Wydawnictwo HarperCollins, Ocena 5/6
Recenzja mojego męża.
Momentami ostra, szczera do bólu, mroczna historia, której bohaterem jest Denny Malone nazywany królem północnego Manhattanu nowojorski policjant. Od zawsze chciał być gliną i nie miał wielkich życiowych marzeń poza byciem najlepszym stróżem prawa. Jednak, jak się szybko w trakcie lektury okazuje, coś poszło nie tak.
Mimo, iż Denny dowodzi elitarnym zespołem o nieograniczonych uprawnieniach, powołanym do zwalczania gangów, handlu narkotykami i bronią, to sam ma brudne ręce. Wraz z kolegami ukradł kilka milionów dolarów – w narkotykach i gotówce – zdobytych podczas największego policyjnego nalotu w historii Nowego Jorku.A to dopiero czubek góry lodowej tego, co dokonał po mrocznej stronie prawa Malone.
Autor już od pierwszej strony wciąga nas w mroczny, niepokojący, brudny świat nowojorskich przestępców, ale i nowojorskich skorumpowanych gliniarzy.Opisy są realistyczne, nakreślone prostymi słowami, bez zbędnych ozdobników, bez ciągnięcia na siłę fabuły. Winslow używając normalnego, prostego języka wystarczająco oddaje klimat NY i władających nim ludzi. Korupcja, przestępstwa, chciwość, siatka zależności, zarówno po stronie przestępców, jak i po stronie tych, którzy teoretycznie powinni strzec prawa.
Rozrośnięta niczym największa pajęczyna, siatka zależności zdaje się nie mieć końca. W pewnym momencie czytelnik zaczyna się zastanawiać, czy w NY jest ktoś uczciwy...
Wielkim plusem opowieści są jej główni bohaterowie. Pierwszy to miasto Nowy Jork, które autor opisuje bardzo drobiazgowo. Poznajemy przy tym przede wszystkim tę mroczną, rzadko dostępną dla zwyczajnych ludzi część metropolii.
Drugim bohaterem jest Denny Malone, postać nietuzinkowa, wieloznaczna, barwna i mimo mrocznego życia po ciemnej stronie nie mająca żadnych skrupułów.
Winslow kreśli barwny, niepokojący świat, w którym akcja przedstawiona jest niczym migawki zdjęciowe, szybko, krótko, oszczędnie. Całość podszyta jest niepokojem, niedopowiedzeniami, a momentami nawet obrzydzeniem.
Polecam. Czyta się doskonale.
Dobra książka jest jak alkohol - też idzie do głowy. (Magdalena Samozwaniec)
Strony
▼
poniedziałek, 30 października 2017
sobota, 28 października 2017
6 książek do wygrania, przypoominam o polowaniu :)
Polujemy na 909,909 wejść na liczniku.
Tym razem wygra tylko 1 osoba...
Tym razem wygra tylko 1 osoba...
Wygra
ten, kto jako pierwszy przyśle na mojego emaila anetapzn@gazeta.pl
screen w jpg ekranu z licznikiem 909,909 lub najbliższym tej liczy wejść
w górę czyli np. 909,910 etc.
Konkurs tylko dla obserwujących mój blog.
Do wygrania 1 pakiet książek, 6 książek (dodałam jedną) :
Recenzja Trzymaj się, Mańka! tutaj- klik.
Recenzja Deadline tutaj- klik
Recenzja Państwo Macron- tutaj klik
Recenzja Deadline tutaj- klik
Recenzja Państwo Macron- tutaj klik
Nagrody
dla osób, które wczoraj wygrały w organizowanych przeze mnie
konkursach, m.in. polowaniu, już się pakują i w tym tygodniu będą
wysłane. Mam nadzieję, że poczta polska szybko je dostarczy.
Zapraszam do nowej zabawy...są chętni?
środa, 25 października 2017
Bądź moim Bogiem - Remigiusz Grzela
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Moja ocena 5,5/6
Kolejna bardzo dobra książka Grzeli, w której autor kreśli z pozoru banalną opowieść. Bardzo szybko okazuje się ona być niezwykłą.
Historia zaczyna się (jak to często bywa) od przypadkowego spotkania w metrze. Młody dziennikarz natyka się w metrze na żonę zmarłego poety, która 30 lat wcześniej zniknęła bez śladu. Jak się okaże, korzenie sięgają dużo dalej w przeszłość.
Postaci fikcyjne przeplatają się z autentycznymi, współczesne z tymi z okresu wojny. Warszawa miesza się z Paryżem, normalne ulice z warszawskim gettem, wolność z niewolą okupacji i powojennym poszukiwaniem właściwego miejsca na ziemi.
Grzela przywołuje na karty książki postaci, o których nie pamiętamy, bo nie chcemy, albo bo o nich nie wiemy. To największa wartość Bądź moim Bogiem. to upamiętnianie, wspominanie, przywoływanie w XXI wieku.
Część książki to beletrystyka, część autentyczne rozmowy autora ze słynną przedwojenną żydowską artystką Werą Gran.
Całość przenikają najrozmaitsze uczucia- samotność, melancholia, uśmiech, tęsknota, ale i śmiech, radość. Tak, ta książka to prawdziwy misz masz, którego zdecydowana ozdobą są wspaniale nakreślone postaci, bardzo charakterystyczne, kilkakrotnie niejednoznaczne., barwne.
Trudno jest ją jednoznacznie sklasyfikować, czy coś więcej o niej napisać. Może dodam tylko to, iż z pewnością nie jest to lektura dla wszystkich. Brak wielkiej, pędzącej akcji, zarysowanej fabuły, spora ilość metafor, elementów niejednoznacznych niczym muśniecie motyla, to wszystko sprawia, iż jednym książka przypadnie do gustu, zachwyci, innych po prostu znudzi.
Co ciekawe kilkakrotnie użyty bardzo ostry język, doskonale wpasowuje się w tę historię, nie razi, czym sama jestem zdumiona. Polecam, jak wszystko co wychodzi spod pióra Remigiusza Grzeli.
Kolejna bardzo dobra książka Grzeli, w której autor kreśli z pozoru banalną opowieść. Bardzo szybko okazuje się ona być niezwykłą.
Historia zaczyna się (jak to często bywa) od przypadkowego spotkania w metrze. Młody dziennikarz natyka się w metrze na żonę zmarłego poety, która 30 lat wcześniej zniknęła bez śladu. Jak się okaże, korzenie sięgają dużo dalej w przeszłość.
Postaci fikcyjne przeplatają się z autentycznymi, współczesne z tymi z okresu wojny. Warszawa miesza się z Paryżem, normalne ulice z warszawskim gettem, wolność z niewolą okupacji i powojennym poszukiwaniem właściwego miejsca na ziemi.
Grzela przywołuje na karty książki postaci, o których nie pamiętamy, bo nie chcemy, albo bo o nich nie wiemy. To największa wartość Bądź moim Bogiem. to upamiętnianie, wspominanie, przywoływanie w XXI wieku.
Część książki to beletrystyka, część autentyczne rozmowy autora ze słynną przedwojenną żydowską artystką Werą Gran.
Całość przenikają najrozmaitsze uczucia- samotność, melancholia, uśmiech, tęsknota, ale i śmiech, radość. Tak, ta książka to prawdziwy misz masz, którego zdecydowana ozdobą są wspaniale nakreślone postaci, bardzo charakterystyczne, kilkakrotnie niejednoznaczne., barwne.
Trudno jest ją jednoznacznie sklasyfikować, czy coś więcej o niej napisać. Może dodam tylko to, iż z pewnością nie jest to lektura dla wszystkich. Brak wielkiej, pędzącej akcji, zarysowanej fabuły, spora ilość metafor, elementów niejednoznacznych niczym muśniecie motyla, to wszystko sprawia, iż jednym książka przypadnie do gustu, zachwyci, innych po prostu znudzi.
Co ciekawe kilkakrotnie użyty bardzo ostry język, doskonale wpasowuje się w tę historię, nie razi, czym sama jestem zdumiona. Polecam, jak wszystko co wychodzi spod pióra Remigiusza Grzeli.
wtorek, 24 października 2017
Zapowiedź...
22 listopada br. ukaże się kolejna książka Edwarda Rutherfurda.
Po Paryżu (recenzja tutaj - klik), Londynie (recenzja tutaj - klik) i
Nowym Jorku (recenzja tutaj - klik) , autor tym razem opowiada o Rosji.
Nowym Jorku (recenzja tutaj - klik) , autor tym razem opowiada o Rosji.
Książka będzie liczyć 888 stron.
Na kartach tej przebogatej powieści spotykają się chłop i jego pan, kozak i car, pop i Żyd, a ich losy splatają się w wielką rodzinną sagę, która płynie przez stulecia historii, odsłaniając przed nami kraj najbardziej niedostępny i tajemniczy: Rosję. Poprzez dzieje miasteczka leżącego na wschód od Moskwy Edward Rutherfurd buduje rozległą opowieść złożoną z zaskakujących sprzeczności rosyjskiego narodu i rosyjskiej kultury – opowiada o kraju ponurym i egzotycznym zarazem, brutalnym i romantycznym, zanurzonym w rytuałach i jednocześnie przesiąkniętym zabobonnymi lękami. Początki państwa ruskiego, okrutne najazdy tatarskie, panowanie Iwana Groźnego, dzicy Kozacy, Piotr, Katarzyna, czasy Wojny i pokoju, wreszcie dramat rewolucji październikowej i niezwykła współczesność – oto historia Rosji w tej fascynującej powieści, historia odtworzona z pasją i zachwycającym bogactwem szczegółów.
„Wspaniała lektura i wciągająca opowieść. Autorowi udało się uchwycić i oddać ogrom Matki Rosji, jej historię i jej możliwości”.
BOSTON SUNDAY HERALD
„Ta książka to zbiór wspaniale powiązanych ze sobą krótkich opowiadań z dużą porcją łatwej w odbiorze historii. Naprawdę znakomita lektura”.
THE TIMES
„Wspaniała lektura i wciągająca opowieść. Autorowi udało się uchwycić i oddać ogrom Matki Rosji, jej historię i jej możliwości”.
BOSTON SUNDAY HERALD
„Ta książka to zbiór wspaniale powiązanych ze sobą krótkich opowiadań z dużą porcją łatwej w odbiorze historii. Naprawdę znakomita lektura”.
THE TIMES
poniedziałek, 23 października 2017
To - Stephen King
Wydawnictwo Albatros, Ocena 6/6
Recenzja mojego męża.
To to bez wątpienia, najlepsza i najobszerniejsza książka Kinga. Przy tym niczym kałuża z błotem, albo jakieś bagno wciąga, z każdą przeczytaną stroną coraz bardziej wciąga.
Na dodatek cała historia na długo zostaje w pamięci. Ja przynajmniej przez długi czas miałem takie surrealistyczne uczucie, że klown jest obok mnie.
Po raz pierwszy przeczytałem książkę ponad 20 lat temu. To była niesamowita lektura. Do dziś pamiętam, jak wielkie wrażenie wywarła na mnie ta historia. Gdy teraz po latach zobaczyłem filmowe wydanie To na liście nowości postanowiłem wrócić do książki i sprawdzić, jak odbieram ją po latach.
Treści nie będę wam opisywać, nie ma to sensu. Brulb, większe lub mniejsze streszczenie może każdy sobie znaleźć w sieci. Chcę tylko tak ogólnie napisać o książce o moich odczuciach.
Po 20 latach od 1. spotkania z dziećmi z Derry w stanie Maine, historia, jej sposób przekazania, cała magia i zło To, nic nie straciły na swojej sile. Porywa, wręcz powala sama historia, jak i sposób jej napisania przez Kinga. Stephen King to jednak świetny pisarz. Nic dziwnego, że każda jego książka określana jest mianem - bestseller.
