Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Moja ocena 4-/6
Dobry, mocny, ponadczasowy temat. Kwestia rasizmu, ksenofobii, okrucieństwa wobec ludzi tylko dlatego, że są inni.
Pomimo upływu 8 dekad od zakończenia II wojny światowej, kwestie te są nadal niezwykle istotne, szczególnie teraz gdy od jakiegoś czasu do głosu ponownie dochodzi źle rozumiany nacjonalizm.
Jest rok 1937, Niemcy, do głosu coraz silniej dochodzą naziści, coraz bardziej cierpią inni. Prześladowania Żydów stają się codziennością.
Pewnej nocy życie żydowskiej rodziny Friedmanów zmienia się o 180 stopni w zaledwie kilka minut. Dorobek ich życia zostaje zniszczony, głowa rodziny, ojciec dzieci zostaje aresztowany i wywieziony w niewiadome miejsce. Z kolei Ruth Friedman pozostawiona na ulicy, bez niczego. Kobieta musi zatroszczyć się o siebie i swoje czworo dzieci. Jak to uczynić? Jak przetrwać i ocaleć w coraz bardziej wrogim kraju?
Ta historia choć bohaterowie fikcyjny, z pewnością wielokrotnie miała w tamtym okresie miejsce. Osamotnienie, przerażenie, prześladowanie, ucieczka, próba ukrycia i ocalenia żydowskich dzieci. Wszystko przejmująco opisane, chwytające za serce, sprawiające, iż tę niezbyt obszerną książkę czyta się w kilka godzin, niezwykle szybko.
Ucieczka przed okrutną machiną hitlerowską przeraża, pobudza wyobraźnię.
I niby wszystko jest ok, książkę dobrze się czyta, ale.... Nie ukrywam, od powieści poruszającej tak ważny, ponadczasowy temat oczekiwałabym czegoś więcej.
Owszem, otrzymałam poprawną, poruszająca powieść, ale też książkę, o której zapomnę równie szybko, jak ją przeczytałam. Ot kolejne czytadło jakich wiele.
Temat okupacji, ocierających się już o wojnę Niemiec, sytuacji Żydów był przerabiany przez ogromną ilość książek, mniej lub bardziej udanych. Uciekinierzy plasują się mniej więcej po środku. Nie jest to książka ani szczególnie wybitna, zapadająca na długo w pamięć, ani zbyt miałka.
Autorka dosyć poprawnie opisała sytuację bohaterów, poruszyła wiele tematów, bazując na emocjach stworzyła coś, co dobrze się czyta. Z tym, że potencjał istniejący w tego typu historii nie został w pełni wykorzystany. Przykładając się trochę bardziej, a nie prześlizgując po powierzchni historii autorka mogła stworzyć poruszającą, zapadającą w pamięć książkę. Szkoda, że tak się nie stało. Owszem, czyta się dobrze, szybko. Ale tylko tyle.
Dobra książka jest jak alkohol - też idzie do głowy. (Magdalena Samozwaniec)
Strony
▼
sobota, 30 maja 2020
piątek, 29 maja 2020
Piękne kłamstwa - Peter Swanson
Wydawnictwo Marginesy, Moja ocena 3/6
Inteligentny, zaskakujący, dobrze napisany thriller z mocnym wątkiem psychologicznym. Tak pisze na okładce wydawca. Czy to się sprawdza.....
W książce mamy wszystko, co potrzebne żeby zadowolić nawet wybrednego czytelnika. Jest drastyczne morderstwo, są zagadki i tajemnice i to bardzo liczne, są różne mniej lub bardziej aktywne obsesje, są zdrady i jest mocny element zaskoczenia. Kluczową kwestią jest to, jak to wszystko jest prowadzone, jak rozwiązane, jak zakończone.
Swanson powoli snuje swoją opowieść, krok po kroku odkrywa kolejne elementy, zwodzi, knuje, zaskakuje. Ta część jest niezła. Dobrze się czyta, intryguje, zachęca do dalszej lektury.
Główny bohater Harry Ackerson właśnie kończy studia. Jego życie zapowiada się doskonale, wręcz idealnie do momentu, gdy dowiaduje się, iż nagle zmarł jego ojciec. Jadąc na pogrzeb i rozpoczynając porządkowanie rzeczy po śmierci ojca Harry nawet przez moment nie przypuszcza co właściwie stanie się jego udziałem.
Cała historia, z początku niewinna, opowiadana jest powoli, na dwóch płaszczyznach - teraz i przedtem. Z pewnością tak powolne tempo nie usatysfakcjonuje wielbicieli nagłych zwrotów akcji i szybkiego tempa już od początku książki.Ale taki już urok tej książki.
Cała fabuła i intryga są zręcznie i ciekawie poprowadzone. Co trochę pojawiają się kolejne sekrety, tajemnice i nowe zbrodnie, które konsekwentnie prowadza do finału, w którym zwycięża dobro, a zło zostaje ukarane.
Niestety, ale to cukierkowe przesłanie finału psuje całość. Finał jest zaskakujący, to fakt. Ale w negatywnym tego słowa znaczeniu. Nie ukrywam, liczyłam na jakieś wow. Dostałam jednak coś co nijak się ma do porządnego zakończenia. Koniec jest ckliwy, przesłodzony, mdły, nijaki. Wielkie rozczarowanie.
I to zakończenie psuje wszystko. Szkoda, bo potencjał był i to spory. Szkoda, iż autor go nie wykorzystał. Poza tym to niezła, w sumie dobrze napisana książka. Nawet nie wiem, czy polecać wam Piękne kłamstwa czy nie. Czyta się naprawdę nieźle aż do finału. Niby niewiele zostało zepsute, choć z drugiej strony bardzo dużo. Najlepsza książka jest niczym bez dobrego finału. Sami podejmijcie decyzję.
Inteligentny, zaskakujący, dobrze napisany thriller z mocnym wątkiem psychologicznym. Tak pisze na okładce wydawca. Czy to się sprawdza.....
