Wydawnictwo Bis, Okładka miękka, 464 s., Moja ocena 5/6
Jeszcze nigdy nie dałam romansowi historycznemu tak wysokiej oceny, ale też nigdy tak dobrego nie czytałam.
Jo Beverly była dla mnie całkowicie nie znaną autorką, ale po tej lekturze wpisuje ją na listę moich ulubiony pisarek. Beverly zabrała mnie do XVIII wiecznej Anglii, w świat arystokracji, pięknych sukien, rozbójniczych awantur, gorących uczuć, przystojnych kawalerów. Oklepane, mdłe?
Może, ale jakże przyjemnie się czytało i przebywało w tym świecie:).
Mamy rok 1760, główną bohaterką jest piękna (bo jakże by inaczej) Bella Barstowe. Dziewczyna zostaje uprowadzona z rodzinnego domu. Powód prozaiczny, żadna tam wielka miłość tylko pieniądze. Jednak porywacze źle trafili, nie na jakąś głupiutką gąskę, która będzie cicho siedzieć i czekać aż ją uratują. O co to to nie. Bella ucieka, a schronienie znajduje w najmniej odpowiednim miejscu dla młodej, ładnej, pochodzącej z dobrego domu panienki - w tawernie na obrzeżach miasta. I w tym momencie zaczynają się jej prawdziwe problemy. Można powiedzieć, że sprawdza się przysłowie – z deszczu pod rynnę. Bella staje się ofiarą napastliwości kilkorga mężczyzn, gości tawerny i nie wiadomo (a raczej wiadomo...) jakby się to skończyło, gdyby na ratunek dziewczynie nie ruszył, szarmancki, przystojny kapitan Rose, który postanawia pomóc młodej damie znajdującej się w opałach. Efekt jest taki, że wyswobodzona z opresji Bella ucieka na jego koniu. Gdy dociera do domu zostaje uwięziona przez rodzinę, która nie mogąc zapanować w tradycyjny sposób nad dziewczyną, postanawia ją uwięzić. Wg nich nie mogąc zapanować, bo wg Belli jest ona po prostu więźniem paskudnego, chytrego brata i głupiej, histerycznej siostry.
Bella od zawsze była czarną owcą w rodzinie. Jak sama twierdzi,gdyby żyła w innych czasach, z pewnością zamknięto by ją w klasztornej celi i wyrzucono klucz. Ponieważ było to jednak niemożliwe, uwięziono ją w rodzinnej posiadłości, w Carscourt. Pozbawiono ją przy tym pieniędzy, nowych ubrań i zabroniono wychodzenia na dwór. Cały czas spędza z paskudną siostrą i jeszcze gorszym bratem Agustusem, chytrym tłuściochem o rumianych policzkach i małych, świdrujących oczkach.
Mijają 4 lata, Bella żyje niczym mniszka, gdy nagle dostaje wiadomość, że odziedziczyła spadek i to bardzo duży, bo w kwocie 15 tys. funtów. Spadek ten zapisała jej ukochana prababcia, pomijając przy tym całkowicie Augustusa, chytrego brata Belli i Lucindę, ową histeryczną siostrę. Warunek jest jednak taki, że Bella w ciągu godziny wraz z adwokatem prababci musi opuścić rodzinne więzienie, co też dziewczyna niezwłocznie czyni. Bella mimo, iż spadek należy się prawnie jej, wcale tak łatwo go nie otrzyma, będzie do niego prowadziła długa i wyboista droga.
W dalszych perypetiach, m.in. w wymierzaniu kary wstrętnemu bratu (za co, nie zdradzę) pomaga jej po raz kolejny przystojniacha, czyli znany już nam kapitan Rose, który okazuje się kimś zupełnie innym, niż na początku sądziła Bella.
Dalszych losów tej pary nie zdradzę, napiszę tylko, że czekają na nich niesamowite wręcz przygody, a iskrzyć między nimi będzie od samego początku.