W trakcie lektury To czas zwalnia, historia pochłania, wszystko wokół jest nie istotne. Tym samym chciałbym przestrzec, nie jest to lektura dla osób szukających czytadła z akcją na zasadzie zabiligoiuciekł. W To nie ma nagłych, dynamicznych zwrotów akcji, nie ma pędzącej fabuły, wszystko jest zupełnie inne. Wszystko dzieje się powoli, a ponad 1000 stron daje autorowi spore pole do popisu.Czytamy strona po stronie i nagle zauważamy, że już jest noc, a powolna lektura (której spory plus to - jak to u Kinga- plastyczne opisy ) wciągnęła nas w coś całkowicie nieoczekiwanego, innego od tego, co już znamy.
Dodatkowo smaczku dodają bardzo ciekawie nakreślone postaci. Każda z nich inna, każda unikalna, każda mająca w sobie to coś.
Liczne wątki poboczne, z których żadne nie znika, żaden nagle nie zostaje urwany, a każdy zostaje doprowadzony do końca.
Trochę niezbyt (przed 20 laty i teraz) podoba mi się samo zakończenie. Ja rozwiązałbym całą sprawę inaczej. Jednak to nie ujmuje niczego książce.
To to świetna lektura, genialnie skrojona, mistrzowsko poprowadzona, nic nie tracąca, gdy czyta się ją ponownie po xxx latach. Jestem przekonany, iż to pozycja uniwersalna, książka dla kobiet jak i dla męźczyzn, w wieku 18 jak i 80 lat.
Gorąco polecam i niech mi ktoś odpowie- jak King to napisał, jak nad tym To zapanował, jak się nie pogubił?!
Recenzja mojego męża.
To to bez wątpienia, najlepsza i najobszerniejsza książka Kinga. Przy tym niczym kałuża z błotem, albo jakieś bagno wciąga, z każdą przeczytaną stroną coraz bardziej wciąga.
Na dodatek cała historia na długo zostaje w pamięci. Ja przynajmniej przez długi czas miałem takie surrealistyczne uczucie, że klown jest obok mnie.
Po raz pierwszy przeczytałem książkę ponad 20 lat temu. To była niesamowita lektura. Do dziś pamiętam, jak wielkie wrażenie wywarła na mnie ta historia. Gdy teraz po latach zobaczyłem filmowe wydanie To na liście nowości postanowiłem wrócić do książki i sprawdzić, jak odbieram ją po latach.
Treści nie będę wam opisywać, nie ma to sensu. Brulb, większe lub mniejsze streszczenie może każdy sobie znaleźć w sieci. Chcę tylko tak ogólnie napisać o książce o moich odczuciach.
Po 20 latach od 1. spotkania z dziećmi z Derry w stanie Maine, historia, jej sposób przekazania, cała magia i zło To, nic nie straciły na swojej sile. Porywa, wręcz powala sama historia, jak i sposób jej napisania przez Kinga. Stephen King to jednak świetny pisarz. Nic dziwnego, że każda jego książka określana jest mianem - bestseller.
W trakcie lektury To czas zwalnia, historia pochłania, wszystko wokół jest nie istotne. Tym samym chciałbym przestrzec, nie jest to lektura dla osób szukających czytadła z akcją na zasadzie zabiligoiuciekł. W To nie ma nagłych, dynamicznych zwrotów akcji, nie ma pędzącej fabuły, wszystko jest zupełnie inne. Wszystko dzieje się powoli, a ponad 1000 stron daje autorowi spore pole do popisu.Czytamy strona po stronie i nagle zauważamy, że już jest noc, a powolna lektura (której spory plus to - jak to u Kinga- plastyczne opisy ) wciągnęła nas w coś całkowicie nieoczekiwanego, innego od tego, co już znamy.
Dodatkowo smaczku dodają bardzo ciekawie nakreślone postaci. Każda z nich inna, każda unikalna, każda mająca w sobie to coś.
Liczne wątki poboczne, z których żadne nie znika, żaden nagle nie zostaje urwany, a każdy zostaje doprowadzony do końca.
Trochę niezbyt (przed 20 laty i teraz) podoba mi się samo zakończenie. Ja rozwiązałbym całą sprawę inaczej. Jednak to nie ujmuje niczego książce.
To to świetna lektura, genialnie skrojona, mistrzowsko poprowadzona, nic nie tracąca, gdy czyta się ją ponownie po xxx latach. Jestem przekonany, iż to pozycja uniwersalna, książka dla kobiet jak i dla męźczyzn, w wieku 18 jak i 80 lat.
Gorąco polecam i niech mi ktoś odpowie- jak King to napisał, jak nad tym To zapanował, jak się nie pogubił?!
niedziela, 22 października 2017
Odzyskać utracone - Katarzyna Kołczewska
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Moja ocena 5/6
Praktycznie każdy z nas ma w bliższej lub dalszej rodzinie, jakieś tragiczne historie związane z gehenną II wojny światowej. 5 lat wojny i czas bezpośrednio po zakończeniu konfliktu, naznaczyły piętnem miliony ludzi. Tak jest m.in.z bohaterkami książki Katarzyny Kołczewskiej.
Białystok 1950 rok. Miranda, córka przedwojennego oficera Wojska Polskiego, wraca z zesłania po dziesięciu latach katorżniczej pracy na dalekiej Syberii. Miranda została zesłana na Syberię w 1940 rok. Miała wtedy zaledwie 13 lat. Powrót po latach do rodzinnego domu, którego już w zasadzie nie ma, nie przynosi ulgi, ukojenia. Jest wręcz odwrotnie. Miranda oskarża wszystkich w kolo, a najbardziej matkę. Wini ją za to co ją Mirandę spotkało, wini za śmierć ojca, za to, ze nie ma już domu, za wszystko. Matka sama siebie także obwinia. Przed laty podjęła decyzje, które uznała wtedy za słuszne, a które (jak to zweryfikował czas) okazały się największymi błędami w jej życiu.
Po latach katorżniczej pracy, śmierci najbliższych, patrzenia, doświadczania- tortur, gwałtu, nędzy, głodu, chorób, Miranda nie potrafi znależć z matką wspólnego języka. Miranda nie tylko nie potrafi się porozumieć z matką, ale nie potrafi także być obok niej, słuchać jej głosu, nie pozwala się dotknąć.
W trakcie lektury, gdy teraźniejszość przeplata się z minionymi dziesięcioma latami (akcja toczy się dwutorowo), z koszmarem zesłania, wydaje się, że Miranda z matką się nie porozumieją, że nie będą potrafiły żyć obok siebie. Czy tak będzie faktycznie? Czy wojna zmieniła je aż tak bardzo?
Historia przedstawiona przez Kołczewską porusza i to bardzo. Autorka opowiada z jednej strony historię, jakich wiele, a z drugiej wyjątkową, chwytająca za serce. Do lektury podchodzi się z dodatkowym wyczuleniem na wszelkie wartości, gdy weźmie się pod uwagę, iż autorka oparła się częściowo na doświadczeniach własnej rodziny.
Odzyskać utracone, to lektura z typu tych, które (jak ja to określam) czytają się same i które na długo pozostają z czytelnikiem. Niecierpliwie przewracałam kartki i byłam zła, gdy musiałam przerwać lekturę. Drobnym minusem jest odrobinę zbyt szorstki język, ale i tak czyta się z przyjemnością (o ile w przypadku lektur o takiej tematyce może być mowa o przyjemności) i błyskawicznie. Polecam., ale uprzedzam, historia opowiedziana na kartach książki i wszechobecne cierpienie sprawią, iż wiele razy zakręci wam siew oku niejedna łza.
Praktycznie każdy z nas ma w bliższej lub dalszej rodzinie, jakieś tragiczne historie związane z gehenną II wojny światowej. 5 lat wojny i czas bezpośrednio po zakończeniu konfliktu, naznaczyły piętnem miliony ludzi. Tak jest m.in.z bohaterkami książki Katarzyny Kołczewskiej.
Białystok 1950 rok. Miranda, córka przedwojennego oficera Wojska Polskiego, wraca z zesłania po dziesięciu latach katorżniczej pracy na dalekiej Syberii. Miranda została zesłana na Syberię w 1940 rok. Miała wtedy zaledwie 13 lat. Powrót po latach do rodzinnego domu, którego już w zasadzie nie ma, nie przynosi ulgi, ukojenia. Jest wręcz odwrotnie. Miranda oskarża wszystkich w kolo, a najbardziej matkę. Wini ją za to co ją Mirandę spotkało, wini za śmierć ojca, za to, ze nie ma już domu, za wszystko. Matka sama siebie także obwinia. Przed laty podjęła decyzje, które uznała wtedy za słuszne, a które (jak to zweryfikował czas) okazały się największymi błędami w jej życiu.
Po latach katorżniczej pracy, śmierci najbliższych, patrzenia, doświadczania- tortur, gwałtu, nędzy, głodu, chorób, Miranda nie potrafi znależć z matką wspólnego języka. Miranda nie tylko nie potrafi się porozumieć z matką, ale nie potrafi także być obok niej, słuchać jej głosu, nie pozwala się dotknąć.
W trakcie lektury, gdy teraźniejszość przeplata się z minionymi dziesięcioma latami (akcja toczy się dwutorowo), z koszmarem zesłania, wydaje się, że Miranda z matką się nie porozumieją, że nie będą potrafiły żyć obok siebie. Czy tak będzie faktycznie? Czy wojna zmieniła je aż tak bardzo?
Historia przedstawiona przez Kołczewską porusza i to bardzo. Autorka opowiada z jednej strony historię, jakich wiele, a z drugiej wyjątkową, chwytająca za serce. Do lektury podchodzi się z dodatkowym wyczuleniem na wszelkie wartości, gdy weźmie się pod uwagę, iż autorka oparła się częściowo na doświadczeniach własnej rodziny.
Odzyskać utracone, to lektura z typu tych, które (jak ja to określam) czytają się same i które na długo pozostają z czytelnikiem. Niecierpliwie przewracałam kartki i byłam zła, gdy musiałam przerwać lekturę. Drobnym minusem jest odrobinę zbyt szorstki język, ale i tak czyta się z przyjemnością (o ile w przypadku lektur o takiej tematyce może być mowa o przyjemności) i błyskawicznie. Polecam., ale uprzedzam, historia opowiedziana na kartach książki i wszechobecne cierpienie sprawią, iż wiele razy zakręci wam siew oku niejedna łza.
piątek, 20 października 2017
Trzymaj się, Mańka! - Małgorzata Kalicińska
Wydawnictwo: Burda Publishing Polska, Moja ocena 5/6
Kalicińskiej udało się stworzyć świetną, mogącą być pozytywnym wzorcem, poprawiaczem złego nastroju bohaterkę.
Jej Marianna to kobieta licząca kilkadziesiąt wiosen,z dorosłym synem, kobieta dojrzała, po przejściach, z bagażem niezbyt ciekawych życiowych doświadczeń, samotna, bez pracy.
Wielu osobom zdaje się, iż takie kobiety nie czeka już nic ciekawe, że powinny cieszyć się jeżeli nie jest im żle. Otóż nic bardziej błędnego.
Marianna w momencie, gdy wydaje jej się, że gorzej już być nie moze, dopiero rozpoczyna życie, zaczyna je czerpać pełnymi garściami i to na każdym polu.
W książce co prawda nie ma nagłych zwrotów akcji, ale jest mnóstwo mądrych zdań, ciekawych refleksji, spojrzeń na banalne zdawałoby się sprawy z innego punktu widzenia. Jest także dużo uśmiechu, kilka łez i są niezwykłe podróże, jak np. ta do Korei Południowej, gdzie na Mariannę czeka prawdziwe szczęście.
Ogromnym plusem książki są także drobiazgowo i ciekawie nakreślone portrety bohaterów. Dotyczy to każdej, nawet pojawiającej się tylko na chwilę postaci.
Choć z pozoru zdawałoby się, iż książka ta to zwyczajny romans, to jednak gwarantuje wam, iż to coś więcej. Trzymaj się Mańka to powieść ciepła, optymistyczna, poprawiająca nastrój, przywracająca wiarę, ze warto. Ot taki balsam na duszę, często zbolałą, naruszona przez jakieś życiowe problemy.