W książce mamy wszystko, co potrzebne żeby zadowolić nawet wybrednego czytelnika. Jest drastyczne morderstwo, są zagadki i tajemnice i to bardzo liczne, są różne mniej lub bardziej aktywne obsesje, są zdrady i jest mocny element zaskoczenia. Kluczową kwestią jest to, jak to wszystko jest prowadzone, jak rozwiązane, jak zakończone.
Swanson powoli snuje swoją opowieść, krok po kroku odkrywa kolejne elementy, zwodzi, knuje, zaskakuje. Ta część jest niezła. Dobrze się czyta, intryguje, zachęca do dalszej lektury.
Główny bohater Harry Ackerson właśnie kończy studia. Jego życie zapowiada się doskonale, wręcz idealnie do momentu, gdy dowiaduje się, iż nagle zmarł jego ojciec. Jadąc na pogrzeb i rozpoczynając porządkowanie rzeczy po śmierci ojca Harry nawet przez moment nie przypuszcza co właściwie stanie się jego udziałem.
Cała historia, z początku niewinna, opowiadana jest powoli, na dwóch płaszczyznach - teraz i przedtem. Z pewnością tak powolne tempo nie usatysfakcjonuje wielbicieli nagłych zwrotów akcji i szybkiego tempa już od początku książki.Ale taki już urok tej książki.
Cała fabuła i intryga są zręcznie i ciekawie poprowadzone. Co trochę pojawiają się kolejne sekrety, tajemnice i nowe zbrodnie, które konsekwentnie prowadza do finału, w którym zwycięża dobro, a zło zostaje ukarane.
Niestety, ale to cukierkowe przesłanie finału psuje całość. Finał jest zaskakujący, to fakt. Ale w negatywnym tego słowa znaczeniu. Nie ukrywam, liczyłam na jakieś wow. Dostałam jednak coś co nijak się ma do porządnego zakończenia. Koniec jest ckliwy, przesłodzony, mdły, nijaki. Wielkie rozczarowanie.
I to zakończenie psuje wszystko. Szkoda, bo potencjał był i to spory. Szkoda, iż autor go nie wykorzystał. Poza tym to niezła, w sumie dobrze napisana książka. Nawet nie wiem, czy polecać wam Piękne kłamstwa czy nie. Czyta się naprawdę nieźle aż do finału. Niby niewiele zostało zepsute, choć z drugiej strony bardzo dużo. Najlepsza książka jest niczym bez dobrego finału. Sami podejmijcie decyzję.
wtorek, 26 maja 2020
Wielkie włoskie wakacje - Jolanta Kosowska
Wydawnictwo Nova Res, Moja ocena 4,5/6
Wielkie włoskie wakacje to doskonały tytuł książki, która jednocześnie może być marzeniem nie tylko w okresie pandemii. Włochy to miejsce magiczne, wielowymiarowe, takie, o którym marzy praktycznie każdy, tęskniąc do kolejnych wypraw do tego kraju lub marząc o tej pierwszej, oczekiwanej podróży.
Wiele sobie oczekiwałam po tej książce. I muszę przyznać, że nie zawiodłam się.
Od samego początku wsiąkłam w tę lekturę. Porwała mnie sama idea umiejscowienia fabuły w słonecznej Italii.
Dwie bohaterki, studentki, Klaudia i Karolina spędzają lato, podróżując po Włoszech.
Początkowo akcja toczyła się powoli. Krok po kroku poznawałam bohaterów, zagłębiałam się w lekturę dziennika (jakiego i skąd on się wziął, nie zdradzę), wnikałam w coraz bardziej pochłaniająca mnie atmosferę całej historii. Nawet się nie spostrzegłam, gdy zaczęłam niecierpliwie przewracać kolejne kartki książki.
Najbardziej urzekł mnie fakt, iż większa część akcji rozgrywa się w Asyżu. To piękne, zbudowane z kamienia miasto, które obok Wenecji należy do najbardziej przeze mnie lubianych we Włoszech. Kocham te domy, wąskie uliczki, tajemnicze zaułki, atmosferę. Nic więc dziwnego, iż z wielką rozkoszą zagłębiałam się w kolejne sekrety i tajemnice tej opowieści.
Wielkim atutem książki są bardzo plastyczne opisy miasta. Czytelnik ma wrażenie przechadzania się uliczkami, nieomal zaglądania mieszkańcom do okien, picia kolejnego espresso w niewielkiej kafejce, rozkoszowania się pięknymi widokami.
Kolejnym miejscem, które także zostało wspaniale przedstawione przez autorkę są Pompeje i Neapol. Kwintesencja Kampanii aż wylewa się z kolejnych stron książki.
Na koniec wspaniała Florencja i przystanek w mojej ukochanej Wenecji.
Cudowna podróż po Włoszech, wspaniale opowiedziana, w wielu miejscach zaskakująca historia z tajemniczym pamiętnikiem i wieloma sekretami w tle. .
Czyta się doskonale. Wielkie włoskie wakacje napełnia rozkoszą i błogością serce każdego miłośnika słonecznej Italii.
Opowieść jest prowadzona konsekwentnie, ciekawie, opisy zachwycają, porywają, bohaterowie są ciekawi, dobrze nakreśleni. A dwie nakreślone równolegle historie urzekają i zaciekawiają.
Zakończenie zaskakuje, ale przy tym jest w pewien sposób otwarte. Tym samym daje autorce możliwość kontynuowania opowieści....nie ukrywam, liczę na to.
Wielkie włoskie wakacje to doskonały tytuł książki, która jednocześnie może być marzeniem nie tylko w okresie pandemii. Włochy to miejsce magiczne, wielowymiarowe, takie, o którym marzy praktycznie każdy, tęskniąc do kolejnych wypraw do tego kraju lub marząc o tej pierwszej, oczekiwanej podróży.
Wiele sobie oczekiwałam po tej książce. I muszę przyznać, że nie zawiodłam się.
Od samego początku wsiąkłam w tę lekturę. Porwała mnie sama idea umiejscowienia fabuły w słonecznej Italii.
Dwie bohaterki, studentki, Klaudia i Karolina spędzają lato, podróżując po Włoszech.
