorzystać dosłownie każdą okazję zarobku, czy to zyskując od razu czy dostrzegając zysk w przyszłości. Miał ku temu niebywały dar, intuicję, której inni nie mogli pojąć. Stanął m.in.  na czele dintojry, czyli sądu w sferach przestępczych, żydowskich. Był to sąd polubowny, omijał oficjalne prawo, sądy państwowe, prawodawstwo gojów. Na początku XX wieku Bałuty, gdzie mieszkał Maks, wykreowały swoje prawo, swój kodeks honorowy, którego trzymano się przez kolejne lata. W myśl tego kodeksu działała dintojra, a także żyli i pracowali bałuccy przestępcy. Czy Ślepy Maks także trzymał się owego kodeksu etyki? 
Naszego bohatera uwielbiały kobiety. Maks miał dwie żony. Jedna opuściła go przed wojną, druga młodsza o 40 lat nadal żyje i dementuje pikantne plotki na swój temat. Jakie? A tego nie zdradzę.
Łódzka policja nie znosiła Maksa. Sami łodzianie w większości (szczególnie ci ubodzy, a takich było gro przed II wojną światową) wręcz go kochali. Dlaczego?  Czy tylko dlatego, że zabierał bogatym, pomagał biednym, wspierał oszukanych? Czy rzeczywiście dla uciśnionych był dobry, a tylko bogatych tępił? Czy faktycznie był łódzkim Janosikiem? A może prawda jest zupełnie inna? Może tylko częściowo różna od ogólnych wyobrażeń o łódzkim gangsterze? Tego nie zdradzę. Gorąco za to zachęcam do lektury tej porywająco napisanej książki o niebanalnym człowieku i jeszcze ciekawszym mieście. Bo Łódź okresu przed II wojną światową to było miejsce niesamowite, wielokulturowe, tętniące życiem, miasto pałaców, kamienic, fabrykanckich powozów, ale także brudu, złodziei, ludzi wyrzuconych na margines. To co najbardziej urzekło, ba porwało mnie w tej książce, to nie tyle osoba jej głównego bohatera (chociaż przyznaję, miał w sobie to coś), co opowieść o moim rodzinnym mieście, o Łodzi. Wiele z miejsc opisanych przez Piotrowskiego nadal istniej. Co prawda nazwy niektórych ulic, placów uległy zmianie, ale po licznie zamieszczonych opisach można z łatwością dociec, o które miejsca chodzi. Genialnie wprost oddany klimat fabrykanckiej Łodzi pierwszych czterech dekad XX wieku. 
Lektura niniejszej książki, to nie tylko okazja do poznania niebanalnego człowieka, jakim bez wątpienia Maks był, ale także fascynująca wyprawa w przeszłość, do miasta, o którym jakże niesprawiedliwie się twierdzi, iż nie ma nic ciekawego do opowiedzenia i zaoferowania. Remigiusz Piotrowski udowodnił, iż jest wręcz przeciwnie. Obalił wiele mitów dot. Ślepego Maksa, postawił także wiele pytań. Nie na wszystkie udało mu się znaleźć odpowiedź, ale to jeszcze podsyca moja ciekawość, a sądzę, że z kolejnymi czytelnikami książki będzie tak samo. Historia Ślepego Maksa, to niezwykle medialny i arcyciekawy temat. Bo które z polskich miast może pochwalić się własnym ojcem chrzestnym początku XX wieku?
Drobny minus daję tylko za brak chociażby jednej ryciny ukazującej Łódź z okresu działalności Ślepego Maksa. Zdecydowanie ubarwiłoby to i tak już porywającą treść.

2 komentarze:

  1. Też trochę znam Łódź, bowiem mieszkam w jego okolicach, dlatego choćby przez sentyment do tego miasta skuszę się na tę książkę.

    OdpowiedzUsuń

Bez czytania będą usuwane komentarze zawierające spamy, linki do innych blogów. Mój blog, to nie słup ogłoszeniowy.