Jednak to nie tylko powieść dla poharatanych życiowo. Jest to książka dla wszystkich- dla tych, którym się nie wiedzie, ale i dla tych, którym wszystko idzie doskonale, dla młodych i starszych, dla zakochanych i samotnych. Kalicińska napisała świetną lekturę, która jestem przekonana, zadowoli większość kobiet niezależnie od wieku, miejsca zamieszkania, wykształcenia, czy stanu rodzinnego. Polecam.
Kalicińskiej udało się stworzyć świetną, mogącą być pozytywnym wzorcem, poprawiaczem złego nastroju bohaterkę.
Jej Marianna to kobieta licząca kilkadziesiąt wiosen,z dorosłym synem, kobieta dojrzała, po przejściach, z bagażem niezbyt ciekawych życiowych doświadczeń, samotna, bez pracy.
Wielu osobom zdaje się, iż takie kobiety nie czeka już nic ciekawe, że powinny cieszyć się jeżeli nie jest im żle. Otóż nic bardziej błędnego.
Marianna w momencie, gdy wydaje jej się, że gorzej już być nie moze, dopiero rozpoczyna życie, zaczyna je czerpać pełnymi garściami i to na każdym polu.
W książce co prawda nie ma nagłych zwrotów akcji, ale jest mnóstwo mądrych zdań, ciekawych refleksji, spojrzeń na banalne zdawałoby się sprawy z innego punktu widzenia. Jest także dużo uśmiechu, kilka łez i są niezwykłe podróże, jak np. ta do Korei Południowej, gdzie na Mariannę czeka prawdziwe szczęście.
Ogromnym plusem książki są także drobiazgowo i ciekawie nakreślone portrety bohaterów. Dotyczy to każdej, nawet pojawiającej się tylko na chwilę postaci.
Choć z pozoru zdawałoby się, iż książka ta to zwyczajny romans, to jednak gwarantuje wam, iż to coś więcej. Trzymaj się Mańka to powieść ciepła, optymistyczna, poprawiająca nastrój, przywracająca wiarę, ze warto. Ot taki balsam na duszę, często zbolałą, naruszona przez jakieś życiowe problemy.
Jednak to nie tylko powieść dla poharatanych życiowo. Jest to książka dla wszystkich- dla tych, którym się nie wiedzie, ale i dla tych, którym wszystko idzie doskonale, dla młodych i starszych, dla zakochanych i samotnych. Kalicińska napisała świetną lekturę, która jestem przekonana, zadowoli większość kobiet niezależnie od wieku, miejsca zamieszkania, wykształcenia, czy stanu rodzinnego. Polecam.
:)
Informacyjnie, dziewczyny, które kilka dni temu wygrały u mnie książki...dzisiaj raniutko przesyłki zostały wysłane. Mam nadzieję, że do środy-czwartku do was dotrą.
Dajcie proszę znać :)
czwartek, 19 października 2017
Królowie bourbona, Dola aniołów - J. R. Ward
Wydawnictwo Marginesy, Moja ocena 5,5/6
Świetne książki napisane w klimacie, który bardzo lubię. Styl autorki, klimat obu tomów, to coś pomiędzy Jackie Collins, a Judith Krantz. Kto czytał wie o czym napisałam. Tych, którzy nie znają książek tych autorek, gorąco zachęcam do lektury oraz do sięgnięcia po pierwsze dwa tomy trylogii o bardzo bogatym rodzie z Południa USA.Bradfordowie (bo to oni są tym rodem i głównymi bohaterami) zbili majątek na produkcji bourbona. Kolejne pokolenie ich rodu produkuje kukurydziany trunek, który uchodzi za jeden z najlepszych na świecie. Dzięki temu od pokoleń Bradfordowie mogą żyć w wielkiej rezydencji, w trudnym do wyobrażenia luksusie i należeć do elit towarzyskich USA.
Nad utrzymaniem raju Bradfordów niestrudzenie pracuje służba. Pracowników rezydencji, w której mieszka rodzina jest ponad 70 osób, a członków rodziny niespełna 10. Te proporcje mówią za siebie. Dzięki temu rodzina od pokoleń prowadzi uprzywilejowane, pełne wysmakowanych przyjemności i niewyobrażalnego luksusu życie.
Jednak to tylko fasada. Co się za nią kryje? Jak się okaże w trakcie lektury, bardzo wiele. Członkowie rodziny tylko pozornie są szczęśliwi. Ich życie pełne jest mniejszych lub większych problemów.
Romanse, nieślubne dzieci, utrata kilkudziesięciu milionów $, zła koniunktura, zawistni krewni, wredna, zdradzająca żona, wyjątkowo odrażająca głowa rodziny i wiele innych problemów. To wszystko wraz z pięknymi strojami, kosztownymi klejnotami, okazałymi rezydencjami, prywatnymi samolotami i romansami w dowolnej konfiguracji, znajdziemy na kartach obu części trylogii.
Akcja jest wielo-, wielowątkowa. Jednak wszystkie wątki są doskonale i konsekwentnie prowadzone. Żaden z tematów nie zostaje zawieszony w powietrzu, nie umyka, jak to się zdarza innym autorom. Zwroty akcji są błyskawiczne i nagłe, poczucie humoru i intrygi wylewają się z każdej kolejnej kartki. A wszystko okrasza wspaniały, pełen ciętego humoru język, jakim całość jest napisana.
Relaks i doskonała zabawa gwarantowane. Zachęcam do lektury i czekam niecierpliwie na tom 3.
Świetne książki napisane w klimacie, który bardzo lubię. Styl autorki, klimat obu tomów, to coś pomiędzy Jackie Collins, a Judith Krantz. Kto czytał wie o czym napisałam. Tych, którzy nie znają książek tych autorek, gorąco zachęcam do lektury oraz do sięgnięcia po pierwsze dwa tomy trylogii o bardzo bogatym rodzie z Południa USA.Bradfordowie (bo to oni są tym rodem i głównymi bohaterami) zbili majątek na produkcji bourbona. Kolejne pokolenie ich rodu produkuje kukurydziany trunek, który uchodzi za jeden z najlepszych na świecie. Dzięki temu od pokoleń Bradfordowie mogą żyć w wielkiej rezydencji, w trudnym do wyobrażenia luksusie i należeć do elit towarzyskich USA.
Nad utrzymaniem raju Bradfordów niestrudzenie pracuje służba. Pracowników rezydencji, w której mieszka rodzina jest ponad 70 osób, a członków rodziny niespełna 10. Te proporcje mówią za siebie. Dzięki temu rodzina od pokoleń prowadzi uprzywilejowane, pełne wysmakowanych przyjemności i niewyobrażalnego luksusu życie.
Jednak to tylko fasada. Co się za nią kryje? Jak się okaże w trakcie lektury, bardzo wiele. Członkowie rodziny tylko pozornie są szczęśliwi. Ich życie pełne jest mniejszych lub większych problemów.
Romanse, nieślubne dzieci, utrata kilkudziesięciu milionów $, zła koniunktura, zawistni krewni, wredna, zdradzająca żona, wyjątkowo odrażająca głowa rodziny i wiele innych problemów. To wszystko wraz z pięknymi strojami, kosztownymi klejnotami, okazałymi rezydencjami, prywatnymi samolotami i romansami w dowolnej konfiguracji, znajdziemy na kartach obu części trylogii.
Akcja jest wielo-, wielowątkowa. Jednak wszystkie wątki są doskonale i konsekwentnie prowadzone. Żaden z tematów nie zostaje zawieszony w powietrzu, nie umyka, jak to się zdarza innym autorom. Zwroty akcji są błyskawiczne i nagłe, poczucie humoru i intrygi wylewają się z każdej kolejnej kartki. A wszystko okrasza wspaniały, pełen ciętego humoru język, jakim całość jest napisana.
Relaks i doskonała zabawa gwarantowane. Zachęcam do lektury i czekam niecierpliwie na tom 3.
środa, 18 października 2017
Nowe polowanie na 909,909 na liczniku :)
Zapowiadałam wczoraj, że ogłoszę nowe polowanie, no i ogłaszam.
Polujemy na 909,909 wejść na liczniku.
Tym razem wygra tylko 1 osoba...
Wygra ten, kto jako pierwszy przyśle na mojego emaila anetapzn@gazeta.pl screen w jpg ekranu z licznikiem 909,909 lub najbliższym tej liczy wejść w górę czyli np. 909,910 etc.
Konkurs tylko dla obserwujących mój blog.
Do wygrania 1 pakiet książek:
Nagrody dla osób, które wczoraj wygrały w organizowanych przeze mnie konkursach, m.in. polowaniu, już się pakują i w tym tygodniu będą wysłane. Mam nadzieję, że poczta polska szybko je dostarczy.
Zapraszam do nowej zabawy...są chętni?
wtorek, 17 października 2017
Szok, czyli 2,500 tys. wejść dzisiaj :) czyli wyniki łapania 888888
Poszłam tylko na chwilę po coś obok, przychodzę, a tu screeny licznika w emailu:)
Licznik upolowały przed chwilą dwie osoby:
Agnieszka z bloga aga-zaaczytana.blogspot.com
i Kasia z Księgozbiorukasinego. Kasia wygrała też dzisiaj książkę z Wyd. Amber, dostanie więc ode mnie pakę z 3 książkami.
Agnieszkę proszę o nadesłanie adresu do wysyłki.
Książki wyślę w ciągu 7 dni listem poleconym.
A niedługo ogłoszę kolejne polowanie z nagrodami....
Upoluj 888,888 i wygraj 2 książki :)
Przypominam, iż trwa polowanie na 888,888 na liczniku odwiedzin na moim blogu.
Wygrywają dwie osoby, które nadeślą jako pierwsze zdjęcie licznika z w/w cyfrą lub kolejne najbliższe sześciu ósemką, np. 888,890 etc.
Zdjęcie musi być w jpg przysłane do mnie na email anetapzn@gazeta.pl. Liczy się kto pierwszy ten lepszy , liczy się czas w którym email do mnie dotrze.
Wysyłka książek na terenie Polski w ciągu 7 dni od nadesłania przez zwycięzców na w/w email adresów do wysyłki.
Aha, co jest nagrodą :)
każdy ze zwycięzców (2 osoby) otrzyma takie książki ( po 1 egz. każdej książki) ufundowane przez Wydawnictwa Amber i Muza....
Wygrywają dwie osoby, które nadeślą jako pierwsze zdjęcie licznika z w/w cyfrą lub kolejne najbliższe sześciu ósemką, np. 888,890 etc.
Zdjęcie musi być w jpg przysłane do mnie na email anetapzn@gazeta.pl. Liczy się kto pierwszy ten lepszy , liczy się czas w którym email do mnie dotrze.
Wysyłka książek na terenie Polski w ciągu 7 dni od nadesłania przez zwycięzców na w/w email adresów do wysyłki.
Aha, co jest nagrodą :)
każdy ze zwycięzców (2 osoby) otrzyma takie książki ( po 1 egz. każdej książki) ufundowane przez Wydawnictwa Amber i Muza....
Zapraszam do zabawy :)
Wyniki konkursu z Wyd. Amber
Po 1 egz. książki Moja hiszpańska przygoda zdobyły:
Księgozbiór Kasiny i Sandi Cullen.
Bardzo proszę o przesłanie adresów na email: anetapzn@gazeta.pl
poniedziałek, 16 października 2017
Ludzie na drzewach - Hanya Yanagihara
Wydawnictwo WAB, Moja ocena 6/6
Autorka Małego życia ponownie sięga po bardzo bolesny, trudny temat. Tym razem podejmuje kwestie osób wybitnych pod każdym względem i zadaje pytania czy takie osoby obowiązują te same zasady, takie samo prawo, jak zwyczajnych ludzi. A może wybitne jednostki może jednak mogą omijać pewne normy, prawa, podstawy funkcjonowania w społeczeństwie? Czy zło czynione w dobrej intencji, nawet najlepszej, jest usprawiedliwione? Czy cel uświęca środki?
