Strony

wtorek, 31 maja 2016

KONKURS Ostatnie godziny majowego etapu :)

Chodzi oczywiście o konkurs na komentarze... wygrywa osoba, która doda w maju najwięcej komentarzy pod postami na tym blogu. 
Konkurs tylko dla obserwujących ten blog.
Nie zamieszczam komentarzy z linkiem do blogów, zaproszeniami do konkursów etc.
Nagrodą jest książka...
W tym miesiącu zwycięską książkę będzie można wybrać spośród pozycji:
 

Czochrałem antarktycznego słonia - Mikołaj Golachowski

Wydawnictwo Marginesy, Moja ocena 5/6
Mikołaj Golachowski to podróżnik, biolog, aktywny działacz wielu fundacji na rzecz ochrony przyrody i fantastyczny gawędziarz z niespotykanym poczuciem humoru i wielkim talentem do snucia cudownych opowieści.
W świecie Golachowskiego zanurzyłam się bez reszty. Autor porwał mnie na wędrówkę, cudowną wyprawę do krainy, którą rzadko odwiedzają turyści. Miejsce życia, pracy biologa to okolice obu biegunów. Czterokrotnie przebywał na Polskiej Stacji Antarktycznej im. H. Arctowskiego.
Tereny te należą do najbardziej niegościnnych na świecie, ale są także równie fascynujące. To tam żyją zarówno potężne zwierzęta, jak i te dużo mniejsze. Wszystkie one jednak doskonale radzą sobie w niegościnnych z pozoru warunkach. Biolog fascynująco, zabawnie, w sposób zapadający w pamięć opowiada o niedźwiedziach polarnych, słoniach morskich, fokach, petrelach, wielorybach i wielu innych stworzeniach. Ale nie tylko o dzikich zwierzętach traktuje książka. Poznajemy także terrorystę-wróbla Kubę, żółwia Zygmunta, niesamowitego kota i wiele innych zwierząt z niezwykłym charakterem, niebanalną osobowością, które potrafi wychwycić i zaprezentować tylko ktoś tak zakochany w naszych "braciach mniejszych", jak autor książki.
Czochrałem antarktycznego słonia, to nie tylko opowieść o zwierzętach, na którą składają się krótsze i dłuższe historie, historyjki, anegdoty, opisy. To także niezwykła opowieść o bardzo ciekawym człowieku, który ma to rzadko spotykane szczęście, iż praca jego jest hobby i pasją.
Czytamy więc o byciu biologiem, podróżnikiem, fotografem, ekologiem, przewodnikiem, ratownikiem i ... a tego to już nie zdradzę. Gwarantuję, iż będziecie zaskoczeni.
Książka ta to także spora garść historycznych faktów dot. odkryć na biegunach, rdzennych ludów, zmian w otaczającej nas przyrodzie oraz niezwykły przewodnik, za sprawą którego zwiedzimy, choć w części poznamy świat, do którego zapewne większość z nas nigdy nie dotrze, a dzięki wspaniałym opisom i zdjęciom zobaczymy to czego nigdy na własne oczy nie ujrzymy. 

Golachowskiemu udało się w niezwykły sposób wyważyć wiele elementów, połączyć wiele dziedzin nauki, wiele form literackich, okrasił to dodatkowo sporą dawka poczucia humoru i garścią wspaniałych zdjęć. 





Czochrałem antarktycznego słonia, to książka dla wszystkich, dla dużych i małych, dla lubiących zwierzęta, albo tych, którzy nie mogą się do nich przekonać (po lekturze zmienicie zdanie), dla podróżników i domatorów, dla żądnych wrażeń i tych, którzy wolą przygody przeżywać czytając o nich. Słowem - to książka dla wszystkich, wszechstronna, mądra, porywająca, zabawna, a i taka, za sprawą której łza zakręci się w oku, ze wzruszenia.
Koniecznie musicie przeczytać:)

niedziela, 29 maja 2016

Armenia. Karawany śmierci - Andrzej Brzeziecki, Malgorzata Nocuń

Wydawnictwo Czarne, Ocena 5-/6
Recenzja mojego męża.