Początkowo akcja toczyła się powoli. Krok po kroku poznawałam bohaterów, zagłębiałam się w lekturę dziennika (jakiego i skąd on się wziął, nie zdradzę), wnikałam w coraz bardziej pochłaniająca mnie atmosferę całej historii. Nawet się nie spostrzegłam, gdy zaczęłam niecierpliwie przewracać kolejne kartki książki.
Najbardziej urzekł mnie fakt, iż większa część akcji rozgrywa się w Asyżu. To piękne, zbudowane z kamienia miasto, które obok Wenecji należy do najbardziej przeze mnie lubianych we Włoszech. Kocham te domy, wąskie uliczki, tajemnicze zaułki, atmosferę. Nic więc dziwnego, iż z wielką rozkoszą zagłębiałam się w kolejne sekrety i tajemnice tej opowieści.
Wielkim atutem książki są bardzo plastyczne opisy miasta. Czytelnik ma wrażenie przechadzania się uliczkami, nieomal zaglądania mieszkańcom do okien, picia kolejnego espresso w niewielkiej kafejce, rozkoszowania się pięknymi widokami.
Kolejnym miejscem, które także zostało wspaniale przedstawione przez autorkę są Pompeje i Neapol. Kwintesencja Kampanii aż wylewa się z kolejnych stron książki.
Na koniec wspaniała Florencja i przystanek w mojej ukochanej Wenecji.
Cudowna podróż po Włoszech, wspaniale opowiedziana, w wielu miejscach zaskakująca historia z tajemniczym pamiętnikiem i wieloma sekretami w tle. .
Czyta się doskonale. Wielkie włoskie wakacje napełnia rozkoszą i błogością serce każdego miłośnika słonecznej Italii.
Opowieść jest prowadzona konsekwentnie, ciekawie, opisy zachwycają, porywają, bohaterowie są ciekawi, dobrze nakreśleni. A dwie nakreślone równolegle historie urzekają i zaciekawiają.
Zakończenie zaskakuje, ale przy tym jest w pewien sposób otwarte. Tym samym daje autorce możliwość kontynuowania opowieści....nie ukrywam, liczę na to.
niedziela, 24 maja 2020
Fiedler. Głód świata - Piotr Bojarski
Wydawnictwo Poznańskie, Moja ocena 5/6
Arkady Fiedler, postać znana chyba wszystkim Polakom, wspaniały pisarz, reportażysta, podróżnik. Za życia sprzedał ponad 10 milionów swoich książek, które zostały przetłumaczone na dwadzieścia trzy języki. Nie był literackim mistrzem świata, ale bez wątpienia był niezrównanym, żądnym życia, poznania, kipiącym energią gawędziarzem. I to bije z każdej strony jego kolejnych książek. Nic dziwnego, iz w dobie komuny, zamkniętych granic, braku paszportów cieszyły się one tak wielkim powodzeniem. Jego popularność była niesłabnąca od lat 30. XX wieku, aż do 80.
Książka Bojarskiego wspaniale prezentuje sylwetkę Fiedlera, jego początek i koniec, które miały w obu przypadkach miejsce w Puszczykowie pod Poznaniem.
Co cenne, autor nie stawia podróżnika na piedestale, nie formuje dla niego pomnika. Jego Fiedler to postać z krwi i kości, człowiek z wielkim, momentami wybujałym ego, człowiek, który dla własnych pragnień, marzeń, chęci poznania, doświadczenia poświęcił rodzinę i rodzinny majątek. To także człowiek, który w okresie PRL-u popierał władzę ludową, był nieomal jej pupilkiem. Dlaczego? Czy to cecha jego charakteru? Wszak są tacy ludzie. Czy może oportunizm? Gdyby się nie złamał, gdyby nie popierał ludowej władzy najprawdopodobniej nie mógłby podróżować, wydawać książek, spełniać swoich marzeń.
A może prawda jest jeszcze inna?
Bojarski stworzył fascynujący, niejednoznaczny portret niebanalnego, egocentrycznego, ale nie tylko, bo momentami także wielkiego człowieka, pełnego paradoksów. Bazując na archiwach państwowych, prasowych, prywatnych, rozmowach z rodziną Fiedlera, recenzjach, artykułach, książkach stworzył lekturę rzetelną, dopracowaną w każdym calu, taką, którą połyka się jednym tchem.
Fiedler. Głód świata to przekrojowa opowieść o życiu niejednowymiarowego, a przy tym nastawionego na jeden cel (tak, to można pogodzić) człowieka, który żyjąc w róznych epokach, ustrojach (lata 30. i PRL) potrafił....no właśnie co? Tego dowiecie się z tego książki, do której lektury gorąco zachęcam. Naprawdę warto.
Razem z bohaterami poznacie niezwykłych ludzi, spojrzycie na Polskę i świat z różnych perspektyw, zajrzycie w głąb człowieka z jednej strony nastawionego na własne ja, a z drugiej strony niezwykle skomplikowanego, a na prawno głodnego życia i świata. Polecam.
Arkady Fiedler, postać znana chyba wszystkim Polakom, wspaniały pisarz, reportażysta, podróżnik. Za życia sprzedał ponad 10 milionów swoich książek, które zostały przetłumaczone na dwadzieścia trzy języki. Nie był literackim mistrzem świata, ale bez wątpienia był niezrównanym, żądnym życia, poznania, kipiącym energią gawędziarzem. I to bije z każdej strony jego kolejnych książek. Nic dziwnego, iz w dobie komuny, zamkniętych granic, braku paszportów cieszyły się one tak wielkim powodzeniem. Jego popularność była niesłabnąca od lat 30. XX wieku, aż do 80.
Książka Bojarskiego wspaniale prezentuje sylwetkę Fiedlera, jego początek i koniec, które miały w obu przypadkach miejsce w Puszczykowie pod Poznaniem.
Co cenne, autor nie stawia podróżnika na piedestale, nie formuje dla niego pomnika. Jego Fiedler to postać z krwi i kości, człowiek z wielkim, momentami wybujałym ego, człowiek, który dla własnych pragnień, marzeń, chęci poznania, doświadczenia poświęcił rodzinę i rodzinny majątek. To także człowiek, który w okresie PRL-u popierał władzę ludową, był nieomal jej pupilkiem. Dlaczego? Czy to cecha jego charakteru? Wszak są tacy ludzie. Czy może oportunizm? Gdyby się nie złamał, gdyby nie popierał ludowej władzy najprawdopodobniej nie mógłby podróżować, wydawać książek, spełniać swoich marzeń.
