wtorek, 25 września 2012

Oszustwo znad Morza Martwego - Adam Blake

Wydawnictwo Hachette, Okładka miękka, 540 s., Moja ocena 4/6
W nocy przez katar, kaszel jak u grużlika i bolące zatoki nie mogłam spać, zresztą zdrzemnęłam się po południu, więc noc bezsenna. A co może robić mol książkowy, gdy nie może spać? Tylko czytać. 
Oszustwo znad Morza Martwego zaczęłam czytać wczoraj wieczorem i przez noc skończyłam, czyta się błyskawicznie. Teraz napisze recenzję, poczekam aż wszyscy wyjdą z domu i idę...spać:). Musze noc odespać.
Jest to thriller, w którym akcja jest błyskawiczna i ma trzy wątki, które w pewnym momencie łączą się ze sobą.
Jeden wątek zaczyna się już w prologu i jest wyjątkowo katastroficzny. Szeryf małego miasteczka w USA, Webster Gayle dostaje zawiadomienie o katastrofie samolotu pasażerskiego. Gdy dociera na miejsce zdarzenia, zastyga w bezruchu. To co zobaczył przeraziło go i zszokowało – cała autostrada na odcinku kilkuset metrów usłana była ciałami ofiar. Po oczyszczeniu terenu z ciał ofiar rozpoczyna się żmudne śledztwo.
Kolejny wątek dot. Leo Tillmana. Jest on byłym najemnikiem. Jeszcze kilka lat wcześniej był normalnie zarabiającym na życie, na utrzymanie rodziny przedsiębiorcą. Miał żonę i cudowne dzieci. Pewnego dnia po powrocie do domu nie zastaje rodziny, zastaje za to kartkę z jednym zdaniem nie szukaj nas. Kartka napisana jest pismem jego żony, ale Leo wie, że ona nigdy by tak nie postąpiła, nie uciekłaby zostawiając go, nie zabrała by dzieci. Jest pewien, że ktoś musiał ją do tego czynu zmusić. Po kilku miesiącach policja umarza śledztwo nie dopatrując się znamion przestępstwa, ale Leo wie swoje. Zwalnia się ze swojej dotychczasowej pracy i zostaje najemnikiem, najbardziej okrutnym i skutecznym płatnym zabójcą w historii. Jednak nie o zabijanie mu chodzi, wszystko co robi robi z myślą o rodzinie, którą postanowił za wszelką cenę odnaleźć.
Trzeci wątek dot. morderstwa popełnionego na jednym z profesorów londyńskiego uniwersytetu. Początkowo wszyscy sądzili, że był to nieszczęśliwy wypadek, ot starszy profesor poślizgnął się i spadł z kamiennych schodów. Jednak prowadząca sprawę sierżant Heather Kennedy bardzo szybko odkrywa, że to morderstwo i to niezwykle perfidne. W tym samym czasie ginie dwoje wykładowców z innego uniwersytetu. Na pozór nic tych spraw ze sobą nie łączy, ale tylko na pozór. Uparta sierżant Kennedy bardzo szybko odkrywa, że cała trójka naukowców zajmowała się paleografią, a konkretnie kodeksem runowym. tutaj plus dla autora, za bardzo ciekawe, ale nie nudne przedstawienie kwestii kodeksu runowego, jego historii i problemów z nim związanych.
Wydawałoby się, że te trzy wątki są ze sobą w ogóle nie powiązane, ot toczą się obok siebie równolegle. Ale nic bardziej mylnego. W połowie książki akcja, która dotychczas i tak toczyła się bardzo szybko, zdecydowanie przyspiesza i autor ukazuje nam związki łączące katastrofę samolotową z porwaniem rodziny Leo Tillmana i zabójstwem trójki paleografów. A związki te są zadziwiające, trzeba przyznać, że autor ma fantazję:).
Jednocześnie Tillmanowi i Kennedy (którzy współpracują razem) zaczyna zagrażać śmiertelne niebezpieczeństwo. Im bliżej docierają do prawdy, do tajemniczej śmiertelnej prawdy, tym większe grozi im niebezpieczeństwo. Ich tropem podąża grupa upadłych aniołów, uważająca się za potomków Judasza. Każdy, gdy to usłyszy prawdopodobnie zacznie się śmiać, ale uciekającej przed brutalnymi zabójcami parze policjantki i byłego najemnika, wcale nie jest do śmiechu.
Finał całej historii i koniec książki jest zaskakujący, chociaż przyznam się, że w trakcie lektury byłam pewna, że znam zakończenie. Bardzo się myliłam.
Napisałam chwilę wcześniej o potomkach Judasza...no cóż, tu autor trochę za bardzo poszedł ścieżką ala Dan Brown. Puścił wodze fantazji. Ale z drugiej strony, jakby sie tak zastanowić to wątek pseudo potomków Judasza w zasadzie jest ok. Mało to na świecie dziwnych ludzi (czytaj świrów) wierzących, że są obrońcami, albo potomkami czego/kogo tylko sobie można wymarzyć...pewna cecha , którą charakteryzują się w/w potomkowie Judasza może śmieszyć (mnie śmieszyła, z tym, że ja z tych nie wierzących w UFO, reinkarnacje, parapsychologię etc), ale to jedyny minus, chociaż w zasadzie trudno nawet mówić w tym wypadku o minusie.
Poza tym książce nie można niczego zarzucić. 