Armenia. Karawany śmierci to 5 historii, opowieści. To w nich dwójka reporterów opowiada nam o Armenii, niegdyś potężnym państwie, którego tereny rozciągały się od od Morza Kaspijskiego do Morza Śródziemnego, a które, jako pierwsze przyjęło chrześcijaństwo.
Treścią opowiadań są najważniejsze dla Armenii spraw, często bardzo bolesne, rzadko poruszane poza tym krajem. Do takich tematów należą chociażby rzeź Ormian oraz wojna ormiańsko-azerska o Górski Karabach.
Rzeź Ormian, to drugi po Holokauście najlepiej udokumentowane i opisane ludobójstwo dokonane przez władze państwowe na grupie etnicznej w czasach nowożytnych. W barbarzyński sposób zgładzono wówczas 1,5 mln osób. W wielu ormiańskich rodzinach (mimo, iż od tych wydarzeń minęło 100 lat) pamięć o masakrze jest wciąż żywa. Świadectwo temu dają autorzy w swojej książce.
Wojna ormiańsko-azerska z 1992 roku także niezmiernie porusza.
Pozostałe historie traktują o tragicznym trzęsieniu ziemi z 1988 roku, zamachu stanu w armeńskim parlamencie, w którym w 1999 roku zginęli jedni z najważniejszych polityków, demonstracji po wyborach w 2008 roku. Ciekawy jest fragment książki poświęcony problematyce emigracji. Szczególnie ta ostatnia kwestia, emigracja i istnienie diaspory ormiańskiej są bardzo ciekawe. Ormian żyjących w Armenii jest ok. 3 miliony, żyjących na emigracji mniej więcej dwa razy tyle.
Autorzy w sposób niezwykle obrazowy ukazują cierpienie i zło, które na przestrzeni dziesiątków lat stały się udziałem Ormian, narodu podobno wybranego. Patrząc z tej strony, to faktycznie, los wyjątkowo ich wybrał. Armenia i jej mieszkańcy doświadczyli niewyobrażalnej wprost ilości cierpienia. I z tego co piszą autorzy, nie zanosi się żeby cokolwiek w najbliższym czasie uległo zmianie. Kraj, a w zasadzie sytuacja w nim, są bardzo dramatyczne, żeby nie powiedzieć beznadziejne.
Armenia. Karawany śmierci to swoisty miks tematyki historycznej z polityczną, geograficzną, przyrodniczą i społeczno-obyczajową. Spotkałem się z opinią, iż w książce jest za dużo śmierci, a za mało opisów przyrody. Biorąc tę książkę do ręki, decydując się na lekturę należy pamiętać o tym, jak brzmi tytuł.l To opowieść o bolesnych epizodach z historii Armenii, a nie przewodnik po górach.
Książka jest bardzo dobrze napisana. Mam tylko zastrzeżenie odnośnie rozdziału dot. konfliktu
o Górski Karabach. Brakuje mi wywiadów z ludźmi z drugiej strony, z uchodźcami z Karabachu, nie wspomniano także o zabitych i rannych po azerbejdźańskiej stronie. Gdy omawia się tak świeży konflikt, porusza tak drastyczne sprawy, żeby ukazać sprawę obiektywnie, należałoby przedstawić ją z obu stron.
Poza tym nie mam zastrzeżeń do książki. Mimo okrutnej tematyki, zachęcam do jej lektury. Daje ona o wiele więcej wiedzy o Armenii niż kilka przewodników razem wziętych. Oczywiście, Armenia to nie tylko śmierć i tragedie, to także wiele innych aspektów, które można poznać z innych książek. Nie mniej tragedia, śmierć, zagłada są od wieków wpisane w losy tego kraju, wpływają na zachowania ludzi, obyczaje, na taką a nie inną kulturę. Warto o nich wiedzieć. 

Za książkę dziękuję Księgarni Internetowej Platon (klik)  
http://platon24.pl/0/?products%5Bstock%5D=%5B0%20TO%20*%5D&products%5Bformats%5D=0&products%5Bavaible_from%5D=0&products%5BsearchTerm%5D=ARMENIA%20KARAWANY%20%C5%9AMIERCI
 E-book w doskonałej cenie do kupienia tutaj (klik)
http://www.eplaton.pl/szukaj?fraza=armenia&format=epub,mobi,pdf,mp3

