Zapraszam do przeczytania wywiadu z Romą
Ligocką. Wywiad otrzymałam od Wydawnictwa Literackiego. Autorka opowiada o swojej nowej powieści, o pułapkach
pierwszej miłości, nieprzygotowaniu na poważny związek, braku
porozumienia z najbliższymi. W tle artystyczny Kraków lat 50-tych. Moja recenzja książki w najbliższych dniach.
Pani Romo proszę nam zdradzić na początek, o czym jest Pani nowa powieść?
Moja
nowa powieść jest jak zwykle o wszystkim, co jest w kręgu mojego
świata, do którego zawsze wracam, w którym się poruszam. Moja bohaterka
przeżywa trudne momenty, ale zdarzają się jej także miłe rzeczy. Myślę,
że chociaż żyje ona jakiś czas temu - w dwudziestym wieku, nie w
dwudziestym pierwszym, to jednak problemy, z którymi się boryka i o
których opowiada, są również bliskie dzisiejszym kobietom. Podczas
rozmów z moimi czytelnikami, przekonałam się, że nawet kobiety, które
się czasem do tego nie przyznają, również walczą z takimi problemami o
których opowiadam w mojej książce.
Jest
to historia młodej dziewczyny u progu dorosłości, nie nastolatki, ale
młodej kobiety, która wchodzi w dorosłe życie, w pierwsze związki,
oczywiście pojawiają się również konflikty z jej matką. Proszę mi
powiedzieć, co młode kobiety mogą znaleźć w Pani powieści?
Muszę
się odwołać do mojej poprzedniej powieści, mianowicie do „Dobrego
dziecka”. Tamta historia zakończyła się w momencie, gdy bohaterka stała
u progu dorosłości. Nie przekroczyła go jednak, bo wydawało mi się, że
tak będzie lepiej, dyskretniej. Te poważne, trudne sprawy pojawiają się
właśnie w mojej nowej książce - bohaterka jest już rok, dwa lata
starsza i uświadamia sobie, że stała się kobietą i wszystkie problemy z
tym związane nagle na nią spadają. Po napisaniu "Dobrego dziecka'"
pojawił się lekki niedosyt, również czytelnicy pytali o jego
kontynuację. Wprawdzie myślę, że powieści nie powinno się
kontynuować, zwłaszcza że nie jestem Tołstojem i nie piszę „Wojny i
pokoju”, ale jednak postanowiłam pokazać, jak wyglądają problemy i
sytuacje przed którymi stanie kobieta u progu dorosłości. Mówi się, że
te pierwsze lat dorosłości to najpiękniejszy okres w życiu kobiety. Na
pewno jest najtrudniejszy. Wszystko co robi się po raz pierwszy,
zostawia bardzo silne ślady w mózgu, w myśleniu, duszy człowieka, ale
jednocześnie jest piekielnie trudne.
W
książce pojawia się pierwsza miłość, inicjacja seksualną, związki, na
które bohaterka nie jest ani gotowa, ani nie wie tak naprawdę, na czym
polega związek z drugim człowiekiem.
To jest właśnie jej główny problem. Wynika on i z
przeżyć wojennych, i z braku pełnej rodziny, która została zniszczona
podczas wojny, i z trudnej relacją z matką, w której nie ma miejsca na
rozmowy i tłumaczenie wielu rzeczy i przyjaźń. Jest to jest specyficzna
historia kobiety, która nie jest gotowa na związek, ponieważ nikt jej do
tej roli nie przygotował, nikt jej nie pomógł. Nie było tak, jak zdarza
się to teraz w wielu rodzinach, gdzie młoda dziewczyna, obserwując
swoich bliskich naturalnie dojrzewa do takiej roli, przynajmniej w dużym
stopniu. Również w dzisiejszych czasach, wiele młodych dziewczyn jest
potwornie bezradnych, nie mają z kim porozmawiać, nie mają możliwości,
albo nie potrafią porozumieć się z rodzicami, z nauczycielami. Młode
dziewczyny są bardzo samotne. Widzę to na przykład w listach, które do
mnie piszą. Samotność młodej dziewczyny nie zmieniła się, chociaż minęło
pół wieku, od kiedy moja bohaterka ją przeżywała.