A może prawda jest jeszcze inna?
Bojarski stworzył fascynujący, niejednoznaczny portret niebanalnego, egocentrycznego, ale nie tylko, bo momentami także wielkiego człowieka, pełnego paradoksów. Bazując na archiwach państwowych, prasowych, prywatnych, rozmowach z rodziną Fiedlera, recenzjach, artykułach, książkach stworzył lekturę rzetelną, dopracowaną w każdym calu, taką, którą połyka się jednym tchem.
Fiedler. Głód świata to przekrojowa opowieść o życiu niejednowymiarowego, a przy tym nastawionego na jeden cel (tak, to można pogodzić) człowieka, który żyjąc w róznych epokach, ustrojach (lata 30. i PRL) potrafił....no właśnie co? Tego dowiecie się z tego książki, do której lektury gorąco zachęcam. Naprawdę warto.
Razem z bohaterami poznacie niezwykłych ludzi, spojrzycie na Polskę i świat z różnych perspektyw, zajrzycie w głąb człowieka z jednej strony nastawionego na własne ja, a z drugiej strony niezwykle skomplikowanego, a na prawno głodnego życia i świata. Polecam.
czwartek, 21 maja 2020
Płytkie groby na Syberii. Z Syberii do Afganistanu – prawdziwa historia ucieczki polskiego więźnia Gułagu - Michał Krupa
Wydawnictwo Rebis, Moja ocena 5,5/6
Bardzo dobra i poruszająca książka. Zgodnie z tym, co podaje tytuł książki to oparta na faktach historia ucieczki polskiego więźnia z Gułagu na Syberii.
Szokująca, na długo zapadająca w pamięć lektura.
W 1939 roku bohater książki i jej autor Michał Krupa został aresztowany we wschodniej Polsce. Był to teren okupowany przez ZSRR. Męźczyznę oskarżono o szpiegostwo na rzecz Niemiec. Nastąpiło istne piekło. Sednem kolejnych koszmarnych dni były katorżnicze przesłuchania, niewyobrażalne tortury w osławionym więzieniu śledczym na moskiewskiej Łubiance. Krupa zostaje uznany za winnego i zesłany na długoletni pobyt na Syberii w łagrze Peczora.Bohater nie ma żadnej nadziei na to, że przeżyje pobyt w tamtym miejscu. Jednak los bywa przewrotny. Krupie udaje się uciec z łagru i przedostać do Afganistanu, gdzie znajduje bezpieczeństwo i spokój.
Póżniej życie zaprowadziło Krupę do Wielkiej Brytanii. Zamieszkał w Yorkshire, gdzie zmarł w 2013 roku.
Książka to poruszający opis wszystkich wydarzeń. To historia morderczego, nieludzkiego reżimu, sadyzmu katów Stalina, gehenny w łagrze i niewyobrażalnej wprost woli przeżycia człowieka. Autor udowadnia, że w skrajnych sytuacjach człowiek jest w stanie wytrzymać praktycznie wszystko.
Z mojej strony w trakcie lektury podziw i niedowierzanie. Niby wola i siła ludzka są niezbadane, ale przez cały czas lektury byłam praktycznie pewna, iż ja będąc na miejscu bohatera nie dałabym rady. Nie wiem, nie wyobrażam sobie, jak można przetrzymać takie piekło.
Życie, doświadczenia Michała Krupy to idealny scenariusz na serial, i to wyjątkowo wciągający serial. Mam nadzieję, iż któryś z reżyserów pokusi się o zrobienie takiego dzieła. Postać bohatera, to czego dokonał zasługują na rozsławienie.
Poruszająca, ważna, zmuszająca do myślenia książka, którą czyta się jednym tchem. Polecam. Niesamowita lektura.
Bardzo dobra i poruszająca książka. Zgodnie z tym, co podaje tytuł książki to oparta na faktach historia ucieczki polskiego więźnia z Gułagu na Syberii.
Szokująca, na długo zapadająca w pamięć lektura.
W 1939 roku bohater książki i jej autor Michał Krupa został aresztowany we wschodniej Polsce. Był to teren okupowany przez ZSRR. Męźczyznę oskarżono o szpiegostwo na rzecz Niemiec. Nastąpiło istne piekło. Sednem kolejnych koszmarnych dni były katorżnicze przesłuchania, niewyobrażalne tortury w osławionym więzieniu śledczym na moskiewskiej Łubiance. Krupa zostaje uznany za winnego i zesłany na długoletni pobyt na Syberii w łagrze Peczora.Bohater nie ma żadnej nadziei na to, że przeżyje pobyt w tamtym miejscu. Jednak los bywa przewrotny. Krupie udaje się uciec z łagru i przedostać do Afganistanu, gdzie znajduje bezpieczeństwo i spokój.
Póżniej życie zaprowadziło Krupę do Wielkiej Brytanii. Zamieszkał w Yorkshire, gdzie zmarł w 2013 roku.
Książka to poruszający opis wszystkich wydarzeń. To historia morderczego, nieludzkiego reżimu, sadyzmu katów Stalina, gehenny w łagrze i niewyobrażalnej wprost woli przeżycia człowieka. Autor udowadnia, że w skrajnych sytuacjach człowiek jest w stanie wytrzymać praktycznie wszystko.
Z mojej strony w trakcie lektury podziw i niedowierzanie. Niby wola i siła ludzka są niezbadane, ale przez cały czas lektury byłam praktycznie pewna, iż ja będąc na miejscu bohatera nie dałabym rady. Nie wiem, nie wyobrażam sobie, jak można przetrzymać takie piekło.
Życie, doświadczenia Michała Krupy to idealny scenariusz na serial, i to wyjątkowo wciągający serial. Mam nadzieję, iż któryś z reżyserów pokusi się o zrobienie takiego dzieła. Postać bohatera, to czego dokonał zasługują na rozsławienie.