Gdy przymkniemy lekko oko na fantazję autora, książkę czyta się doskonale zważywszy na niesamowite wprost tempo akcji i pozostałe wątki, które są jak najbardziej prawdziwe.
Rozpoczynając lekturę obawiałam się trochę tematyki – kwestia zwojów, tajemnicy znad Morza Martwego, śmierci Jezusa etc jest wałkowana na różne sposoby w literaturze i filmach od kilkunastu lat, bałam się, żeby to nie była kolejna książkowa sieczka. Ale nic z tych rzeczy. Wątek Kennedy, w tym wtrącenia dot. jej życia prywatnego (koszmarnie notabene nieudanego, każdy z was się podbuduje, że ma lepsze) i wątek Tillmana są naprawdę wciągające. Akcja toczy się błyskawicznie. Co kilka stron pojawiają się nowe wątki, nowe postacie, bardzo istotne dla całej akcji. Co ważne, mimo mnogości wydarzeń i bohaterów, którzy nam pączkują, niczym drożdże, wszystko jest klarowne, nic nam się nie  myli, a całość jest tak zręcznie prowadzona przez autora, że lektura jest przyjemnością.
A jako nagroda czeka na nas rozwikłanie wszystkich tajemnic, w tym zaginięcia kobiety i trójki dzieci.
Gorąco zachęcam do lektury, dobra książka na bezsenną noc i nie tylko. A teraz dawka antybiotyku, lekkie śniadanko i spać.

11 komentarzy:

  1. No cóż, zupełnie nie dla mnie. Parapsychologia, UFO plus religia chrześcijańska to koktajl dla mnie niestrawny. Rewelacje w książkach Dana Browna podane były w sposób prawdopodobny, ale coraz więcej autorów próbuje odcinać od nich kupony, czego ja z kolei nie kupuję.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, że coraz większa grupa autorów bazuje na Brownie to zgoda, ale, ze on swoje rewelacje podał w sposób prawdopodobny, to już bym dyskutowała. Kod...jeszcze był ok, ale pozostałe książki dla mnie niestrawne, szczególnie Zaginiony symbol.

      Usuń
    2. "Zaginiony symbol" dla mnie też był zupełnie niestrawny i w ogóle jak słyszę o zwojach znad Morza Martwego i kobietach/potomkach Jezusa - to już uciekam z krzykiem.
      Ale ta książka, którą przedstawiasz, brzmi obiecująco. Lubię kryminały trochę przełamane niewiarygodnym.
      Muszę zapamiętać okładkę. Może uda się trafić na nią w bibliotece.

      Usuń
  2. Dla mnie jak najbardziej. Ostatnio mam dość książek obyvczajowych i kiedy chcę się odprężyć sięgam po przygodówkę lub z wątkiem przygodowym.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobry thriller nie jest zły... Ja nawet konfabulowane skoki w bok wybaczę, jeśli całość ma ręce i nogi! Dana Browna swego czasu pochłaniałam (z pewnym dystansem), więc... czemu nie?

    OdpowiedzUsuń
  4. Ależ mnie zaintrygowałaś - lubię takie książki. Muszę się w nią zaopatrzyć :)
    Kolorowych snów :)

    OdpowiedzUsuń
  5. OO mogę spróbować. To takie w stylu Brown'a i Khoury'ego, a ich od czasu do czasu lubię poczytać:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj, podziwiam że przy takim złym samopoczuciu masz siłę na czytanie! Czymś się oczywiście trzeba zająć, ale jak katar i kaszel nie dają żyć, to mnie nawet wciągająca książka nie jest w stanie poprawić nastroju...
    Fajnie, że powieść jest taka wielowątkowa i że te wszystkie wątki się gdzieś splatają, to się może naprawdę miło czytać :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli alternatywą jest niespanie i z każdą minutą większe nerwy, to wole nawet przy chorobie poczytać. Jak siedzialąm oparta o poduszki, to kaszel tak nie męczył, jak się kładłam to masakra.

      Usuń

Bez czytania będą usuwane komentarze zawierające spamy, linki do innych blogów. Mój blog, to nie słup ogłoszeniowy.