To
prawda, problemy młodych kobiet, które wchodzą w dorosłość, w związki,
są właściwie takie same. Teraz dziewczyny też spełniają jakieś wymagania
zewnętrzne, oczekiwania, kompletnie nie mając kontaktu ani ze swoją
kobiecością, ani z tym czego tak naprawdę pragną.
Wydawało
by się, że powinno być teraz zupełnie inaczej. Internet, który ma
lekarstwem na całe zło i samotność, jednak nim nie jest. Otwartość, z
którą się tam mówi o pewnych tematach, ten dobrobyt, który sprawia, że
młode dziewczyny mogą sobie teraz razem wyjeżdżać, chodzić, rozmawiać.
To daje im swobodę. Szkoła, do której ja uczęszczałam i moja bohaterka
też, była szkołą tylko dla dziewcząt. Śmieję się mówiąc, że po raz
pierwszy zobaczyłam jak wygląda chłopak z bliska, dopiero kiedy miałam
już jakieś siedemnaście lat. Przedtem nie było okazji by nawet na nich
popatrzeć. Okazuje się jednak, że przygotowanie do konfrontacji z
mężczyzną, a później do życia z nim, odbywa się dzięki bliskim ludziom z
którymi się stykamy. Mam przyjaciółkę, która swojej córce wielokrotnie
powtarzała „Natalko, kocham cię!”. Ja natomiast, tego nigdy nie
usłyszałam od nikogo z mojej rodziny. To sprawia, że się oswajamy z
miłością i nie spada ona na nas jak grom z jasnego nieba, tylko czujemy
że kochane. Jeżeli od dziecka mamy tą świadomość, że miłość nam się
należy, to potem nie jesteśmy tak potwornie przytłoczone miłością
mężczyzny. Pokorny, metafizyczny stosunek do uczuć, którymi nas ktoś
nagle obdarza, sprawia że jesteśmy bezbronne i nie umiemy sobie
sformułować, czego my tak w zasadzie oczekujemy, co uczucie ma nam dać i
po co właściwie jest. Z powodu powtarzanego przez pokolenia zwyczaju,
odzywa się w nas pokora i wdzięczność za to, że ktoś nas wybrał, że nie
zostaniemy na tym rynku same, tylko ktoś zdecydował się ten towar,
którym my jesteśmy przynajmniej obejrzeć, a może nawet i kupić. I
właśnie takie podejście, od początku stwarza niedobrą, niezdrową dla
kobiety, krzywdzącą sytuację.
Mam wrażenie, że ta dziewczyna miała potworny głód akceptacji i miłości.
Właśnie tak, właśnie o tym mówię. I… tak naprawdę
nie mogła rozróżnić tego, czy mężczyzna naprawdę ją kocha, czy tylko
pożąda i chodzi mu o seks. To było dla niej kompletnie nie do
rozróżnienia, nie była przygotowana na tego typu zjawiska. Jej
prawdopodobnie w gruncie rzeczy, było wszystko jedno. Wystarczyło jej
tylko czyjeś zainteresowanie, żeby się jej wydawało, że jest traktowana
poważnie. Prawdopodobnie seks był wyrazem akceptacji i chyba dla
niektórych dziewczyn, jest tym do dziś. Seks jest biletem, by zostać
przez kogoś zauważonym. Nie zdają sobie jednak sprawy, że ta droga
powinna przebiegać w odwrotnym kierunku. Tak mało ludzi o tym wie, mało
dziewcząt ma tę świadomość, że seks to jest nie środek do celu, tylko
jest to cel sam w sobie, do którego wcale nie powinno się tak śpieszyć.