Trudno jest mi w kilku zdaniach napisać o czym jest ta książka. Bez wątpienia poruszyła mnie i to bardzo. Zmusiła także do przemyślenia kilku kwestii.
Autorka nad tą powieścią pracowała aż 18 lat. Tak, dobrze czytacie - osiemnaście. Ludzie na drzewach oparci w dużej mierze na faktach, na postaciach autentycznych, są niezwykli.
Początkiem książki była historia noblisty z lat 70. XX wieku, Daniela Gajduska.
Jego odkrycie uratowało tysiące ludzi. Jednak, jak się okazało, naukowiec wsławił się nie tylko tym co ważne z punktu widzenia nauki.. Pod koniec życia został skazany w USA za pedofilię. Mówi się, że był to chyba najbardziej kontrowersyjny Nobel w ponadstuletniej tradycji nagrody. Ludzie na drzewach nie są bezpośrednio o tym nobliście, ale jego sylwetka, wyrok i dyskusja, jaka się po skazaniu rozpętała na świecie, stały się przyczynkiem do napisania książki.
Głównym złym w tej opowieści, jest zupełnie przypadkowy człowiek, którego sylwetka przedstawiona na początku książki, w najmniejszym nawet stopniu nie zapowiada tak dramatycznych wydarzeń. Gdyby Perina przypadkiem nie dostał się na antropologiczną misję na jedną z zagubionych an Pacyfiku wysepek... Gdyby... Nie od dziś wiadomo, iż życiem, światem na ogół rządzi przypadek. Yanagihara w swojej książce potwierdza tę tezę.
Myślę, iż wystarczająco zaanonsowałam wam treść książki. Nie będę więcej o niej opowiadać.
W przeciwieństwie do Małego życia, w Ludziach na drzewie brak drastycznych scen.
Atuty książki to wspaniałe opisy przyrody, kwestii etnograficznych, kulturowych, majstersztyk.
Na ogromny plus zasługuje też wręcz odrażająca postać głównego bohatera. Stworzyć taką sylwetkę to wielka sztuka.W ogóle cała książka jest pełna postaci w mniejszym lub większym stopniu budzących odrazę lub co najmniej niechęć, wstręt. Nie ma nawet jednej postaci, która wzbudziłaby we mnie sympatię, lub inne pozytywne uczucia.
Ludzie na drzewach to pierwsza książka Hanyi Yanagihari. Została ona napisana przed słynnym u nas Małym życiem. Nie wiem, dlaczego u nas zamieniono kolejność wydania książek. Ludzie na drzewach są świetni i zapowiadają kolejną niezwykłą książkę pisarki, jaką okazało się Małe życie. Polecam obie powieści i aż się boję co będzie w 3. książce.
Autorka Małego życia ponownie sięga po bardzo bolesny, trudny temat. Tym razem podejmuje kwestie osób wybitnych pod każdym względem i zadaje pytania czy takie osoby obowiązują te same zasady, takie samo prawo, jak zwyczajnych ludzi. A może wybitne jednostki może jednak mogą omijać pewne normy, prawa, podstawy funkcjonowania w społeczeństwie? Czy zło czynione w dobrej intencji, nawet najlepszej, jest usprawiedliwione? Czy cel uświęca środki?
Trudno jest mi w kilku zdaniach napisać o czym jest ta książka. Bez wątpienia poruszyła mnie i to bardzo. Zmusiła także do przemyślenia kilku kwestii.
Autorka nad tą powieścią pracowała aż 18 lat. Tak, dobrze czytacie - osiemnaście. Ludzie na drzewach oparci w dużej mierze na faktach, na postaciach autentycznych, są niezwykli.
Początkiem książki była historia noblisty z lat 70. XX wieku, Daniela Gajduska.
Jego odkrycie uratowało tysiące ludzi. Jednak, jak się okazało, naukowiec wsławił się nie tylko tym co ważne z punktu widzenia nauki.. Pod koniec życia został skazany w USA za pedofilię. Mówi się, że był to chyba najbardziej kontrowersyjny Nobel w ponadstuletniej tradycji nagrody. Ludzie na drzewach nie są bezpośrednio o tym nobliście, ale jego sylwetka, wyrok i dyskusja, jaka się po skazaniu rozpętała na świecie, stały się przyczynkiem do napisania książki.
Głównym złym w tej opowieści, jest zupełnie przypadkowy człowiek, którego sylwetka przedstawiona na początku książki, w najmniejszym nawet stopniu nie zapowiada tak dramatycznych wydarzeń. Gdyby Perina przypadkiem nie dostał się na antropologiczną misję na jedną z zagubionych an Pacyfiku wysepek... Gdyby... Nie od dziś wiadomo, iż życiem, światem na ogół rządzi przypadek. Yanagihara w swojej książce potwierdza tę tezę.
Myślę, iż wystarczająco zaanonsowałam wam treść książki. Nie będę więcej o niej opowiadać.
W przeciwieństwie do Małego życia, w Ludziach na drzewie brak drastycznych scen.
Atuty książki to wspaniałe opisy przyrody, kwestii etnograficznych, kulturowych, majstersztyk.
Na ogromny plus zasługuje też wręcz odrażająca postać głównego bohatera. Stworzyć taką sylwetkę to wielka sztuka.W ogóle cała książka jest pełna postaci w mniejszym lub większym stopniu budzących odrazę lub co najmniej niechęć, wstręt. Nie ma nawet jednej postaci, która wzbudziłaby we mnie sympatię, lub inne pozytywne uczucia.
Ludzie na drzewach to pierwsza książka Hanyi Yanagihari. Została ona napisana przed słynnym u nas Małym życiem. Nie wiem, dlaczego u nas zamieniono kolejność wydania książek. Ludzie na drzewach są świetni i zapowiadają kolejną niezwykłą książkę pisarki, jaką okazało się Małe życie. Polecam obie powieści i aż się boję co będzie w 3. książce.
niedziela, 15 października 2017
Deadline. Zdążyć przed terminem - Tom DeMarco
Wydawnictwo Studio Emka, Ocena 5/6
Recenzja mojego męża.
Autor niniejszej książki, Tom DeMarco, to amerykański konsultant, informatyk, jeden z twórców inżynierii oprogramowania, ale także niezły pisarz. Autorowi udało się przedstawić zaporowe, nieprzyswajalne, nudne jakby się zdawało dla wielu kwestie dot pracy zespołu zajmującego się tworzeniem oprogramowania w sposób prosty, inteligentny, zabawny, przyswajalny w zasadzie dla każdego.
Tytułowe deadline, to angielski termin oznaczający cezurę bądź granicę czasową, przed jaką dana czynność ma zostać wykonana.
W dzisiejszych czasach, wśród pędu życia, a szczególnie w branżach pokroju IT, deadline pojawia się w zasadzie co chwila. Można nawet śmiało rzec, iż deadline jest nieodzowną częścią naszego świata. DeMarco napisał o tym ciekawą, humorystyczną, postrzeganą z lekkim przymróżeniem oka książkę.
Książka podzielona jest na kilka rozdziałów. Każdy opowiada o kolejnym etapie powstawania danego projektu. Sporo miejsca jest także poświęcone kontaktom między pracownikami, rekrutacji nowych pracowników, integracji zespołu etc. Każdy z rozdziałów zakończony jest zapiskami dot. zawodowego doświadczenia autora, takimi jakby zapiskami z dziennika.
Tym co przewija się w każdym z rozdziałów i co łączy ludzi w branży niezależnie do zajmowanego stanowiska, jest stres i presja.
Deadline jest bardzo ciekawą lekturą, choć nie ukrywam, nie jest to pozycja dla każdego. Jednak uważam, iż warto dać jej szansę. Język, sposób pisania, poczucie humoru i sfabularyzowanie dla większości osób obcego świata informatyków, czynią tę pozycję bardzo ciekawą, momentami nawet porywającą lekturą. DeMarco udało się świetnie połączyć świat niedostępny z formą powieści i poradnika. Czyta się szybko i ze sporą przyjemnością. Nie ukrywam, iż jestem bardzo mile zaskoczony tą lekturą.
Recenzja mojego męża.
Autor niniejszej książki, Tom DeMarco, to amerykański konsultant, informatyk, jeden z twórców inżynierii oprogramowania, ale także niezły pisarz. Autorowi udało się przedstawić zaporowe, nieprzyswajalne, nudne jakby się zdawało dla wielu kwestie dot pracy zespołu zajmującego się tworzeniem oprogramowania w sposób prosty, inteligentny, zabawny, przyswajalny w zasadzie dla każdego.
Tytułowe deadline, to angielski termin oznaczający cezurę bądź granicę czasową, przed jaką dana czynność ma zostać wykonana.
W dzisiejszych czasach, wśród pędu życia, a szczególnie w branżach pokroju IT, deadline pojawia się w zasadzie co chwila. Można nawet śmiało rzec, iż deadline jest nieodzowną częścią naszego świata. DeMarco napisał o tym ciekawą, humorystyczną, postrzeganą z lekkim przymróżeniem oka książkę.
Książka podzielona jest na kilka rozdziałów. Każdy opowiada o kolejnym etapie powstawania danego projektu. Sporo miejsca jest także poświęcone kontaktom między pracownikami, rekrutacji nowych pracowników, integracji zespołu etc. Każdy z rozdziałów zakończony jest zapiskami dot. zawodowego doświadczenia autora, takimi jakby zapiskami z dziennika.
Tym co przewija się w każdym z rozdziałów i co łączy ludzi w branży niezależnie do zajmowanego stanowiska, jest stres i presja.
Deadline jest bardzo ciekawą lekturą, choć nie ukrywam, nie jest to pozycja dla każdego. Jednak uważam, iż warto dać jej szansę. Język, sposób pisania, poczucie humoru i sfabularyzowanie dla większości osób obcego świata informatyków, czynią tę pozycję bardzo ciekawą, momentami nawet porywającą lekturą. DeMarco udało się świetnie połączyć świat niedostępny z formą powieści i poradnika. Czyta się szybko i ze sporą przyjemnością. Nie ukrywam, iż jestem bardzo mile zaskoczony tą lekturą.
sobota, 14 października 2017
Krzysztof Klenczon. Historia jednej znajomości - Alicja Klenczon Tomasz Potkaj
Wydawnictwo WAM, Ocena 4,5/6
Tę książkę przeczytała akurat moja mama, która jest z pokolenia, gdy tworzył Krzysztof Klenczon. W związku z tym to będzie jej opinia.
Książka jest ciekawa, opowiada o początkach twórczości muzyka, gdy piosenki, kompozycje były najważniejsze, gdy było bardzo biednie, trudno, ale cały czas Klenczon wierzył, że się uda, że warto.
Krzysztof Klenczon to początkowo zespół Niebiesko-Czarni, póżniej o wiele słynniejsze i pamiętane do dziś Czerwone Gitary.
Na uznanie, sławę, koncerty musiał długo czekać. Jednak gdy popularność nadeszła, jej efekt przerósł nawet oczekiwania samego muzyka. Liczne płyty, nagrania, teledyski, koncerty, fani (głównie fanki), sława.
Jednak sława, bycie na topie ma także swoja druga stronę. Są nią liczne nieporozumienia np.z ówczesnym monopolistą ZAIKSem, Sewerynem Krajewskim, z którym Klenczon toczył zażartą rywalizację. To wszystko spowodowało niesmak, niechęć i odejście ze święcących niesamowite triumfy Czerwonych Gitar. Powstał zespół Trzy Korony, który dosyć szybko zyskał grono wielbicieli.
Co było dalej, co było w międzyczasie...tego dowiecie się w trakcie lektury tej ciekawej książki.
Ogromnym atutem opowieści jest to, iż jednym z jej współtwórców jest żona nieżyjącego muzyka, Alicja Klenczon. Dzięki wstawkom dot. cech Krzysztofa, anegdotom z ich życia prywatnego, zawodowego, drobiazgom dodawanym tu i ówdzie, książka nabiera niepowtarzalnego smaku, klimatu. Dodatkowo artysta przed laty wielbiony przez tysiące fanów jawi nam się, jako zwyczajny człowiek, z zaletami, ale i wadami, humorami, gorszymi i lepszymi dniami.
