Wydawnictwo Magnum, Okładka miękka, Ocena 5/6
Recenzja mojego męża.
Amsterdam...to kolejna z "miejskich biografii" wydanych przez oficynę Magnum. W serii ukazały się już:Rzym i Jerozolima.
Seria ta nieodmiennie trzyma niezwykle wysoki poziom, który wydawnictwo potwierdziło niniejszym tytułem. Jerozolima (recenzja tutaj) to pozycja o tyleż wspaniała co obszerna i momentami trudna, ale taki charakter miasta. Rzym (recenzja tutaj), to z kolei wręcz bajeczna podróż przez miasto wyjątkowe, jedyne i pełne historii.
Amsterdam, jest chyba najbardziej "luzacką", a jednocześnie konkretną i dopracowana merytorycznie miejską biografią.
Autor książki, Russell Shorto, dziennikarz i historyk, opowiada o wielowiekowej historii miasta, które dzisiaj uchodzi za jedno z najbardziej liberalnych na świecie, a na pewno za najswobodniejsze w Europie. Ale czy na prawdę tak jest? Czy to nie tylko dobre PR i legendy? Shorto posiłkując się wiekową historią miasta udowadnia nam, dlaczego Amsterdam już nie jest tak liberalny, jaki był jeszcze nie dawno. Czytamy o początkach miasta, o tym dlaczego mimo sprzyjających okoliczności Amsterdam pozostawał przez wieki zwykłą mieściną, której nijak konkurować z chociażby takim Utrechtem, o cudzie z 1345 roku, który spowodował, iż miasto stało się sławne w całej ówczesnej Europie,
Wysnuwając wnioski z konkretnych wydarzeń z historii miasta, snuje swoją opowieść. Tak na marginesie, wnioski jakie Shorto wysnuwa z konkretnych historycznych wydarzeń, są hmm częstokroć zaskakujące.Przykładem może być związek świeżości ze śledziem i błyskawicznym boomem rozwojowym miasta.Czyni to przy tym tak ciekawie, tak fascynująco, iż w trakcie lektury ma się wrażenie przechadzki po mieście wraz z wyjątkowym przewodnikiem. Co istotne, Shorto od lat mieszka w Amsterdamie, stad jego opowieść naznaczona jest licznymi osobistymi dygresjami. Opowiada o historii miasta, która choć w porównaniu do dziejów innych europejskich metropolii, jest krótka, to niezwykle intensywna. Opowiada o najsłynniejszych mieszkańcach Amsterdamu, w tym: o Rembrandcie, Kartezjuszu, van Goghu, Spinozie, Erazmie oraz Annie Frank.
Razem z Shorto jeżdzimy rowerem po amsterdamskich uliczkach i ścieżkach rowerowych, pływamy po kanałach, oglądamy kamieniczki i dzieła sztuki znajdujące się w muzeach, a przede wszystkim poznajemy miasto od podszewki.
Amsterdam... to świetnie napisana miejska biografia, którą pochłania się w błyskawicznym
tempie.
Dobra książka jest jak alkohol - też idzie do głowy. (Magdalena Samozwaniec)
Strony
▼
piątek, 28 lutego 2014
Szaleństwo zmysłów, Tom I Trylogii - Bez tchu
Wydawnictwo Albatros, Okładka miękka
Przyznam się, iż trudno mi jednoznacznie ocenić tę książkę. Z jednej strony jeżeli chodzi o wartości literackie no cóż, książka oscyluje w granicach mojej oceny 4/6, przy czym i tak jestem mile rozczarowana, liczyłam, że okaże się tanią książką na poły pornograficzną i obawiałam się, iż po przeczytaniu fragmentu odłożę ją na półkę. Tak się nie stało. Owszem nie jest to pozycja zasługująca na nagrodę, nie jest to wybitne dzieło literackie, ale i nie takie były moje oczekiwania. Sięgając po nią szukałam lektury łatwej, przyjemnej, przy której miło spędzę czas. I dokładnie to dostałam.
Bohaterką jest młoda kobieta, Mia Crestwell, która od kilku lat durzy się w przystojnym Gabie Hamiltonie, przyjacielu swego starszego brata Jace'a. Gabe, Jace i Ash prowadzą doskonale prosperującą i przynoszącą milionowe dochody firmę hotelarską; jako single uchodzą za doskonałe partie. Gabe domyślając się jak działa na młodą kobietę proponuje jej swoisty układ miałaby pracować dla niego jako osobista asystentka i być do jego pełnej dyspozycji, także w zakresie seksu. Mia zgadza się na to, nie domyślając się jak bardzo ta umowa zmieni jej życie.
Autorka opowiada nam burzliwą (w każdym tego słowa znaczeniu) historię związku Mii i Gabe'a. Sporo w tej opowieści seksu, pikanterii, stąd nie wszystkim Szaleństwo zmysłów musi przypaść do gustu. Niektórych może razić język, jednak chociaż jest on ostry, bezpośredni, daleko mu do wulgarności. Trylogia bez wątpienia będzie porównywana ze znaną chyba większości osób (choćby ze słyszenia) serią o Greyu. Ja tej serii nie znam, ale moja przyjaciółka, która czytała zarówno 50 twarzy Greya, jak i Szaleństwo zmysłów, uważa iż Szaleństwo...jest zdecydowanie lepsze, z przyjemnością się tę książkę dla relaksu czyta. Na pewno ciekawie odmalowani są bohaterowie, szczególnie Mia, która wbrew moim wcześniejszym obawom nie jest jakąś głupią, infantylną gąska, lecz kobietą mądra, zadziorną, momentami nawet pyskatą. Trudno cokolwiek więcej napisać o treści, trudno bowiem opisywać kolejne łóżkowe eksperymenty bohaterów i rozterki młodej kobiety. Mogę tylko dodać, iż książka napisana jest niezwykle sprawnie, czyta się ją lekko i bardzo szybko. Po kolejne dwa tomy najprawdopodobniej także sięgnę. Jeżeli szukacie lektury lekkiej, nie angażującej szarych komórek, a przy tym nie rażą was opisy ostrego, częstokroć wyuzdanego seksu, trylogia Bez tchu będzie dla was doskonałą lekturą.
Przyznam się, iż trudno mi jednoznacznie ocenić tę książkę. Z jednej strony jeżeli chodzi o wartości literackie no cóż, książka oscyluje w granicach mojej oceny 4/6, przy czym i tak jestem mile rozczarowana, liczyłam, że okaże się tanią książką na poły pornograficzną i obawiałam się, iż po przeczytaniu fragmentu odłożę ją na półkę. Tak się nie stało. Owszem nie jest to pozycja zasługująca na nagrodę, nie jest to wybitne dzieło literackie, ale i nie takie były moje oczekiwania. Sięgając po nią szukałam lektury łatwej, przyjemnej, przy której miło spędzę czas. I dokładnie to dostałam.
Bohaterką jest młoda kobieta, Mia Crestwell, która od kilku lat durzy się w przystojnym Gabie Hamiltonie, przyjacielu swego starszego brata Jace'a. Gabe, Jace i Ash prowadzą doskonale prosperującą i przynoszącą milionowe dochody firmę hotelarską; jako single uchodzą za doskonałe partie. Gabe domyślając się jak działa na młodą kobietę proponuje jej swoisty układ miałaby pracować dla niego jako osobista asystentka i być do jego pełnej dyspozycji, także w zakresie seksu. Mia zgadza się na to, nie domyślając się jak bardzo ta umowa zmieni jej życie.
Autorka opowiada nam burzliwą (w każdym tego słowa znaczeniu) historię związku Mii i Gabe'a. Sporo w tej opowieści seksu, pikanterii, stąd nie wszystkim Szaleństwo zmysłów musi przypaść do gustu. Niektórych może razić język, jednak chociaż jest on ostry, bezpośredni, daleko mu do wulgarności. Trylogia bez wątpienia będzie porównywana ze znaną chyba większości osób (choćby ze słyszenia) serią o Greyu. Ja tej serii nie znam, ale moja przyjaciółka, która czytała zarówno 50 twarzy Greya, jak i Szaleństwo zmysłów, uważa iż Szaleństwo...jest zdecydowanie lepsze, z przyjemnością się tę książkę dla relaksu czyta. Na pewno ciekawie odmalowani są bohaterowie, szczególnie Mia, która wbrew moim wcześniejszym obawom nie jest jakąś głupią, infantylną gąska, lecz kobietą mądra, zadziorną, momentami nawet pyskatą. Trudno cokolwiek więcej napisać o treści, trudno bowiem opisywać kolejne łóżkowe eksperymenty bohaterów i rozterki młodej kobiety. Mogę tylko dodać, iż książka napisana jest niezwykle sprawnie, czyta się ją lekko i bardzo szybko. Po kolejne dwa tomy najprawdopodobniej także sięgnę. Jeżeli szukacie lektury lekkiej, nie angażującej szarych komórek, a przy tym nie rażą was opisy ostrego, częstokroć wyuzdanego seksu, trylogia Bez tchu będzie dla was doskonałą lekturą.
czwartek, 27 lutego 2014
Grabież Europy
Wydawnictwo Rebis, Okładka twarda z obwolutą, Ocena 6/6
Książka w doskonały i arcyciekawy sposób opowiada o losach dzieł sztuki w trzeciej Rzeszy i okupowanej Europie podczas trwania II wojny światowej.
W 1933 roku Adolf Hitler został kanclerzem Niemiec. Wprowadził nowe porządki, konstruował nowy świat. W tym świecie sztuka wysunęła się na jedno z pierwszych miejsc, była bardzo modna, pożądana, a w pewnym momencie stała się też narzędziem hitlerowskiej propagandy. W październiku 1933 roku, bez mała od razu po objęciu władzy, Hitler rozpoczął z wielkim rozmachem budowę Haus der Deutschen Kunst (Domu Sztuki Niemieckiej) w Monachium. Po ukończeniu budowy owej swoistej hitlerowskiej "świątyni sztuki" niezbędnymi stało się znalezienie i umieszczenie w niej odpowiednich eksponatów. Wydano bardzo restrykcyjne dyrektywy, co może być eksponatem, a co powinno ulec zniszczeniu. Przy czym jasnym jest, iż dyrektywy te opracował Hitler i nie miały one żadnych logicznych wskazań. Ot zależne były od chorego umysłu przywódcy Niemiec, a doprowadziły do zniszczenia wielu wartościowych dzieł sztuki i jej twórców, których w majestacie faszystowskiego prawa mordowano. W pierwszym etapie gromadzono eksponaty z terenu Niemiec. Bardzo szybko jednak, wraz z hitlerowską ekspansją, rozpoczęto grabież na niewyobrażalną wprost skalę, tytułową grabież Europy. Lynn H. Nicholas w fascynujący sposób opowiada o owym gromadzeniu zbiorów, czyli regularnym łupieniu muzeów i prywatnych europejskich kolekcji. Niemcy przekonani o wielkości Trzeciej Rzeszy, o jej wiekuistym panowaniu, uważali, iż miejscem dla istotnych zbiorów (zgodnych z ich wytycznymi) jest tylko Dom Sztuki Niemieckiej.
Autorka opowiada o kradzieżach na terenie całej Europy, w tym także bardzo dużo miejsca poświęca tym, które miały miejsce w Polsce. Co istotne, nie skupia się tylko na samej grabieży, a snuje opowieść daleko wykraczającą poza to wydarzenie. Sporo miejsca poświęca tłu historycznemu i wydarzeniom, które doprowadziły do złupienia konkretnych dzieł sztuki. Jeżeli chodzi o grabieże w Polsce, opowieść rozpoczyna jeszcze przez wybuchem II wojny światowej wyjaśniając pokrótce genezę coraz bardziej pogarszających się stosunków polsko-niemieckich, prowadzi czytelnika poprzez wybuch II wojny światowe, aż po 1945 rok. Opowiada o strachu, który w 1939 roku padł zarówno na muzea, co zamożniejsze kościoły, jak i prywatnych polskich kolekcjonerów. Opowiada o pospiesznym spisywaniu i wywożeniu skarbów i dzieł sztuki, np. o rozmontowaniu Ołtarza Wita Stwosza i ukryciu go w podziemiach Katedry w Sandomierzu i w Muzeum Uniwersyteckim w Krakowie. Dowiadujemy się także, jak to Mona Lisa jechała karetką, a część dzieł z Ermitażu zaprzężoną w konie furą w pięćdziesięciostopniowym mrozie. Treścią wątku polskiego jest także to, co wydarzyło się w Polsce po wkroczeniu do niej Niemców. Piszę tu o założeniach, że nasza ojczyzna stanie się tworem na wskroś niemieckim i o tym, jakie działania do tego celu prowadziły. Przyznam się, iż cała książka jest niezwykle ciekawa, ba fascynująca. Ja jednak w trakcie lektury skupiłam się przede wszystkim na grabieży, która miała miejsce w Polsce. Autorka pisze tak sugestywnie, że czytając chociażby o zabraniu przez gubernatora Franka orłów z baldachimu tronowego z Wawelu, zaciskałam pięści ze złości. O niszczeniu Zamku Królewskiego w Warszawie, wyrzucaniu pociętych obrazów z Zachęty i wielu innych haniebnych wydarzeniach nie wspomnę nawet. Nic dziwnego, iż jeden z obserwatorów tych wydarzeń określa je we wspomnieniach jako mordowanie przyjaciół.
Dla mnie osobiście, jako historyka z wykształcenia, niepojęty jest fakt nie tyle niszczenia dzieł sztuki przez żołnierzy niemieckich (chociaż oczywiście też), co przywłaszczania ich bez mrugnięcia okiem przez ludzi parających się przed wojną sztuką i historią, przez ludzi doskonale wykształconych, przez naukowców, muzealników, historyków i historyków sztuki. Wielu z nich mając Polskę u stóp, bez najmniejszych skrupułów, czy chwili wahania, przywłaszczało sobie nawet nie tyle pojedyncze eksponaty, co całe kolekcje muzealne, biblioteki, a nawet prace naukowe innych naukowców. Nie bez kozery po zakończeniu II wojny światowej, Polacy oskarżyli tych pseudonaukowców i pseudohistoryków o zaplanowaną akcję, o przygotowanie się do niej jeszcze przed wybuchem wojny. Przykładem może być Dagobert Frey, profesor uniwersytetu w przedwojennym, niemieckim Wrocławiu. W 1938 roku wraz z kilkoma kolegami, przejechał wzdłuż i wszerz całą Polskę, notując, fotografując, zadając wiele pytań i oglądając zbiory,częstokroć ukryte. Kustosze, muzealnicy, prywatni kolekcjonerzy to osoby odrobinę próżne, które nic nie podejrzewając chwaliły się swoimi zbiorami, niczym matka ukochanym dzieckiem. Taka swoista wycieczka zwiadowcza, zdecydowanie ułatwiła Freyowi zaplanowanie grabieży, której dopuścił się tuż po wybuchu II wojny światowej.