Tajemniczy książę to książka wciągająca, książka o tajemnicy, miłości, przygodach i problemach rodzinnych. Trochę przypomina mi bajkę o Kopciuszku, który zostaje wyratowany ze szponów złej rodziny przez pięknego, walecznego kawalera. Ale nie jest to zwykły Kopciuszek, bo Bella ma charakterek, oj ma, jest niezwykle odważna i wyemancypowana, jak na połowę XVIII w., przy tym ma niewyparzony język, jest pomysłowa i inteligentna, co w tamtych czasach było niedopuszczalne, a co w połączeniu z lekkim piórem Jo Beverly, daje gwarancję świetnej zabawy.
Jak na wstępie wspomniałam, nie bez powodu daję książce tak wysoką ocenę.
Przede wszystkim ujął mnie język, jakim operuje autorka, prosty, lekko sarkastyczny, bardzo plastyczny. W trakcie lektury miałam wrażenie, jakbym razem z bohaterami przeżywała wszystkie przygody.
Poza tym książka ma niesamowite tempo, ani przez chwile się nie nudziłam no i to poczucie humoru, kilkakrotnie czytając o kolejnych przygodach Belli, zaśmiewałam się do łez.
Tajemniczy książę to bez wątpienia jeden z najlepszych historycznych romansów, jakie czytałam. Po ostatnich moich lekturach, które aż ociekały tragizmem, II wojną i martyrologią, tego typu lektura była mi niezbędna. Szukałam lekkiej, porywającej i zapewniającej miłe spędzenie czasu książki i taką znalazłam. Polecam wam lekturę Tajemniczego księcia. A ja z pewnością sięgnę po kolejny romans autorstwa Jo Beverly, może nie od razu (raczej na pewno nie), bo co za dużo to nie zdrowo, ale wkrótce...
Jo Beverley, z domu Mary Josephine Dunn (ur. 22 września 1947 w Lancashire , Anglia ) kanadyjska pisarka zabytkowego romansu i powieści. Jej prace są uważane za bardzo dobre, pełne szczegółów historycznych i rozciągające się w granicach historycznych gatunków romantycznych fikcji. Zostały one przetłumaczone na wiele języków, a ona otrzymała kilka nagród.
A poniżej fragment I rozdziału...na zachętę:)
Rozdział 1
Dover, rok 1760
Śmiech może przybierać
różne formy, odzwierciedlać różne stany emocjonalne: od czystej radości
szczęśliwego dziecka po chichot szaleńca. Śmiech, który zakłócił ciszę
pogrążonego w ciemności i mgle Dover brzmiał jak rechot okrutnego
drapieżcy, który dopadł właśnie bezbronną ofiarę.
Jego dźwięk sprawił, że podążający ulicą mężczyzna się zatrzymał.
Po lewej woda uderzała o nabrzeże, a wiatr szarpał takielunkiem
przycumowanych statków. Nieco dalej pobrzękiwała metalicznie boja,
podskakując na wysokiej fali. Po prawej latarnie zawieszone na pobliskim
budynku rozpraszały nieco mgłę, dostarczając jedynie tyle światła, by
dało się wyminąć co bardziej pokaźne przeszkody – zaśmiecające nabrzeże
zwoje lin, fragmenty gnijących bali i połamanych beczek, z których
wyciekała cuchnąca zawartość.
Mężczyzna potrząsnął głową i
ruszył dalej, lecz śmiech rozległ się znowu, tym razem przerwany ostrym
słowem. Nie był w stanie zrozumieć, co zostało powiedziane, głos brzmiał
jednak, jakby należał do kobiety.
Co prawda mógł to być
chłopiec okrętowy, z którego podśmiewali się marynarze, lub dziwka
doskonale wiedząca, jak przetrwać w niebezpiecznej okolicy. Nic, czym
powinien lub chciałby się interesować.
Lecz potem usłyszał
kilka następnych słów. Wypowiedzianych wyższym, pełnym napięcia, lecz
władczym tonem. Nie chłopiec. I niemal na pewno nie dziwka. Ale co
przyzwoita kobieta mogłaby robić w porcie w zimny październikowy
wieczór?