Wiele warunków musi być spełnionych, żeby oboje partnerzy dojrzeli do
tej sytuacji. Ciągle duża ilość młodych kobiet uważa, że tak być musi i
nawet nie próbuje tego zmienić.. Jest też w tym pogarda i marnowanie
tego, co jest później w życiu człowieka niezwykle ważne i szalenie
wzbogacające, dodające ogromnej energii. Jednak tak się dzieje, tylko
wtedy, gdy świadomie decydujemy się na seks, kiedy wiemy, że nie jest
wymuszony, tylko jest to nasza własna decyzja. Wydaje się to prostą
rzeczą, jednak wcale tak nie jest.
Bohaterka
podejmowała różne decyzje, ale faktycznie była niezwykle osamotniona,
pozostawiona sama sobie. Tak jak Pani wspominała, rola matki, rodziny
jest bardzo ważna. Jednak ta dziewczyna nie potrafiła, ani chyba już
później nie chciała rozmawiać z matką?
Wyczuwała,
że taka rozmowa byłaby z góry skazana na porażkę, że jej matka też nie
potrafi z nią rozmawiać i nawet nie chce poruszać tych tematów. Myślę,
że rodzice z tamtych czasów, ale również i ci dzisiejsi wolą udawać, że
dziecko z nimi rozmawiać nie chce. Albo gdy młody człowiek nie pyta, to
nie zaczynają rozmowy, bo liczą na to, że może się to jakoś samo
ułoży. Jest w tym ogromny strach, że się zbłaźnimy, że będziemy
staroświeccy, śmieszni. To nie jest tak, że dzieci nie chcą z nami
rozmawiać. One dokładnie wiedzą, że granica zainteresowania rodziców
kończy się wtedy, gdy dochodzą do głosu emocje, seks i coś naprawdę
ważnego. Nawet w przypadku wyboru drogi zawodowej rodzice też się boją,
nie chcą brać odpowiedzialności za coś, czego nie ogarniają całkowicie.
Rola rodzica nie jest łatwa, ale wydaje mi się, że wielu rodziców jest
zbyt wycofanych i ich dzieci są przez to tak bardzo samotne.
Można
wyczuć ogromną bezradność w relacji po obu stronach, zarówno ze strony
tej młodej dziewczyny, jak i ze strony matki. Co może Pani doradzić obu
pokoleniom tych kobiet, żeby im ułatwić chociażby rozpoczęcie dialogu?
Bardzo dużo przebywam z młodymi ludźmi. Lubię
rozmawiać z młodymi kobietami i tak się składa, że one też chcą
rozmawiać ze mną. Konsultuję z nimi moją wiedzę i doświadczenia oraz
moich bohaterek. Wspomniana wcześniej Natalka, wymyśliła sobie, że
najbardziej chciałaby wyjść za mąż za izraelskiego żołnierza, ponieważ
jest on dla niej symbolem dzielności, odwagi. Równocześnie są to
chłopcy, którzy kochają niezwykle swoje matki, rodzinę. Powiedziałam
jej, że ona trochę jest z innego świata i zapytałam, czy on będzie z nią
szczęśliwy. Natalka na to odrzekła „ciociu, najważniejsze, żebym ja
była z nim szczęśliwa”. Dziewczyna miała wtedy lat osiemnaście, a ja
tego zdania do dzisiaj nigdy nie mówię sobie w kontakcie z mężczyznami.