Poruszająca, ważna, zmuszająca do myślenia książka, którą czyta się jednym tchem. Polecam. Niesamowita lektura.
poniedziałek, 18 maja 2020
Miasto iluzji. Pistolety - Konrad Grześlak
Wydawnictwo Sonia Draga, Moja ocena 5/6
Nie ukrywam, początek był trudny. Trochę to przypominało puzzle złożone z niepasujących do siebie wielu, zbyt wielu elementów. Jednak im bardziej zagłębiałam się w lekturę, tym wszystko stawało się klarowniejsze, pasujące do siebie, sensowne, a z biegiem czasu bardzo wciągające. Jestem zadowolona, że nie poddałam się po pierwszych stronach, że dałam tej książce szansę.
Trudno jednoznacznie zaklasyfikować tę książkę. Mnóstwo w niej elementów kryminalnych, sporo sensacyjnych, bardzo dużo psychologicznych i obyczajowych.
Trudno także streścić fabułę. Napisze tylko, że jest ona wielowątkowa, bardzo wciągająca i realistyczna. Zawiera w sobie wszystkie elementy doskonalego kryminału, thrillera i powieści społeczno-obyczajowej. Przy tym wieje klimatami mroku, noir i to bardzo mocno wieje.
Mamy trudnych, bardzo wyrazistych bohaterów, takich przeczołganych przez życie, dwie zupełnie nie pasujące do siebie zbrodnie, mnóstwo osób, które pozornie nic ze sobą nie łączy, jeszcze więcej wskazówek, poszlak, tropów. Z pozoru totalny misz masz. Ale tylko z pozoru.
Grześlak sporo serwuje, ale jak się szybko okazuje wszystko ma sens, swoje miejsce, jest dopasowane do innych elementów układanki.
W sumie z tego pozornego galimatiasu wychodzi nam dobra, szybko dająca się czytać książka, w której każdy, nawet najdrobniejszy element ma kolosalne znaczenie. I tu należą się ogromne brawa dla autora. Zasypał fabułę i czytelnika ogromną ilością drobiazgów, czasami o rozmiarze pyłku i co istotne, wszystko jest nie tylko ważne, ale także sensownie wpasowane w całość, nic mu się nie gubi, nic nie umyka.
Do tego bardzo dobra fabuła, umiejętnie podkręcane napięcie i mocne starcia między bohaterami, z których każdy wnosi do tej historii coś mocnego, istotnego. Polecam.
Miasto iluzji to dobrze napisana, bardzo ciekawa i wiarygodna historia. Drugi tom ma się ukazać jesienią. Czekam niecierpliwie.
Nie ukrywam, początek był trudny. Trochę to przypominało puzzle złożone z niepasujących do siebie wielu, zbyt wielu elementów. Jednak im bardziej zagłębiałam się w lekturę, tym wszystko stawało się klarowniejsze, pasujące do siebie, sensowne, a z biegiem czasu bardzo wciągające. Jestem zadowolona, że nie poddałam się po pierwszych stronach, że dałam tej książce szansę.
Trudno jednoznacznie zaklasyfikować tę książkę. Mnóstwo w niej elementów kryminalnych, sporo sensacyjnych, bardzo dużo psychologicznych i obyczajowych.
Trudno także streścić fabułę. Napisze tylko, że jest ona wielowątkowa, bardzo wciągająca i realistyczna. Zawiera w sobie wszystkie elementy doskonalego kryminału, thrillera i powieści społeczno-obyczajowej. Przy tym wieje klimatami mroku, noir i to bardzo mocno wieje.
Mamy trudnych, bardzo wyrazistych bohaterów, takich przeczołganych przez życie, dwie zupełnie nie pasujące do siebie zbrodnie, mnóstwo osób, które pozornie nic ze sobą nie łączy, jeszcze więcej wskazówek, poszlak, tropów. Z pozoru totalny misz masz. Ale tylko z pozoru.
Grześlak sporo serwuje, ale jak się szybko okazuje wszystko ma sens, swoje miejsce, jest dopasowane do innych elementów układanki.
W sumie z tego pozornego galimatiasu wychodzi nam dobra, szybko dająca się czytać książka, w której każdy, nawet najdrobniejszy element ma kolosalne znaczenie. I tu należą się ogromne brawa dla autora. Zasypał fabułę i czytelnika ogromną ilością drobiazgów, czasami o rozmiarze pyłku i co istotne, wszystko jest nie tylko ważne, ale także sensownie wpasowane w całość, nic mu się nie gubi, nic nie umyka.
Do tego bardzo dobra fabuła, umiejętnie podkręcane napięcie i mocne starcia między bohaterami, z których każdy wnosi do tej historii coś mocnego, istotnego. Polecam.
Miasto iluzji to dobrze napisana, bardzo ciekawa i wiarygodna historia. Drugi tom ma się ukazać jesienią. Czekam niecierpliwie.
czwartek, 14 maja 2020
Słone ścieżki - Raynor Winn
Wydawnictwo Marginesy, Moja ocena 4,5/6
Słone ścieżki to pozycja, którą trudno jednoznacznie określić, zaklasyfikować. Bez wątpienia to książka o człowieku, u jego losie, psychologii, życiu, wydarzeniach, tym jak jedno zdarzenie pociąga za sobą lawinę innych. To także swoista powieść drogi o długiej, bardzo długiej i wyboistej podróży.
Na samym początku jest bum, tragedia i to z tych naprawdę życiowych, które determinują wszystkie kolejne kroki. Póżniej razem z bohaterami, autorką Raynor Winn i jej mężem Mothem ruszamy w podróż o długości 630 mil wzdłuż południowo-zachodniego Wybrzeża Wielkiej Brytanii. Wydarzenia kilku zaledwie dni całkowicie zmieniły ich życie i sprawiły, iż ruszyli trasą z Somerset do Dorset, przez Devon i Kornwalię.
Połączenie książki drogi, książki ze wszech miar poznawczej ze sporą porcją własnych przemyśleń, głębokiej analizy związku i ludzi dało ciekawy efekt. Może nie jest to porywająca, zachwycająca książka, ale bez wątpienia na tyle dobra, żeby było warto dać jej szansę. Lektura Słonych ścieżek nie będzie czasem straconym.