A niech to wszyscy diabli! Spędził na morzu dwie doby,
przemarzł i nie mógł się już doczekać smacznego posiłku oraz ciepłego
łóżka czekającego nań w tawernie Busola. Rankiem zamierzał opuścić Devon
i wrócić do domu.
Nasłuchiwał przez chwilę, lecz nie usłyszał nic więcej.
Cokolwiek się tam działo, zapewne było już po wszystkim. Jednak kolejny
wybuch głośnego, wulgarnego śmiechu i towarzyszące mu pogwizdywania
sprawiły, że zaklął znowu i skierował się w stronę źródła hałasu. Jedna z
rzucających przymglone światło kul wskazywała zapewne wejście do
tawerny, ale poza tym niewiele dało się dostrzec.
Gdy podszedł
bliżej, zobaczył dwa niewielkie okna, umieszczone po obu stronach
krzywych drzwi i zakryte okiennicami z listewek. Przez szpary w drewnie
przenikały smugi mdłego światła. A także dym tytoniowy, woń piwa,
zarówno świeżego, jak starego oraz smród potu. Miał przed sobą portową
knajpę najgorszego rodzaju, spelunkę odwiedzaną przez najtwardszych,
najbardziej nieokrzesanych ludzi morza i robotników portowych.
Chrapliwy głos wycedził coś na temat cycuszków.
Kobieta nie odpowiedziała.
Nie była w stanie odpowiedzieć?
Gdy podszedł do drzwi, zobaczył przybity powyżej, niezdarnie namalowany
szyld informujący z dumą, że lokal nazywa się Pod Czarnym Szczurem.
- A niech was zaraza - wymamrotał, napierając barkiem na spaczone drzwi.
Miał rację co do dymu i światła. Przymglony blask łojówek okazał się
jednak wystarczający, by mógł dostrzec, co dzieje się we wnętrzu.
Lokal był zatłoczony. Większość mężczyzn siedziała na stołkach i
ławach, popijając z kufli i kubków. Spoglądali w stronę, gdzie działo
się coś, co zapewniało im rozrywkę. W kącie po prawej pięciu mężczyzn
przypierało do ściany kobietę. Prawdopodobnie zapędzili ją tam zaraz po
tym, gdy okazała się na tyle nierozsądna, by wejść.
Co też
sobie, do diaska, myślała? Na pierwszy rzut oka widać było, że jest
młoda i dobrze urodzona. Suknia w kremowo- brązowe pasy musiała sporo
kosztować, na głowie zaś miała wykwintny czepeczek, obszyty koronką. I
rzeczywiście, pod zakrywającą dekolt, ozdobną chusteczką skrywała z
pewnością ładne cycuszki. Jeden z mężczyzn wyciągnął rękę, jakby chciał
zerwać delikatny materiał. Bawił się z dziewczyną niczym kot z myszą,
pewny ostatecznego zwycięstwa.
Trzepnęła natręta po dłoni.
Mężczyzna się roześmiał.
Rose rozejrzał się, szukając sojuszników, lecz nie zobaczył znajomej twarzy.
W tawernie znajdowała się jeszcze jedna kobieta, zaprawiona w bojach
czterdziestoletnia weteranka, strzegąca beczki z piwem. Właścicielka
tawerny lub żona właściciela. Widać było, że nie zamierza interweniować.
Jak gdyby nigdy nic napełniała kufle oraz szklaneczki, inkasując
monety. Był sam przeciwko pięciu, na domiar złego pijący zauważyli już,
że przyszedł ktoś nowy. Trącali się łokciami, mamrocząc pod nosem.
Nic w tym dziwnego. Był tu tak samo obcy jak dziewczyna. Jego ciemny
surdut wprawdzie dawno już wyszedł z mody, ale uszyto go z doskonałego
materiału. Puszczone luzem włosy opadały mu na ramiona, a twarz pokrywał
kilkudniowy zarost, bywalcy potrafili jednak rozpoznać człowieka z
wyższych sfer, posiadającego władzę i autorytet.
Obie te cechy
mogły mu pomóc, lecz mogły też sprawić, że ktoś poderżnie mu gardło.