sobota, 28 maja 2016

Rausz - Tomasz Białkowski

Wydawnictwo Muza, Moja ocena 6/6
Rewelacyjna książka, w której podobnie jak w innych książkach autora, do głosu dochodzi wstydliwa, bolesna prawda historyczna odziana w beletrystyczną opowieść.
Głównym bohaterem jest młody (22-letni) pruski arystokrata Egon von Rausch, koneser sztuki, członek SS, który z wielkim upodobaniem nosi czarny mundur, a ideologię Hitlera, zamierzenia III Rzeszy uważa za słuszne i jedyne właściwe. Ba, Rausch nie zastanawia się, on wykonuje rozkazy. A owe rozkazy to nie skopanie przechodnia, czy nawet zastrzelenie go. To w kontekście tego co Rausch ma zrobić, w czym ma brać udział, byłoby drobiazgiem. Młody oficer ma bowiem uczestniczyć w Action T-4. Co to było? Proste- eksterminacja wszystkich, którzy nie przystawali do idealnego, aryjskiego wzorca. Ze świata, który miał powstać wg. standardów Rzeszy eliminowano psychicznie chorych, epileptyków, alkoholików, gruźlików, chorych na pląsawicę Hunttingtona i upośledzonych. Program ten trwał w latach 1939–1944, a jego początek był wstępem do Holokaustu. Eliminowano tych, których życie było nic nie warte (wg. standardów niemieckich) Vernichtung von lebensunwertem Leben. Liczba zamordowanych w czasie trwania tej akcji jest trudna do oszacowania ze względu na jej półoficjalny charakter (a w późniejszym okresie jej utajnienie), przeniesienia chorych pomiędzy poszczególnymi zakładami opiekuńczymi i na ogół niewielkie zainteresowanie rodzin losami chorych. Szacuje się jednak, że w tej akcji wyeliminowano (cóż za eufemizm morderstwa) ok. 200 tys. osób. Ofiary głównie rozstrzelano, zagazowano lub otruto.
Ponieważ Rausch studiował chemię, jest niesłychanie opanowany (nic nie potrafi go wyprowadzić z równowagi..ale do pewnego momentu), ma koneksje, powierzono mu udział w tej akcji. Dodatkowo często pytano go o zdanie. I niby to nic wielkiego, ma się przyglądać, odpowiadać na pytania, uczyć się...ale...
Jednak nie o tym, nie o Action T-4 jest ta książka. Oczywiście, eksterminacja upośledzonych, chorych to niezwykle ważne wydarzenie w życiu Rauscha, dramat w skali ludzkości. Jednak sednem tej wielopłaszczyznowej opowieści jest sam główny bohater i to co się stanie z nim, z jego życiem oraz fakt, jakie przemiany w nim zajdą.
Obecnie ten młody człowiek jest uosobieniem rasy panów - młody, wykształcony, bez szemrania i najmniejszego zastanowienia wykonujący rozkazy, bezwzględnie egzekwujący od niższego personelu wykonywanie Action T-4, z dumą noszący czarny mundur. Nie wie co to empatia wobec słabszych, czy po prostu innych. W jego głowie nawet przez moment nie zagości myśl, że może w projekcie, w którym bierze udział chodzi o zwyczajne zabójstwa, ludobójstwa. Całkowicie niedorzecznym wydaje mu się fakt, iż ktoś z jego rodziny, sfery ludzi uprzywilejowanych, mógłby zostać poddany akcji, którą sam wobec innych stosuje. Gdy po chwili zauważa, że gdyby jego matka, która urodziła go w wieku 38 lat, teraz była w ciąży, zostałaby na siłę zmuszona do usunięcia płodu, do zabicia go, kiwa głową, że to nie możliwe i za moment zapomina o tym. Takich jak on (jak to się nieraz określa - z mentalnością przysłowiowego Kalego) były setki tysięcy. Żyli wygodnie, często w luksusie, szanowani obywatele...mordujący pod płaszczykiem chorego faszystowskiego prawa, stosujący owo prawo do innych, nigdy do znajomych, najbliższych.
Tomasz Białkowski zawsze wspaniale konstruował swoich bohaterów, przedstawiał ich sylwetki, wewnętrzne rozterki. To największa siła jego książek. Tym razem jednak przeszedł sam siebie. Egon von Rausch to majstersztyk, osoba na wskroś zła, przerażająca, mroczna niczym jego mundur, a przy tym fascynująca.Tak, ten młody gestapowiec zafascynował mnie. Od dawna interesuje mnie mechanizm otumaniania niemieckich żołnierzy przez propagandę Rzeszy, to jakimi drogami szły ich uczucia, jak zwyczajni ludzie jakimi większość z nich była przed 1939 rokiem, mogli stać się machinami śmierci, ludźmi na wskroś złymi, okrutnymi, uważającymi siebie za nadludzi. Jak ludzie pokroju von Rauscha, doskonale wykształceni, obyci, kulturalni mogli skazywać na śmierć tysiące ludzi, a za sekundę zapewniać najbliższych o swojej miłości, czy z oddaniem drapać za uchem ukochanego psa, tulić do siebie dzieci, czy wzruszać się na premierze w teatrze. Egon von Rausch to kwintesencja takiej osoby.
Ale nie tylko ten bohater został wspaniale nakreślony. Każda z postaci pierwszo- i drugoplanowych jest po mistrzowsku przedstawiona. Chociażby taka Greta, przez krótki okres czasu będąca kochanką Egona, albo Lange kierujący osobiście zagładą niegodnych by żyć. Seks w cieniu śmierci, grabieże, rozpatrywanie dodatkowej przydatności eliminowanych (nie będę wdawać się w szczegóły), krojenie mięsa w trakcie obiadu i rozmowa o "gazowanych bydlątkach" (tak Lange określał ofiary) i o tym, jak ulepszyć proces eliminacji, picie drogiego koniaku z kieliszka ofiary, która przed chwilą została rozstrzelona. Te i wiele innych zachowań są wśród bohaterów książki na porządku dziennym, a mnie niestety często doprowadzały do mdłości.
I niby wszystko jest proste, jednoznaczne, zły to zły, dobry to dobry, ale czy na pewno? 

