Wydawnictwo WAB, Okładka miękka, 352 s., Moja ocena 5,5/6
Jak łatwo się domyśleć zarówno z okładki (notabene świetnej, idealnie pasującej do treści książki), jak i z tytułu, akcja najnowszej powieści Bartłomieja Rychtera rozgrywa się w Warszawie tuż przed wybuchem Powstania Warszawskiego oraz w jego początkowych, tragicznych dniach.
Na ulicach okupowanego miasta bardzo wyraźnie czuje się napięcie. Do Wisły zbliżają się wojska sowieckie, hitlerowscy żołnierze z obawą patrzą na wschód.
W tym momencie poznajemy dwóch bohaterów – polskiego adwokata Antoniego Chlebowskiego i niemieckiego żołnierza Klausa Enkela. Chociaż nie znają się, połączy ich to samo – chęć za wszelką cenę poznania prawdy. Tytułowego ostatniego dnia lipca obaj rozpoczynają prywatne, zupełnie niezależne od siebie śledztwa.
Enkel usiłuje rozwiązać zagadkę samobójstwa swojego przyjaciela, a Chlebowski wyjaśnia okoliczności śmierci radiotelegrafistki Zosi, która zmarła na jego rękach. Obaj mężczyźni uważają, że ich przyjaciół po prostu zamordowano z zimna krwią i zrobił to ktoś z ich najbliższego otoczenia. Dla obu mężczyzn będzie to swoista droga przez mękę, taka okupacyjna Via Dolorosa i to nie tylko ze względu na to co będzie się wokół nich działo w okupowanej Warszawie. Chodzi także o stosunek ludzi do ich śledztw.
Zarówno Enkelowi jak i Chlebowskiemu, znajomi, towarzysze broni (jeden to niemiecki żołnierz, drugi członek AK) będzie niezwykle trudno przedrzeć się zarówno przez lekceważenie, niedowierzanie i niechęć, a momentami wręcz wrogość ludzi. Obaj mimo, iż walczą po przeciwnych stronach barykady, nie mają nic do stracenia i może dlatego za wszelką cenę będą prowadzić swoje śledztwa.
Mimo iż akcja prowadzona jest dwutorowa, Rychter robi to po mistrzowsku, nic się nie myli, oba wątki są klarowne, wciągające, a na końcu książki łączą się ze sobą i obaj główni bohaterowie spotykają się w tej samej piwnicy, w której dochodzi do kolejnej okupacyjnej, bezsensownej tragedii.
Z jednej strony zakończenie i sprawców zabójstw można przewidzieć, z drugiej nie. Dla mnie zabójca Zosi był zaskoczeniem. Ale nie to mnie najbardziej poruszyło na ostatnich stronach książki. Niezwykle zasmuciło mnie zakończenie dot. Chlebowskiego. Gdyby to nie była recenzja napisałabym, że jest chol... smutne, tragiczne. Strasznie żal mi było Antoniego, który w pierwszych dniach wojny stracił żonę, z każdym dniem pogarszał mu się wzrok, a na koniec coś takiego. Wiem, wiem, takie (często o wiele tragiczniejsze) były losy zwykłych ludzi w okupowanej Polsce, ale może mi być smutno, prawda?! Tym bardziej, że autor niezwykle szczegółowo, barwnie i plastycznie opisał zarówno sam koniec obu śledztw, jak i to co przez te trzy dni się działo. To jest ogromny plus pisarstwa Rychtera. Rok temu czytałam Kurs do Genewy tego autora i książka ta także charakteryzuje się świetnym oddaniem realiów i doskonałym opisem najdrobniejszych nawet szczegółów. Identycznie jest w przypadku Ostatniego dnia lipca.
Okupowana stolica, masakra na Woli, strach, głód są tak opisane, że czujemy się, jakbyśmy w tych zdarzeniach uczestniczyli. Ważne jest, że mimo tak dużej zawartości:) historii i skądinąd niezwykle ważnego dla nas wydarzenia w naszych dziejach, autor zachował niezbędną w takich wypadkach równowagę miedzy historycznym tłem, a fabuła niehistoryczną. Nie ma zbędnego epatowania bohaterstwem powstańców, nie ma zbytnich opisów. W książce znajdziemy tylko: taki zarys historii, takie opisy, jakie moim zdaniem są konieczne, żeby książka była na prawdę dobra.
Od razu nasuwa się pytanie – jest to w końcu kryminał, czy nie. Jest, jeżeli weźmiemy pod uwagę wątek prowadzonych śledztw. Nie jest – jeżeli rozpatrujemy pozostała fabułę książki. Co prawda akcja toczy się wokół śledztw, wokół dwóch zabójstw, ale nie one są osią książki. Najważniejsze są zarówno opisy i wydarzenia tych kilku dni na przełomie lipca i sierpnia, jak i ludzie, którzy brali w nich udział; ludzie, których Rychter ukazał po mistrzowsku w niezwykle emocjonalny sposób.
Po prostu jest to doskonała powieść.
Przyznam się, że zakończenie oprócz smutku wywołało we mnie pewien niedosyt. Przynajmniej jeżeli chodzi o losy Chlebowskiego, wydają mi się one jakby zawieszone w próżni. Mam nadzieje, że autor pociągnie dalej ten wątek, tym bardziej, że dobrym pisarzem jest:).
A na zachętę, fragmencik Ostatniego dnia lipca:
Zgasił lampkę i położył się na łóżku. Słuchał przelatujących nad Warszawą pocisków, bojąc się otworzyć oczy i ujrzeć to, co spodziewał się zobaczyć: skrytą w ciemności sylwetkę Anny. Nie mógł sobie pozwolić na rozmowę z żoną, teraz liczyła się tylko zagadka śmierci Zosi. Miał świadomość, że to ostatnia sprawa, jakiej się podjął, i był gotów na wszystko, aby tylko doprowadzić ją do końca.
