niedziela, 16 marca 2014

Zadyma w dzikim sadzie

Wydawnictwo Literackie, Okładka miękka
To moje drugie spotkanie z prozą indyjskiej pisarki Kiran Desai. Recenzja Brzemienia rzeczy utraconych tutaj (klik).
To pierwsza książka w dorobku Desai, która to tytułem tym zdobyła rzesze wiernych fanów na całym świecie. Czy ja do nich także należę? No cóż, trudno to jednoznacznie stwierdzić. Książka z pewnością jest inna, ciekawa, barwna, wieloznaczna, czyli taka, jakie są Indie. Jednak żebym oszalała na jej punkcie, to tego nie mogę stwierdzić.
Akcja opowieści ponownie rozgrywa się w niewielkim, ba maleńkim, górskim indyjskim miasteczku, no bądżmy szczerzy - w typowej górskiej osadzie-dziurze. Domyślacie się z pewnością czym taka wiejsko-miasteczkowa dziura się może charakteryzować?! Przede wszystkim ciasnotą (i zarówno jeżeli chodzi o domy, uliczki, jak i hmm sposoby myślenia), kurzem, brudem, wścibstwem mieszkających tam ludzi. Jeżeli dodamy do tego odrobinę indyjskiego kolorytu mamy o tyleż ciekawą co powiedzmy średnio nęcącą mieszankę. Trzeba Desai przyznać, w opisach, plastycznym odmalowywaniu tła, lokalnego folkloru i szczegółów wszelakich jest niezrównana. Już w trakcie początkowej wizyty w owej górskiej osadzie, miałam ochotę porządnie się umyć. 
I tam, pośród kurzu, brudu, lepianek wścibskich spojrzeń mieszka sobie Sampath. Możemy go przyrównać do takiego może nie tyle wsiowego przysłowiowego głupka, co takiej olamy (jak mawiała moja babcia), niedojdy. Mieszka sobie, nikomu w zasadzie nie wadzi, pracuje na zapleczu miejscowej poczty. Prowadzi życie tak nudne, że strach. Wydawałoby się, iż w jego życiu nic się nie zmieni, tak sobie będzie wegetował i wegetował. Nic bardziej mylnego. Otóż na weselu córki szefa, Sampath wywołuje prawdziwy skandal, po którym zostaje wylany z pracy. Zamiast szukać nowej posady, co powiedzmy w warunkach osady, w której przyszło mu wegetować, nie jest łatwym zadaniem, Sampath wdrapuje się na drzewo, siada na gałęzi i zaczyna wygłaszać prawdy objawione, które tylko w jego mniemaniu są mądrymi. Szczerze, mówiąc, są to takie głupoty, że po przeczytaniu 2-3 miałam ochotę go sama z tej gałęzi zrzucić:). O dziwo, pod jego drzewo zaczyna schodzić się coraz więcej osób, ba, zaczynają do niego bez mała pielgrzymować, no i zaczyna się. Tu trzeba autorce przyznać, iż pęd ludzi, ich mentalność, momentami głupotę udało się jej cudnie ukazać. Tę ludzką charakterystykę można przyrównać do każdej grupy społecznej, rasowej, kulturowej. Ludzie wszedzie, w pewnych sytuacjach są identyczni. Kolejnym plusem są także opisy kulinarne, a konkretnie potraw, które przygotowuje matka Sampatha. Ślinka leci od samego czytania. 
Koniec książki jest odrobinę przesadzony, ale generalnie jest to świetna opowieść, choć muszę przyznać, że w niektórych momentach Desai przesadza z poczuciem humoru, trąci Monthy Pytonem odrobinę przerobionym na indyjską modłę. Może to kwestia różnic kulturowych. 
Zachęcam do lektury. Po Zadymę...z  pewnością warto sięgnąć. Książka barwna, wieloznaczna, lekka, a momentami przyprawiająca zarówno o wybuchy śmiechu jak i ból głowy. Warto poznać prozę Kiran Desai, zobaczyć czym inni się zachwycają i czy nas też to zachwyca. 



4 komentarze:

  1. Myślę, że właśnie takich niejednoznacznych tytułów teraz na rynku brakuje. Może nie ma totalnego zachwytu, ale pewnie zapamiętasz ją na długo. O tak niewielu książkach można tak powiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to na pewno, książkę na 100% zapamiętam, głównie przez "mądrości" siedzącego na drzewie, ale nie tylko:)

      Usuń
  2. Czytam często książki o Indiach, tej jeszcze nie znam.

    OdpowiedzUsuń

Bez czytania będą usuwane komentarze zawierające spamy, linki do innych blogów. Mój blog, to nie słup ogłoszeniowy.