Czy zawsze kat jest katem? Czy można kogoś, jego czyny jednoznacznie zakwalifikować? Czy ten młody oficer sam z siebie taki jest, czy może przeszedł coś, co potocznie nazywamy praniem mózgu, uległ manipulacji, propagandzie? A może jednak nie, może jest po prostu wcieleniem zła, które tak naprawdę drzemie w każdym z nas? Wszak (patrząc nawet na to co dzieje się ostatnio w naszym kraju) czasami wystarczy iskra, pretekst, zapewnienie bezkarności, żeby drzemiące w człowieku demony doszły do głosu. Czy w końcowej fazie w człowieku zwyciężają jednak nawet głęboko ukryte pokłady moralności, przyzwoitości? Bo chyba każdy z nas je ma?! Czy w Egonie von Rauschu one się obudzą? Czy on je w ogóle posiada?
Tomasz Białkowski ponownie pokazał co potrafi:) Do końca lektury w mojej głowie kłębiły się powyższe pytania oraz kilka dodatkowych. To wielka sztuka tak skonstruować powieść, żeby zmuszała czytelnika nie tylko do myślenia, ale także do walki z własnymi opiniami, które zmieniają się z rozdziału na rozdział. A tego właśnie dokonał autor książki.
Sporo w Rauszu także tajemnic rodowych. Wszak każda porządna rodzina z wielowiekowymi korzeniami musi mieć jakieś przysłowiowe trupy w szafie. Co się stanie, gdy one z tej szafy wypadną, gdy przez lata skrywane tajemnice wyjdą na jaw? Czy zagrożenie ze strony prawa, któremu się hołduje, którego się przestrzega sprawi, iż von Rausch zmieni swoje zachowanie, poglądy?
Taką swoistą wisienką na torcie są oczywiście (bo jakżeby inaczej mogło być:)) opisy okolic Olsztyna. Niestety kontekst ich umieszczenie w tej historii jest tragiczny.
To nie wszystkie wątki Rauszu, nie wszystkie przemyślenia, które nasunęły mi się w trakcie lektury, nie wszystkie tematy, które porusza autor. Nie chcę jednak pisać o pozostałych. Musicie sami je odkryć.
Książka jest doskonała, niebywale mądra, bardzo niejednoznaczna, zmuszająca do myślenia i niesłychanie potrzebna, szczególnie teraz, gdy na światło dzienne w Europie wypełzają demony. Musimy się im przeciwstawiać z całą stanowczością. Nie wolno ich lekceważyć. Zaniechanie działania, lekceważenie, to najgorsze zbrodnie. Wszak zbrodnia, której dopuścili się Niemcy, to nie tylko ich domena, nie tylko czyny lat 30. i 40. XX wieku dokonany przez jeden konkretny naród.
Nie ukrywam jednak, to także książka okrutna (pod względem niemieckiej zbrodni oraz charakteru i zachowania bohaterów), pełna bólu, zła, momentami wzbudzająca maksymalne nie tyle nerwy co wręcz agresję, obrzydzenie do konkretnych zachowań, do całej ówczesnej sytuacji. Białkowski kilkakrotnie ostro mną potrząsnął, aż miałam ochotę rzucić książkę w kąt. Jednak ciekawość, ponadczasowa waga tej historii zwyciężyły, czytałam dalej.
Pisarz w każdej książce prezentuje brudy historii, czyny, o których jedni nie wiedzą, a inni wolą nie wiedzieć. Jednak wiedzieć trzeba, to nasza powinność, wiedzieć i nie zapomnieć.
Musimy pamiętać, żeby oddać cześć ofiarom, ale przede wszystkim żeby nie popełnić błędów ludzi żyjących 70-80 lat temu blisko naszej granicy, ludzi, których tak jak wielu Polaków, mieszkańców innych krajów UE dziś uwiodły hasła populistów (żeby nie być złośliwym i nie napisać...dobrej zmiany).
Panie Tomaszu, chapeau bas. Warto było czekać na kolejną pana książkę.


Rozpisałam się, ale mniej się nie dało:)


A tutaj linki do recenzji książek Tomasza Białkowskiego: 

czwartek, 26 maja 2016

Tragedia Lusitanii - Erik Larson

Wydawnictwo Sonia Draga, Moja ocena 6/6
Kolejna doskonała, rewelacyjna, mistrzowsko skonstruowana książka niezrównanego Erika Larsona.
Tym razem pisarz i badacz zabiera nas na wspaniałą tytułową Lusitanię. Czym była Lusitania? Lusitania była niesamowitym wprost transatlantyckim parowcem,s tatkiem najbardziej luksusowym na świecie. Zwodowana została 07 czerwca 1906 roku wraz z bliźniaczą Mauretanią.
Statek miał miał 240 m długości, był szeroki na blisko 30 m i mógł rozwijać zawrotną wówczas prędkość 25-26 węzłów (46-48 km/godz.). Lusitania wyruszyła w dziewiczy rejs 7 września 1907 r. z Liverpoolu, by osiem dni później dotrzeć do Nowego Jorku. Atlantyk pokonała 101 razy.