Alicja Klenczon męża, którego kochała ponad wszystko straciła wiele lat temu. Artysta zginął w tragicznym wypadku samochodowym. Pamięć o nim jest jednak dla niej ogromnie ważna i dlatego powstała ta książka, która jest nie tylko opowieścią o nim, o niej, o ich wspólnym życiu, ale także szkatułką pełną drobiazgów składających się na życie tej niezwykłej pary.
Czyta się dobrze, najlepiej, gdy w tle rozbrzmiewają dźwięki muzyki tworzonej przez bohatera.
Tę książkę przeczytała akurat moja mama, która jest z pokolenia, gdy tworzył Krzysztof Klenczon. W związku z tym to będzie jej opinia.
Książka jest ciekawa, opowiada o początkach twórczości muzyka, gdy piosenki, kompozycje były najważniejsze, gdy było bardzo biednie, trudno, ale cały czas Klenczon wierzył, że się uda, że warto.
Krzysztof Klenczon to początkowo zespół Niebiesko-Czarni, póżniej o wiele słynniejsze i pamiętane do dziś Czerwone Gitary.
Na uznanie, sławę, koncerty musiał długo czekać. Jednak gdy popularność nadeszła, jej efekt przerósł nawet oczekiwania samego muzyka. Liczne płyty, nagrania, teledyski, koncerty, fani (głównie fanki), sława.
Jednak sława, bycie na topie ma także swoja druga stronę. Są nią liczne nieporozumienia np.z ówczesnym monopolistą ZAIKSem, Sewerynem Krajewskim, z którym Klenczon toczył zażartą rywalizację. To wszystko spowodowało niesmak, niechęć i odejście ze święcących niesamowite triumfy Czerwonych Gitar. Powstał zespół Trzy Korony, który dosyć szybko zyskał grono wielbicieli.
Co było dalej, co było w międzyczasie...tego dowiecie się w trakcie lektury tej ciekawej książki.
Ogromnym atutem opowieści jest to, iż jednym z jej współtwórców jest żona nieżyjącego muzyka, Alicja Klenczon. Dzięki wstawkom dot. cech Krzysztofa, anegdotom z ich życia prywatnego, zawodowego, drobiazgom dodawanym tu i ówdzie, książka nabiera niepowtarzalnego smaku, klimatu. Dodatkowo artysta przed laty wielbiony przez tysiące fanów jawi nam się, jako zwyczajny człowiek, z zaletami, ale i wadami, humorami, gorszymi i lepszymi dniami.
Alicja Klenczon męża, którego kochała ponad wszystko straciła wiele lat temu. Artysta zginął w tragicznym wypadku samochodowym. Pamięć o nim jest jednak dla niej ogromnie ważna i dlatego powstała ta książka, która jest nie tylko opowieścią o nim, o niej, o ich wspólnym życiu, ale także szkatułką pełną drobiazgów składających się na życie tej niezwykłej pary.
Czyta się dobrze, najlepiej, gdy w tle rozbrzmiewają dźwięki muzyki tworzonej przez bohatera.
czwartek, 12 października 2017
Przypominam o konkursie- książka z Wyd. Amber do wzięcia...
Mam do oddania w dobre ręce 2 egz. książki, której mój blog jest patronem medialnym.
Recenzję znajdziecie tutaj (klik).
Recenzję znajdziecie tutaj (klik).
środa, 11 października 2017
1000 słów - Jerzy Bralczyk
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Moja ocena 6/6
Gdy tylko zobaczyłam tę książkę w zapowiedziach, wiedziałam, że muszę ją mieć, przeczytać, korzystać z niej.
Prof. Bralczyka chyba kojarzą wszyscy. Dla wielu z nas jest on wyrocznią w zakresie tego, co i jak mówić, jakich błędów unikać.
Programy profesora ogląda się z wielką przyjemnością. Są one nie tyle lekcją, co spotkaniem z niezwykłym człowiekiem, który jak nikt inny potrafi w fascynujący sposób przekazać wiedzę w zakresie polskiego języka.
1000 słów to po 500 zdaniach kolejny słownik do czytania w całości. Napisałam słownik, ale w rzeczywistości obie książki są zbiorem błyskotliwych, mądrych, zabawnych felietonów dot. naszego trudnego języka.
Oprócz tytułowego 1000 słów w książce znajdziemy mnóstwo fascynujących informacji o pochodzeniu danego słowa, o jego znaczeniu, metamorfozie, przemianach naszej obyczajowości, kultury, polityki. Autor traktuje słowa niczym ludzi, krewnych, przyjaciół. Wspaniała, wszechstronna i niezwykle ciekawa pozycja.
Co szczególnie cenne to fakt, iż cała wiedza dot. słów, przekazana jest czytelnikowi w sposób profesjonalny, ale przy tym lekki, daleki od moralizatorskiego czy szkolnej nudy. Dzięki temu książka przypadnie do gustu zarówno osobom zawodowo zajmującym się słowami, językiem polskim, jak i laikom, którzy chcą dowiedzieć się i nauczyć czegoś niezwykłego.
Redaktorem książki jest Michał Ogórek, który tworzy niezwykłą strukturę 1000 słów, co jest dodatkową rekomendacją dla tej książki.
Podział książki jest niezwykły. Mamy rozdziały takie, jak: Słowa, którym na nas nie zależy, Słowa stwarzające świat, Słowa, które znaczą coraz więcej, Słowa milowe, Jeszcze nie słowa i wiele innych niezwykłych, niecodziennych. Czytając tytuł rozdziału trudno zgadnąć, czego będzie dotyczył. Każda z nazw, tytułów rozdziałów obiecuje z pewnością wspaniałą przygodę. Ot chociażby rozdział Słowa stwarzające świat, który traktuje o słowach najpotężniejszych, bo mających siłę stwarzania nowych konstrukcji ludzkiego umysłu.
W trakcie lektury wiele razy się zdziwimy, uśmiechniemy, zamyślimy, a jeżeli tylko będziemy chcieli także nauczymy. .
Gorąco zachęcam do kupna tej książki, korzystania z niej i wyniesienia z lektury, jak najwięcej. Całkowicie zgadzam się z tym, co napisał Michał Ogórek:
Gdy tylko zobaczyłam tę książkę w zapowiedziach, wiedziałam, że muszę ją mieć, przeczytać, korzystać z niej.
Prof. Bralczyka chyba kojarzą wszyscy. Dla wielu z nas jest on wyrocznią w zakresie tego, co i jak mówić, jakich błędów unikać.
Programy profesora ogląda się z wielką przyjemnością. Są one nie tyle lekcją, co spotkaniem z niezwykłym człowiekiem, który jak nikt inny potrafi w fascynujący sposób przekazać wiedzę w zakresie polskiego języka.
1000 słów to po 500 zdaniach kolejny słownik do czytania w całości. Napisałam słownik, ale w rzeczywistości obie książki są zbiorem błyskotliwych, mądrych, zabawnych felietonów dot. naszego trudnego języka.
Oprócz tytułowego 1000 słów w książce znajdziemy mnóstwo fascynujących informacji o pochodzeniu danego słowa, o jego znaczeniu, metamorfozie, przemianach naszej obyczajowości, kultury, polityki. Autor traktuje słowa niczym ludzi, krewnych, przyjaciół. Wspaniała, wszechstronna i niezwykle ciekawa pozycja.
Co szczególnie cenne to fakt, iż cała wiedza dot. słów, przekazana jest czytelnikowi w sposób profesjonalny, ale przy tym lekki, daleki od moralizatorskiego czy szkolnej nudy. Dzięki temu książka przypadnie do gustu zarówno osobom zawodowo zajmującym się słowami, językiem polskim, jak i laikom, którzy chcą dowiedzieć się i nauczyć czegoś niezwykłego.
Redaktorem książki jest Michał Ogórek, który tworzy niezwykłą strukturę 1000 słów, co jest dodatkową rekomendacją dla tej książki.
Podział książki jest niezwykły. Mamy rozdziały takie, jak: Słowa, którym na nas nie zależy, Słowa stwarzające świat, Słowa, które znaczą coraz więcej, Słowa milowe, Jeszcze nie słowa i wiele innych niezwykłych, niecodziennych. Czytając tytuł rozdziału trudno zgadnąć, czego będzie dotyczył. Każda z nazw, tytułów rozdziałów obiecuje z pewnością wspaniałą przygodę. Ot chociażby rozdział Słowa stwarzające świat, który traktuje o słowach najpotężniejszych, bo mających siłę stwarzania nowych konstrukcji ludzkiego umysłu.
W trakcie lektury wiele razy się zdziwimy, uśmiechniemy, zamyślimy, a jeżeli tylko będziemy chcieli także nauczymy. .
Gorąco zachęcam do kupna tej książki, korzystania z niej i wyniesienia z lektury, jak najwięcej. Całkowicie zgadzam się z tym, co napisał Michał Ogórek:
„Mądrej głowie dość dwie słowie” – mówi znane polskie powiedzenie. Jakie to dwa słowa wystarczą za wszystkie inne? „Profesor Bralczyk”. Za „profesorem Bralczykiem” kryją się wszystkie polskie słowa i dzięki nim rozumiemy je wszystkie.
Czy można wyobrazić sobie dwa słowa o większym w języku zastosowaniu?
Michał Ogórek
Czy można wyobrazić sobie dwa słowa o większym w języku zastosowaniu?
Michał Ogórek
wtorek, 10 października 2017
Ojciec. Opowiadania
Wydawnictwo Newsweek, Moja ocena 5,5/6
Wiem, opowiadania nie należą do najbardziej lubianych form literackich, gro czytelników woli dłuższe utwory. Ale opowiadania same w sobie mają to coś, ukazują wielkość (albo płyciznę) ich autora. Sztuką jest bowiem na kilkudziesięciu stronach zawrzeć wiele, tyle ile normalnie znajduje się na kilkuset (w normalnej, pełnowymiarowej powieści).
Rzadko któremu autorowi uda się tak zainteresować czytelnika, żeby nie mógł od lektury się oderwać. Autorom, których twórczość złożyła się na ten tom, to się udało.
Zawarte w książce opowiadania napisane zostały przez popularnych autorów polskiej sceny literackiej. Ich nazwiska mówią same za siebie - Cichy, Dukaj, Engelking, Małecki, Muszyński, Orbitowski, Szczerek, Szostak, Witkowski.
Różni autorzy, różny styl pisarski, jeden temat - ojciec i jego rola w życiu dziecka, młodszego, starszego, osoby dorosłej, ale zawsze dziecka.
Nie są to banalne, proste, słodkie jak ulepek opowiadania. Każde z nich przedstawia relacje ojciec-dziecko an różnym etapie. Każde z opowiadań ma w sobie to coś, każde porusza, mniej lub bardziej, ale porusza. Wielu z nas ma w sobie jakąś zadrę z dzieciństwa, wielu coś tam z ojcem się nie ułożyło, wielu ma o coś do ojca pretensje, żałuje, ze coś zrobiło w ten czy inny sposób. Różnie to w życiu bywa. Jestem przekonana, iż tymi osobami lektura bardzo wstrząśnie.
Muszę przyznać, iż zarówno poziom, jak i treść opowiadań wywarły na mnie ogromne wrażenie.czytając kolejne opowiadania miałam wrażenie, jakby autorzy sięgali pod podszewkę duszy dziecka, które w każdym z nas ciągle drzemie.
Tym co mnie najbardziej zaskoczyło w trakcie lektury był fakt, iż tylko jedno z opowiadań zostało napisane z perspektywy ojca. Które, tego nie zdradzę, sami się przekonacie.
Gorąco zachęcam do lektury tego świetnego, tak mało reklamowanego zbioru opowiadań. Nie bójcie się trudnej tematyki, nie bójcie się formy opowiadania. Jestem przekonana, iż lektura was zadziwi (w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Polecam.