Każdy z nas ma w życiu zawirowania, każdy większe lub mniejsze doły, smutki, chwile gdy nie wiadomo co dalej robić, gdy w jednym momencie zmienia się nieomal cale dotychczasowe życie. Tak było z bohaterami tej książki. Ta możliwość identyfikacji się z nimi to jeden z kolejnych atutów.
Słone ścieżki aż kipią od różnych ludzkich dramatów, są przepełnione na równi smutkiem, łzami, ale i radościami, docenianiem chwil, drobin szczęścia, o których, gdy nasze życie jest szczęśliwe, stabilne, zbyt często zapominamy.
Ta książka to na równi zapis wędrówki, podróży w sensie dosłownym, po drogach, zaułkach, miastach i wioskach. Ale to również zapis podróży dwojga ludzi w głąb ich samych, w ich wnętrze, w sedno ich związku. Taka ożywcza, odświeżająca wręcz wiwisekcja wnętrza ludzi i tego, co ich łączyło i łączy po tragicznym splocie wydarzeń.
Czyta się dobrze i miło spędza czas w towarzystwie dwojga wędrowców, ludzi porzadnie przeczołganych przez życiowe zawieruchy.
Może nie jest to literackie arcydzieło, ale z pewnością książka porusza, zaciekawia i daje sporo materiału do przemyślenia. Życie pisze jednak najlepsze scenariusze. Polecam.
Słone ścieżki to pozycja, którą trudno jednoznacznie określić, zaklasyfikować. Bez wątpienia to książka o człowieku, u jego losie, psychologii, życiu, wydarzeniach, tym jak jedno zdarzenie pociąga za sobą lawinę innych. To także swoista powieść drogi o długiej, bardzo długiej i wyboistej podróży.
Na samym początku jest bum, tragedia i to z tych naprawdę życiowych, które determinują wszystkie kolejne kroki. Póżniej razem z bohaterami, autorką Raynor Winn i jej mężem Mothem ruszamy w podróż o długości 630 mil wzdłuż południowo-zachodniego Wybrzeża Wielkiej Brytanii. Wydarzenia kilku zaledwie dni całkowicie zmieniły ich życie i sprawiły, iż ruszyli trasą z Somerset do Dorset, przez Devon i Kornwalię.
Połączenie książki drogi, książki ze wszech miar poznawczej ze sporą porcją własnych przemyśleń, głębokiej analizy związku i ludzi dało ciekawy efekt. Może nie jest to porywająca, zachwycająca książka, ale bez wątpienia na tyle dobra, żeby było warto dać jej szansę. Lektura Słonych ścieżek nie będzie czasem straconym.
Każdy z nas ma w życiu zawirowania, każdy większe lub mniejsze doły, smutki, chwile gdy nie wiadomo co dalej robić, gdy w jednym momencie zmienia się nieomal cale dotychczasowe życie. Tak było z bohaterami tej książki. Ta możliwość identyfikacji się z nimi to jeden z kolejnych atutów.
Słone ścieżki aż kipią od różnych ludzkich dramatów, są przepełnione na równi smutkiem, łzami, ale i radościami, docenianiem chwil, drobin szczęścia, o których, gdy nasze życie jest szczęśliwe, stabilne, zbyt często zapominamy.
Ta książka to na równi zapis wędrówki, podróży w sensie dosłownym, po drogach, zaułkach, miastach i wioskach. Ale to również zapis podróży dwojga ludzi w głąb ich samych, w ich wnętrze, w sedno ich związku. Taka ożywcza, odświeżająca wręcz wiwisekcja wnętrza ludzi i tego, co ich łączyło i łączy po tragicznym splocie wydarzeń.
Czyta się dobrze i miło spędza czas w towarzystwie dwojga wędrowców, ludzi porzadnie przeczołganych przez życiowe zawieruchy.
Może nie jest to literackie arcydzieło, ale z pewnością książka porusza, zaciekawia i daje sporo materiału do przemyślenia. Życie pisze jednak najlepsze scenariusze. Polecam.
wtorek, 12 maja 2020
Małe Grozy - Łukasz Staniszewski
Wydawnictwo Literackie, Moja ocena 5,5/6
Małe Grozy, to kolejny dowód na to, że nie ilość, a jakość ma znaczenie Ta niepozorna, niewielka, licząca 156 stron książka jest fenomenalnym wręcz debiutem Łukasza Staniszewskiego.
W Małych Grozach królują...małe grozy, seks, demony, baśnie z Warmii i Mazur i to coś, nieuchwytne coś, co sprawia, iż całość czyta się błyskawicznie i z wielkim zadowoleniem.
Małe Grozy to specyficzne miejsce, gdzie życie toczy się ustalonym od dekad rytmem. Na porządku dziennym są uprawy, zasiewy, obróbka trzody, roli, ale także mistyczne elementy, jak np. schadzka z demonem.
Tzw. realizm magiczny, którego w książce pełno, świetnie sprawdza się w połączeniu z życiem i pragmatyzmem oraz tym, co stanowi codzienność mieszkańców niewielkiej, momentami wręcz klaustrofobicznej osady na Warmii i Mazurach.
To w tej osadzie mieszkają specyficzni ludzie, na co dzień otoczeni mitami, baśniami, duchami, żyjący z nimi w symbiozie, akceptujący je, a także ludzie absolutnie niczemu się nie dziwiący i nade wszystko kochający swoją osadę i naturę.
Tajemne miejsca, uroczyska, mroki, głazy przemieniające się w olbrzymy, kobiety mające specyficzną władzę nad męźczyznami, demony z głową byka, łodzie podwodne w kształcie wielkiej ryby, ksiądz zamieniający się w wielkiego czarnego ptaka i wiele innych wzbudzających zdziwienie elementów. To wszystko znajdziecie w tej książce. Wiem, może brzmi to trochę dziwnie, ale wszystkie inne elementy mają swoje uzasadnienie i są genialnie wplecione w tekst i fabułę.
Małe Grozy to zbiór opowiadań. Wiem, nie każdy lubi opowiadania. Są specyficzne. Jedne lepsze, inne (i tych niestety bywa na rynku dużo więcej) gorsze.