Lusitania 1907 rok źródło wikipedia

Niestety ostatniego rejsu Lusitania nie ukończyła. Zatonęła 102 lat temu (07 maja 1915 roku) u wybrzeży Irlandii, trafiona torpedą przez niemieckiego U-boota. Kilka minut później wewnątrz kadłuba, niedaleko miejsca trafienia, doszło do niewyjaśnionej drugiej eksplozji. Na pokładzie statku było ok. 1960 osób. Zginęło ok. 1200 osób. Jest to nadal jedno z najbardziej dramatycznych wydarzeń I wojny światowej do dziś owiane jest tajemnicą. Większość specjalistów uważa, że trafienie pociskiem U-boota nie powinno było posłać statku na dno ze względu na jego mocną konstrukcję. Co w związku z tym tak naprawdę się wydarzyło? Dlaczego tak potężny, mocny, wytrzymały statek, zatonął? Dlaczego zginęło tyle osób?
Czy Erikowi Larsonowi, badaczowi, historykowi, dziennikarzowi, pisarzowi rekonstruującemu z drobnych faktów przebieg wydarzeń, udało się w przedmiotowej książce choć trochę rozwiać mgłę tajemnicy? Tego nie zdradzę. Zachęcam za to do lektury tej wyjątkowej książki.
Larson posiada wyjątkową umiejętność, z wielu faktów potrafi wyłowić te najciekawsze i połączyć je fabularną opowieścią tworząc lekturę, od której nie można się oderwać.
Tragedia Lusitanii, to 4. książka Larsona, którą miałam okazję przeczytać i po raz kolejny jestem zachwycona. Pisarz nie tylko przybliżył szczegóły tragedii, to co do niej doprowadziło, ale także oddał chwile przed i po trafieniu pociskiem, beztroską atmosferę panującą wśród pasażerów oraz rozpacz, dramat i przerażenie tuż po tragicznym wydarzeniu.
Co cenne pisarz nie skupia się tylko na dramatycznych wydarzeniach, na reakcjach ludzi, ale także niezwykle szczegółowo oddaje klimat i szczegóły tamtego okresu, co pozwala czytelnikowi niebywale wczuć się w akcje, mieć wrażenie wręcz uczestniczenia w niej. Osiągnął to przeszukując archiwalne tomy, a fragmenty znalezionych listów i dzienników wplatając w tekst książki, przez co jeszcze wierniej oddaje atmosferę miejsca i czasu.
Co bardzo ciekawe, to fakt, iż Larson w całość opowieści wplata wiele szczegółów z życia i działalności prezydenta USA Woodrowa Wilsona. Dlaczego tak zrobił? Jaki ma to wpływ na lekturę, na wysnucie własnych wniosków? Jaki prezydent miał związek z tragedią statku? Tego nie zdradzę. Te i wiele innych tajemnic poznacie w trakcie lektury.
Kolejnym atutem jest przytoczenie wielu autentycznych wypowiedzi członków załogi i pasażerów. Dodaje to całej historii bardzo osobistego wymiaru.
Larsonowi udało się stworzyć doskonałą, dopracowaną merytorycznie, wręcz perfekcyjną opowieść. Przy czym nie jest to ani beletrystyka, ani czysta literatura faktu, czy książka historyczna. Tragedia Lusitanii, to rzadko spotykane wymieszanie w/w gatunków literackich, typów książki.
Gorąco, bardzo gorąco zachęcam do lektury.


środa, 25 maja 2016

Kamienna noc - Gaja Grzegorzewska

Wydawnictwo Literackie
Tym razem książka bez oceny. Przeczytałam mniej więcej połowę, a i to po kilku podejściach. W związku z tym nie wystawiam oceny. Trudno oceniać coś czego do końca się nie poznało. Spróbuję tylko napisać kilka słów o moich odczuciach odnośnie Kamiennej nocy.
To moje drugie spotkanie z prozą Gai Grzegorzewskiej. Mniej więcej 2 lata temu czytałam Betonowy pałac. Książka, choć odrobinę inna od dotychczas przeze mnie czytanych, to jednak przypadła mi do gustu, nie zachwyciła, ale była ok. Myślałam, ba byłam pewna, że z Kamienną nocą będzie podobnie, tym bardziej, iż jest to kontynuacja Betonowego pałacu

Niestety, bardzo się pomyliłam. Książka porusza bardzo trudną tematykę miłości kazirodczej. Dla wielu taka tematyka może być nie do przyjęcia. Mnie ona w ogóle nie przeszkadzała. 
Tym co sprawiło, iż książki nie doczytałam do końca, jest styl pisarki. Wiem, że Grzegorzewska pisze inaczej, jej styl jest bardzo specyficzny, Betonowy pałac przygotował mnie na to... taaa... tak mi się wydawało.
Mieszanie wątków, miks chronologii, przeskoki w fabule, niespodziewane i wg. mnie nie zawsze uzasadnione retrospekcje, częste zwroty akcji, niedociągnięcie wątków do końca - są one urywane i autorka przechodzi do kolejnych. Dodatkowo w książce występuje tyle postaci (które co i rusz pojawiają się na kartach książki, wyskakują niczym króliki u magika z kapelusza) tyle wątków, że w pewnym momencie lektura przypomina drogę przez mękę, żeby to jakoś ogarnąć, a nie przyjemność.To wg. mnie największe wady i moje najostrzejsze zarzuty wobec Kamiennej nocy.
Jednak tym, co najbardziej mi przeszkadzało, jest wulgarny język. Ja też lubię zabluźnić, gdy się mocno zdenerwuję, święta nie jestem. jednak to co w książce zaprezentowała Grzegorzewska przekracza, jak dla mnie wszelkie granice. Nie wiem, może miało to jakieś uzasadnienie twórcze. Jednak ja nie potrafię go znaleźć. Dla mnie język całkowicie dyskwalifikuje książkę. A połączenie z w/w wadami (chaosem, mnogością urwanych wątków etc) sprawiło, iż lekturę skończyłam po przebrnięciu przez mniej więcej 1/2 książki. Powrotu do Kamiennej nocy i prozy Gai Grzegorzewskiej nie planuję.

wtorek, 24 maja 2016

Dziecko Odyna - Siri Pettersen

Wydawnictwo Rebis, Ocena 5-/6
Recenzja mojego męża.