O kwestii polskich zabytków można by pisać i pisać. Temat rzeka, który jednak autorce udało się skondensować w fascynująca opowieść. Szkoda tylko, że nie potrafi podać miejsca ukrycia ponad 80 tysięcy dzieł sztuki, które zniknęły w trakcie hitlerowskich rabunków, a które do tej pory do Polski nie wróciły. Należą do nich takie bezcenne dzieła, jak prace Gierymskiego, Wyspiańskiego czy Matejki, Rubensa, Rafaela, Rembrandta czy Dürera. Oczywiście ten ostatni akapit napisałam z lekkim uśmiechem, niemniej szkoda, że skarby te nie znajdują się w Polsce. Należy jednak wierzyć, iż przynajmniej część z nich kiedyś do naszego kraju wróci. Na razie zapraszam was na fantastyczną wyprawę godną najlepszych poszukiwaczy skarbów. Książka Lynn H. Nicholas napisana jest prostym językiem, zrozumiałym dla wszystkich. Nie jest to jednak tak często w tego typu przypadkach spotykana "sieczka" książkowa. Jest to pozycja doskonale skrojona, dopracowana pod każdym względem, także merytorycznym, poparta licznymi zdjęciami, cytatami, fragmentami wspomnień i dokumentów. Jest to pozycja, której nie powstydziłby się żaden historyk, a przy tym lektura, od której trudno się oderwać. Autorka zadała sobie przy jej tworzeniu bardzo wiele trudu, co widać już w trakcie lektury pierwszych stron. Dzięki temu połączyła pracę naukową z przystępnie napisaną książką sensacyjną, co rzadko komu się udaje. Nicholas zabiera nas także na wędrówkę po całej ówczesnej Europie. Oprócz śledzenia losów wielu dziel sztuki, poznajemy ówczesny rynek sztuki i wojenny obrót skradzionymi skarbami. Fascynująca książka.
Lynn H. Nicholas amerykańska pisarka urodzona w New London. Studiowała w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Hiszpanii. Działaczka ruchu na rzecz odzyskania skarbów kultury zagrabionych w czasie drugiej wojny światowej. Odznaczona Legią Honorową , laureatka nagrody Amicis Poloniae, przyznawanej za zasługi w rozwoju stosunków polsko-amerykańskich. "Grabież Europy" została przetłumaczona na osiem języków i sfilmowana.
Książka w doskonały i arcyciekawy sposób opowiada o losach dzieł sztuki w trzeciej Rzeszy i okupowanej Europie podczas trwania II wojny światowej.
W 1933 roku Adolf Hitler został kanclerzem Niemiec. Wprowadził nowe porządki, konstruował nowy świat. W tym świecie sztuka wysunęła się na jedno z pierwszych miejsc, była bardzo modna, pożądana, a w pewnym momencie stała się też narzędziem hitlerowskiej propagandy. W październiku 1933 roku, bez mała od razu po objęciu władzy, Hitler rozpoczął z wielkim rozmachem budowę Haus der Deutschen Kunst (Domu Sztuki Niemieckiej) w Monachium. Po ukończeniu budowy owej swoistej hitlerowskiej "świątyni sztuki" niezbędnymi stało się znalezienie i umieszczenie w niej odpowiednich eksponatów. Wydano bardzo restrykcyjne dyrektywy, co może być eksponatem, a co powinno ulec zniszczeniu. Przy czym jasnym jest, iż dyrektywy te opracował Hitler i nie miały one żadnych logicznych wskazań. Ot zależne były od chorego umysłu przywódcy Niemiec, a doprowadziły do zniszczenia wielu wartościowych dzieł sztuki i jej twórców, których w majestacie faszystowskiego prawa mordowano. W pierwszym etapie gromadzono eksponaty z terenu Niemiec. Bardzo szybko jednak, wraz z hitlerowską ekspansją, rozpoczęto grabież na niewyobrażalną wprost skalę, tytułową grabież Europy. Lynn H. Nicholas w fascynujący sposób opowiada o owym gromadzeniu zbiorów, czyli regularnym łupieniu muzeów i prywatnych europejskich kolekcji. Niemcy przekonani o wielkości Trzeciej Rzeszy, o jej wiekuistym panowaniu, uważali, iż miejscem dla istotnych zbiorów (zgodnych z ich wytycznymi) jest tylko Dom Sztuki Niemieckiej.
Autorka opowiada o kradzieżach na terenie całej Europy, w tym także bardzo dużo miejsca poświęca tym, które miały miejsce w Polsce. Co istotne, nie skupia się tylko na samej grabieży, a snuje opowieść daleko wykraczającą poza to wydarzenie. Sporo miejsca poświęca tłu historycznemu i wydarzeniom, które doprowadziły do złupienia konkretnych dzieł sztuki. Jeżeli chodzi o grabieże w Polsce, opowieść rozpoczyna jeszcze przez wybuchem II wojny światowej wyjaśniając pokrótce genezę coraz bardziej pogarszających się stosunków polsko-niemieckich, prowadzi czytelnika poprzez wybuch II wojny światowe, aż po 1945 rok. Opowiada o strachu, który w 1939 roku padł zarówno na muzea, co zamożniejsze kościoły, jak i prywatnych polskich kolekcjonerów. Opowiada o pospiesznym spisywaniu i wywożeniu skarbów i dzieł sztuki, np. o rozmontowaniu Ołtarza Wita Stwosza i ukryciu go w podziemiach Katedry w Sandomierzu i w Muzeum Uniwersyteckim w Krakowie. Dowiadujemy się także, jak to Mona Lisa jechała karetką, a część dzieł z Ermitażu zaprzężoną w konie furą w pięćdziesięciostopniowym mrozie. Treścią wątku polskiego jest także to, co wydarzyło się w Polsce po wkroczeniu do niej Niemców. Piszę tu o założeniach, że nasza ojczyzna stanie się tworem na wskroś niemieckim i o tym, jakie działania do tego celu prowadziły. Przyznam się, iż cała książka jest niezwykle ciekawa, ba fascynująca. Ja jednak w trakcie lektury skupiłam się przede wszystkim na grabieży, która miała miejsce w Polsce. Autorka pisze tak sugestywnie, że czytając chociażby o zabraniu przez gubernatora Franka orłów z baldachimu tronowego z Wawelu, zaciskałam pięści ze złości. O niszczeniu Zamku Królewskiego w Warszawie, wyrzucaniu pociętych obrazów z Zachęty i wielu innych haniebnych wydarzeniach nie wspomnę nawet. Nic dziwnego, iż jeden z obserwatorów tych wydarzeń określa je we wspomnieniach jako mordowanie przyjaciół.
Dla mnie osobiście, jako historyka z wykształcenia, niepojęty jest fakt nie tyle niszczenia dzieł sztuki przez żołnierzy niemieckich (chociaż oczywiście też), co przywłaszczania ich bez mrugnięcia okiem przez ludzi parających się przed wojną sztuką i historią, przez ludzi doskonale wykształconych, przez naukowców, muzealników, historyków i historyków sztuki. Wielu z nich mając Polskę u stóp, bez najmniejszych skrupułów, czy chwili wahania, przywłaszczało sobie nawet nie tyle pojedyncze eksponaty, co całe kolekcje muzealne, biblioteki, a nawet prace naukowe innych naukowców. Nie bez kozery po zakończeniu II wojny światowej, Polacy oskarżyli tych pseudonaukowców i pseudohistoryków o zaplanowaną akcję, o przygotowanie się do niej jeszcze przed wybuchem wojny. Przykładem może być Dagobert Frey, profesor uniwersytetu w przedwojennym, niemieckim Wrocławiu. W 1938 roku wraz z kilkoma kolegami, przejechał wzdłuż i wszerz całą Polskę, notując, fotografując, zadając wiele pytań i oglądając zbiory,częstokroć ukryte. Kustosze, muzealnicy, prywatni kolekcjonerzy to osoby odrobinę próżne, które nic nie podejrzewając chwaliły się swoimi zbiorami, niczym matka ukochanym dzieckiem. Taka swoista wycieczka zwiadowcza, zdecydowanie ułatwiła Freyowi zaplanowanie grabieży, której dopuścił się tuż po wybuchu II wojny światowej.
O kwestii polskich zabytków można by pisać i pisać. Temat rzeka, który jednak autorce udało się skondensować w fascynująca opowieść. Szkoda tylko, że nie potrafi podać miejsca ukrycia ponad 80 tysięcy dzieł sztuki, które zniknęły w trakcie hitlerowskich rabunków, a które do tej pory do Polski nie wróciły. Należą do nich takie bezcenne dzieła, jak prace Gierymskiego, Wyspiańskiego czy Matejki, Rubensa, Rafaela, Rembrandta czy Dürera. Oczywiście ten ostatni akapit napisałam z lekkim uśmiechem, niemniej szkoda, że skarby te nie znajdują się w Polsce. Należy jednak wierzyć, iż przynajmniej część z nich kiedyś do naszego kraju wróci. Na razie zapraszam was na fantastyczną wyprawę godną najlepszych poszukiwaczy skarbów. Książka Lynn H. Nicholas napisana jest prostym językiem, zrozumiałym dla wszystkich. Nie jest to jednak tak często w tego typu przypadkach spotykana "sieczka" książkowa. Jest to pozycja doskonale skrojona, dopracowana pod każdym względem, także merytorycznym, poparta licznymi zdjęciami, cytatami, fragmentami wspomnień i dokumentów. Jest to pozycja, której nie powstydziłby się żaden historyk, a przy tym lektura, od której trudno się oderwać. Autorka zadała sobie przy jej tworzeniu bardzo wiele trudu, co widać już w trakcie lektury pierwszych stron. Dzięki temu połączyła pracę naukową z przystępnie napisaną książką sensacyjną, co rzadko komu się udaje. Nicholas zabiera nas także na wędrówkę po całej ówczesnej Europie. Oprócz śledzenia losów wielu dziel sztuki, poznajemy ówczesny rynek sztuki i wojenny obrót skradzionymi skarbami. Fascynująca książka.
Lynn H. Nicholas amerykańska pisarka urodzona w New London. Studiowała w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Hiszpanii. Działaczka ruchu na rzecz odzyskania skarbów kultury zagrabionych w czasie drugiej wojny światowej. Odznaczona Legią Honorową , laureatka nagrody Amicis Poloniae, przyznawanej za zasługi w rozwoju stosunków polsko-amerykańskich. "Grabież Europy" została przetłumaczona na osiem języków i sfilmowana.
środa, 26 lutego 2014
ANKIETA dot. wyzwania - Czytamy kryminały
Do finału zbliża się I etap tegorocznego wyzwania.
Mamy do rozstrzygnięcia - jakie kryminały (chodzi o kraj akcji i narodowość autora) będziemy czytać w marcu i kwietniu br.
Bardzo proszę o oddawanie głosów (tylko osoby biorące udział w wyzwaniu) w komentarzach. Czas do 28 lutego do godz. 23.59.
Przy czym proszę o głosy te osoby, które jeszcze nie głosowały. Mamy jak na razie patową sytuację, na każdą z propozycji oddano tyle samo głosów. Jeżeli żadna z kategorii nie wygra, "narodowość" kryminału wybiorę sama:). Sytuacja wygląda tak:
Przy czym proszę o głosy te osoby, które jeszcze nie głosowały. Mamy jak na razie patową sytuację, na każdą z propozycji oddano tyle samo głosów. Jeżeli żadna z kategorii nie wygra, "narodowość" kryminału wybiorę sama:). Sytuacja wygląda tak:
- kryminały niemieckie/austriackie 2
- kryminały polskie 3
- kryminały skandynawskie (duńskie, szwedzkie, norweskie) 5
wtorek, 25 lutego 2014
Zapiski myśliwego i inne opowiadania - Iwan Turgieniew
Wydawnictwo Zysk i S-ka, Okładka twarda, Ocena 6/6
Recenzja mojego męża, którego w końcu zagoniłam do jej napisania. Czytał książkę i czytał i czytał, tak jak się czyta opowiadania, czyli po trochu i z doskoku. Ale prozą Turgieniewa jest zachwycony.
Zapiski... to cykl 25 opowiadań, które wbrew pozorom wcale nie traktują o łowiectwie, no może nie tylko. Każde z opowiadań traktuje o czym innym, każde (poza ostatnim) ma swojego, unikalnego bohatera. Akcja opowiadań rozgrywa się w analogicznym okresie, gdy były one tworzone, czyli w połowie XIX wieku. Miejscem akcji jest Rosja. Można od razu sobie wyobrazić, co jest treścią opowiadań. Turgieniew w mistrzowski sposób przedstawia samą Rosję, ale także różnorodność warstw społecznych zamieszkujących kraj, sposób życia każdej z grup społecznych i problemy, jakie one miały. W trakcie lektury zawieramy wiec znajomość zarówno z burżuazją, która jest niewyobrażalnie bogata i spędza życie na zabawach, a której udziałem są same przyjemności, jak i biednego, uciśnionego (w pełnym tego słowa znaczeniu) chłopa pańszczyźnianego, który nie wie co to spokój, szczęście i pełny brzuch. Autor obrazuje także kuriozalne w niektórych momentach próby zawierania przyjażni między przedstawicielami w/w warstw społecznych. Ogromnym atutem zbioru opowiadań jest przede wszystkim realizm. Turgieniew nie upiększa, nie ukrywa niczego, odmalowuje carską Rosję taką, jaka była, jaką ją widział. Dzięki jego niezwykle plastycznym opisom odwiedzamy zarówno szlacheckie dworki, pałace, jak i biedne, chłopskie walące się chaty, domostwa zubożałych urzędników, przydrożne karczmy etc. Ogromnym plusem są także bohaterowie. Można ich lubić, lub wręcz przeciwnie. Na pewno jednak nie można pozostać wobec nich obojętnym. Turgieniew odmalowuje każdego z nich w sposób mistrzowski, niezwykle realistyczny. I to oni oraz opisy Rosji stanowią o sile Zapisków...