Staniszewski napisał tylko dobre opowiadania, ba bardzo dobre. Każde opowiadanie jest odrębnym tworem, ale równocześnie wszystkie tworzą jedną całość, taką mini powieść, która porusza, zdumiewa i zachwyca. Dla mnie jest także powiewem świeżości, czegoś innego, całkowicie nowego.
Autor, to doskonały dramaturg oraz twórca radiowych słuchowisk. Tym razem mistrzowsko sprawdził się także, jako pisarz. Polecam.
Małe Grozy, to kolejny dowód na to, że nie ilość, a jakość ma znaczenie Ta niepozorna, niewielka, licząca 156 stron książka jest fenomenalnym wręcz debiutem Łukasza Staniszewskiego.
W Małych Grozach królują...małe grozy, seks, demony, baśnie z Warmii i Mazur i to coś, nieuchwytne coś, co sprawia, iż całość czyta się błyskawicznie i z wielkim zadowoleniem.
Małe Grozy to specyficzne miejsce, gdzie życie toczy się ustalonym od dekad rytmem. Na porządku dziennym są uprawy, zasiewy, obróbka trzody, roli, ale także mistyczne elementy, jak np. schadzka z demonem.
Tzw. realizm magiczny, którego w książce pełno, świetnie sprawdza się w połączeniu z życiem i pragmatyzmem oraz tym, co stanowi codzienność mieszkańców niewielkiej, momentami wręcz klaustrofobicznej osady na Warmii i Mazurach.
To w tej osadzie mieszkają specyficzni ludzie, na co dzień otoczeni mitami, baśniami, duchami, żyjący z nimi w symbiozie, akceptujący je, a także ludzie absolutnie niczemu się nie dziwiący i nade wszystko kochający swoją osadę i naturę.
Tajemne miejsca, uroczyska, mroki, głazy przemieniające się w olbrzymy, kobiety mające specyficzną władzę nad męźczyznami, demony z głową byka, łodzie podwodne w kształcie wielkiej ryby, ksiądz zamieniający się w wielkiego czarnego ptaka i wiele innych wzbudzających zdziwienie elementów. To wszystko znajdziecie w tej książce. Wiem, może brzmi to trochę dziwnie, ale wszystkie inne elementy mają swoje uzasadnienie i są genialnie wplecione w tekst i fabułę.
Małe Grozy to zbiór opowiadań. Wiem, nie każdy lubi opowiadania. Są specyficzne. Jedne lepsze, inne (i tych niestety bywa na rynku dużo więcej) gorsze.
Staniszewski napisał tylko dobre opowiadania, ba bardzo dobre. Każde opowiadanie jest odrębnym tworem, ale równocześnie wszystkie tworzą jedną całość, taką mini powieść, która porusza, zdumiewa i zachwyca. Dla mnie jest także powiewem świeżości, czegoś innego, całkowicie nowego.
Autor, to doskonały dramaturg oraz twórca radiowych słuchowisk. Tym razem mistrzowsko sprawdził się także, jako pisarz. Polecam.
poniedziałek, 11 maja 2020
Człowiek, który był Czwartkiem - Gilbert Keith Chesterton
Wydawnictwo Zysk i S-ka, Moja ocena 4,5/6
Człowiek, który był Czwartkiem to trudna do jednoznacznego zakwalifikowania książka. To taki miks powieści kryminalnej (bo nie jest to nawet stricte kryminał) z filozoficzną przypowieścią.
Nie ukrywam, spodziewałam się czegoś innego.
Czyta się nieźle, choć trzeba poświęcić spora chwilę żeby przywyknąć do stylu autora, do jego wtrętów egzystencjalno- filozoficznych, do tego, że książka jest po prostu inna.
To opowieść o młodym poecie Gabrielu Syme, z którym pewnego dnia kontaktuje się agent Scotland Yardu. Syme zostaje zwerbowany do infiltracji organizacji anarchistycznych. Członkowie organizacji kryją się pod nazwami dni tygodnia, stąd tytuł książki. I zaczyna się.
Przyznam się, że sens książki, główna jej oś na tym się wg. mnie kończą. Trudno powiedzieć o czym w sumie jest ta historia. To jakby ma drugorzędne znaczenie. Na plan pierwszy wybijają się metafizyczne, egzystencjalne, filozoficzne wątki, zdania, wtręty. Nie będę wam pisać o czym są te wtręty. Napisze tylko, iż o dziwo czyta się je całkiem dobrze, przyjemnie, a całą historię może bez euforii, ale z pewnością z zaciekawieniem.
Książka po pierwszych trudnych do polubienia stronach okazuje się pozycją zabawną w wielu momentach, zmuszającą do myślenia, często po prostu intrygującą.
Jest to także powieść uniwersalna. Powstała ona w XIX wieku i nadal, mimo, iż mamy XXI wiek, nic nie straciła ona na swojej aktualności, Autor porusza wiele kwestii, które są ważne, istotne dla kolejnych pokoleń, niezależnie od tego gdzie, kiedy i jak żyją. Ta uniwersalność była dla mnie sporym zaskoczeniem i miłą niespodzianką.
Niespodzianką była też inteligencja z jaką historia została napisana.
Na minus zasługują mocno sztuczne dialogi. Czasami aż zęby bolą, gdy się je czyta. Poza tym jest nie rewelacyjnie ale w porządku.
Człowiek.... to książka wzbudzająca rozmaite uczucia. Nie zachwyciła mnie. Nie sięgnę po nią drugi raz. Ale z pewnością na długo pozostanie w mej pamięci i szczerze zachęcam do jej lektury. Lubię książki uniwersalne, coś sobą reprezentujące, lubię inteligentne teksty.
Człowiek, który był Czwartkiem to trudna do jednoznacznego zakwalifikowania książka. To taki miks powieści kryminalnej (bo nie jest to nawet stricte kryminał) z filozoficzną przypowieścią.
Nie ukrywam, spodziewałam się czegoś innego.
Czyta się nieźle, choć trzeba poświęcić spora chwilę żeby przywyknąć do stylu autora, do jego wtrętów egzystencjalno- filozoficznych, do tego, że książka jest po prostu inna.