Dziecko Odyna to 1. tom bardzo dobrze zapowiadającej się trylogii Krucze pierścienie. Książka sama w sobie jest bardzo dobra, doskonale napisana. A jeżeli dodatkowo weźmie się pod uwagę, iż jest to debiut Siri Pettersen, to staje się jeszcze ciekawsza.
Dziecko Odyna wstrząsnęło czytelnikami w Skandynawii i jestem przekonany, że podobnie będzie z polskimi wielbicielami oryginalnej skandynawskiej i fantastycznej prozy.
Historia przedstawiona przez Pettersen rozpoczyna się niezwykle ciekawym prologiem. Wiem, część osób pomija prologi i lekturę rozpoczyna os 1. rozdziału. jednak tym razem nie róbcie tego. Warto, a nawet trzeba poświęcić czas na przeczytanie prologu. Niezwykle ciekawie napisany i sporo daje jeżeli chodzi o dalszą lekturę.
Świat, który wykreowała Pettersen jest niezwykły, ciekawy, wielobarwny. Na pierwszy plan wysuwają się bardzo ciekawie skonstruowane krainy Ym, w których rozgrywa się akcja (oraz sposoby, jakimi są rządzone) oraz sami bohaterowie. Co prawda początkowo ludzie z ogonem dziwią, ale to zdziwienie szybko mija, gdy tylko zagłębimy się w lekturę. Pettersen zadała sobie wiele trudu żeby wykreować tak niezwykłych bohaterów. Każdy z nich jest pełnokrwisty, doskonale nakreślony i dotyczy to postaci zarówno pierwszo-, jak i drugoplanowych.
Atutem jest także wplecenie w fabułę licznych elementów i postaci pochodzących ze staronorweskich wierzeń, mitów, legend, podań. Zdecydowanie ubarwia to i tak atrakcyjną fabułę. Dodatkowo pozwala nam wniknąć w świat dla większości z nas całkowicie obcy. Co ciekawe, autorka przedstawia niezwykle ciekawe i różnorodne podejścia do religii.
Ogromnym plusem są także bardzo szczegółowe opisy. Dotyczą one zarówno krajobrazu, obyczajów, sposobu w jaki funkcjonują krainy Ym, jak i wewnętrznych przeżyć, rozterek bohaterów.
Książka ma tylko jedne minus. Chociaż trudno to uznać za wadę..po prostu wymaga niesłychanego skupienia. Spora liczba głównych bohaterów, bardzo duża ilość różnorodnych wątków oraz obce dla nas, naszej kultury symbole, mity, realia sprawiają, iż w trakcie lektury trzeba całkowicie poświęcić się czytaniu, śledzeniu fabuły. Z pewnością nie jest to książka do podczytywania fragmentami.
Polecam i czekam na 2. tom.



poniedziałek, 23 maja 2016

Ostatni list - Maria Ulatowska

Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Moja ocena 5,5/6
Maria Ulatowska to autorka wielu bestselerowych powieści. Ma wielki dar w ukazywaniu na kartach powieści uczuć bohaterów oraz takiego opowiadania o miejscu akcji, iż czytelnik ma wrażenie przeniesienia się w czasie. Nie inaczej jest w Ostatnim liście.
Tym razem akcja rozgrywa się w okresie komunizmu. Śledzimy losy wielu bohaterów, m.in. Majki, Andrzeja, Zbyszka oraz ich znajomych, a także ludzi całkiem obcych, poznajemy ich wybory, postawy w różnych sytuacjach, decyzje, z którymi nie zawsze się zgadzamy i które przynajmniej dla mnie w wielu aspektach były dziwne. Należy jednak w trakcie lektury pamiętać o czym i w jakiej sytuacji polityczno-społeczno-rodzinnej decydują bohaterowie.
Gdybym miała tak jednym zdaniem określić o czym jest Ostatni list, to z pewnością napisałabym, że o szukaniu szczęścia (czymkolwiek ono jest) i własnego miejsca na ziemi.
Są takie książki, o których bardzo źle, trudno się pisze. Nie dla tego, iż są kiepskie, ale z powodu wręcz odmiennego. Najnowsza powieść Marii Ulatowskiej do takich książek należy.
Trudno napisać cokolwiek o fabule, żeby nie spojlerować, nie zdradzić za dużo, nie odbierać kolejnym czytelnikom przyjemności płynącej z lektury.
Poza tym, niezależnie od tego co bym napisała i tak nie oddam jej kwintesencji, klimatu, uczuć, które mną w trakcie lektury zawładnęły.
Historia opowiedziana przez pisarkę jest niby zwyczajna, banalna, ale na długo zapada w pamięć, sprawia, iż trudno o niej zapomnieć. Jest to także historia ponadczasowa. Mimo, iż akcja rozgrywa się kilkadziesiąt lat temu, w okresie PRL-u, gdy wszystko było problemem, gdy o wszystko musiano walczyć, jej przesłanie pasuje także do czasów nam współczesnych.
Gorąco polecam.
 