Opowiadania nie wątpliwie są arcydziełem, są także czymś o wiele ważniejszym niż utwór literacki. Są one przede wszystkim swoistym manifestem antyuciskowym, antypańszczyźnianym. Nie bez kozery w kilka lat po ich opublikowaniu (w 1852 roku) pisarz został aresztowany. Oficjalnie przyczyną zatrzymania był nekrolog Gogola, ale nieoficjalnie przyczyniły się do tego treść i wymowa Zapisków myśliwego. Samo to może najdobitniej świadczyć o treści, wadze i mocy opowiadań tego genialnego pisarza. Nikt tak jak Turgieniew nie potrafił opisywać carskiej Rosji.
Recenzja mojego męża, którego w końcu zagoniłam do jej napisania. Czytał książkę i czytał i czytał, tak jak się czyta opowiadania, czyli po trochu i z doskoku. Ale prozą Turgieniewa jest zachwycony.
Zapiski... to cykl 25 opowiadań, które wbrew pozorom wcale nie traktują o łowiectwie, no może nie tylko. Każde z opowiadań traktuje o czym innym, każde (poza ostatnim) ma swojego, unikalnego bohatera. Akcja opowiadań rozgrywa się w analogicznym okresie, gdy były one tworzone, czyli w połowie XIX wieku. Miejscem akcji jest Rosja. Można od razu sobie wyobrazić, co jest treścią opowiadań. Turgieniew w mistrzowski sposób przedstawia samą Rosję, ale także różnorodność warstw społecznych zamieszkujących kraj, sposób życia każdej z grup społecznych i problemy, jakie one miały. W trakcie lektury zawieramy wiec znajomość zarówno z burżuazją, która jest niewyobrażalnie bogata i spędza życie na zabawach, a której udziałem są same przyjemności, jak i biednego, uciśnionego (w pełnym tego słowa znaczeniu) chłopa pańszczyźnianego, który nie wie co to spokój, szczęście i pełny brzuch. Autor obrazuje także kuriozalne w niektórych momentach próby zawierania przyjażni między przedstawicielami w/w warstw społecznych. Ogromnym atutem zbioru opowiadań jest przede wszystkim realizm. Turgieniew nie upiększa, nie ukrywa niczego, odmalowuje carską Rosję taką, jaka była, jaką ją widział. Dzięki jego niezwykle plastycznym opisom odwiedzamy zarówno szlacheckie dworki, pałace, jak i biedne, chłopskie walące się chaty, domostwa zubożałych urzędników, przydrożne karczmy etc. Ogromnym plusem są także bohaterowie. Można ich lubić, lub wręcz przeciwnie. Na pewno jednak nie można pozostać wobec nich obojętnym. Turgieniew odmalowuje każdego z nich w sposób mistrzowski, niezwykle realistyczny. I to oni oraz opisy Rosji stanowią o sile Zapisków...
Opowiadania nie wątpliwie są arcydziełem, są także czymś o wiele ważniejszym niż utwór literacki. Są one przede wszystkim swoistym manifestem antyuciskowym, antypańszczyźnianym. Nie bez kozery w kilka lat po ich opublikowaniu (w 1852 roku) pisarz został aresztowany. Oficjalnie przyczyną zatrzymania był nekrolog Gogola, ale nieoficjalnie przyczyniły się do tego treść i wymowa Zapisków myśliwego. Samo to może najdobitniej świadczyć o treści, wadze i mocy opowiadań tego genialnego pisarza. Nikt tak jak Turgieniew nie potrafił opisywać carskiej Rosji.
poniedziałek, 24 lutego 2014
Strażnik
Wydawnictwo Świat Książki, Okładka miękka, 258 s., Ocena 5/6
Recenzja mojego męża. Do mnie książki Craisa jakoś niezbyt przemawiają.
Robert Crais, to amerykański autor doskonałych, acz specyficznych powieści sensacyjno-kryminalnych. Jest on także autorem scenariusza m.in. do Policjantów Miami i Strefy mroku.
W Strażniku ponownie spotykamy wzorcowego bohatera książek Craisa - mrocznego Joego Pikea, byłego policjanta, najemnika, żołnierza, który wiele lat walczył w najkrwawszych i najbardziej bezsensownych konfliktach na całej kuli ziemskiej. Pike to także człowiek spokojny, mądry, ćwiczący jogę i wegetarianin. Raczek unikalny bohater thrillero-kryminałów:) Pewnego dnia Pike jest świadkiem okrutnego napadu na niewielka restaurację. Przychodzi z pomocą jej właścicielowi, Wilsonowi Smithowi, i unieszkodliwia jednego z bandytów. Drugi z bandytów niestety ucieka. Pike poznaje siostrzenicę Wilsona, Drew, która od razu wpada mu w oko i z która umawia się na randkę. Zanim jednak dojdzie do spotkania, odbiera od niej niepokojący telefon z prośbą o pomoc. Potem wszelki kontakt z Drew i jej wujkiem się urywa. To jednak dopiero początek lawiny niesamowitych zdarzeń, w które zostaje wciągnięty Pike. W rozwiązaniu zagadki tajemniczego zniknięcia i wydobyciu z błyskawicznie mnożących się kłopotów, pomaga mu przyjaciel prywatny detektyw Elvis Cole. Zniknięcie Drew i jej wujka jest tylko niewielkim elementem wielkiego puzzle, które Pike i Cole muszą ułożyć. Prawda, którą odkryją niesamowicie ich zaskoczy i narazi na wielkie niebezpieczeństwo.
Strażnik to doskonały, trzymający w napięciu i charakteryzujący się niesamowitymi zwrotami akcji thriller i kryminał w jednym. Jednak jest to (podobnie, jak inne książki tego autora) pozycja specyficzna, inna, choć mamy w niej wszystko czym powinien charakteryzować się dobry, acz sztampowy kryminał - miłość, zbrodnię, tajemnicę, mafię, morderstwo. Jednak styl pisarski autora i wtrącenie wielu hmm...unikalnych bohaterów, jak np. swoiste zombie, nie każdemu musi przypaść do gustu. Jednak gorąco zachęcam do sięgnięcia po Strażnika. Jest to książka na bardzo wysokim (moim skromnym zdaniem) poziomie, niezwykle aktywna i skondensowana. Crais na niespełna 260 stronach zawarł bowiem dużo więcej niż niektórzy autorzy w 2 razy grubszej książce. Przy czym, co istotne, wszystko ze sobą współgra, wszystko jest dopasowane, nic nie jest przypadkowe. Zachęcam do lektury.
Recenzja mojego męża. Do mnie książki Craisa jakoś niezbyt przemawiają.
Robert Crais, to amerykański autor doskonałych, acz specyficznych powieści sensacyjno-kryminalnych. Jest on także autorem scenariusza m.in. do Policjantów Miami i Strefy mroku.
W Strażniku ponownie spotykamy wzorcowego bohatera książek Craisa - mrocznego Joego Pikea, byłego policjanta, najemnika, żołnierza, który wiele lat walczył w najkrwawszych i najbardziej bezsensownych konfliktach na całej kuli ziemskiej. Pike to także człowiek spokojny, mądry, ćwiczący jogę i wegetarianin. Raczek unikalny bohater thrillero-kryminałów:) Pewnego dnia Pike jest świadkiem okrutnego napadu na niewielka restaurację. Przychodzi z pomocą jej właścicielowi, Wilsonowi Smithowi, i unieszkodliwia jednego z bandytów. Drugi z bandytów niestety ucieka. Pike poznaje siostrzenicę Wilsona, Drew, która od razu wpada mu w oko i z która umawia się na randkę. Zanim jednak dojdzie do spotkania, odbiera od niej niepokojący telefon z prośbą o pomoc. Potem wszelki kontakt z Drew i jej wujkiem się urywa. To jednak dopiero początek lawiny niesamowitych zdarzeń, w które zostaje wciągnięty Pike. W rozwiązaniu zagadki tajemniczego zniknięcia i wydobyciu z błyskawicznie mnożących się kłopotów, pomaga mu przyjaciel prywatny detektyw Elvis Cole. Zniknięcie Drew i jej wujka jest tylko niewielkim elementem wielkiego puzzle, które Pike i Cole muszą ułożyć. Prawda, którą odkryją niesamowicie ich zaskoczy i narazi na wielkie niebezpieczeństwo.
Strażnik to doskonały, trzymający w napięciu i charakteryzujący się niesamowitymi zwrotami akcji thriller i kryminał w jednym. Jednak jest to (podobnie, jak inne książki tego autora) pozycja specyficzna, inna, choć mamy w niej wszystko czym powinien charakteryzować się dobry, acz sztampowy kryminał - miłość, zbrodnię, tajemnicę, mafię, morderstwo. Jednak styl pisarski autora i wtrącenie wielu hmm...unikalnych bohaterów, jak np. swoiste zombie, nie każdemu musi przypaść do gustu. Jednak gorąco zachęcam do sięgnięcia po Strażnika. Jest to książka na bardzo wysokim (moim skromnym zdaniem) poziomie, niezwykle aktywna i skondensowana. Crais na niespełna 260 stronach zawarł bowiem dużo więcej niż niektórzy autorzy w 2 razy grubszej książce. Przy czym, co istotne, wszystko ze sobą współgra, wszystko jest dopasowane, nic nie jest przypadkowe. Zachęcam do lektury.
niedziela, 23 lutego 2014
Ostatnia zima - Ake Edwardson
Wydawnictwo Czarna Owca, Okładka miękka, 494 s., Moja ocena 5/6
10. tom serii o komisarzu Eriku Winterze. Po jego lekturze mogę śmiało powiedzieć (napisać), iż Winter i Edwardson są jak wino- z każdym tomem lepsi:). Tylko szkoda, iż w momencie gdy cykl osiąga apogeum pod względem wręcz doskonałości, autor zapowiada, iż to ostatni tom serii. Nieładnie panie Edwardson, nieładnie
Ale wróćmy do treści książki. Akcja ponownie rozgrywa się w Göteborgu, dla odmiany w niezwykle ekskluzywnej dzielnicy. Fabuła rozpoczyna się od niezwykle mocnego akcentu. Otóż mamy mężczyznę, który będąc w stanie ciężkiego szoku, leży obok ciała swojej zamordowanej partnerki. Nie potrafi powiedzieć co się stało, kto jest sprawcą, jak, kiedy etc. Automatycznie pierwszym podejrzanym staje się partner kobiety. Czy to jednak nie jest zbyt proste wytłumaczenie, zbyt oczywiste? Szybko okazuje się, iż w pobliżu ma miejsce analogiczne wydarzenie. Znowu męźczyzna budzi się obok zwłok swojej partnerki i ponownie nie ma pojęcia co się stało. Śledczym nasuwa się pytanie czy oba zgony mają ze sobą coś wspólnego? Niemożliwym aż wydaje się, żeby to był przypadek. W związku z tym- kto, w jaki sposób i najważniejsze dlaczego?! Obdukcja przeprowadzona na obu ofiarach wykazuje, iż nie było żadnej wewnętrznej przyczyny, która doprowadziłaby do śmierci kobiet.
Rozpoczyna się śledztwo. Policjanci obierają jak im się wydaje właściwy trop. Jednak bardzo szybko okazuje się w jak wielkim są błędzie. Do akcji wkracza Erik Winter, który kosztem życia rodzinnego doprowadza sprawę do końca, prowadząc najtrudniejsze śledztwo w swojej dotychczasowej karierze. Jaki będzie jego finał? Gwarantuję, że zaskakujący.
Po raz kolejny cała akcja rozgrywa się na kilku płaszczyznach równocześnie. Edwardson po mistrzowsku wręcz snuje opowieść, prowadzi dochodzenie, zostawia błędne ślady i oplata czytelnika pajęczyną niedomówień, fałszywych hipotez. Całość toczy się krok po kroku, jak to u tego autora niespiesznie. I to najbardziej lubię w skandynawskich kryminałach, dokładne oddanie nastroju, detali i niespieszne prowadzenie akcji. W przypadku Ostatniej zimy, całość zmierza do niewyobrażalnie mrocznego finału. Zachęcam do lektury licząc, iż autor napisze kolejne części, a oficyna Czarna Owca zdecyduje się je wydać.
10. tom serii o komisarzu Eriku Winterze. Po jego lekturze mogę śmiało powiedzieć (napisać), iż Winter i Edwardson są jak wino- z każdym tomem lepsi:). Tylko szkoda, iż w momencie gdy cykl osiąga apogeum pod względem wręcz doskonałości, autor zapowiada, iż to ostatni tom serii. Nieładnie panie Edwardson, nieładnie
Ale wróćmy do treści książki. Akcja ponownie rozgrywa się w Göteborgu, dla odmiany w niezwykle ekskluzywnej dzielnicy. Fabuła rozpoczyna się od niezwykle mocnego akcentu. Otóż mamy mężczyznę, który będąc w stanie ciężkiego szoku, leży obok ciała swojej zamordowanej partnerki. Nie potrafi powiedzieć co się stało, kto jest sprawcą, jak, kiedy etc. Automatycznie pierwszym podejrzanym staje się partner kobiety. Czy to jednak nie jest zbyt proste wytłumaczenie, zbyt oczywiste? Szybko okazuje się, iż w pobliżu ma miejsce analogiczne wydarzenie. Znowu męźczyzna budzi się obok zwłok swojej partnerki i ponownie nie ma pojęcia co się stało. Śledczym nasuwa się pytanie czy oba zgony mają ze sobą coś wspólnego? Niemożliwym aż wydaje się, żeby to był przypadek. W związku z tym- kto, w jaki sposób i najważniejsze dlaczego?! Obdukcja przeprowadzona na obu ofiarach wykazuje, iż nie było żadnej wewnętrznej przyczyny, która doprowadziłaby do śmierci kobiet.
Rozpoczyna się śledztwo. Policjanci obierają jak im się wydaje właściwy trop. Jednak bardzo szybko okazuje się w jak wielkim są błędzie. Do akcji wkracza Erik Winter, który kosztem życia rodzinnego doprowadza sprawę do końca, prowadząc najtrudniejsze śledztwo w swojej dotychczasowej karierze. Jaki będzie jego finał? Gwarantuję, że zaskakujący.
