środa, 12 grudnia 2018

41 dni nadziei - Susea McGearhart, Tami Oldham Ashcraft

Wydawnictwo Książnica, Moja ocena 3-/6
Historia oparta na faktach i to jest jej największy atut i w sumie jedyny. 
Para, przyjaciele, wspólne żeglowanie, mile spędzanie czasu. Ma to być magiczny, relaksujący rejs z wybrzeży Tahiti do Kalifornii.
Wszystko ok do chwili gdy nagle, zupełnie niespodziewanie pojawiają się problemy, i to poważne. Idealna pogoda nagle zamienia się w huragan. Ogromne fale, starcie z żywiołem, bezbronni wobec potęgi oceanu ludzie.
Następuje katastrofa, z której ocalała Tami Oldham, jedna z autorek niniejszej książki. Zawarte w 41 dniach nadziei jej wspomnienia z pewnością poruszają, ale bardziej przypominają suchą relację w gazecie, niż ciekawie napisana książkę. Styl, narracja są bardzo kiepskie, oceniam je wyjątkowo źle. W trakcie lektury miałam wrażenie czytania instrukcji obsługi jakiegoś sprzętu AGD. I to największa wada książki. Gdyby jej napisaniem zajął się ktoś z dobrym piórem, potrafiący zręcznie dobrać słowa, byłaby to porywająca lektura. Niestety, ale tak się nie stało. Mam wręcz wrażenie, iz książka ta została celowo napisana przez sama bohaterkę, że miała być dla niej swoista terapią, oczyszczeniem, poradzeniem sobie z traumą, dramatem jakich doznała.
Do tego dochodzi mnóstwo żeglarskiej terminologii i konieczność szukania wyjaśnienia słów na końcu książki. Nie znoszę tego.
Książka po prostu nudzi i męczy. 
Szkoda, że tak ciekawy temat, poruszające wydarzenia zostały w pewien sposób zmarnowane. Mogła z nich powstać niesamowita opowieść, która wzbudzałaby emocje, sprawiała, iż czytelnik z niecierpliwością odwracałby kolejne kartki książki. Niestety, ale tak się nie stało.

2 komentarze:

Bez czytania będą usuwane komentarze zawierające spamy, linki do innych blogów. Mój blog, to nie słup ogłoszeniowy.