Nie pytam „czy on mi da szczęście?”, tylko raczej „ co ja bym mogła
zrobić, by oczy mu zabłysły na mój widok?”. I to pod każdym względem. Co
ja muszę zrobić, jakie zadania mam do wykonania, żeby go przekonać, że
sobie zasłużyłam na jego zainteresowanie. Nigdy nie przyszło mi do
głowy, że to on powinien przekonać mnie, że to on ma zasłużyć na moje
zainteresowanie. Nauczono mnie w dzieciństwie, jak i również moją
bohaterkę, że zainteresowanie mężczyzny kobietą jest ogromnym dla niej
przywilejem. Kiedyś rozmawiałam z dziewczyną, która się właśnie
rozwiodła i jej matka spytała „kto cię weźmie z dzieckiem?”. Już w samym
sformułowaniu „kto cię weźmie” jest zawarte takie przesłanie, że ona
jest jak używany towar w second-handzie. Kto kupi ciuch, który jest
przeceniony? Nie wolno tak o sobie myśleć. To jest właśnie moja rada
dla młodych dziewcząt: bądźcie jak Natalka. Najważniejsze jest to, co
mężczyzna może mi dać, czy naprawdę jest w stanie zaofiarować mi to, na
czym mi zależy? Czy cena, którą płacę za ten związek jest dla mnie do
przyjęcia? Gdyby dziewczyny i kobiety tak myślały, to prawdopodobnie
było by mniej małżeństw z alkoholikami, problematycznymi ludźmi,
związków z żonatymi mężczyznami. Ja polecałabym głęboką zmianę myślenia.
Jest w nas ogromny niepokój i lęk, że nikt nas nie będzie chciał.
Wydaje mi się, że każda młoda dziewczyna, gdy ogląda się w lustrze,
chcąc nie chcąc zastanawia się kto ją weźmie, czy taką jaką jest, ktoś
ją w ogóle zechce i pokocha? Im więcej w szkole i w domu otrzyma
akceptacji, tym większe prawdopodobieństwo, że ta dziewczyna powie:
„Tak, zechce mnie. I będzie to ktoś, kto będzie na mnie zasługiwał.” To
jest chyba największa sztuka.
Miłość własna i akceptacja, to jest najlepsze chyba lekarstwo dla kobiet, które kochają za bardzo.
Tak,
dla wszystkich kobiet. Najważniejsze, żeby miały świadomość, że to jest
ich życie, i że żadna jego godzina nie zasługuje na zmarnowanie. Kiedyś
przeczytałam wspaniałe zdanie, chyba amerykańskiej autorki, które
brzmiało: „gdyby kobiety chociaż dwadzieścia procent energii, którą
zużywają najpierw na nawiązanie, a później na utrzymanie związku,
poświęciły dla siebie, na kształcenie psychiczne, sportowe bądź
zawodowe, to miałyby sto procent więcej sukcesów.”
A
nasza dziewczyna najwięcej energii poświęca swojemu mężowi, który jest
alkoholikiem. Nie umiała rozpoznać tego niebezpieczeństwa, zanim wyszła
za mąż za tego mężczyzną. Przez jego chorobę, ona właściwie nie ma
własnego życia, jest praktycznie zniszczona.
I to jest smutne, bo dziewczyna jest ładną
osiemnastolatką. Wszyscy mówią, że tęsknią za tym wiekiem - chcą mieć
znowu osiemnaście, dziewiętnaście lat. Moja bohaterka na pewno nie
tęskni, aby znów mieć tyle lat, a jeśli tęskni, to na pewno nie w
takiej formie jak u niej się to odbywało. Zamiast cieszyć się życiem,
faktem, że dostała się na Akademię Sztuk Pięknych, co zarówno w tamtych
czasach jak i teraz nie było łatwe, mieć pełno znajomości, prowadzić
czarujące studenckie życie, robić to, co lubi najbardziej, czyli malować
i żyć ze świadomością, że tyle energii i piękna to nie będzie miała już
nigdy w życiu, dziewczyna wiąże się z alkoholikiem, nie zdając sobie z
tego zupełnie sprawy. To romantyczne wychowanie sprawia, że nie potrafi
zobaczyć kim naprawdę jest ten mężczyzna, który się w miarę zachowuje i
jest nieźle ubrany. Dziewczyna boi się zapytać o to, co wydaje jej się