Wiem, opowiadania nie należą do najbardziej lubianych form literackich, gro czytelników woli dłuższe utwory. Ale opowiadania same w sobie mają to coś, ukazują wielkość (albo płyciznę) ich autora. Sztuką jest bowiem na kilkudziesięciu stronach zawrzeć wiele, tyle ile normalnie znajduje się na kilkuset (w normalnej, pełnowymiarowej powieści).
Rzadko któremu autorowi uda się tak zainteresować czytelnika, żeby nie mógł od lektury się oderwać. Autorom, których twórczość złożyła się na ten tom, to się udało.
Zawarte w książce opowiadania napisane zostały przez popularnych autorów polskiej sceny literackiej. Ich nazwiska mówią same za siebie - Cichy, Dukaj, Engelking, Małecki, Muszyński, Orbitowski, Szczerek, Szostak, Witkowski.
Różni autorzy, różny styl pisarski, jeden temat - ojciec i jego rola w życiu dziecka, młodszego, starszego, osoby dorosłej, ale zawsze dziecka.
Nie są to banalne, proste, słodkie jak ulepek opowiadania. Każde z nich przedstawia relacje ojciec-dziecko an różnym etapie. Każde z opowiadań ma w sobie to coś, każde porusza, mniej lub bardziej, ale porusza. Wielu z nas ma w sobie jakąś zadrę z dzieciństwa, wielu coś tam z ojcem się nie ułożyło, wielu ma o coś do ojca pretensje, żałuje, ze coś zrobiło w ten czy inny sposób. Różnie to w życiu bywa. Jestem przekonana, iż tymi osobami lektura bardzo wstrząśnie.
Muszę przyznać, iż zarówno poziom, jak i treść opowiadań wywarły na mnie ogromne wrażenie.czytając kolejne opowiadania miałam wrażenie, jakby autorzy sięgali pod podszewkę duszy dziecka, które w każdym z nas ciągle drzemie.
Tym co mnie najbardziej zaskoczyło w trakcie lektury był fakt, iż tylko jedno z opowiadań zostało napisane z perspektywy ojca. Które, tego nie zdradzę, sami się przekonacie.
Gorąco zachęcam do lektury tego świetnego, tak mało reklamowanego zbioru opowiadań. Nie bójcie się trudnej tematyki, nie bójcie się formy opowiadania. Jestem przekonana, iż lektura was zadziwi (w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Polecam.
Mężczyzna, który gonił swój cień - David Lagercrantz
Wydawnictwo Czarna Owca, Moja ocena 4-/6
Recenzja mojego męża.
Książka z założenia ma być 5. tomem dla mnie kultowej serii Millennium pióra nieodżałowanego Siega Larssona.
Kilkanaście miesięcy temu przeczytałem tom 4. Dla mnie to była profanacja, coś co w ogóle nie powinno mieć napisu Millennium na okładce.
W związku z tym nic dziwnego, że postanowiłem ze sporą rezerwą podejść do tomu 5. Muszę jednak przyznać, że chociaż nie jest to książka idealna, to czyta się całkiem nieźle. Lagercrant chyba wziął sobie do serca, to co pisali o poprzednim tomie recenzenci. Poprawił się jego warsztat, poprawił styl, poprawił sposób prowadzenia fabuły. 5. tom wypada zdecydowanie lepiej od 4.
Larssonem autor nie jest, a książka nie może się równać z Millennium, ale mogę zachęcić do jej lektury. Warunek jest jeden, nie możecie traktować Mężczyzny, który gonił swój cień, jako kontynuacji trylogii napisanej przez Larrssona. Potraktujcie książkę, jako osobną lekturę, nie związaną ze szwedzką trylogią. Mimo obecności na kartach powieści Lisbeth Salander i Mikaela Blomkvista, da się to zrobić. Ciekawym i ułatwiającym to zabiegiem jest dodanie kilku interesujących postaci, choć jedną z nich autor potraktował wg. mnie trochę zbyt płytko.
Książka nawiązuje do aktualnych tematów, czego przykładem może być kwestia islamistów i tego co robią z Europą oraz islamofobów. Poza tym poruszana jest problematyka inżynierii genetycznej oraz stabilności pieniądza i szaleństw ekonomii i naszego świata w ogóle.
Co istotne szczególnie w kwestii dot. islamu, w książce brak królującej wszędzie do bólu poprawności politycznej. Mam wrażenie, iż autor opisuje wszystko, takim jakim jest, a nie jakim powinno wg. wielu być.
Co prawda kilka wątków ma dla mnie zbyt mało rozbudowane zakończenie, tak jakby pisarz nie wiedział w zasadzie, jak to zrobić, ale i tak książkę nieźle się czyta.
Brak co prawda klimatu Larssona, ale tak jak wspomniałem, czytajmy Lagercrantza w oderwaniu od Millennium. Jako tom 5. książka się nie sprawdzi, brak tej specyficznej atmosfery Millennium i stylu Larssona. Jako samodzielna jest niezła, choć do doskonałości jeszcze sporo Lagercrantzowi brakuje.
Recenzja mojego męża.
Książka z założenia ma być 5. tomem dla mnie kultowej serii Millennium pióra nieodżałowanego Siega Larssona.
Kilkanaście miesięcy temu przeczytałem tom 4. Dla mnie to była profanacja, coś co w ogóle nie powinno mieć napisu Millennium na okładce.
W związku z tym nic dziwnego, że postanowiłem ze sporą rezerwą podejść do tomu 5. Muszę jednak przyznać, że chociaż nie jest to książka idealna, to czyta się całkiem nieźle. Lagercrant chyba wziął sobie do serca, to co pisali o poprzednim tomie recenzenci. Poprawił się jego warsztat, poprawił styl, poprawił sposób prowadzenia fabuły. 5. tom wypada zdecydowanie lepiej od 4.
Larssonem autor nie jest, a książka nie może się równać z Millennium, ale mogę zachęcić do jej lektury. Warunek jest jeden, nie możecie traktować Mężczyzny, który gonił swój cień, jako kontynuacji trylogii napisanej przez Larrssona. Potraktujcie książkę, jako osobną lekturę, nie związaną ze szwedzką trylogią. Mimo obecności na kartach powieści Lisbeth Salander i Mikaela Blomkvista, da się to zrobić. Ciekawym i ułatwiającym to zabiegiem jest dodanie kilku interesujących postaci, choć jedną z nich autor potraktował wg. mnie trochę zbyt płytko.
Książka nawiązuje do aktualnych tematów, czego przykładem może być kwestia islamistów i tego co robią z Europą oraz islamofobów. Poza tym poruszana jest problematyka inżynierii genetycznej oraz stabilności pieniądza i szaleństw ekonomii i naszego świata w ogóle.
Co istotne szczególnie w kwestii dot. islamu, w książce brak królującej wszędzie do bólu poprawności politycznej. Mam wrażenie, iż autor opisuje wszystko, takim jakim jest, a nie jakim powinno wg. wielu być.
Co prawda kilka wątków ma dla mnie zbyt mało rozbudowane zakończenie, tak jakby pisarz nie wiedział w zasadzie, jak to zrobić, ale i tak książkę nieźle się czyta.
Brak co prawda klimatu Larssona, ale tak jak wspomniałem, czytajmy Lagercrantza w oderwaniu od Millennium. Jako tom 5. książka się nie sprawdzi, brak tej specyficznej atmosfery Millennium i stylu Larssona. Jako samodzielna jest niezła, choć do doskonałości jeszcze sporo Lagercrantzowi brakuje.
poniedziałek, 9 października 2017
Bóg rzeczy małych - Arundhati Roy
Wydawnictwo Zysk i S-ka, Moja ocena 5,5/6
Doceniam ogromną pracę, jaką autorka włożyła w napisanie tej książki, doceniam kunszt pisarski Roy, ale nie ukrywam, bardzo zmęczyła mnie ta opowieść.
Indyjska pisarka opowiada historię rozpadu rodziny, w której zabrakło na równi miłości jak i zaufania. W tej rodzinie cierpią wszyscy, bez względu na płeć czy wiek. I to mnie tak poruszyło oraz zmęczyło. Cierpienie, które ukazuje Roy jest przejmujące. W trakcie lektury miałam wrażenie, że mnie wręcz osacza, oblepia.
Genialnie ukazane jest studium rozpadu rodziny, zaniku podstawowych więzi oraz fakt, jak jedno z pozoru niewinne kłamstwo, doprowadza niczym kula śniegowa do unicestwienia. To kłamstwo z typu tych, o którym nikt by nie pomyślał, że będzie tak brzemienne w skutkach. Czasami tak w życiu bywa.
Roy rozkłada wszystko na czynniki pierwsze, misternie ukazuje psychologiczną sferę całości wydarzeń, kładąc nacisk na wielką krzywdę, jaka została wyrządzona.
Krok po kroku śledzimy także wydarzenia, które doprowadziły do olbrzymiej tragedii.
Cała opowieść jest niezwykle misternie opisana, przypomina wielowarstwowy owoc, kwiat, z którego powoli zdejmuje się kolejne płatki, warstwy. Jednak śledzenie całości wydarzeń bardzo angażuje emocjonalnie, wymaga 100% uwagi. Dlatego po lekturze czułam się tak bardzo zmęczona, wyczerpana psychicznie.
Do tego dochodzi inna kultura, inaczej myślący i żyjący ludzie. Ich otoczenie pełne jest przedmiotów, zapachów, opisów przyrody, dnia codziennego. A wszystko to odmienne od tego, co nas otacza. Wszak akcja powieści rozgrywa się w Keralii, na indyjskim wybrzeżu. To także sprawia, iż musimy wniknąć w atmosferę książki, poczuć ją.
No i język. Nie jest to zwykły, typowy dla powieści język. Roy posługuje się liryzmem, językiem lekko uduchowionym, momentami miałam uczucie metafizyki.
Mimo, iż książka bardzo mnie zmęczyła, gorąco ją polecam. To niezwykła, świetnie napisana opowieść, która dodatkowo zmusza do przemyślenia pewnych życiowych spraw. Niektóre kwestie są uniwersalne niezależnie do tego gdzie żyjemy.
Pamiętajcie tylko o jednym- lekturze należy poświęcić 100% czasu i uwagi. Nie jest to książka do podczytywania, dla relaksu.
Doceniam ogromną pracę, jaką autorka włożyła w napisanie tej książki, doceniam kunszt pisarski Roy, ale nie ukrywam, bardzo zmęczyła mnie ta opowieść.
Indyjska pisarka opowiada historię rozpadu rodziny, w której zabrakło na równi miłości jak i zaufania. W tej rodzinie cierpią wszyscy, bez względu na płeć czy wiek. I to mnie tak poruszyło oraz zmęczyło. Cierpienie, które ukazuje Roy jest przejmujące. W trakcie lektury miałam wrażenie, że mnie wręcz osacza, oblepia.
Genialnie ukazane jest studium rozpadu rodziny, zaniku podstawowych więzi oraz fakt, jak jedno z pozoru niewinne kłamstwo, doprowadza niczym kula śniegowa do unicestwienia. To kłamstwo z typu tych, o którym nikt by nie pomyślał, że będzie tak brzemienne w skutkach. Czasami tak w życiu bywa.
Roy rozkłada wszystko na czynniki pierwsze, misternie ukazuje psychologiczną sferę całości wydarzeń, kładąc nacisk na wielką krzywdę, jaka została wyrządzona.
Krok po kroku śledzimy także wydarzenia, które doprowadziły do olbrzymiej tragedii.
Cała opowieść jest niezwykle misternie opisana, przypomina wielowarstwowy owoc, kwiat, z którego powoli zdejmuje się kolejne płatki, warstwy. Jednak śledzenie całości wydarzeń bardzo angażuje emocjonalnie, wymaga 100% uwagi. Dlatego po lekturze czułam się tak bardzo zmęczona, wyczerpana psychicznie.
Do tego dochodzi inna kultura, inaczej myślący i żyjący ludzie. Ich otoczenie pełne jest przedmiotów, zapachów, opisów przyrody, dnia codziennego. A wszystko to odmienne od tego, co nas otacza. Wszak akcja powieści rozgrywa się w Keralii, na indyjskim wybrzeżu. To także sprawia, iż musimy wniknąć w atmosferę książki, poczuć ją.