Nietrudno byłoby pozbyć się ciała: wystarczyło zepchnąć trupa z nabrzeża
i ślad by po nim zaginął. W miejscach takich jak to, ludzie przywykli
trzymać język za zębami.
Któryś z bywalców mógł zorientować
się, że ma przed sobą kapitana Rose – czerwona chusta na szyi i kolczyk w
kształcie czaszki stanowiły znak rozpoznawczy - lecz to by go nie
ocaliło, gdyby tłum zwrócił się przeciwko niemu.
Na razie nie
wyczuwał wrogości, jedynie zainteresowanie: na scenie pojawił się nowy
aktor, a to zapowiadało więcej darmowej rozrywki. Przeniósł znowu uwagę
na scenę w kącie. Tak, dziewczyna była zdecydowanie damą. Świadczył o
tym nie tylko jej strój, ale i postawa, o gniewnym błysku w oku nie
wspominając. Czyżby spodziewała się zastać w miejscu takim jak to
dżentelmenów?
Wyniosłe maniery i zmysłowa figura zachęcą
mężczyzn do gwałtu. Nawet ci szakale zawahaliby się przed dręczeniem
przerażonej i drżącej ofiary, jednak odważna dziewczyna byłaby dla nich
pożądaną zdobyczą, zwłaszcza jeśli znalazła się tu z własnej woli.
Czyżby szukała tego rodzaju przygody? Niektóre damy uważały
prymitywnych mężczyzn za podniecających, musiałaby postradać jednak
rozum, by upaść tak nisko. Poza tym, choć próbowała zachowywać się z
godnością, widział, że jest bardzo młoda. Zapewne nie miała nawet
osiemnastu lat. Zbyt młoda, aby być tak zdeprawowaną. Kilku spośród
dręczycieli odwróciło się tymczasem ku niemu. Może mógłbym uratować
dziewczynę zapewniając, że jest niespełna rozumu, pomyślał.
Jeden z mężczyzn był poznaczony bliznami i żylasty, drugi wyglądał
niczym wół: wielki, umięśniony, o niskim, guzowatym czole. Wydostanie
dziewczęcia z tawerny bez rozlewu krwi nie będzie łatwe, i to mogła być
jego krew. Niższy mężczyzna zdążył już wyciągnąć długi, ostry jak
brzytwa nóż do filetowania ryb.
Za późno na zastanawianie się.
Jak w przypadku każdego dzikiego zwierzęcia okazanie strachu mogłoby
zakończyć się katastrofą, ukrył go zatem, choć serce mocno biło mu w
piersi. Bał się, lecz wiedział, że nie potrafi zostawić niemądrego
stworzenia na pastwę łotrów z portowej spelunki.
Ruszył zatem przed siebie, przepychając się między stołami.
–
Mam cię, tępa dziwko! – wrzasnął tonem, jakiego używał, wydając rozkazy
podczas sztormu. – Co ty sobie, do czorta, myślałaś, żeby tu przyłazić?
Żaden z dręczycieli się nie poruszył. Podobnie ich ofiara. Stała,
wpatrując się w niego okrągłymi z przerażenia oczami. Miał nadzieję, że
jego spojrzenie nie zdradza podobnego strachu. Graj swoją rolę, do
cholery, nakazał jej w duchu, oceniając niebezpieczeństwo.
Zapewne najgroźniejsi mogli okazać się dwaj mężczyźni, których miał
teraz przed sobą, lecz gdyby pozostali wyczuli, że choć trochę się boi,
rzuciliby się na niego niczym sfora dzikich psów. Miał w kieszeni
pistolet, ale mógł oddać tylko jeden strzał. Miał także szpadę, nie
łudził się jednak, że zdoła zwyciężyć w walce na noże, poza tym
wyciągnięcie akurat w tej chwili broni oznaczałoby pokazanie im, że się
boi.
Za późno na wycofanie się: musi stawić czoło sytuacji.
Przepchnął się obok mężczyzn, jakby ich w ogóle nie zauważył i chwycił
dziewczynę za ramię.
– No, dalej - warknął.