Po raz kolejny cała akcja rozgrywa się na kilku płaszczyznach równocześnie. Edwardson po mistrzowsku wręcz snuje opowieść, prowadzi dochodzenie, zostawia błędne ślady i oplata czytelnika pajęczyną niedomówień, fałszywych hipotez. Całość toczy się krok po kroku, jak to u tego autora niespiesznie. I to najbardziej lubię w skandynawskich kryminałach, dokładne oddanie nastroju, detali i niespieszne prowadzenie akcji. W przypadku Ostatniej zimy, całość zmierza do niewyobrażalnie mrocznego finału. Zachęcam do lektury licząc, iż autor napisze kolejne części, a oficyna Czarna Owca zdecyduje się je wydać.
sobota, 22 lutego 2014
Ewangelia według Piłata - Eric Emmanuel Schmitt
Wydawnictwo Znak, Okładka miękka
Hmm, mam mieszane uczucia co do tej książki. Bardzo cenię prozę Schmitta, lubię to co reprezentują i ukazują jego książki. Przeczytałam już ich całkiem sporą liczbę, ale po raz pierwszy nie potrafię powiedzieć, czy książka podobała mi się, czy nie.
Ale po kolei. Książka podzielona jest na dwie części. W pierwszej części mamy do czynienia z rozważaniami Nazarejczyka skazanego na śmierć. Przy czym te rozważania to przede wszystkim swoisty rachunek sumienia. Druga część książki to relacja Piłata przedstawiona w postaci listów, które pisze do brata w Rzymie.
Schmitt ukazuje nam swoją wizję porządku świata, biblijnej historii. Jezus z Nazaretu to zwyczajny, szary człowiek, cieśla, borykający się z trudami życia. Pewnego dnia Jezus-cieśla doznaje wizji, może to niezbyt trafne określenie, powiedzmy, że zostaje trafiony piorunem przeznaczenia, nagle zaczyna zdawać sobie sprawę z tego co go czeka, z wyjątkowości religii, która do tej pory nie odgrywała w jego życiu żadnej roli. Ba, do samego Chrystusa miał stosunek delikatnie mówią pełen wątpliwości, z których przewodnią było przypuszczenie, iż Chrystus nie jest jednak tym za kogo uważają go rzesze wiernych.
Piłat, którego poznajemy głównie ze wspomnianych listów, to człowiek, którego obecnie określilibyśmy mianem patrzącego na świat przez pryzmat szkiełka i oka, człowiek hmm powiedzmy nauki, człowiek mocno stąpający po ziemi, racjonalny do bólu. W przeciwieństwie do biblijnego Piłata, jest przeciwnikiem kary śmierci tak w ogóle, a także przeciwnikiem skazania na nią niewinnego człowieka.
Obaj bohaterowie przechodzą swoiste przemiany duchowe, zmieniają się oni, zmienia się ich całe życie, zmieniają się poglądy, system wartości. Schmitt wspaniale opisał zarówno te przemiany, jak i wahania, walkę z przeznaczeniem i samymi sobą oraz to do czego w obliczu zmian gotowi są ludzie. Ciekawym jest także samo spojrzenie autora na historię, która nie ukrywajmy tego, w literaturze jest często wykorzystywana, ba nawet wyeksploatowana aż do bólu. Mogłoby się wydawać, iż sięgając po motyw biblijny i to taki motyw, Schmitt będzie powielał zdarte stereotypy, nic nowego nie wniesie do tej historii. Otóż nic bardziej mylnego. Przyznaję, iż autor po raz kolejny udowodnił, iż jest doskonałym pisarzem w sposób wyjątkowy odmalowującym człowieka, jego uczucia i rozterki, a do treści książki wnoszący powiew wyjątkowej świeżości. Nawet prolog, który stanowi wspomnienia człowieka czekającego na śmierć, choć niezbyt mi się podobał, nie przeczę, także jest po mistrzowsku napisany.
Wszystko ok. Do pisarstwa Schmitta nie mam żadnych zastrzeżeń, ba jak zwykle jestem nim zachwycona. Tylko sama historia do mnie nie przemówiła, czegoś jej wg. mnie brakowało. W zasadzie jedynym fragmentem, którego treść mi się spodobała, są wyimki ukazujące życie i stosunki panujące w owym czasie w Jerozolimie. Pozostała część książki, jak wspomniałam niezbyt do mnie przemówiła. Czasami już tak jest, historia jest świetnie opowiedziana, a do czytelnika jednak nie trafia. Czyli do pisarstwa Schmitta, sposobu przedstawienia historii mam bardzo pozytywny stosunek, do samej historii jej treści już mniej. Niemniej gorąco zachęcam do lektury. Jest to kawał doskonałej prozy, napisanej w sposób tak charakterystyczny dla Schmitta. Wierzę, że książka wielu z was przypadnie do gustu i będziecie mieli do niej bardziej pozytywny stosunek niż ja.
Hmm, mam mieszane uczucia co do tej książki. Bardzo cenię prozę Schmitta, lubię to co reprezentują i ukazują jego książki. Przeczytałam już ich całkiem sporą liczbę, ale po raz pierwszy nie potrafię powiedzieć, czy książka podobała mi się, czy nie.
Ale po kolei. Książka podzielona jest na dwie części. W pierwszej części mamy do czynienia z rozważaniami Nazarejczyka skazanego na śmierć. Przy czym te rozważania to przede wszystkim swoisty rachunek sumienia. Druga część książki to relacja Piłata przedstawiona w postaci listów, które pisze do brata w Rzymie.
Schmitt ukazuje nam swoją wizję porządku świata, biblijnej historii. Jezus z Nazaretu to zwyczajny, szary człowiek, cieśla, borykający się z trudami życia. Pewnego dnia Jezus-cieśla doznaje wizji, może to niezbyt trafne określenie, powiedzmy, że zostaje trafiony piorunem przeznaczenia, nagle zaczyna zdawać sobie sprawę z tego co go czeka, z wyjątkowości religii, która do tej pory nie odgrywała w jego życiu żadnej roli. Ba, do samego Chrystusa miał stosunek delikatnie mówią pełen wątpliwości, z których przewodnią było przypuszczenie, iż Chrystus nie jest jednak tym za kogo uważają go rzesze wiernych.
Piłat, którego poznajemy głównie ze wspomnianych listów, to człowiek, którego obecnie określilibyśmy mianem patrzącego na świat przez pryzmat szkiełka i oka, człowiek hmm powiedzmy nauki, człowiek mocno stąpający po ziemi, racjonalny do bólu. W przeciwieństwie do biblijnego Piłata, jest przeciwnikiem kary śmierci tak w ogóle, a także przeciwnikiem skazania na nią niewinnego człowieka.
Obaj bohaterowie przechodzą swoiste przemiany duchowe, zmieniają się oni, zmienia się ich całe życie, zmieniają się poglądy, system wartości. Schmitt wspaniale opisał zarówno te przemiany, jak i wahania, walkę z przeznaczeniem i samymi sobą oraz to do czego w obliczu zmian gotowi są ludzie. Ciekawym jest także samo spojrzenie autora na historię, która nie ukrywajmy tego, w literaturze jest często wykorzystywana, ba nawet wyeksploatowana aż do bólu. Mogłoby się wydawać, iż sięgając po motyw biblijny i to taki motyw, Schmitt będzie powielał zdarte stereotypy, nic nowego nie wniesie do tej historii. Otóż nic bardziej mylnego. Przyznaję, iż autor po raz kolejny udowodnił, iż jest doskonałym pisarzem w sposób wyjątkowy odmalowującym człowieka, jego uczucia i rozterki, a do treści książki wnoszący powiew wyjątkowej świeżości. Nawet prolog, który stanowi wspomnienia człowieka czekającego na śmierć, choć niezbyt mi się podobał, nie przeczę, także jest po mistrzowsku napisany.
Wszystko ok. Do pisarstwa Schmitta nie mam żadnych zastrzeżeń, ba jak zwykle jestem nim zachwycona. Tylko sama historia do mnie nie przemówiła, czegoś jej wg. mnie brakowało. W zasadzie jedynym fragmentem, którego treść mi się spodobała, są wyimki ukazujące życie i stosunki panujące w owym czasie w Jerozolimie. Pozostała część książki, jak wspomniałam niezbyt do mnie przemówiła. Czasami już tak jest, historia jest świetnie opowiedziana, a do czytelnika jednak nie trafia. Czyli do pisarstwa Schmitta, sposobu przedstawienia historii mam bardzo pozytywny stosunek, do samej historii jej treści już mniej. Niemniej gorąco zachęcam do lektury. Jest to kawał doskonałej prozy, napisanej w sposób tak charakterystyczny dla Schmitta. Wierzę, że książka wielu z was przypadnie do gustu i będziecie mieli do niej bardziej pozytywny stosunek niż ja.
piątek, 21 lutego 2014
ANKIETA dot. wyzwania - Czytamy kryminały...
Do finału zbliża się I etap tegorocznego wyzwania.
Mamy do rozstrzygnięcia - jakie kryminały (chodzi o kraj akcji i narodowość autora) będziemy czytać w marcu i kwietniu br.
Bardzo proszę o oddawanie głosów (tylko osoby biorące udział w wyzwaniu) w komentarzach. Czas do 28 lutego do godz. 23.59.
Ja głosuję na nr. 1:)
Nasze propozycje:
Mamy do rozstrzygnięcia - jakie kryminały (chodzi o kraj akcji i narodowość autora) będziemy czytać w marcu i kwietniu br.
Bardzo proszę o oddawanie głosów (tylko osoby biorące udział w wyzwaniu) w komentarzach. Czas do 28 lutego do godz. 23.59.
Ja głosuję na nr. 1:)
Nasze propozycje:
- kryminały niemieckie/austriackie 2
- kryminały polskie 2
- kryminały skandynawskie (duńskie, szwedzkie, norweskie) 2
czwartek, 20 lutego 2014
Tajemnice Trzeciej Rzeszy
Wydawnictwo Świat Książki, Okładka twarda z obwolutą
Recenzja mojego męża, pasjonującego się wszystkim co z okresem II wojny światowej i III Rzeszą związane.
Guido Knopp jest człowiekiem niezwykle twórczym, ale i popularnym. Za naszą zachodnią granicą zawdzięcza to nie tylko książkom, ale także filmom dokumentalnym poświęconym historii III Rzeszy, które robi od 1978 roku. Jednak u nas znany jest przede wszystkim ze swoich licznych książek popularyzujących historię III Rzeszy. Dotychczas przetłumaczono na język polski m.in. takie jego publikacje: Ludzie Hitlera (1999); Hitler – dziedzictwo zła (1999); Watykan: władza papieży (2001); Kobiety Hitlera i Marlena (2002); Elita szpiegów (2004); Stalingrad (2007). Knopp napisał o wiele więcej książek i trzeba mu przyznać, jest niezmordowanym propagatorem historii, ale tylko w zakresie popularnym. Na pewno nie są to książki stricte naukowe, czy chociażby do takiego miana dążące. Ich autor nie jest bowiem historykiem, który pracowałby w pocie czoła wyszukując informacje i materiały w bibliotekach, czy archiwach. Knopp jest przede wszystkim postacią medialną odcinającą kupony od swojej sławy. A robi to niezwykle umiejętnie. W zalewie książek i filmów historycznych znalazł dla siebie niszę. Jest nią okres II wojny światowej i wszystko, co z nim związane, a więc wydarzenia, biografie osób, a przede wszystkim sekrety i tajemnice. Historia zaserwowana przez Knoppa jest żywa, porywająca, ciekawa, acz niepełna. Można śmiało powiedzieć, że Knopp traktuje ją po przysłowiowych łebkach. Nie bez kozery historycy zajmujący się analogicznymi zagadnieniami, zarzucają Knoppowi, iż jego książki w dużej mierze pomijają nowe tendencje badawcze. Stąd książki tego publicysty są ciekawe, szybko się je czyta, ale dla osób pragnących rozszerzyć swoja wiedzę niezbyt się nadają. Są one raczej odpowiednia lekturą dla laików w danym temacie. Niemniej, warto po nie sięgnąć.
Nie inaczej jest z niniejszą pozycją. Tym razem Guido Knopp na tapetę bierze wszystko to, co związane z III Rzeszą, a co było jej wielką tajemnicą, o czym nikt nie miał prawa wiedzieć. W treści całej książki widać pogoń za sensacją, która oscyluje w okolicach niezłego filmu kryminalnego, powierzchownego pod względem warstwy historycznej, ale z wciągającą akcją i narracją.
Autor wspomina o prawdziwym pochodzeniu Hitlera i tajemnicach jego rodziny, o Hitlerze i kobietach w jego życiu. Najsłynniejszą z nich, Evę Braun, Knopp ukazuje z nieznanej dotychczas strony. Czy ciekawej, hmm to kwestia dyskusyjna.
Duża ilość miejsca poświęcona jest także Reichsführerowi SS Heinrichowi Himmlerowi i jego tajemnicom, których ten pozostawił po sobie całkiem sporo. Nie myślcie jednak, że Knopp je rozwiązuje, no przynajmniej nie wszystkie. Duża część materiału w tej książce opiera się na pytaniach, wysuwanych teoriach, przypuszczeniach i swoistym laniu wody. Niemniej owe przypuszczenia przedstawiane są w sposób tak ciekawy, iż porywają całkiem spore rzesze czytelników. Trochę to przypomina książki naszego rodzimego autora, Sławomira Kopra, które bardzo dobrze się sprzedają, a którym wielu historyków także stawia podobne zarzuty. Jednak nie mnie je oceniać.
Jeżeli interesuje was okres II wojny światowej, historia i tajemnice III Rzeszy i osób z nią związanych, z pewnością po tę i inne książki Knoppa warto sięgnąć. Nie oczekujcie jednak książki stricte historycznej, naukowej z przypisami i bogatą bibliografią, która dostarczy wam wiele nowej wiedzy. To nie ten typ. Aczkolwiek z pewnością jest to fascynująca, wciągająca lektura.
Recenzja mojego męża, pasjonującego się wszystkim co z okresem II wojny światowej i III Rzeszą związane.