No i język. Nie jest to zwykły, typowy dla powieści język. Roy posługuje się liryzmem, językiem lekko uduchowionym, momentami miałam uczucie metafizyki.
Mimo, iż książka bardzo mnie zmęczyła, gorąco ją polecam. To niezwykła, świetnie napisana opowieść, która dodatkowo zmusza do przemyślenia pewnych życiowych spraw. Niektóre kwestie są uniwersalne niezależnie do tego gdzie żyjemy.
Pamiętajcie tylko o jednym- lekturze należy poświęcić 100% czasu i uwagi. Nie jest to książka do podczytywania, dla relaksu.
sobota, 7 października 2017
Książka do wzięcia....
Mam do oddania w dobre ręce 2 egz. książki, której mój blog jest patronem medialnym.
Recenzję znajdziecie tutaj (klik).
Recenzję znajdziecie tutaj (klik).
Żeby otrzymać 1 egz. książki (wygrywają 2 osoby) wystarczy obserwować mój blog i w tym poście odpowiedzieć w 3-4 zdaniach na pytanie - jaka byłaby twoja wymarzona hiszpańska przygoda.
Konkurs trwa do niedzieli 15 października 2017 r. do godz. 23.59.
Ogłoszenie wyników 17 października 2017r. tutaj, na tym blogu.
Wysyłka książek na terenie Polski w ciągu 7 dni od otrzymania przeze mnie od zwycięzców adresu.
Zapraszam do zabawy....
piątek, 6 października 2017
Koliste jeziora Białorusi - Mateusz Marczewski
Wydawnictwo Czarne, Ocena 3/6
Recenzja mojego męża.
Koliste jeziora Białorusi, to kolejna książka Wydawnictwa Czarne z serii Sulina, którą miałem okazję przeczytać.Ideą serii jest opisanie, ukazanie miejsc trudno dostępnych, do których rzadko kto dociera, przybliżenie nieznanych krain, faktów, ludzi.
Książkę zacząłem czytać jakiś czas temu. Czytałem co kilka dni po jednym eseju i właśnie skończyłem lekturę ostatniego. Białoruś, nasz sąsiad zza wschodniej granicy. Kraj tak blisko położony, a tak mało nam znany.
Mateusz Marczewski pokusił się o zapisanie wielu obrazów Białorusi. W książce znajdziemy opowieści o czasach pogańskich, wizerunek ziem białoruskich z czasów średniowiecza, z okresu, gdy wierzono w Światowida i inne pogańskie bóstwa. Na kolejnych stronach przeczytamy eseje o czasach chrześcijańskich, o tym jak pogaństwo przenikało się z nową religią.
Kolejne eseje traktują o czasach Mongołów, Rosjan i Sowietów. Ogromna różnorodność to wielki plus książki. Dzięki temu przypomina ona trochę patchworkową narzutę pozszywaną z pozoru nie pasujących do siebie elementów, pośród których dawna Białoruś miesza się ze współczesną, elementy pogańskie z chrześcijańskimi i bizantyjskimi, a na ich marginesie znajdujemy także wiele powiązań z Polską..
Książka jest zupełnie inna od tego, czego oczekiwałem. Liczyłem na klasyczny reportaż, dostałem mocno mistyczne eseje o wielu, niezwykle różnorodnych twarzach Białorusi. Typowy reportaż lub nawet jego elementy, sporadycznie przewijają się przez tę książkę.
Sama tematyka, którą porusza autor jest ciekawa. problemem jest jej zaserwowanie czytelnikowi. Język, sposób narracji całkowicie do mnie nie przemawiają. Są fragmenty, których lektura wzbudza w czytelniku złość. Czytelnik zdaje sobie sprawę, iż dane zagadnienie można było inaczej ująć, żywiej nakreślić, bardziej zainteresować czytelnika.
Marczewski dotyka wielu spraw dot. Białorusi. Wiele z nich jest fascynujących. Gdyby tylko inaczej je napisał, książka mogłaby się stać świetną lekturą.
Recenzja mojego męża.
Koliste jeziora Białorusi, to kolejna książka Wydawnictwa Czarne z serii Sulina, którą miałem okazję przeczytać.Ideą serii jest opisanie, ukazanie miejsc trudno dostępnych, do których rzadko kto dociera, przybliżenie nieznanych krain, faktów, ludzi.
Książkę zacząłem czytać jakiś czas temu. Czytałem co kilka dni po jednym eseju i właśnie skończyłem lekturę ostatniego. Białoruś, nasz sąsiad zza wschodniej granicy. Kraj tak blisko położony, a tak mało nam znany.
Mateusz Marczewski pokusił się o zapisanie wielu obrazów Białorusi. W książce znajdziemy opowieści o czasach pogańskich, wizerunek ziem białoruskich z czasów średniowiecza, z okresu, gdy wierzono w Światowida i inne pogańskie bóstwa. Na kolejnych stronach przeczytamy eseje o czasach chrześcijańskich, o tym jak pogaństwo przenikało się z nową religią.
Kolejne eseje traktują o czasach Mongołów, Rosjan i Sowietów. Ogromna różnorodność to wielki plus książki. Dzięki temu przypomina ona trochę patchworkową narzutę pozszywaną z pozoru nie pasujących do siebie elementów, pośród których dawna Białoruś miesza się ze współczesną, elementy pogańskie z chrześcijańskimi i bizantyjskimi, a na ich marginesie znajdujemy także wiele powiązań z Polską..
Książka jest zupełnie inna od tego, czego oczekiwałem. Liczyłem na klasyczny reportaż, dostałem mocno mistyczne eseje o wielu, niezwykle różnorodnych twarzach Białorusi. Typowy reportaż lub nawet jego elementy, sporadycznie przewijają się przez tę książkę.
Sama tematyka, którą porusza autor jest ciekawa. problemem jest jej zaserwowanie czytelnikowi. Język, sposób narracji całkowicie do mnie nie przemawiają. Są fragmenty, których lektura wzbudza w czytelniku złość. Czytelnik zdaje sobie sprawę, iż dane zagadnienie można było inaczej ująć, żywiej nakreślić, bardziej zainteresować czytelnika.
Marczewski dotyka wielu spraw dot. Białorusi. Wiele z nich jest fascynujących. Gdyby tylko inaczej je napisał, książka mogłaby się stać świetną lekturą.
czwartek, 5 października 2017
Ostatnie dni Stalina - Joshua Rubenstein
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Ocena 5/6
Recenzja mojego męża.
Stalina, twórcę jednego z najokrutniejszych systemów totalitarnych na świecie, nikomu nie trzeba przedstawiać. Bez wątpienia był on jednym z największych zbrodniarzy w historii świata.
To także on w 1940 r. skazał na śmierć 22 tys. Polaków.
Jego śmierć 5 marca 1953 r. w Kuncewie k. Moskwy, ocaliła od zagłady kolejne miliony.
Rubinstein na kartach swojej książki porusza wiele tematów. Każdy z nich jest mocno związany z ostatnimi dniami Stalina.
Coraz groźniejsze, nieludzkie rozkazy, przygotowania do kolejnych czystek. Autor twierdzi, iż śmierć Stalina ocaliła od zagłady dodatkowo kilka milionów Żydów, którzy żyli w ZSRR. Jego zdaniem lada moment miał być realizowany plan czystek antysemickich. Śmierć twórcy ZSRR zniweczyła ten plan.
Opowieść bogato udokumentowana) o planach wyrugowania Żydów z ZSRR jest niezwykle cenna, ponieważ przez większość historyków jest ona całkowicie pomijana. Jeżeli już ktoś o niej wspomina, to tylko informacyjnie. Rubinstein uczynił z tego zagadnienia kwestię wiodącą w książce.
Autor analizuje przyczyny takich planów, przygotowania do nich oraz opowiada o mechanizmach represji, jakie stosowano wobec Żydów, ale nie tylko.
Kolejnym ciekawym tematem, jaki porusza historyk, są kwestie zachowań Stalina, jego urojeń, stanu zdrowia oraz ludzi z jego otoczenia.
Całości dopełnia opis ostatnich godzin życia Stalina i walka o schedę po nim oraz opis dalszych represji, które nie ustały po śmierci wodza.
Dodatkowo poruszanym tematem są ostatnie dni działalności Berii, jego aresztowanie i śmierć.
Każde z zagadnień jest bogato udokumentowane, poparte licznymi listami, kopiami dokumentów. Przykładem mogą być rozkazy Stalina, czy listy Berii, w których próbuje on za wszelka cenę ratować swoje życie.
Zakończeniem książki jest dojście do władzy Chruszczowa i rozważania na ile ten fakt zmienił sytuację w ZSRR, na ile (o ile w ogóle) złagodzony został aparat represji.
Czyta się bardzo dobrze.
Joshua Rubenstein to zarówno pisarz, jak i wykładowca historii Związku Sowieckiego oraz autor licznych publikacji w tym zakresie. Polecam.
Recenzja mojego męża.
Stalina, twórcę jednego z najokrutniejszych systemów totalitarnych na świecie, nikomu nie trzeba przedstawiać. Bez wątpienia był on jednym z największych zbrodniarzy w historii świata.
To także on w 1940 r. skazał na śmierć 22 tys. Polaków.
Jego śmierć 5 marca 1953 r. w Kuncewie k. Moskwy, ocaliła od zagłady kolejne miliony.
Rubinstein na kartach swojej książki porusza wiele tematów. Każdy z nich jest mocno związany z ostatnimi dniami Stalina.
Coraz groźniejsze, nieludzkie rozkazy, przygotowania do kolejnych czystek. Autor twierdzi, iż śmierć Stalina ocaliła od zagłady dodatkowo kilka milionów Żydów, którzy żyli w ZSRR. Jego zdaniem lada moment miał być realizowany plan czystek antysemickich. Śmierć twórcy ZSRR zniweczyła ten plan.
Opowieść bogato udokumentowana) o planach wyrugowania Żydów z ZSRR jest niezwykle cenna, ponieważ przez większość historyków jest ona całkowicie pomijana. Jeżeli już ktoś o niej wspomina, to tylko informacyjnie. Rubinstein uczynił z tego zagadnienia kwestię wiodącą w książce.
Autor analizuje przyczyny takich planów, przygotowania do nich oraz opowiada o mechanizmach represji, jakie stosowano wobec Żydów, ale nie tylko.
Kolejnym ciekawym tematem, jaki porusza historyk, są kwestie zachowań Stalina, jego urojeń, stanu zdrowia oraz ludzi z jego otoczenia.
Całości dopełnia opis ostatnich godzin życia Stalina i walka o schedę po nim oraz opis dalszych represji, które nie ustały po śmierci wodza.
Dodatkowo poruszanym tematem są ostatnie dni działalności Berii, jego aresztowanie i śmierć.
Każde z zagadnień jest bogato udokumentowane, poparte licznymi listami, kopiami dokumentów. Przykładem mogą być rozkazy Stalina, czy listy Berii, w których próbuje on za wszelka cenę ratować swoje życie.
Zakończeniem książki jest dojście do władzy Chruszczowa i rozważania na ile ten fakt zmienił sytuację w ZSRR, na ile (o ile w ogóle) złagodzony został aparat represji.
Czyta się bardzo dobrze.
Joshua Rubenstein to zarówno pisarz, jak i wykładowca historii Związku Sowieckiego oraz autor licznych publikacji w tym zakresie. Polecam.
wtorek, 3 października 2017
Hodowca świń - Anna Zacharzewska
Wydawnictwo Burda Książki, Moja ocena 6/6
Bardzo dobra, mocna i podejrzewam, że bardzo prawdziwa książka.
Napisałam, że podejrzewam...akcja rozgrywa się wśród pracowników korporacji (a także w ich życiu prywatnym, na które praca mocno rzutuje). Pracują w korporacji, w której nigdy nie pracowałam (chyba na szczęście). Nie mam w związku z tym żadnego punktu odniesienia, ale sporo naczytałam się w sieci, nasłuchałam od znajomych.