Rano obudziło go energiczne pukanie i skrzypnięcie otwieranych drzwi. Otworzył oczy i podniósł głowę. W jego niewielkim pokoju na poddaszu stało dwóch młodych mężczyzn, a właściwie młody mężczyzna w zawadiacko przekrzywionym berecie i chłopiec, kryjący swoje spojrzenie pod krawędzią zbyt dużego jak dla niego niemieckiego hełmu.
– Pan szanowny to sam tu zamieszkuje? – zapytał starszy.
– Tak – bąknął Chlebowski, wstając z łóżka. – Sam.
– Co się panu stało? – Młodszy poprawił hełm wciąż spadający mu na oczy. – Potrzebuje pan lekarza? W kamienicy naprzeciwko mamy punkt opatrunkowy.
– Nie potrzebuję pomocy – odpowiedział Chlebowski, ale rozejrzał się w poszukiwaniu lustra. Dopiero teraz zauważył, że jego dłonie są zdarte do krwi, a przetarte na kolanach spodnie odsłaniają obdrapane nogi. Nie znalazł lusterka, ale przyjrzał się swemu odbiciu w zbitej szybie biblioteczki: jego twarz, brudna od dymu i sadzy, pokryta była zakrwawionymi strupami.
– Szukamy spirytusu. Może być wódka…
– Nie za młodzi jesteście na picie?
– Niech szanowny pan nie będzie taki dowcipny, bo możemy inaczej porozmawiać – odburknął chłopak w berecie. – Jesteśmy tu z rozkazu kapitana Żmijewskiego. Szukamy wszystkiego, co się może przydać w punkcie opatrunkowym. Spirytusu do przemywania ran, środków sanitarnych, wody utlenionej, konserw i innej zabezpieczonej żywności. Ma pan coś takiego?
– Przykro mi. Jeżeli chcecie, możecie sprawdzić.
Chłopcy rozejrzeli się po ciemnym i dawno niesprzątanym pomieszczeniu, omietli wzrokiem poplamioną zasłonę, zagracone biurko i starą biblioteczkę z resztkami potłuczonej szyby rozrzuconymi między kilkoma książkami.
Dobra książka jest jak alkohol - też idzie do głowy. (Magdalena Samozwaniec)
Strony
- Strona główna
- Przeczytane w grudniu 2011r. i 2012r.
- Przeczytane w 2013r.
- Przeczytane w 2014 r.
- Przeczytane w 2015r.
- Przeczytane w 2016 r.
- Przeczytane w 2017 r.
- Przeczytane w 2018 r.
- Przeczytane w 2019 r.
- Przeczytane w 2020 r.
- Przeczytane w 2021 r.
- Przeczytane w 2022r.
- Przeczytane w 2023 roku
- Przeczytane w 2024 roku
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ja raczej sobie daruję na dzień dzisiejszy. W innym okresie roku chętnie sięgnę. Tak już mam. Dobieram lektury do pór roku :-)
OdpowiedzUsuńTeż tak mam, od początku wakacji nie mogę np. zabrać sie za stosik biografii. Dla mnie to wyjątkowo nie wakacyjna lektura, ale idzie wielkimi krokami jesień, więc jest nadzieja, ze biograficzne zaległości nadrobię.
UsuńNo proszę, czyli prawdziwe odkrycie! W moim przypadku tematyka wojenna koncentruje się zwykle na Holokauście, więc dla odmiany - tym bardziej, że wysoko tę książkę oceniasz - dobrze by było sięgnąć po "Ostatni dzień lipca".
OdpowiedzUsuńP.S. U mnie pory roku jakoś nigdy nie miały wpływu na dobór lektury xD
Pozdrawiam serdecznie!
Polecam, książka powinna ci sie spodobać.
UsuńJesteś szybsza niż wiatr! I zaintrygowałaś :)
OdpowiedzUsuńBo książkę się doskonale czyta i gruba nie jest. Ten Chruszczow, który jest jako ikonka z boku bloga i go podczytuję 3 tygodnie juz ma ponad 900stro...zanim skończę to potrwa. A Rychter idzie błyskawicznie
UsuńPodobnie jak Isadora, kiedy czytam o wojnie to najczęściej są to wątki związane z Holocaustem. Ewentualnie, przy jakiś dłuższych sagach, gdzieś tam wiadomo że wojna się w tle musi pojawić. Ale nigdy nie czytałam kryminału osadzonego podczas wojny. Zabieg wydaje się ciekawy. Tylko nie wiem, czy chcę się popłakać na koniec, a sądząc po tym, co napisałaś o zakończeniu, to na pewno bym się popłakała...
OdpowiedzUsuńJa to zakończenie tak odebrałam, ale to nie znaczy, że u ciebie wywoła takie same odczucia. A książka warta jest przeczytania.
UsuńOj, ja się łatwo wzruszam, więc pewnie bez łez by się nie odbyło :-)
UsuńNo to jesteśmy tego samego zdania... Książka jest znakomita, cieszę się, że zostaje doceniona również i przez wytrawnych czytelników:-)
OdpowiedzUsuńTo ja ten wytrawny czytelnik? Dziękuję ci bardzo, ale to lekka przesada:):):)
UsuńLubię takie książki, nie tylko o wojnie, ale i z akcją podczas wojny. Coś w nich jest, czego nie ma w innych powieściach. Na autora i na książkę będę miała oko.
OdpowiedzUsuńCzuję się zachęcona :)
OdpowiedzUsuń