Guido Knopp jest człowiekiem niezwykle twórczym, ale i popularnym. Za naszą zachodnią granicą zawdzięcza to nie tylko książkom, ale także filmom dokumentalnym poświęconym historii III Rzeszy, które robi od 1978 roku. Jednak u nas znany jest przede wszystkim ze swoich licznych książek popularyzujących historię III Rzeszy. Dotychczas przetłumaczono na język polski m.in. takie jego publikacje: Ludzie Hitlera (1999); Hitler – dziedzictwo zła (1999); Watykan: władza papieży (2001); Kobiety Hitlera i Marlena (2002); Elita szpiegów (2004); Stalingrad (2007). Knopp napisał o wiele więcej książek i trzeba mu przyznać, jest niezmordowanym propagatorem historii, ale tylko w zakresie popularnym. Na pewno nie są to książki stricte naukowe, czy chociażby do takiego miana dążące. Ich autor nie jest bowiem historykiem, który pracowałby w pocie czoła wyszukując informacje i materiały w bibliotekach, czy archiwach. Knopp jest przede wszystkim postacią medialną odcinającą kupony od swojej sławy. A robi to niezwykle umiejętnie. W zalewie książek i filmów historycznych znalazł dla siebie niszę. Jest nią okres II wojny światowej i wszystko, co z nim związane, a więc wydarzenia, biografie osób, a przede wszystkim sekrety i tajemnice. Historia zaserwowana przez Knoppa jest żywa, porywająca, ciekawa, acz niepełna. Można śmiało powiedzieć, że Knopp traktuje ją po przysłowiowych łebkach. Nie bez kozery historycy zajmujący się analogicznymi zagadnieniami, zarzucają Knoppowi, iż jego książki w dużej mierze pomijają nowe tendencje badawcze. Stąd książki tego publicysty są ciekawe, szybko się je czyta, ale dla osób pragnących rozszerzyć swoja wiedzę niezbyt się nadają. Są one raczej odpowiednia lekturą dla laików w danym temacie. Niemniej, warto po nie sięgnąć.
Nie inaczej jest z niniejszą pozycją. Tym razem Guido Knopp na tapetę bierze wszystko to, co związane z III Rzeszą, a co było jej wielką tajemnicą, o czym nikt nie miał prawa wiedzieć. W treści całej książki widać pogoń za sensacją, która oscyluje w okolicach niezłego filmu kryminalnego, powierzchownego pod względem warstwy historycznej, ale z wciągającą akcją i narracją.
Autor wspomina o prawdziwym pochodzeniu Hitlera i tajemnicach jego rodziny, o Hitlerze i kobietach w jego życiu. Najsłynniejszą z nich, Evę Braun, Knopp ukazuje z nieznanej dotychczas strony. Czy ciekawej, hmm to kwestia dyskusyjna.
Duża ilość miejsca poświęcona jest także Reichsführerowi SS Heinrichowi Himmlerowi i jego tajemnicom, których ten pozostawił po sobie całkiem sporo. Nie myślcie jednak, że Knopp je rozwiązuje, no przynajmniej nie wszystkie. Duża część materiału w tej książce opiera się na pytaniach, wysuwanych teoriach, przypuszczeniach i swoistym laniu wody. Niemniej owe przypuszczenia przedstawiane są w sposób tak ciekawy, iż porywają całkiem spore rzesze czytelników. Trochę to przypomina książki naszego rodzimego autora, Sławomira Kopra, które bardzo dobrze się sprzedają, a którym wielu historyków także stawia podobne zarzuty. Jednak nie mnie je oceniać.
Jeżeli interesuje was okres II wojny światowej, historia i tajemnice III Rzeszy i osób z nią związanych, z pewnością po tę i inne książki Knoppa warto sięgnąć. Nie oczekujcie jednak książki stricte historycznej, naukowej z przypisami i bogatą bibliografią, która dostarczy wam wiele nowej wiedzy. To nie ten typ. Aczkolwiek z pewnością jest to fascynująca, wciągająca lektura.
Stephanie Plum. Wystrzałowa dziewiątka:)
Wydawnictwo Fabryka Słów, Okładka miękka, Moja ocena 6/6
A tak, taką wysoką ocenę dałam. Beletrystyce sporadycznie, ba bardzo rzadko daję 6/6. Przyznam, że taka ocena u mnie na blogu, dla książek typu czytadła, to bez mała jak śnieg w lipcu. Nie to, że niemożliwa, ale bardzo, bardzo rzadko spotykana:) No cóż, nie będę ukrywać, w Steph się zakochałam, to pewnik, jeżeli chodzi o poprawę humoru. Śliwka jest w wieku bardzo zbliżonym do mojego (no, może ma kilka latek mniej, nie będę się upierać, ale nie dużo), ma równie niewyparzony język jak ja i dar do pakowania się w kłopoty. Tylko ja nie trzymam broni w słoju z ciasteczkami i nie czyha na mnie różany zabójca (jak na razie):)
Tym razem Śliwka dostaje kolejne zlecenia na łapanie wyjątkowego NSa. Jest nim Hindus, Samuel Singh, któremu kończy się pozwolenie na pracę. Facecik czmychnął, a kuzyn i szef Steph, Vinnie poręczył za niego - słowem (o ile można przyjąć, że Vinnie je ma), pieniędzmi i podpisem. Sprawa jest o tyle pilna, że prawie honorowa, a na pewno kosztowna. Dodatkowo Steph musi znaleźć uroczego, kudłatego pisaka o wdzięcznym imieniu Bu, którego znalezienie wiąże się ściśle ze znalezieniem NSa. W śledztwie pomaga jej niezastąpiona Lula, która opracowała nową, super skuteczną dietę. Czytając o diecie i o tym co w jej ramach Lula pochłania (bo trudno to nazwać jedzeniem) płakałam ze śmiechu. Byla "panienka" w rozmiarze XXXXXL odchudzająca się kilogramem bekonu i uciekająca w popłochu przed gromadą psów, taaak to jest to. Zresztą co tu ukrywać, w trakcie lektury każdej książki z serii przygód Stephanie Plum, płaczę ze śmiechu, a często nie zważając na to, gdzie się znajduję, śmieję się na głos.
Pomijając Grajdoł i pozostałą część Jersey, tym razem podróżujemy ze Steph i całą wesołą gromadką do Vegas. A tam się dzieje, oj dzieje. Jeżeli dodamy do tego całkowicie pokręcone i nieprzewidywalne życie prywatne Steph, oraz jej szaloną rodzinkę, mamy świetną pozycję, która rozbawi każdego.
Gorąco zachęcam do lektury 9. części przygód łowczyni zbiegów Stephanie Plum. Janet Evanovich po raz kolejny udało się mnie zaskoczyć kłopotami i przygodami, w jakie wpakowała swoją bohaterkę oraz rozbawić tak, że aż mnie brzuch ze śmiechu bolał. Treści książki nie da się opowiedzieć, bo nie miałoby sensu. Nic nie odda toku myślenia oraz języka, jakim posługuje się autorka cyklu książek. Trzeba po prostu przeczytać tę oraz pozostałe części przygód Steph, do czego gorąco zachęcam.
A tak, taką wysoką ocenę dałam. Beletrystyce sporadycznie, ba bardzo rzadko daję 6/6. Przyznam, że taka ocena u mnie na blogu, dla książek typu czytadła, to bez mała jak śnieg w lipcu. Nie to, że niemożliwa, ale bardzo, bardzo rzadko spotykana:) No cóż, nie będę ukrywać, w Steph się zakochałam, to pewnik, jeżeli chodzi o poprawę humoru. Śliwka jest w wieku bardzo zbliżonym do mojego (no, może ma kilka latek mniej, nie będę się upierać, ale nie dużo), ma równie niewyparzony język jak ja i dar do pakowania się w kłopoty. Tylko ja nie trzymam broni w słoju z ciasteczkami i nie czyha na mnie różany zabójca (jak na razie):)
Tym razem Śliwka dostaje kolejne zlecenia na łapanie wyjątkowego NSa. Jest nim Hindus, Samuel Singh, któremu kończy się pozwolenie na pracę. Facecik czmychnął, a kuzyn i szef Steph, Vinnie poręczył za niego - słowem (o ile można przyjąć, że Vinnie je ma), pieniędzmi i podpisem. Sprawa jest o tyle pilna, że prawie honorowa, a na pewno kosztowna. Dodatkowo Steph musi znaleźć uroczego, kudłatego pisaka o wdzięcznym imieniu Bu, którego znalezienie wiąże się ściśle ze znalezieniem NSa. W śledztwie pomaga jej niezastąpiona Lula, która opracowała nową, super skuteczną dietę. Czytając o diecie i o tym co w jej ramach Lula pochłania (bo trudno to nazwać jedzeniem) płakałam ze śmiechu. Byla "panienka" w rozmiarze XXXXXL odchudzająca się kilogramem bekonu i uciekająca w popłochu przed gromadą psów, taaak to jest to. Zresztą co tu ukrywać, w trakcie lektury każdej książki z serii przygód Stephanie Plum, płaczę ze śmiechu, a często nie zważając na to, gdzie się znajduję, śmieję się na głos.
Pomijając Grajdoł i pozostałą część Jersey, tym razem podróżujemy ze Steph i całą wesołą gromadką do Vegas. A tam się dzieje, oj dzieje. Jeżeli dodamy do tego całkowicie pokręcone i nieprzewidywalne życie prywatne Steph, oraz jej szaloną rodzinkę, mamy świetną pozycję, która rozbawi każdego.
Gorąco zachęcam do lektury 9. części przygód łowczyni zbiegów Stephanie Plum. Janet Evanovich po raz kolejny udało się mnie zaskoczyć kłopotami i przygodami, w jakie wpakowała swoją bohaterkę oraz rozbawić tak, że aż mnie brzuch ze śmiechu bolał. Treści książki nie da się opowiedzieć, bo nie miałoby sensu. Nic nie odda toku myślenia oraz języka, jakim posługuje się autorka cyklu książek. Trzeba po prostu przeczytać tę oraz pozostałe części przygód Steph, do czego gorąco zachęcam.
środa, 19 lutego 2014
Malownicze. Wymarzony dom - Magdalena Kordel
Wydawnictwo Znak, Okładka miękka, Moja ocena 5/6
Kolejna wizyta w Malowniczym, spotkanie ze starymi znajomymi (a także nowymi osobami) i kolejna chwila relaksu przy (jak ja to określam) samosięczytającej książce, zabawnej, relaksującej, a przy tym tak bez zadęcia - mądrej po ludzku. Temat przewodni jest zdarty do bólu i wyeksploatowany w wielu, wielu książkach. Ot rozczarowana życiem, zawiedziona na linii uczuciowo-zawodowej kobieta, pod wpływem chwili (i tu także upojenia alkoholowego) kupuje dom w Sudetach. Kupuje miejsce, którego w życiu na oczy nie widziała i pod wpływem impulsu (i różnych innych bodźców, jak dobijający się do drzwi eks) wyrusza do nowego domostwa. Zdarty motyw w książkach, fakt. Ale istotne jest to, co się pod jego płaszczykiem chce przekazać czytelnikowi i jak się to zrobi. A Magdzie Kordel udało się to wybornie.
Od pierwszej strony polubiłam główną bohaterkę, Magdę vel Madeleine. Chociaż tak do końca nie jestem pewna, czy pierwszoplanową osobą jest właśnie ona. Bo równie ważne są inne bohaterki: Krysia, chwytająca za serce Marcysia, Julka, Katarzyna, nawet panowie, jak Michał, Antek i hehe..ukochany mój (no nie będę tego ukrywać) pan Miecio. Mimo wielu wad np. takiego Miecia, autorce udało się tak skonstruować każdego bohatera, tak go przedstawić, iż ludzi tych nie sposób nie polubić, nie sposób im nie kibicować. Każdy z nich ma inny charakter (czasami łatwiejszy w obsłudze, czasami taki, że...no), każdy jest po przejściach i każdy szuka tego czegoś w życiu. Czy znajdą to w Malowniczym? Czy pomoże im w tym nowa mieszkanka Magdalena? Tego nie zdradzę. Zachęcam za to do lektury książki.
Malownicze. Wymarzony dom, to ciepła, pełna humoru, dobrej energii i nadziei opowieść. Pod tym płaszczykiem Magda Kordel porusza jednak wiele ważnych, niezwykle życiowych tematów, które mogą dotyczyć wielu czytelników, które zmuszają do chwili refleksji, ale nie wpędzają w smutek. Mam jednocześnie wrażenie, iż samo Malownicze, jak i pisarka zmieniły się odrobinę. Ani na lepsze, ani na gorsze, po prostu zmienili się. I bardzo dobrze. Bardzo mi się to nowe Malownicze podoba. Mam nadzieję, iż na kolejną wizytę w tym cudnym, magicznym miejscu, pełnym dobrej energii i takich samych ludzi, nie każe nam autorka zbyt długo czekać.
Gorąco zachęcam do lektury nowej książki Magdy Kordel. To doskonałe panaceum na smutki, życiowe rozterki, chandrę. Ot taki plasterek na duszę.
Kolejna wizyta w Malowniczym, spotkanie ze starymi znajomymi (a także nowymi osobami) i kolejna chwila relaksu przy (jak ja to określam) samosięczytającej książce, zabawnej, relaksującej, a przy tym tak bez zadęcia - mądrej po ludzku. Temat przewodni jest zdarty do bólu i wyeksploatowany w wielu, wielu książkach. Ot rozczarowana życiem, zawiedziona na linii uczuciowo-zawodowej kobieta, pod wpływem chwili (i tu także upojenia alkoholowego) kupuje dom w Sudetach. Kupuje miejsce, którego w życiu na oczy nie widziała i pod wpływem impulsu (i różnych innych bodźców, jak dobijający się do drzwi eks) wyrusza do nowego domostwa. Zdarty motyw w książkach, fakt. Ale istotne jest to, co się pod jego płaszczykiem chce przekazać czytelnikowi i jak się to zrobi. A Magdzie Kordel udało się to wybornie.
Od pierwszej strony polubiłam główną bohaterkę, Magdę vel Madeleine. Chociaż tak do końca nie jestem pewna, czy pierwszoplanową osobą jest właśnie ona. Bo równie ważne są inne bohaterki: Krysia, chwytająca za serce Marcysia, Julka, Katarzyna, nawet panowie, jak Michał, Antek i hehe..ukochany mój (no nie będę tego ukrywać) pan Miecio. Mimo wielu wad np. takiego Miecia, autorce udało się tak skonstruować każdego bohatera, tak go przedstawić, iż ludzi tych nie sposób nie polubić, nie sposób im nie kibicować. Każdy z nich ma inny charakter (czasami łatwiejszy w obsłudze, czasami taki, że...no), każdy jest po przejściach i każdy szuka tego czegoś w życiu. Czy znajdą to w Malowniczym? Czy pomoże im w tym nowa mieszkanka Magdalena? Tego nie zdradzę. Zachęcam za to do lektury książki.
Malownicze. Wymarzony dom, to ciepła, pełna humoru, dobrej energii i nadziei opowieść. Pod tym płaszczykiem Magda Kordel porusza jednak wiele ważnych, niezwykle życiowych tematów, które mogą dotyczyć wielu czytelników, które zmuszają do chwili refleksji, ale nie wpędzają w smutek. Mam jednocześnie wrażenie, iż samo Malownicze, jak i pisarka zmieniły się odrobinę. Ani na lepsze, ani na gorsze, po prostu zmienili się. I bardzo dobrze. Bardzo mi się to nowe Malownicze podoba. Mam nadzieję, iż na kolejną wizytę w tym cudnym, magicznym miejscu, pełnym dobrej energii i takich samych ludzi, nie każe nam autorka zbyt długo czekać.