Odsunęła się
instynktownie, lecz tylko o krok. Wyglądało to bardzo przekonująco: ot,
kobieta przyłapana w chwili szaleństwa przez rozgniewanego męża lub
opiekuna. Lecz kiedy ruszył, ciągnąc ją za sobą, ku drzwiom, mężczyźni
zastawili mu drogę.
- Twoja damulka wpadła tu z wizytą –
powiedział osiłek, zginając wielkie dłonie. Uważał widać, iż jako broń w
zupełności mu wystarczą i miał zapewne rację. – Teraz jest nasza.
- To moja żona – powiedział Rose znużonym tonem. Miał nadzieję, że
zaskarbi sobie w ten sposób odrobinę współczucia. – Jak widzicie, ma
trochę nierówno pod sufitem. Puśćcie nas.
Dobra książka jest jak alkohol - też idzie do głowy. (Magdalena Samozwaniec)
Strony
- Strona główna
- Przeczytane w grudniu 2011r. i 2012r.
- Przeczytane w 2013r.
- Przeczytane w 2014 r.
- Przeczytane w 2015r.
- Przeczytane w 2016 r.
- Przeczytane w 2017 r.
- Przeczytane w 2018 r.
- Przeczytane w 2019 r.
- Przeczytane w 2020 r.
- Przeczytane w 2021 r.
- Przeczytane w 2022r.
- Przeczytane w 2023 roku
- Przeczytane w 2024 roku
Aneto..pzn! ale mnie zaskoczyłaś:)
OdpowiedzUsuńŻeby mój mąż mi kiedyś tak powiedział:):):):)
UsuńA serio, co do ksiażki...
Mnie książka też zaskoczyła i moja własna osobista reakcja na nią też mnie zaskoczyła:)
ja też mam "swój ulubiony romans nazwijmy historyczny", może nie przepadam za czytadłami babskimi, ale na wielkiego doła dobrze na mnie działa książka "Noce królowej" Mireille Calmel - ale pst to tak tylko między nami:)
UsuńNie znam, muszę poszukać w bibliotece.
UsuńDobry romans nie jest zły! Wysoka ocena tylko kusi:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Aż sama byłam zdziwiona, ze tak mi się ta ksiażka podobała, ale ocenę daję ze szczerego serca.
UsuńLubię tę autorkę, szczególnie, że jej książki są dopracowane w każdym szczególe :)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście bardzo dopracowana książka i to pod każdym względem.
UsuńNo świetnie, a dopiero wczoraj pisałam u innej blogerki o tym ,ze muszę się rozejrzeć za jakimś dobrym historycznym romansem:)A tu proszę, podano na tacy:) Dzięki
OdpowiedzUsuń:) prosze cię bardzo:)
UsuńDawno nie sięgałam po typowy romans, a mam na taki ochotę. Dzięki za zachęcającą recenzję. Już wiem co wybrać. :)
OdpowiedzUsuńLubię romanse historyczne, więc po ten kiedyś też trzeba będzie sięgnąć
OdpowiedzUsuńSkoro lubisz romanse historyczne koniecznie ten musisz przeczytać. Nie jestem ekspertem, ale ta książka na prawdę jest świetna.
UsuńPrzyjemnie się czyta coś tak lekkiego.)
OdpowiedzUsuńOj tak. Czasami taka odmiana jest potrzebna.
UsuńBardzo lubię romanse historyczne. Ostatnio zdarza mi się nawet je kolekcjonować ;] A ten wydaje się godny uwagi. Zatem zapamiętam tytuł :)
OdpowiedzUsuńNie znam tej autorki, a tu taka wysoka ocena! Czuję się absolutnie skuszona:)
OdpowiedzUsuńUwielbiam romanse historyczne...A po takiej rekomendacji aż grzech nie przeczytać :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, ze się nie zawiedziesz:)
UsuńRzadko kiedy romans historyczny mnie rozczarowuje :)
UsuńOj mnie niestety często, nie jestem zbyt wielką wielbicielką tego gatunku lit. Ale jak już mnie coś zachwyci...:)
UsuńA możesz polecić jakieś romanse hist., które z kolei ciebie zachwyciły...
Wciągnęło mnie :-)))
OdpowiedzUsuń