niedziela, 22 maja 2016

Niebanalna więź - Sarah Waters

Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Moja ocena 5/6
Niebanalna więź to kolejna powieść autorstwa Sarah Waters, którą miałam okazję przeczytać. Co prawda nie przebija ona najlepszej w moim przekonaniu Złodziejki, ale śmiało daję Niebanalnej więzi 2. miejsce:).
Akcja książki podobnie, jak innych tej autorki, rozgrywa się w Londynie pod koniec XIX wieku.
Główna bohaterka Margaret Prior, to jak na ówczesne czasy niezwykła młoda kobieta, która stawia swoistą kontrę ówczesnym konwenansom i stereotypom. Jest ona inteligentna i niezależna, nie ma męża, a wiec przez środowisko w purytańskim Londynie uważana jest za starą pannę. Ma jeszcze jeden, zupełnie nieakceptowalny przez purytańskie społeczeństwo sekret, sekret który stara się tłumić w sobie. Dochodzi on do głosu, gdy Margaret zaczyna odwiedzać w więzieniu kobiety, które zeszły na złą drogę- narkomanki, prostytutki, oszustki, złodziejki. Podczas jednej z wizyt poznaje Selinę Dawes, która do niedawna święciła triumfy w londyńskim towarzystwie jako nadzwyczaj uzdolnione medium. To za jej sprawą życie Margaret zmieni się o 180 stopni, między obiema kobietami wytworzy się niebywała więź, a ich losy splatają się w wyjątkowy sposób. Choć dzieli je praktycznie wszystko staną się sobie wyjątkowo bliskie.
Akcja, jak i w przypadku pozostałych książek autorstwa Sarah Waters, porusza sprawy seksu i to w mocnym ujęciu. Pisarka porusza bowiem tematykę miłości homoseksualnej. Robi to jednak w sposób delikatny, bez epatowania seksem, czy wulgarnością. Opisy to mnóstwo niuansów, sugestii, niedomówień, napomknięć.
Fabuła w przeważającej części rozgrywa się w mrocznym wnętrzu więzienia i toczy się wokół czarów, wywoływania duchów etc, ale nie tylko. Tematyka jest bowiem niezwykle bogata. Tym razem autorka tak pokierowała wydarzeniami jakie stały się udziałem głównej bohaterki, iż książka jest swoistym miksem powieści historycznej z epoki wiktoriańskiej oraz thrillera i powieści psychologiczno-społecznej.
Jak zwykle Waters mistrzowsko nakreśliła nie tylko obraz wiktoriańskiego Londynu, jego obłudy, konwenansów, drobiazgów, które składały się na duszny, niemożliwy do zaakceptowania wzorzec życia. Równie zręcznie pisarka przedstawiła obraz więziennego życia, życia, którego żadna z nas nie chciałaby posmakować nawet przez 1 dzień.
Taką wisienką na torcie jest zakończenie, wyjątkowo zaskakujące, niezwykle, jak cała powieść.
Polecam.

Zapowiedź...nowa książka Marty Guzowskiej tuż, tuż:)




Już 2 czerwca nakładem wydawnictwa Burda Książki ukaże się najnowsza powieść Marty Guzowskiej "Chciwość". 
To trzymający w napięciu thriller archeologiczny, gdzie tempo akcji napędzają spektakularne pościgi przez malownicze wyspy Morza Egejskiego, a trudna do okiełznania chciwość prowadzi bohaterów do zbrodni. Czy wrodzony instynkt, siła i spryt sprawią, że Simona uwolni Ivana z rąk oprawców, znajdzie swój skarb i wyjdzie z tego cało?

sobota, 21 maja 2016

Dobry Niemiec to martwy Niemiec - Nikodem Pałasz

Wydawnictwo Zysk i S-ka, Ocena 4-/6
Recenzja mojego męża.