Gorąco zachęcam do lektury nowej książki Magdy Kordel. To doskonałe panaceum na smutki, życiowe rozterki, chandrę. Ot taki plasterek na duszę.
wtorek, 18 lutego 2014
Białe piekło, czyli doskonała, niebanalna powieść
Wydawnictwo Ole, Okładka miękka, 432 s., Moja ocena 5,5/6
Niebanalna, doskonale napisana powieść z silnym wątkiem kryminalnym.
Miejsce akcji to tytułowe białe piekło, czyli lody Arktyki i niewielka, wręcz mikroskopijna osada, która tam się znajduje. Tam zamieszkuje nasza bohaterka, Edie Kiglatuk. Jest ona pół Inuitką, pół białą. Takie mieszane pochodzenie znajduje odzwierciedlenie w jej charakterze i postępowaniu. Na pewno lepiej rozumie obcych, czyli ludzi z południa niż jej znajomi, czystej krwi Inuici. Edie jest nauczycielką w miejscowej szkole, a przy tym najlepszym przewodnikiem w tej części Arktyki. Organizuje i prowadzi wyprawy ludzi z południa (czyli każdego, kto nie mieszka w krainie lodu i śniegu) w głąb Arktyki, polowania na miejscowe zwierzęta etc. Podczas jednej z wypraw zostaje zastrzelony jeden z jej członków. Sprawa jest o tyle tajemnicza, iż oprócz ofiary, jego przyjaciela i Edie w zasięgu kilku kilometrów nie było nikogo, a na dodatek szalała burza śnieżna. Ofiara na pewno sama się nie postrzeliła, było to niemożliwe ze względu na umiejscowienie rany. Nie postrzelił ofiary także drugi z uczestników wyprawy ani Edie. Więc kto? Duch? W duchy nawet tak związana ze swoją kulturą Edie nie wierzy. Biorąc pod uwagę zagrożenie jakie niesie ze sobą samotna wyprawa w miejsce gdzie doszło do zbrodni, kobieta dochodzi do wniosku, iż zabójcą musi być ktoś z jej znajomych, ktoś kto nadal przebywa w osadzie. Nikt obcy nie przeżyłby w takim otoczeniu. Ale kto i dlaczego zamordował męźczyznę? Edie pragnie rozpoczęcia śledztwa, ale sprzeciwia się temu miejscowa rada starszych, która mimo obecności w osadzie przedstawiciela prawa decyduje de facto o wszystkim. Rada uważa, że zabójstwo obcego to nic takiego. Czy kobieta się z tym zgodzi? O nie, to nie leży w jej charakterze. Rozpoczyna śledztwo na własną rękę. Nie wie, że tym samym otwiera przysłowiową puszkę Pandory, a jej życie szybko znajdzie się w niebezpieczeństwie. Z kolei afera, którą odkryje sięga szczytów władzy i z pewnością zaskoczy każdego czytelnika.
Książka jest rewelacyjnie napisana. To jedna z tych pozycji, które, gdy tylko zacznie się czytać, przepadło się. Przede wszystkim ujęły mnie świetne, niezwykle szczegółowe opisy życia w osadzie arktycznej, kultury miejscowej ludności, ale ponad wszystko...kwestia... kulinarna, tzn. miejscowych przysmaków:). Opisy, jak to zamiast chipsów, czy innych przegryzek Inuici jedzą...maktaq, czyli grubą, gumowatą skórę wieloryba, pod którą znajduje się warstwa kremowego, lekko skwaśniałego tłuszczu; albo suszone mięso jeżowca, czy igunaq, czyli sfermentowane jelito morsa, podobno niesłychanie zdrowe:). Opisów kulinarnych i zwyczajów tamtejszej ludności jest w książce bardzo dużo. I moim zdaniem to one stanowią o jej sile. Akcja książki rozgrywa się w XXI wieku, jednak pewne rzeczy i zwyczaje w ekstremalnie oddalonych od cywilizacji zachodu miejscach nie zmieniają się. I osada, w której mieszka Edie jest jednym z takich miejsc. Dodatkowym plusem jest prowadzone niespiesznie, acz od samego początku trzymające w niesłychanym napięciu śledztwo. Autorka wraz z główną bohaterką, krok po kroku odkrywa przed nami nomen omen mrożącą krew w żyłach prawdę.
No i sama Edie. Kobieta silna, mocna, torpeda z pozoru nie bojąca się niczego i nikogo. A tak w środku, normalna kobieta ze swoimi słabościami, marząca o normalnej rodzinie, cieple, która jednak musi walczyć o swoje w zdominowanym przez szowinistycznych męźczyzn świecie.
Gorąco polecam Białe piekło. To doskonała, arcywyborna, osadzona w obcej kulturze pośród arktycznego krajobrazu pełnego lodu i skał powieść. Jednak ostrzegam, nie podchodźcie do książki, jak do kryminału czystej krwi, że tak się wyrażę. Możecie wtedy przeżyć lekkie rozczarowanie.
Za książkę dziękuję księgarni internetowej Platon(klik)
Niebanalna, doskonale napisana powieść z silnym wątkiem kryminalnym.
Miejsce akcji to tytułowe białe piekło, czyli lody Arktyki i niewielka, wręcz mikroskopijna osada, która tam się znajduje. Tam zamieszkuje nasza bohaterka, Edie Kiglatuk. Jest ona pół Inuitką, pół białą. Takie mieszane pochodzenie znajduje odzwierciedlenie w jej charakterze i postępowaniu. Na pewno lepiej rozumie obcych, czyli ludzi z południa niż jej znajomi, czystej krwi Inuici. Edie jest nauczycielką w miejscowej szkole, a przy tym najlepszym przewodnikiem w tej części Arktyki. Organizuje i prowadzi wyprawy ludzi z południa (czyli każdego, kto nie mieszka w krainie lodu i śniegu) w głąb Arktyki, polowania na miejscowe zwierzęta etc. Podczas jednej z wypraw zostaje zastrzelony jeden z jej członków. Sprawa jest o tyle tajemnicza, iż oprócz ofiary, jego przyjaciela i Edie w zasięgu kilku kilometrów nie było nikogo, a na dodatek szalała burza śnieżna. Ofiara na pewno sama się nie postrzeliła, było to niemożliwe ze względu na umiejscowienie rany. Nie postrzelił ofiary także drugi z uczestników wyprawy ani Edie. Więc kto? Duch? W duchy nawet tak związana ze swoją kulturą Edie nie wierzy. Biorąc pod uwagę zagrożenie jakie niesie ze sobą samotna wyprawa w miejsce gdzie doszło do zbrodni, kobieta dochodzi do wniosku, iż zabójcą musi być ktoś z jej znajomych, ktoś kto nadal przebywa w osadzie. Nikt obcy nie przeżyłby w takim otoczeniu. Ale kto i dlaczego zamordował męźczyznę? Edie pragnie rozpoczęcia śledztwa, ale sprzeciwia się temu miejscowa rada starszych, która mimo obecności w osadzie przedstawiciela prawa decyduje de facto o wszystkim. Rada uważa, że zabójstwo obcego to nic takiego. Czy kobieta się z tym zgodzi? O nie, to nie leży w jej charakterze. Rozpoczyna śledztwo na własną rękę. Nie wie, że tym samym otwiera przysłowiową puszkę Pandory, a jej życie szybko znajdzie się w niebezpieczeństwie. Z kolei afera, którą odkryje sięga szczytów władzy i z pewnością zaskoczy każdego czytelnika.
Książka jest rewelacyjnie napisana. To jedna z tych pozycji, które, gdy tylko zacznie się czytać, przepadło się. Przede wszystkim ujęły mnie świetne, niezwykle szczegółowe opisy życia w osadzie arktycznej, kultury miejscowej ludności, ale ponad wszystko...kwestia... kulinarna, tzn. miejscowych przysmaków:). Opisy, jak to zamiast chipsów, czy innych przegryzek Inuici jedzą...maktaq, czyli grubą, gumowatą skórę wieloryba, pod którą znajduje się warstwa kremowego, lekko skwaśniałego tłuszczu; albo suszone mięso jeżowca, czy igunaq, czyli sfermentowane jelito morsa, podobno niesłychanie zdrowe:). Opisów kulinarnych i zwyczajów tamtejszej ludności jest w książce bardzo dużo. I moim zdaniem to one stanowią o jej sile. Akcja książki rozgrywa się w XXI wieku, jednak pewne rzeczy i zwyczaje w ekstremalnie oddalonych od cywilizacji zachodu miejscach nie zmieniają się. I osada, w której mieszka Edie jest jednym z takich miejsc. Dodatkowym plusem jest prowadzone niespiesznie, acz od samego początku trzymające w niesłychanym napięciu śledztwo. Autorka wraz z główną bohaterką, krok po kroku odkrywa przed nami nomen omen mrożącą krew w żyłach prawdę.
No i sama Edie. Kobieta silna, mocna, torpeda z pozoru nie bojąca się niczego i nikogo. A tak w środku, normalna kobieta ze swoimi słabościami, marząca o normalnej rodzinie, cieple, która jednak musi walczyć o swoje w zdominowanym przez szowinistycznych męźczyzn świecie.
Gorąco polecam Białe piekło. To doskonała, arcywyborna, osadzona w obcej kulturze pośród arktycznego krajobrazu pełnego lodu i skał powieść. Jednak ostrzegam, nie podchodźcie do książki, jak do kryminału czystej krwi, że tak się wyrażę. Możecie wtedy przeżyć lekkie rozczarowanie.
Za książkę dziękuję księgarni internetowej Platon(klik)
poniedziałek, 17 lutego 2014
Światowy Dzień Kota
Luty jest miesiącem szczególnie ważnym dla wszystkich, którzy kochają koty (czyli dla mnie:)). Oto bowiem 17.02 obchodzimy Światowy Dzień Kota.
Co ja piszę, przecież każdy dzień z kotem to święto, ale to zrozumieją tylko właściciele tych wspaniałych futrzaków.
Koty wnoszą do naszego życia radość! Ich mruczenie wpływa kojąco na nasze skołatane nerwy i pozwala zapomnieć o troskach dnia powszedniego. Naukowcy stwierdzili, że głaskanie kota korzystnie wpływa na nasze zdrowie, obniżając ciśnienie krwi! Jeśli dodamy do tego to, ile naszego pożywienia uratowały te zwierzaki przed pożarciem przez gryzonie, łatwo możemy zrozumieć, jak wiele kotom zawdzięczamy.
A jednak nie zawsze doceniamy naszych przyjaciół. Przez długie wieki koty były w Europie prześladowane z powodu rzekomych koligacji z diabłem. Miały być ponoć jego ulubionym wcieleniem, a tym samy towarzyszem wiedźm wszelakich i zwolenników czarnej magii! Do takiego traktowania kotów przyczynił się zapewne ich nocny, tajemniczy tryb życia, a przecież wszystkim wiadomo, że noc jest ulubioną porą wszystkich złych mocy.
Dziś już chyba mało kto wierzy w takie zabobony, a jednak nadal pokutują w naszej świadomości przesądy krzywdzące koty. Nadal istnieją ludzie, którzy nienawidzą kotów, choć tak naprawdę nawet ich nie znają. Całe szczęście, że stosunek do tych zwierząt zmienia się na korzyść, czego dobitnym przykładem jest istnienie kociego święta.
Po raz pierwszy Światowy Dzień Kota obchodzony był we Włoszech w 1990 r. i od tego czasu celebrowany jest w wielu krajach Europy i poza nią. Na świecie Dzień Kota obchodzi się też 1 marca (w Rosji), 29 października (w Stanach Zjednoczonych) czy 8 sierpnia (w Wielkiej Brytanii).
Wszystkie te daty łączy jedno: mają uświadamiać m.in., że kot to nie pluszowa zabawka.
W Polsce święto to zaistniało w 2006 r. Jego inicjatorem i pomysłodawcą był Wojciech-Albert Kurkowski, znany międzynarodowy sędzia felinologiczny i ówczesny redaktor naczelny miesięcznika KOT.
Miłośnicy kotów podkreślają, że to nie człowiek jest „właścicielem" (ani tym bardziej „panem") zwierzaka, a wręcz przeciwnie. To kot wybiera sobie człowieka i łaskawie pozwala się obsługiwać. Nie bez kozery mamy powiedzenie, że psy mają właścicieli, a koty służbę:). Nic dziwnego, że na przestrzeni wieków gatunek ten był uznawany z jednej strony za święty, a z drugiej za mający tajemnicze konszachty z „siłą nieczystą".
Oczywiście koci charakter, niezależność i nieodparty urok są od zawsze kuszące dla twórców. Malarze, rzeźbiarze, ale także literaci i filmowcy chętnie sięgają po „kocie motywy". Jednak robiąc to, muszą liczyć się z jednym zastrzeżeniem. Nawet, gdy pisarz czy reżyser chce uczynić z kota postać drugoplanową, prędzej czy później bohater ten wymyka się spod kontroli i dołącza do grona głównych bohaterów (także wtedy, gdy długość roli całkowicie na to nie wskazuje). Jeśli twórca pogodzi się z tym, powstają postaci niezwykle interesujące. Tak jest chociażby w przypadku Behemota - bodaj najsłynniejszego kociego bohatera. W powieści Mistrz i Małgorzata Michaił Bułhakow umieścił demona - pazia przyjmującego postać czarnego kota w świcie Wolanda, który przybywa do Moskwy. Behemot doskonale odnajduje się w radzieckiej rzeczywistości, pije wódkę i zagryza marynowanymi grzybkami, gra w szachy, samodzielnie jeździ tramwajem uwielbia specyficzne żarty i psoty, nie zapominając przy tym, że kot jest istotą starożytną i nietykalną. Pełen wdzięku kot stworzony przez Bułhakowa do dziś jest ulubioną postacią wielu czytelników. Pisarz przemycił w postaci czarnego futrzastego pomocnika Wolanda wiele kocich cech, sprytnie wplatając je w charakterystykę postaci, obdarzonej imieniem biblijnego potwora. Nic dziwnego, że Behemot tak bardzo podoba się kociarzom, a jego imię nosi wiele kotów.