dziwne, postanawia to przemilczeć, bo uważa, że mężczyzna po prostu
taki jest i należy go takim przyjąć. A później, to co ją niepokoiło,
okazuje straszną chorobą. Nie piszę o jakiś patologiach, moja bohaterka
nie trafia na mordercę czy sadystę, tylko na człowieka, który jest
inteligentny, wrażliwy i walczy z nałogiem. Są przecież takie osoby
wśród poetów, pisarzy, aktorów, znanych osób, które przyznają się do
choroby alkoholowej. Tej dziewczynie wydaje się, że dzięki sile swojej
miłości, ale przede wszystkim opiece nad mężem, wyzwoli go z tego
nałogu. Dzięki temu, jej wartość wzrośnie, będzie kimś. Takie wypadki
się zdarzają. Przygotowując się do tej książki, przeczytałam
wstrząsającą rzecz. Są kobiety, które niechętnie widzą, że partner się
pozbywa swojego nałogu, bo wtedy czują się nagle niepotrzebne. Wolą,
żeby pił nadal, bo wtedy mogą być kimś ważnym. Żeby się przed nią
usprawiedliwiał, upokarzał, przepraszał. Wyzwolony z nałogu mężczyzna
sprawa, że jej osoba traci znaczenie… I w dziewczynie, którą opisuję,
też jest coś takiego. Ona nagle czuje, że komuś jest potrzebna. W jej
przypadku jest to spowodowane przeżyciami z dzieciństwa – gdy bohaterka
jest mała, opiekuje się matką, bo jest wojna, nawzajem się wspierają.
Ma ten wzór wydrukowany, polegający na tym, że jest coś warta tylko
wtedy, gdy kogoś wspiera. Fakt, że może komuś pomóc, nadaje jej rangę i
wartość. Myślę, że wiele kobiet myśli tak i dziś i właśnie dlatego
starałam się to pokazać, żeby kobiety prześledziły w sobie ten
mechanizm. Bo przecież to wcale nie chodzi o to, by uwolnić męża z
nałogu czy problemów, tylko o to żeby być ważną i potrzebną. Jeśli
zastanowimy się nad tym, to może zmienimy swoje podejście i przekonamy
się, że związek niekoniecznie polega na ciągłym jednostronnym wsparciu.
Dobrze,
że teraz mamy większą wiedzę na temat tego nałogu, ale w czasach kiedy
nasza bohaterka ma osiemnaście, dziewiętnaście lat, czyli w latach
pięćdziesiątych, właściwie alkoholizm jest wszechobecny. Wszyscy piją i
jest też na to duże przyzwolenie społeczne.
Tak,
opisałam taką młodzież bez przyszłości. Mam wrażenie, że kilka, a nawet
kilkanaście lat po wojnie wszyscy pili. Polska tonęła w morzu wódki,
także dlatego, że chcieli zapomnieć. Rany były niezabliźnione i nie do
zabliźnienia. Nie było rodziny, która nie straciłaby swoich bliskich.
Ludzie stracili dosłownie wszystko. Kiedy się teraz mówi o wojnie, to
wyobrażamy ją sobie jako grę komputerową. A naprawdę to jest tak, że na
wojnie ludzie tracą matki, ojców, domy, pieniądze, pracę – wszystko.
Moja bohaterka z racji swojej inteligencji i zainteresowań interesuje
się starszymi od siebie mężczyznami, którzy w czasie wojny mieli
kilkanaście lat. Wojna całkowicie złamała im kręgosłupy, oni nie czują
się ani nic warci, ani potrzebni. Poza tym, w Polsce panuje świadomość,
że przyszła nowa niewola – nie ma już Niemców, ale jest komunizm. Wielu
młodych ludzi z tego powodu nie widziało przed sobą żadnej przyszłości. W
tej sytuacji alkohol był panaceum na wszystko. Przyzwolenie społeczne
natomiast zawsze było, a w tamtym czasie jeszcze się zwiększyło i
wszyscy pili. Zwyczaj, że chodziło się z butelką wódki w torebce, w
kieszeni, był wtedy tak normalny, jak to, że dzisiaj nosi się komórkę.
Prawdopodobnie wódka służyła też komunikacji. Oczywiście to miało duże
skutki społeczne i zmieniało stosunki między ludźmi, tym bardziej, że
coś takiego nie znika z dnia na dzień, ale ciągnie się aż do dziś.