Trudno cokolwiek napisać o książce. To powieść dziwna, sprawiająca wrażenie patchworku pozszywanego z doskonałych i złych fragmentów oraz części z zupełnie innego typu literatury.
Autor przedstawia nam ciekawą (bo pomysł bardzo trafiony) historię przypadkowego spotkania żołnierza AK z oficerem Wehrmahtu. To spotkanie na zawsze zmieni ich życie oraz punkt widzenia wielu spraw.
Jest rok 1944, czas II wojny światowej spotykają się ludzie, którzy powinni stać po dwóch stronach barykady i być dla siebie śmiertelnymi wrogami. Ale czy faktycznie tak się stanie?
Książka ma jeden zasadniczy plus. Są nim sylwetki bohaterów, które Pałasz doskonale odmalował. Przy czym co może zdziwić, niechęć wzbudza Polak, sympatię budzi Niemiec. Polak "akowiec" jest pyszałkiem, zadufanym w sobie, bardziej zajętym swoimi sprawami niż walką o Polskę, choć plus należy się autorowi za zdjęcie z cokołu chłopca z polskiego podziemia, odbrązowienie go. Niemiecki oficer, który z założenia powinien budzić niechęć czytelnika, to człowiek niezwykle inteligentny, kulturalny, zaskakujący tym, jak i co myśli, zupełnie nieprzystający do stereotypu niemieckiego oficera.
Plusem jest także niesztampowy pomysł na fabułę. Szkoda tylko, iż autor tak słabo podkręca napięcie (a historia prosi się o coś zupełnie innego) i popełnia inne błędy..
Plusem i minusem są opisy wojennej Warszawy. Z jednej strony rzuca się w oczy spora ilość opisów, wzmianek o różnych miejscach, budynkach. Jednak, gdy głębiej w te opisy wnikniemy, okazuje się, iż są one powierzchowne. Ba, często ograniczają się do napisania nazwy, ew. adresu i...koniec. Nawet gdy autor pokusi się o przedstawienie danego budynku, nie jest ono takie, jakiego bym oczekiwał, często dot. drobiazgów z wnętrza budowli, rzeczy, które są mało istotne i niewiele wnoszą do książki. A to moim zdaniem zdecydowanie za mało. Poza tym autor poszedł po najmniejszej linii oporu, wspomina bowiem o budowlach, które z okresu wojennego (z tej lub innej książki) zna prawie każdy. To, czego mi brakowało, to inne spojrzenie na okupowaną stolicę, ukazanie innych, ciekawych, nie tak szablonowych miejsc. Skoro autor pokusił się o niestereotypowe ukazanie Niemca, to dlaczego nie miałby tego samego zrobić z Warszawą?!
Minusem jest także język, jakim autor się posługuje. W zasadzie jest to miks - języka literackiego, który można nazwać normalnym w odniesieniu do książki i języka, który sili się na oddanie okupacyjnej gwary warszawskiej. W niektórych momentach sprawia to wrażenie kuriozalnych zwrotów, słów, jakby pochodzących "nie z tej bajki".
Na końcowy plus zasługuje natomiast samo zakończenie, które nie ukrywam, zaskoczyło mnie.
Reasumując, Dobry Niemiec, to martwy Niemiec, to niezła książka, której z pewnością warto dać szansę. Jednak nie jest to powieść, dla której warto zarwać noc, czy taka od lektury której nie można się oderwać.
 

piątek, 20 maja 2016

Pamiętnik Mary Berg

Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Moja ocena 5,5/6
Mary Berg, to właściwie Miriam Wattenberg urodzona w 1924 roku Żydówką. W dniu swoich piętnastych urodzin, czyli w 1939 roku, Mary rozpoczyna pisanie dziennika.
Poznajemy koleje losu jej samej i jej najbliższych. W swoim dzienniku, dzień po dniu zapisuje tragiczna historię, która stała się udziałem jej rodziny oraz setek tysięcy im podobnych. Poznajemy życie najpierw w okupowanej Warszawie, a następnie w getcie warszawskim, śledzimy coraz trudniejsze życie, okupacyjny terror, choroby, głód, stratę najbliższych, strach, ale także przygotowania do Powstania w Getcie Warszawskim, jego wybuch i klęskę. Jednak to nie koniec gehenny, która spotkała Mary. Dalszych losów młodej dziewczyny nie będę opowiadać, gwarantuję, że mimo powtarzalności wielu aspektów (wszak o gehennie i zagładzie Żydów polskich czytamy do lat) kilka elementów zaskoczy czytelnika. Nadmienię tylko, iż Mary udało się przeżyć wojnę. Zmarła dopiero w 2013 roku.
Za sprawą tych notatek i faktu, iż Mary udało się ocalić, przemycić pamiętnik mamy okazję poznać jeden z najbardziej niewiarygodnych, zadziwiających i poruszających dokumentów z okresu II wojny światowej.
Lektura porusza samą tematyką, okrucieństwem i koszmarem, które były udziałem tylu ludzi. Porusza także fakt, iż są to tak osobiste zapiski. Ukazują one nie tylko każdy kolejny dzień okupacyjnego horroru, ale także szok, jaki przeżyła młoda dziewczyna, której przyszło zetknąć się z niewyobrażalnym wręcz upodleniem, zniszczeniem tylu ludzi. Bowiem to co najistotniejsze w Dzienniku...to fakt, iż jego autorka nie skupia się tylko na tym co dotknęło ją czy jej najbliższych, ale także opowiada o tym, co działo się wokół niej, jak próbowano przetrwać, a jednocześnie zachować godność, szacunek do samego siebie, do drugiego człowieka.
Niezależnie od tego, co jeszcze mogłabym napisać o tych wspomnieniach, i tak będzie to za mało, okaże się, iż słowa są żle dobrane, nie oddają tego, co kłębi się w czytelniku po zakończeniu lektury.
Pamiętnik Mary Berg, to lektura niezwykle poruszająca, jedyna w swoim rodzaju, trudna i moim zdaniem obowiązkowa.