Kot w roli tytułowej - to pomysł na całkiem sporo różnych książek -
zabawnych, wzruszających a czasem specyficznie poradnikowych. Warto tu
wspomnieć takie pozycje jak Kot w stanie czystym Terry'ego Pratchetta
(pozycja obowiązkowa w biblioteczce „zakoconych"), oparta na faktach Odyseja kota imieniem Hooper Gwen Cooper, czy polską zabawną powieść Wszyscy mężczyźni mojego kota Karoliny Macios.
Polska najsłynniejsza kocia seria Przygody kota Filemona przedstawia koci świat oczami małego psotnego kociaka i starszego, doświadczonego, bardzo kociego w swoim pozornym lenistwie Bonifacego, do dziś cieszy się popularnością.
Polska najsłynniejsza kocia seria Przygody kota Filemona przedstawia koci świat oczami małego psotnego kociaka i starszego, doświadczonego, bardzo kociego w swoim pozornym lenistwie Bonifacego, do dziś cieszy się popularnością.
I niezapomniane Przygody Filonka Bezogonka:)
Specyficzne pary stworzyli kocur Tom i
mysz Jerry oraz kot Sylwester i ptaszek Tweetie.
Do
miana kultowych bohaterów dołączył też kot Simone's - stanowiący
kwintesencję „kotowatości".
Koty nie
występują jedynie w kreskówkach. Warto przypomnieć tu Elzę z
afrykańskiego buszu, która pół wieku temu poruszała serca widzów na
całym świecie, czy kota Rademenesa z polskiego serialu Siedem życzeń.
Elza z afrykańskiego buszu |
Z
bliższych obecnym czasom kocich postaci mamy choćby uzdolnionego kota z
filmu Poznaj mojego tatę, który samodzielnie korzysta z ludzkiej
toalety, a swoją niezależnością mocno utrudnia życie głównemu
bohaterowi. To doskonały przykład tego jak „kocia" rola w zamierzeniu
epizodyczna urosła do rangi głównej.
Oczywiście koty nie zawsze
pozytywnymi bohaterami. Ale dziś nie będziemy wspominać licznych
horrorów, w których zwierzęta te były nośnikami „siły nieczystej" czy innych filmów, w których zostały
obdarzone paskudnym charakterem i złymi zamiarami. W końcu mamy dziś kocie święto.
Obcując z kotem człowiek ryzykuje jedynie to, że stanie się wewnętrznie bogatszy - mawiała Colette.Pamiętajmy o tym, nie tylko dzisiaj.
Z okazji przypadającego dzisiaj Dnia, ja i moje futra składamy wszystkim waszym puchatym pupilom najlepsze życzenia. I oczywiście przypominam najsławniejsze postaci kociego establishmentu.
Najsłynniejszym ze wszystkich jest chyba Kot w butach:)
Lucyfer, jedn z dwunastu kotów kardynała Richelieu. Ten czarny kot wpłynął zapewne na makiawelizm, z jakim Alexandre Dumas sportretował Richelieu w Czterech muszkieterach.
Bajkopisarz Jean de la Fontaine uczynił bohaterem swej twórczości cały zwierzyniec, ale koty mają w nim szczególne miejsce. Pojawiają się w bajkach w towarzystwie myszki, starego szczura, dwóch wróbelków, a nawet przemienione w kobietę.
Kotom sławnych pisarzy dostały się też nazwiska. Francis Scott Fitzgerald przezwał swego kota Szopen, a Jorge Louis Borges - Adorno.
Ernest Hemingway, prócz zdobycia Nagrody Nobla, zapisał się w historii jako miłośnik kotów wielopalczastych, które od tej pory zdobyły sobie miano kotów Hemingway'a. W swoim domu w Key West na Florydzie amerykański pisarz chował około 100 kotów, z czego połowa była wielopalczasta.
Inni znani ze swoimi kocimi pupilami...
Jean Paul Sartre |
Eduard “Santa” Gorey |
Edith Södergran |
Jean Cocteau |
Stephen King |
Truman Capote |
Mark Twain |
A Kot z Cheshire z Alicji w krainie czarów (1865) Lewisa Carrolla, pamiętacie jego uśmiech?!:)
Cała plejada słynnych mruczków przewinęła się przez filmy rysunkowe, jak wcinający lasagne rudzielec Garfield, czy Toulouse i Berlioz z Arystokotów .
Koty pojawiały się także na szczytach władzy. Słynny Humphrey "urzędował" na 10 Downing Street od roku 1983 do 1997.
Humphrey |
Nie każdy właściciel kota musi być od razu pisarzem czy premierem, ale według słów Jana Brzechwy jest na pewno "panem".
- Nie mam srebra ani złota, lecz nie pragnę w życiu zmian, bo kto ma własnego kota, ten jest całą gębą pan - czytamy w Kocie w butach.
Dla tych co nie widzieli, albo chcą jeszcze raz obejrzeć...Jak ludzie, zajrzyjcie, warto:) o tutaj:)
Jak mawiał Oscar Wilde.. Ludzi można z grubsza podzielić na dwie kategorie: miłośników kotów i osoby poszkodowane przez los.
Żródła zdjęć: wikipedia.com, writersandkitties.tumblr.com
niedziela, 16 lutego 2014
Pokuta brata Cadfaela - Ellis Peters
Wydawnictwo Zysk i S-ka, Okładka miękka, 342 s., Moja ocena 5,5/6
Kroniki brata Cadfaela, to niezwykle ciekawa i dopracowana merytorycznie seria 21 powieści historyczno-kryminalnych, których głównym bohaterem jest zakonnik, tytułowy brat Cadfael. Akcja wszystkich powieści rozgrywa się w pierwszej połowie XII wieku w Anglii. Cadfael jest mnichem w opactwie benedyktynów w Shrewsbury. Obdarzony zarówno życiowym doświadczeniem (bo nie zawsze był mnichem), inteligencją, sprytem rozwiązuje w kolejnych tomach ciekawe zagadki kryminalne. Śledztwa prowadzi niezwykle powoli, acz dokładnie i zawsze dochodzi do prawdy. Jest także człowiekiem honoru, prawdomównym, zawsze dotrzymującym słowa. Taki unikat w niezwykle mrocznych wiekach średnich.
Co cenne, każdy z tomów serii, każda kronika, to także wycinek z życia tytułowego braciszka. W każdej z książek dowiadujemy się o nim czegoś nowego.
Nie inaczej jest z tym XX. tomem. Nie bez kozery nosi on nazwę - Pokuta brata Cadfaela.
Akcja rozpoczyna się jesienią 1145 roku. Jest to niezwykle ważny moment w dziejach targanej od dawna wojnami i waśniami Anglii. Kraj pozostaje rozdarty pomiędzy zwolenników cesarzowej Maud, a osoby przychylne jej kuzynowi królowi Stefanowi. Jest to efekt toczącej się od kilku lat walki o tron angielski. Do Cadfaela dociera wiadomość, iż Filip FitzRobert, będący dotychczas zwolennikiem Mau (i to jednym z najwierniejszych) dopuścił się strasznej zdrady. Jej efekt może być długofalowy i dosięgnąć także kogoś bardzo bliskiego naszemu zakonnikowi. Wśród uwięzionych i skazanych na śmierć w ponurych lochach, jest Olivier de Bretagne,który jak się szybko okazuje jest...owocem grzesznej młodości Cadfaela, czyli ni mniej ni więcej, a jego synem. Wspomniałam wcześniej, iż nasz zakonnik-detektyw nie zawsze był sługa bożym, a młodość miał szumną i grzeszną. Mimo, iż Cadfael nie zna syna, opuszcza za zgoda przełożonych klasztor i wyrusza na poszukiwania potomka pragnąc go ocalić. Czy mu się to uda? Tego dowiecie się z lektury książki. Gorąco do tego zachęcam.
Książka ta (ba cała seria) ma same plusy i zero minusów. Chociaż nie, jeden minus znajduję. Otóż każdy tom serii zbyt szybko się kończy. Nic nie poradzę, kocham brata Cadfaela i wspaniałą serię książek. Ellis Peters udało się stworzyć 20 wyjątkowych tomów, genialnie napisanych i doskonale dopracowanych. Co istotne, historycy zajmujący się epoką średniowiecza w dwudziestu tomach serii znaleźli zaledwie kilka drobnych błędów merytorycznych. To o czymś świadczy.
Kolejnym plusem serii są doskonałe, niezwykle plastyczne opisy. Z sentymentem czytam zawsze opisy opactwa, w którym mieszka Cadfael. Jawi się ono, jako cudowne miejsce, dostatnie, spokojne, o ironio dosyć czyste, nie przypominające szamba, czyli miejsce przysłowiowym mlekiem i miodem płynące. I gdzie w takim otoczeniu miejsce na zbrodnię? Oj znajdzie się, znajdzie. Bowiem zbrodnia obok tła historycznego, jest niezwykle ważnym elementem serii kronik. kilkakrotnie mamy do czynienia ze zbrodnią najcięższą, czyli morderstwem. Poza tym Cadfael prowadzi dochodzenia w sprawie m.in. kradzieży, oszustw. Śledztwa toczą się powoli, ale nic to, dzięki temu możemy rozkoszować się średniowiecznym klimatem.
A za sprawą doskonałego dopracowania merytorycznego, możemy wraz z braciszkiem pogrążyć się w mrokach wieków średnich. Do czego gorąco was zachęcam.
Osoby nieznające serii kronik pocieszam, nie musicie czytać wszystkich tomów po kolei. Autorka w każdym tomie zadbała bowiem o nadmienienie o życiu brata Cadfaela i prowadzonych wcześniej przez niego śledztwach.
Zachęcam do sięgnięcia po te niepozorne książeczki. Gwarantuję, iż osoby lubiące dobry, historyczny kryminał i historyczną powieść będą zachwycone.
W latach 90. XX wieku, trzynaście Kronik sfilmowano, powstał serial telewizyjny, w którym Cadfaela zagrał fenomenalnie Sir Derec Jacobi.
Kroniki brata Cadfaela, to niezwykle ciekawa i dopracowana merytorycznie seria 21 powieści historyczno-kryminalnych, których głównym bohaterem jest zakonnik, tytułowy brat Cadfael. Akcja wszystkich powieści rozgrywa się w pierwszej połowie XII wieku w Anglii. Cadfael jest mnichem w opactwie benedyktynów w Shrewsbury. Obdarzony zarówno życiowym doświadczeniem (bo nie zawsze był mnichem), inteligencją, sprytem rozwiązuje w kolejnych tomach ciekawe zagadki kryminalne. Śledztwa prowadzi niezwykle powoli, acz dokładnie i zawsze dochodzi do prawdy. Jest także człowiekiem honoru, prawdomównym, zawsze dotrzymującym słowa. Taki unikat w niezwykle mrocznych wiekach średnich.
Co cenne, każdy z tomów serii, każda kronika, to także wycinek z życia tytułowego braciszka. W każdej z książek dowiadujemy się o nim czegoś nowego.
Nie inaczej jest z tym XX. tomem. Nie bez kozery nosi on nazwę - Pokuta brata Cadfaela.
Akcja rozpoczyna się jesienią 1145 roku. Jest to niezwykle ważny moment w dziejach targanej od dawna wojnami i waśniami Anglii. Kraj pozostaje rozdarty pomiędzy zwolenników cesarzowej Maud, a osoby przychylne jej kuzynowi królowi Stefanowi. Jest to efekt toczącej się od kilku lat walki o tron angielski. Do Cadfaela dociera wiadomość, iż Filip FitzRobert, będący dotychczas zwolennikiem Mau (i to jednym z najwierniejszych) dopuścił się strasznej zdrady. Jej efekt może być długofalowy i dosięgnąć także kogoś bardzo bliskiego naszemu zakonnikowi. Wśród uwięzionych i skazanych na śmierć w ponurych lochach, jest Olivier de Bretagne,który jak się szybko okazuje jest...owocem grzesznej młodości Cadfaela, czyli ni mniej ni więcej, a jego synem. Wspomniałam wcześniej, iż nasz zakonnik-detektyw nie zawsze był sługa bożym, a młodość miał szumną i grzeszną. Mimo, iż Cadfael nie zna syna, opuszcza za zgoda przełożonych klasztor i wyrusza na poszukiwania potomka pragnąc go ocalić. Czy mu się to uda? Tego dowiecie się z lektury książki. Gorąco do tego zachęcam.
Książka ta (ba cała seria) ma same plusy i zero minusów. Chociaż nie, jeden minus znajduję. Otóż każdy tom serii zbyt szybko się kończy. Nic nie poradzę, kocham brata Cadfaela i wspaniałą serię książek. Ellis Peters udało się stworzyć 20 wyjątkowych tomów, genialnie napisanych i doskonale dopracowanych. Co istotne, historycy zajmujący się epoką średniowiecza w dwudziestu tomach serii znaleźli zaledwie kilka drobnych błędów merytorycznych. To o czymś świadczy.
Kolejnym plusem serii są doskonałe, niezwykle plastyczne opisy. Z sentymentem czytam zawsze opisy opactwa, w którym mieszka Cadfael. Jawi się ono, jako cudowne miejsce, dostatnie, spokojne, o ironio dosyć czyste, nie przypominające szamba, czyli miejsce przysłowiowym mlekiem i miodem płynące. I gdzie w takim otoczeniu miejsce na zbrodnię? Oj znajdzie się, znajdzie. Bowiem zbrodnia obok tła historycznego, jest niezwykle ważnym elementem serii kronik. kilkakrotnie mamy do czynienia ze zbrodnią najcięższą, czyli morderstwem. Poza tym Cadfael prowadzi dochodzenia w sprawie m.in. kradzieży, oszustw. Śledztwa toczą się powoli, ale nic to, dzięki temu możemy rozkoszować się średniowiecznym klimatem.
A za sprawą doskonałego dopracowania merytorycznego, możemy wraz z braciszkiem pogrążyć się w mrokach wieków średnich. Do czego gorąco was zachęcam.
Osoby nieznające serii kronik pocieszam, nie musicie czytać wszystkich tomów po kolei. Autorka w każdym tomie zadbała bowiem o nadmienienie o życiu brata Cadfaela i prowadzonych wcześniej przez niego śledztwach.
Zachęcam do sięgnięcia po te niepozorne książeczki. Gwarantuję, iż osoby lubiące dobry, historyczny kryminał i historyczną powieść będą zachwycone.