Cieszę się, że poradziliśmy sobie obecnie trochę z papierosami. Dzisiaj
nikt nie pali tak ostentacyjnie, może kiedyś również picie przestanie
być modne. Ale wtedy ludzie palili i pili na umór. Była w tym taka
tęsknota za śmiercią, o której też piszę, i którą widziałam w tym
pokoleniu. Ich ojcowie, bracia, siostry przeważnie zginęli w różnych okolicznościach – w powstaniu, na wojnie, dlatego w
tych ludziach, którym udało się przetrwać, była częściowo
nieuświadomiona tęsknota za śmiercią. Było przeświadczenie w ich
wnętrzu, że jeśli ich ojcowie zginęli młodo to i oni też powinni.
Napisałam takie zdanie, że w Krakowie zaczynają umierać poeci, i
rzeczywiście powtarzały się wypadki samobójstw z tej racji, że poeci
byli wrażliwi i oni jako pierwsi na ten pomysł wpadli. Była wtedy fala
samobójstw związana z tym, że ludzie nie radzili sobie z nową
rzeczywistością. Mentalnie, pod wpływem rodziców, tkwili ciągle w
wojnie. To jest właśnie jej cena, którą płacą kolejne pokolenia.
Z
jednej strony mamy opisywane w książce przez Panią depresje powojenne,
wtedy jeszcze niediagnozowane, samobójstwa, alkoholizm, zwłaszcza, że
główna bohaterka obraca się głównie w artystycznych środowiskach. Z
drugiej strony mamy czas odwilży gomułkowskiej, gdzie trochę więcej
swobody i wolności jest możliwe. Wybucha kolorowe życie, tęsknota za
barwnymi obrazami. Opis festiwali, działań środowiska ASP i wszystkich
wydarzeń kulturalnych, Piwnica pod Baranami, jest taką przeciwwagą dla
tych negatywnych zjawisk.
Nie
chcę, żeby ta książka była odebrana jak jednolity opis koszmaru. Wręcz
przeciwnie, wybuchająca wolność i swoboda była szalenie silna i
zmysłowa, dlatego, że przedtem panowała wszechobecna szarość. Dziś nasze
zmysły są zmęczone tymi wszystkimi bodźcami, ale w czasach gdy nie było
telewizji, komórek i wszystkich tych przedziwnych rzeczy, to koncert
jazzowy, czy muzyka na ulicy, czy z radia, czy kolorowe stroje, od razu
człowieka uskrzydlały. Ja opisuję także ten artystyczny, kolorowy,
piękny Kraków. To właśnie wtedy działał Tadeusz Kantor i jego teatr na
ul. Łobzowskiej, i każdy film, który przychodził do nas z Zachodu był
oglądany przez nas parę razy, komentowany i wchłaniany. Ale także
książki, ja akurat wspominam o Francoise Sagan , która opisuje
doświadczenia dziewcząt z tamtych czasów. Ale my wtedy to przeżywaliśmy,
chłonęliśmy i to było bardzo radosne, pozytywne. Myślę, że w porównaniu
do dzisiejszych młodych ludzi, bardziej potrzebowaliśmy intelektualnej
rozrywki. Może wynikało to z tego, że innych możliwości nie było.
Czytanie książek, chodzenie na koncerty było czymś szalenie ważnym. Nie
było takiego schematu, że po pracy włączamy telewizor. Żyło się wtedy
bardzo kolorowym, artystycznym życiem. Moja bohaterka ma ten przywilej,
że obraca się wśród malarzy, aktorów, poetów, w środowisku, które
dawało więcej niż sama szkoła czy uniwersytety. Niedaleko miejsca w
którym rozmawiamy, na ulicy Sławkowskiej, była kawiarnia w której można
było spotkać znanych artystów. Wystarczyło chwilę tam posiedzieć i
zawsze któryś przyszedł – piękny, przystojny, otoczony wianuszkiem
kobiet. Można było na niego patrzeć, a nawet z nim porozmawiać. Dzisiaj
byłoby to znacznie trudniejsze, bo już nie ma takich skupionych, prężnie
działających środowisk artystycznych. Świat jest rozproszony,
podzielił się na komórki. I każdy w swojej komórce, ze swoją komórką
obcuje najczęściej…
Faktycznie
w tych opisach widać, że wystarczyło wyjść na Rynek, żeby spotkać czy
to Piotra Skrzyneckiego, czy innego artystę .