Książka niewątpliwie zmusza do myślenia i to o wielu aspektach. przede wszystkim o tym, na ile da się upodlić zwyczajny człowiek w imię pieniędzy, lepszego auta, wyższego standardu życia, nowszych garniturów, markowych sukienek etc.
Bohaterowie książki maja wszystko, co zaspokaja potrzeby przeciętnego człowieka. Każdy z nich ma mieszkanie, auto, zabezpieczoną w ten czy inny sposób przyszłość (przynajmniej na jakiś czas, do znalezienia potencjalnej nowej pracy). Jednak każdy z nich pozwala się poniżać, upadlać, godzi się na odczłowieczanie, słucha obelg. W imię czego? Gdzie jest punkt, od którego nie ma już powrotu? Kiedy następuje moment,w którym każdy z nas ma dosyć, kiedy przekroczona zostaje granica wytrzymałości? Gdzie jest koniec wyścigu do lepszego koryta? Tytuł niezwykle trafny, wieloznaczny, mocny, dający obraz całej treści książki.
Hodowca świń pokazuje, że jeden tyran może zniewolić wiele osób, pozwolić sobie na bez mała wszystko. Dlaczego?
Lektura tej doskonałej powieści wiele wam wyjaśni, wielokrotnie zszokuje. Mnie zadziwiła, a jednocześnie wprawiła w spory smutek. Żal mi ludzi, którzy dla lepszego jutra pozwalają na coś takiego. Czy zdrowie fizyczne, psychiczne, godność nie mają ceny?
Hodowca świń, to doskonały thriller psychologiczny, ale także niebanalne studium socjologiczne i bardzo smutny obraz nas, ludzi XXI wieku, niewolników lepszego jutra.
Na plus zasługuje w książce bez mała wszystko. Ale tym, co mnie naprawdę urzekło są genialne kreacje ósemki bohaterów i ukazanie krok po kroku przelewającego się w nich tego czegoś, co doprowadzi do dramatu.
Gorąco polecam. Świetna lektura na zaledwie kilka godzin. Hodowcę świń połyka się w jeden wieczór (jedną noc) i jeszcze długo po skończeniu lektury rozpatruje wszystkie wątki, myśli, jak samemu postąpiłoby się w takiej sytuacji.
Hodowca świń, to jedna z niewielu książek, jakie w ciągu ostatnich miesięcy tak zapadły mi w pamięć. Ta pozycja nie ma wad poza tym, że aż boję się myśleć, że gdzieś, w jakiejś korporacji może być tak, jak w zakładach mięsnych hodowcy świń.
I wisienka na torcie - genialne zakończenie, gdy zmienia się także spojrzenie na całość, jakie ma czytelnik. Polecam. Jednak pamiętajcie - bezsenna noc gwarantowana.
Bardzo dobra, mocna i podejrzewam, że bardzo prawdziwa książka.
Napisałam, że podejrzewam...akcja rozgrywa się wśród pracowników korporacji (a także w ich życiu prywatnym, na które praca mocno rzutuje). Pracują w korporacji, w której nigdy nie pracowałam (chyba na szczęście). Nie mam w związku z tym żadnego punktu odniesienia, ale sporo naczytałam się w sieci, nasłuchałam od znajomych.
Książka niewątpliwie zmusza do myślenia i to o wielu aspektach. przede wszystkim o tym, na ile da się upodlić zwyczajny człowiek w imię pieniędzy, lepszego auta, wyższego standardu życia, nowszych garniturów, markowych sukienek etc.
Bohaterowie książki maja wszystko, co zaspokaja potrzeby przeciętnego człowieka. Każdy z nich ma mieszkanie, auto, zabezpieczoną w ten czy inny sposób przyszłość (przynajmniej na jakiś czas, do znalezienia potencjalnej nowej pracy). Jednak każdy z nich pozwala się poniżać, upadlać, godzi się na odczłowieczanie, słucha obelg. W imię czego? Gdzie jest punkt, od którego nie ma już powrotu? Kiedy następuje moment,w którym każdy z nas ma dosyć, kiedy przekroczona zostaje granica wytrzymałości? Gdzie jest koniec wyścigu do lepszego koryta? Tytuł niezwykle trafny, wieloznaczny, mocny, dający obraz całej treści książki.
Hodowca świń pokazuje, że jeden tyran może zniewolić wiele osób, pozwolić sobie na bez mała wszystko. Dlaczego?
Lektura tej doskonałej powieści wiele wam wyjaśni, wielokrotnie zszokuje. Mnie zadziwiła, a jednocześnie wprawiła w spory smutek. Żal mi ludzi, którzy dla lepszego jutra pozwalają na coś takiego. Czy zdrowie fizyczne, psychiczne, godność nie mają ceny?
Hodowca świń, to doskonały thriller psychologiczny, ale także niebanalne studium socjologiczne i bardzo smutny obraz nas, ludzi XXI wieku, niewolników lepszego jutra.
Na plus zasługuje w książce bez mała wszystko. Ale tym, co mnie naprawdę urzekło są genialne kreacje ósemki bohaterów i ukazanie krok po kroku przelewającego się w nich tego czegoś, co doprowadzi do dramatu.
Gorąco polecam. Świetna lektura na zaledwie kilka godzin. Hodowcę świń połyka się w jeden wieczór (jedną noc) i jeszcze długo po skończeniu lektury rozpatruje wszystkie wątki, myśli, jak samemu postąpiłoby się w takiej sytuacji.
Hodowca świń, to jedna z niewielu książek, jakie w ciągu ostatnich miesięcy tak zapadły mi w pamięć. Ta pozycja nie ma wad poza tym, że aż boję się myśleć, że gdzieś, w jakiejś korporacji może być tak, jak w zakładach mięsnych hodowcy świń.
I wisienka na torcie - genialne zakończenie, gdy zmienia się także spojrzenie na całość, jakie ma czytelnik. Polecam. Jednak pamiętajcie - bezsenna noc gwarantowana.
poniedziałek, 2 października 2017
Biegacz - Piotr Bojarski
Wydawnictwo IV Strona, Moja ocena 4-/6
Biegacz ma swoje plusy i minusy. Z pewnością nie jest to typ książki, jakiej większość czytelników oczekuje.
W ostatnich latach pisarze przyzwyczaili nas, że śledztwo prowadzi policjant, koniecznie doświadczony przez życie, po przejściach, z depresją, bardzo często z rozpadającym się małżeństwem.
Piotr Bojarski głównym bohaterem dla odmiany uczynił zwykłego człowieka, z którym może się utożsamiać bez mała każdy czytelnik. Jest nim Bogdan Popiołek, trochę ślamazarny, poczciwy i od razu wzbudzający sympatię nauczyciel historii z nadwagą. Walka z własnym lenistwem i dodatkowymi kilogramami sprawiła, iż bohater truchta sobie w pocie (dosłownie), trudzie i znoju przez lasek. W pewnym momencie zauważa zwłoki. Chwilę wcześniej mija go podejrzany człowiek. Czy on może być zabójcą? Historyk postanawia na własną rękę odkryć prawdę. No i wszystko się zaczyna.
Ogromny plus dla autora za zwykłą, a jednocześnie niezwykłą kreację głównego bohatera oraz prowadzone przez niego dochodzenie. Popiołek udowadnia bowiem, iż sama dedukcja, praca szarych komórek może i przysparza drobnych perturbacji, ale doprowadza do finału. Bez sztabu pomocników, bez nowoczesnych technologii można dojść do prawdy.
Bardzo ciekawa jest także postać Bogdana Popiołka. Przesympatyczny, inteligentny, choć odrobinę ciapowaty człowiek, którego trudno nie polubić. Jego kolejne perypetie wzbudzały u mnie wielką sympatię i ciekawość co dalej.
Odrobinę brakowało mi większej garści informacji o bohaterze, dlaczego jest sam, co z rodziną, przyjaciółmi etc. Taka postać aż się prosi o szersze rozbudowanie.
Ciekawe podejście do czasu, w jakim rozgrywa się fabuła. Między kolejnymi zdarzeniami mijają bowiem dni, a czasami nawet tygodnie. Nie jest to więc książka dla osób oczekujących szybkiego tempa akcji.
Temat, który okaże się przewodnim (oprócz zabójstwa) to taki co prawda zdarty do bólu, ale sprawdzający się samograj. Bojarski umiejętnie go potraktował i ciekawie wplótł w fabułę. Celowo nie piszę o co chodzi. Nie chcę spojlerować.
Trochę mało jest w książce Poznania, a w tym mieście rozgrywa się ta akcja. Szkoda.
Minus daję także za literówki, ale to już wina korekty.
Minus także za odrobinę zbyt przewidywalne zakończenie.
Biegacz to ciekawa, warta lektury książka. Choć nie ukrywam, nie warto się w jej przypadku nastawiać na trzymający w napięciu, pełnokrwisty kryminał. Jest to niezłe czytadło, z ciekawym bohaterem. Jeżeli tak do tego podejdziecie, Biegacz zapewni wam kilka godzin dobrej rozrywki.
Biegacz ma swoje plusy i minusy. Z pewnością nie jest to typ książki, jakiej większość czytelników oczekuje.
W ostatnich latach pisarze przyzwyczaili nas, że śledztwo prowadzi policjant, koniecznie doświadczony przez życie, po przejściach, z depresją, bardzo często z rozpadającym się małżeństwem.
Piotr Bojarski głównym bohaterem dla odmiany uczynił zwykłego człowieka, z którym może się utożsamiać bez mała każdy czytelnik. Jest nim Bogdan Popiołek, trochę ślamazarny, poczciwy i od razu wzbudzający sympatię nauczyciel historii z nadwagą. Walka z własnym lenistwem i dodatkowymi kilogramami sprawiła, iż bohater truchta sobie w pocie (dosłownie), trudzie i znoju przez lasek. W pewnym momencie zauważa zwłoki. Chwilę wcześniej mija go podejrzany człowiek. Czy on może być zabójcą? Historyk postanawia na własną rękę odkryć prawdę. No i wszystko się zaczyna.
Ogromny plus dla autora za zwykłą, a jednocześnie niezwykłą kreację głównego bohatera oraz prowadzone przez niego dochodzenie. Popiołek udowadnia bowiem, iż sama dedukcja, praca szarych komórek może i przysparza drobnych perturbacji, ale doprowadza do finału. Bez sztabu pomocników, bez nowoczesnych technologii można dojść do prawdy.
Bardzo ciekawa jest także postać Bogdana Popiołka. Przesympatyczny, inteligentny, choć odrobinę ciapowaty człowiek, którego trudno nie polubić. Jego kolejne perypetie wzbudzały u mnie wielką sympatię i ciekawość co dalej.
Odrobinę brakowało mi większej garści informacji o bohaterze, dlaczego jest sam, co z rodziną, przyjaciółmi etc. Taka postać aż się prosi o szersze rozbudowanie.
Ciekawe podejście do czasu, w jakim rozgrywa się fabuła. Między kolejnymi zdarzeniami mijają bowiem dni, a czasami nawet tygodnie. Nie jest to więc książka dla osób oczekujących szybkiego tempa akcji.
Temat, który okaże się przewodnim (oprócz zabójstwa) to taki co prawda zdarty do bólu, ale sprawdzający się samograj. Bojarski umiejętnie go potraktował i ciekawie wplótł w fabułę. Celowo nie piszę o co chodzi. Nie chcę spojlerować.
Trochę mało jest w książce Poznania, a w tym mieście rozgrywa się ta akcja. Szkoda.
Minus daję także za literówki, ale to już wina korekty.
Minus także za odrobinę zbyt przewidywalne zakończenie.
Biegacz to ciekawa, warta lektury książka. Choć nie ukrywam, nie warto się w jej przypadku nastawiać na trzymający w napięciu, pełnokrwisty kryminał. Jest to niezłe czytadło, z ciekawym bohaterem. Jeżeli tak do tego podejdziecie, Biegacz zapewni wam kilka godzin dobrej rozrywki.