W latach 90. XX wieku, trzynaście Kronik sfilmowano, powstał serial telewizyjny, w którym Cadfaela zagrał fenomenalnie Sir Derec Jacobi.
sobota, 15 lutego 2014
Było więc minęło
Wydawnictwo Naukowe PWN, Okładka twarda, Ocena 5,5/6
Jest to recenzja mojego męża. Co prawda książkę do recenzji wzięłam dla siebie, jednak mimo dwukrotnych prób, nie byłam w stanie całej jej przeczytać. Nie dlatego, iż jest żle napisana. Wręcz przeciwnie, paradoksalnie jest ona zbyt dobra, a przede wszystkim zbyt prawdziwa. Lubie biografie, lubię książki opisujące nawet najtragiczniejsze ludzkie losy. Jednak od kilku tygodni mam jakąś blokadę, nie jestem w stanie tego typu literatury czytać. Może to swoisty przesyt, może potrzebuje trochę czasu poświecić lżejszej książce.
Książkę za to z wielkim zainteresowaniem i w błyskawicznym tempie przeczytał mój mąż. Dlatego recenzja jest jego autorstwa.
Joanna Penson, bohaterka niniejszej książki, to (zgodnie z napisem znajdującym się na okładce) dziewczyna z Ravensbrück, kobieta Solidarności, lekarka Wałęsy. To jedno zdanie wyjątkowo dobitnie świadczy o tym, jaki los był jej udziałem. To on, to koleje losu są kwintesencją tej opowieści. Ale nie tylko. Przede wszystkim jest to opowieść o wspaniałej, mądrej, odważnej kobiecie, która początkowo po wielu wahaniach zgodziła się opowiedzieć o swoim życiu, a póżniej próbowała odwieźć od napisania książki jej autora. Na szczęście Remigiusz Grzela był uparty i konsekwentny. Dzięki temu czytamy o okresie przedwojennym, o życiu Pani Joanny, które choć przez moment było beztroskie. Kolejna stop klatka opowieści to gehenna przesłuchań na Pawiaku i obozu w Ravensbrück, w którym przebywała od września 1941 roku do kwietnia 1945 roku. Gehenna codzienności, walka o przetrwanie, koszmar niepewności. Cud, że przeżyła i nie zatraciła tam sama siebie. Opowiada także o swojej fascynacji poezją naszej noblistki Wisławy Szymborskiej, o kolejnych latach życia, o studiach medycznych, o pracy lekarza, a także o wieloletniej znajomości, przyjaźni i współpracy z Lechem Wałęsą. Prezydent Wałęsa jest w Polsce różnie postrzegany. Dzięki tej książce mamy okazję spojrzeć na niego niejako od środka, od strony jego przyjaciółki, współpracownicy, osoby, która zna go bardzo dobrze. Warto poznać inny punkt widzenia na temat Lecha Wałęsy i tego co zrobił dla Polski dobrego, ale i powiedzmy mniej wartościowego.
Książka ta to wspaniała opowieść, której wielkimi plusami są przede wszystkim zręczne pióro autora i przedstawienie nam życia bohaterki w formie wywiadu. Dzięki temu książkę czyta sie szybciej i trafia ona bardziej do czytelnika niż suchy opis wydarzeń. Co jeszcze uderza od pierwszej strony, to fakt, iż bohaterka o swoim trudnym życiu opowiada ot tak sobie, jakby mimochodem. Nie robi z niego tragedii, nie czyni z siebie męczennicy, nie uważa siebie za kogoś wyjątkowo doświadczonego przez los. Ot przydarzyło się, ale nie tylko jej. Było, więc minęło, wyjątkowo adekwatny tytuł.
Jest to doskonała, niebanalna i wyjątkowo poruszająca książka. Zachęcam do lektury.
Jest to recenzja mojego męża. Co prawda książkę do recenzji wzięłam dla siebie, jednak mimo dwukrotnych prób, nie byłam w stanie całej jej przeczytać. Nie dlatego, iż jest żle napisana. Wręcz przeciwnie, paradoksalnie jest ona zbyt dobra, a przede wszystkim zbyt prawdziwa. Lubie biografie, lubię książki opisujące nawet najtragiczniejsze ludzkie losy. Jednak od kilku tygodni mam jakąś blokadę, nie jestem w stanie tego typu literatury czytać. Może to swoisty przesyt, może potrzebuje trochę czasu poświecić lżejszej książce.
Książkę za to z wielkim zainteresowaniem i w błyskawicznym tempie przeczytał mój mąż. Dlatego recenzja jest jego autorstwa.
Joanna Penson, bohaterka niniejszej książki, to (zgodnie z napisem znajdującym się na okładce) dziewczyna z Ravensbrück, kobieta Solidarności, lekarka Wałęsy. To jedno zdanie wyjątkowo dobitnie świadczy o tym, jaki los był jej udziałem. To on, to koleje losu są kwintesencją tej opowieści. Ale nie tylko. Przede wszystkim jest to opowieść o wspaniałej, mądrej, odważnej kobiecie, która początkowo po wielu wahaniach zgodziła się opowiedzieć o swoim życiu, a póżniej próbowała odwieźć od napisania książki jej autora. Na szczęście Remigiusz Grzela był uparty i konsekwentny. Dzięki temu czytamy o okresie przedwojennym, o życiu Pani Joanny, które choć przez moment było beztroskie. Kolejna stop klatka opowieści to gehenna przesłuchań na Pawiaku i obozu w Ravensbrück, w którym przebywała od września 1941 roku do kwietnia 1945 roku. Gehenna codzienności, walka o przetrwanie, koszmar niepewności. Cud, że przeżyła i nie zatraciła tam sama siebie. Opowiada także o swojej fascynacji poezją naszej noblistki Wisławy Szymborskiej, o kolejnych latach życia, o studiach medycznych, o pracy lekarza, a także o wieloletniej znajomości, przyjaźni i współpracy z Lechem Wałęsą. Prezydent Wałęsa jest w Polsce różnie postrzegany. Dzięki tej książce mamy okazję spojrzeć na niego niejako od środka, od strony jego przyjaciółki, współpracownicy, osoby, która zna go bardzo dobrze. Warto poznać inny punkt widzenia na temat Lecha Wałęsy i tego co zrobił dla Polski dobrego, ale i powiedzmy mniej wartościowego.
Książka ta to wspaniała opowieść, której wielkimi plusami są przede wszystkim zręczne pióro autora i przedstawienie nam życia bohaterki w formie wywiadu. Dzięki temu książkę czyta sie szybciej i trafia ona bardziej do czytelnika niż suchy opis wydarzeń. Co jeszcze uderza od pierwszej strony, to fakt, iż bohaterka o swoim trudnym życiu opowiada ot tak sobie, jakby mimochodem. Nie robi z niego tragedii, nie czyni z siebie męczennicy, nie uważa siebie za kogoś wyjątkowo doświadczonego przez los. Ot przydarzyło się, ale nie tylko jej. Było, więc minęło, wyjątkowo adekwatny tytuł.
Jest to doskonała, niebanalna i wyjątkowo poruszająca książka. Zachęcam do lektury.
piątek, 14 lutego 2014
Obłęd - Erik Axl Sund
Wydawnictwo Sonia Draga, Okładka miękka, 388 s., Moja ocena 5,5/6
Rewelacyjny, skandynawski thrillero-kryminał, który bez przesady - dosłownie się połyka.
Gdy widzę na okładkach, ew. w zapowiedziach notki wydawcy - skandynawski hit, bestseller, przełomowe etc, dostaję lekkiej wysypki, a to za sprawą zalewu skandynawskich kryminałów, które wypłynęły na bazie Mankella i Larssona. Jak wiadomo kryminały pisać może każdy, jednak nie każdy powinien, ba większość ich twórców powinna zdecydowanie zająć się inną profesją. Duet pisarzy kryjący się pod pseudonimem Erik Axl Sund należy do tej nielicznej grupy kryminalnych twórców, którzy mają prawdziwy talent i oby pisali jak najwięcej.
Obłęd, to 1. tom trylogii Oblicza Victorii Bergman. Główną bohaterka jest policjantka Jeanette Kihlberg, która przyznam się od razu, z miejsca podbiła moje serce, niesamowicie ją polubiłam, kibicowałam jej i tak po babsku współczułam. Kobieta boryka się bowiem z trudami dnia codziennego, których osią są kiepskie finanse. Owszem Jeanette zarabia, ale co z tego, skoro od blisko 20 lat mąż, artysta malarz nie pracuje. Tzn. pracuje, ale w domu, a na obrazy przez niego tworzone jakoś brak chętnych. Do innej pracy nie poszedł i nie pójdzie, bo czeka na natchnienie, a żona zwyczajnie go nie rozumie. Do tego Jeanette musi w pracy walczyć z szowinistycznym podejściem współpracowników, z których nie wszyscy potrafią pracować pod jej kierownictwem, nie radzą sobie z kobietą dowódcą. Reasumując, w domu musi odpowiadać za wszystko,a w pracy pracować dwa razy ciężej i być dwa razy twardsza niż jej koledzy. Nic dziwnego, iż kobieta jest znerwicowana, nie może spać, jest niezadowolona.
Pewnego dnia zespół Jeanette otrzymuje zgłoszenie o znalezieniu w centrum miasta zmumifikowanych i potwornie okaleczonych zwłok nastoletniego chłopca. Niestety, nie są to jedyne zmasakrowane zwłoki dziecka, jakie w ciągu kilku zaledwie dni odnajduje policja w Sztokholmie. Czy i co łączy ofiary, poza tym, iż wszystkie pochodzą z zagranicy, z biednych krajów i zostały w brutalny sposób pozbawione życia?
Policjantka odnosząca umiarkowane sukcesy w życiu prywatnym, pragnie za wszelką cenę wykazać się w sferze zawodowej. Mimo, iż dochodzenie prowadzone jest na niezwykle szeroka skalę, efekty są mizerne. Jak potoczy się śledztwo i na ile będzie się ono przekładać na życie prywatne policjantki? Tego dowiecie się z lektury Obłędu, do której serdecznie zapraszam.
Sama fabuła nie jest jakoś specjalnie odkrywcza. Jednak książka ma w sobie to coś. Ogromnym atutem są doskonale dopracowane sylwetki bohaterów, zarówno jeżeli chodzi o policjantkę, o której wspomniałam, jak i pojawiająca się już na początku książki panią psycholog, której osoba okaże się niezwykle, ba nadspodziewanie istotna dla całej opowieści.
Poza tym autorom udało się wręcz w perfekcyjny sposób połączyć wątek psychologiczny z kryminalnym i obyczajowym, tworząc w ten sposób fascynującą mieszankę.
No i sama zbrodnia. Z jednej strony wiemy o co chodzi, śledzimy odnajdywanie zwłok, porywanie dzieci, autopsje, a z drugiej strony to, czego dokonuje sprawca nie mieści nam się w głowie, tak jest to brutalne i okrutne. Istny, nomen omen obłęd.
Gorąco zachęcam do lektury i niecierpliwie czekam na II tom trylogii.
Rewelacyjny, skandynawski thrillero-kryminał, który bez przesady - dosłownie się połyka.
Gdy widzę na okładkach, ew. w zapowiedziach notki wydawcy - skandynawski hit, bestseller, przełomowe etc, dostaję lekkiej wysypki, a to za sprawą zalewu skandynawskich kryminałów, które wypłynęły na bazie Mankella i Larssona. Jak wiadomo kryminały pisać może każdy, jednak nie każdy powinien, ba większość ich twórców powinna zdecydowanie zająć się inną profesją. Duet pisarzy kryjący się pod pseudonimem Erik Axl Sund należy do tej nielicznej grupy kryminalnych twórców, którzy mają prawdziwy talent i oby pisali jak najwięcej.
Obłęd, to 1. tom trylogii Oblicza Victorii Bergman. Główną bohaterka jest policjantka Jeanette Kihlberg, która przyznam się od razu, z miejsca podbiła moje serce, niesamowicie ją polubiłam, kibicowałam jej i tak po babsku współczułam. Kobieta boryka się bowiem z trudami dnia codziennego, których osią są kiepskie finanse. Owszem Jeanette zarabia, ale co z tego, skoro od blisko 20 lat mąż, artysta malarz nie pracuje. Tzn. pracuje, ale w domu, a na obrazy przez niego tworzone jakoś brak chętnych. Do innej pracy nie poszedł i nie pójdzie, bo czeka na natchnienie, a żona zwyczajnie go nie rozumie. Do tego Jeanette musi w pracy walczyć z szowinistycznym podejściem współpracowników, z których nie wszyscy potrafią pracować pod jej kierownictwem, nie radzą sobie z kobietą dowódcą. Reasumując, w domu musi odpowiadać za wszystko,a w pracy pracować dwa razy ciężej i być dwa razy twardsza niż jej koledzy. Nic dziwnego, iż kobieta jest znerwicowana, nie może spać, jest niezadowolona.
Pewnego dnia zespół Jeanette otrzymuje zgłoszenie o znalezieniu w centrum miasta zmumifikowanych i potwornie okaleczonych zwłok nastoletniego chłopca. Niestety, nie są to jedyne zmasakrowane zwłoki dziecka, jakie w ciągu kilku zaledwie dni odnajduje policja w Sztokholmie. Czy i co łączy ofiary, poza tym, iż wszystkie pochodzą z zagranicy, z biednych krajów i zostały w brutalny sposób pozbawione życia?
Policjantka odnosząca umiarkowane sukcesy w życiu prywatnym, pragnie za wszelką cenę wykazać się w sferze zawodowej. Mimo, iż dochodzenie prowadzone jest na niezwykle szeroka skalę, efekty są mizerne. Jak potoczy się śledztwo i na ile będzie się ono przekładać na życie prywatne policjantki? Tego dowiecie się z lektury Obłędu, do której serdecznie zapraszam.
Sama fabuła nie jest jakoś specjalnie odkrywcza. Jednak książka ma w sobie to coś. Ogromnym atutem są doskonale dopracowane sylwetki bohaterów, zarówno jeżeli chodzi o policjantkę, o której wspomniałam, jak i pojawiająca się już na początku książki panią psycholog, której osoba okaże się niezwykle, ba nadspodziewanie istotna dla całej opowieści.
Poza tym autorom udało się wręcz w perfekcyjny sposób połączyć wątek psychologiczny z kryminalnym i obyczajowym, tworząc w ten sposób fascynującą mieszankę.
No i sama zbrodnia. Z jednej strony wiemy o co chodzi, śledzimy odnajdywanie zwłok, porywanie dzieci, autopsje, a z drugiej strony to, czego dokonuje sprawca nie mieści nam się w głowie, tak jest to brutalne i okrutne. Istny, nomen omen obłęd.
Gorąco zachęcam do lektury i niecierpliwie czekam na II tom trylogii.