Nawet można było tworzyć to środowisko, prawda? W
książce jest anegdota o wernisażu głównej bohaterki w miejscu, które
staje się właśnie Piwnicą pod Baranami. Ona osobiście uczestniczy we
wszystkich tych cudownych wydarzeniach.
Tak,
tak. Jest to przywilej bohaterki - ona w takim świecie się znalazła. Po
prostu tak jest, że po wojnie ludzie, którzy organizowali takie rzeczy
mieli ogromne pole do popisu. Po kataklizmach i wojnach ludzie próbują
tworzyć świat od nowa. Instynkt, aby zbudować wszystko jeszcze raz,
zawsze się wtedy pojawia, poparty jest zapałem i entuzjazmem. Im ten
świat robi się później przyjemniejszy, łagodniejszy, tym bardziej ten
zapał gaśnie. W tej chwili rano wstajemy i zastanawiamy się, po co tak
naprawdę to zrobiliśmy. W okresach, w których się dużo dzieje nie
myślimy w ten sposób, po prostu się cieszymy, że wstaliśmy i będzie coś
nowego do przeżycia. To oczywiście się wiązało z sytuacją polityczną, z
rządami Gomułki. To było zdumiewające, ile nadziei ludzkiej wywołał,
chociaż wcale nie miał dobrych zamiarów wobec swojej ojczyzny. Wiele
nadziei jest w ludziach, tylko trzeba ją wzbudzić. Po tym okropnym
okresie stalinizmu, kiedy ludzie byli potwornie zastraszeni, kiedy za
każde słowo można było pójść do więzienia, kiedy rozstrzeliwano bez
sądu, przychodzi człowiek, który obiecuje odrobinę wolności. Że będzie
można w odpowiednich warunkach, na przykład wyjechać za granicę. Że
powstanie jedno czy drugie pismo, które da się czytać i tego rodzaju
rzeczy od razu wzbudziły ogromny entuzjazm i euforię wśród ludzi. Moja
bohaterka też daje się ponieść tej euforii. Myślę, że to niewiele się
zmieniło. Jeśli teraz pojawia się polityk, który obiecuje jakąś lepszą
perspektywę, od razu wzbudza to entuzjazm, pojawia się wiara, dyskusja.
To widać we wszystkich rewolucjach – pomarańczowych, zielonych,
różowych, które się przetoczyły przez Europę. Widać to było przez jakiś
czas na Ukrainie. Widać, jak mało ludziom potrzeba, wystarczy im
powiedzieć parę ludzkich, dobrych, pozytywnych słów. Ludzie pragną
dobrej energii i przywództwa, co też dobrze w mojej książce widać.
Czasy
się zmieniają, a potrzeby ludzkie ciągle takie same… Pani Romo, miejmy
nadzieję, że ta książka pomoże czytelnikom i czytelniczkom w pozytywnym
konstruowaniu świata, rzeczywistości, poranka. I przede wszystkim da nam
energię i impuls do przebudowy własnej samooceny czy osoby.
…
I własnego świata. Myślę, że pomoże na pewno, wystarczy zrobić maleńki
krok, wziąć ją do ręki i przeczytać. Od tego należy zacząć, a potem
myślę, że powinno się wszystko dobrze potoczyć.
Świetny wywiad. Gratuluję! Nie znam książek, które wyszył spod pióra Pani Romy, ale po dzisiejszym poście chce zmierzyć się z jej twórczością.
OdpowiedzUsuń