To opowieść o młodym poecie Gabrielu Syme, z którym pewnego dnia kontaktuje się agent Scotland Yardu. Syme zostaje zwerbowany do infiltracji organizacji anarchistycznych. Członkowie organizacji kryją się pod nazwami dni tygodnia, stąd tytuł książki. I zaczyna się.
Przyznam się, że sens książki, główna jej oś na tym się wg. mnie kończą. Trudno powiedzieć o czym w sumie jest ta historia. To jakby ma drugorzędne znaczenie. Na plan pierwszy wybijają się metafizyczne, egzystencjalne, filozoficzne wątki, zdania, wtręty. Nie będę wam pisać o czym są te wtręty. Napisze tylko, iż o dziwo czyta się je całkiem dobrze, przyjemnie, a całą historię może bez euforii, ale z pewnością z zaciekawieniem.
Książka po pierwszych trudnych do polubienia stronach okazuje się pozycją zabawną w wielu momentach, zmuszającą do myślenia, często po prostu intrygującą.
Jest to także powieść uniwersalna. Powstała ona w XIX wieku i nadal, mimo, iż mamy XXI wiek, nic nie straciła ona na swojej aktualności, Autor porusza wiele kwestii, które są ważne, istotne dla kolejnych pokoleń, niezależnie od tego gdzie, kiedy i jak żyją. Ta uniwersalność była dla mnie sporym zaskoczeniem i miłą niespodzianką.
Niespodzianką była też inteligencja z jaką historia została napisana.
Na minus zasługują mocno sztuczne dialogi. Czasami aż zęby bolą, gdy się je czyta. Poza tym jest nie rewelacyjnie ale w porządku.
Człowiek.... to książka wzbudzająca rozmaite uczucia. Nie zachwyciła mnie. Nie sięgnę po nią drugi raz. Ale z pewnością na długo pozostanie w mej pamięci i szczerze zachęcam do jej lektury. Lubię książki uniwersalne, coś sobą reprezentujące, lubię inteligentne teksty.
piątek, 8 maja 2020
Wrzask - Izabela Janiszewska
Wydawnictwo IV Strona, Moja ocena 5,5/6
Wow, szokująco doskonały debiut, a przy tym mistrzowski wręcz kryminał. Przyznam, czegoś takiego się nie spodziewałam. Większość polskich kryminałów jest delikatnie to ujmując...średnia. Janiszewska zdecydowanie zawyża poziom.
Osią książki jest doskonale skonstruowana i świetnie poprowadzona historia psychopatycznego mordercy, ale nie tylko..... W jego sprawie toczy się dobre, rzetelne dochodzenie policyjne.
Jednak to jest tylko pretekst do pokazania czegoś więcej. Bo Wrzask to nie tylko świetny kryminał, ale także doskonała, dająca do myślenia książka z mocnym przesłaniem, wyraźnym wątkiem obyczajowym i społecznym i garścią psychologicznych kwestii.
To opowieść o tym, jak z krzywdzonego, samotnego dziecka wyrasta takie samo dorosłe dziecko, które po drodze przeobraziło się w kogoś innego, kogoś potwornego, teraz nie krzywdzonego, ale krzywdzącego.
To opowieść także o tym, jak zło wyrządzone nam kiedyś ewoluuje i nie naprawione, nie przepracowane zostaje w nas i zmienia nas i świat wokół.
To także historia o traumatycznym dzieciństwie, którego ślad i to bardzo mocny, zostaje w człowieku na zawsze.Trauma, tragedia z dzieciństwa zostaje w nas na długo, niekiedy nigdy nas nie opuszcza. Oczywiście, nie każda z takich, krzywdzonych w dzieciństwie osób, zostaje psychopatycznym zabójcą czy sadystą. Ale warto pamiętać, że całkiem spora grupa takich osób nie potrafi ułożyć sobie życia, poprawnych relacji z innymi ludźmi, źle funkcjonuje w grupie społecznej. I takich osób wokół nas jest bardzo dużo.
Mocna, poruszająca książka.
Mam wrażenie, że we Wrzasku okaleczeni emocjonalnie są wszyscy, poczynając od zabójcy, poprzez policjanta prowadzącego śledztwo aż po inne postaci. Ogromne nagromadzenie fatalizmu, złych emocji traum, mrocznych widzeń, prześladujących wspomnień. Brr, aż zgroza ogarnia w trakcie lektury. U niektórych to się objawia w byciu innym, niegrzecznym, u innych skutkuje o wiele gorszym zachowaniem.
Ogromną zaletą książki są doskonale przedstawione i umiejętnie pociągnięte sylwetki postaci. I to zarówno tych pierwszoplanowych, jak i z planu drugiego. Mistrzowsko skonstruowana postać psychopatycznego zabójcy, rozpamiętujący znalezienie ciała policjant, naznaczona cierpieniem dziennikarka. Można by tak długo wymieniać.
Wszyscy oni grają swoje role. Na ile są one prawdziwe? Co się kryje za ich maskami? Tego musicie się dowiedzieć sami z lektury tej godnej polecenia i uwagi książki.
Oby więcej takich debiutów. Polecam i czekam niecierpliwie na kolejną książkę Izabeli Janiszewskiej.
Wow, szokująco doskonały debiut, a przy tym mistrzowski wręcz kryminał. Przyznam, czegoś takiego się nie spodziewałam. Większość polskich kryminałów jest delikatnie to ujmując...średnia. Janiszewska zdecydowanie zawyża poziom.
Osią książki jest doskonale skonstruowana i świetnie poprowadzona historia psychopatycznego mordercy, ale nie tylko..... W jego sprawie toczy się dobre, rzetelne dochodzenie policyjne.
Jednak to jest tylko pretekst do pokazania czegoś więcej. Bo Wrzask to nie tylko świetny kryminał, ale także doskonała, dająca do myślenia książka z mocnym przesłaniem, wyraźnym wątkiem obyczajowym i społecznym i garścią psychologicznych kwestii.
To opowieść o tym, jak z krzywdzonego, samotnego dziecka wyrasta takie samo dorosłe dziecko, które po drodze przeobraziło się w kogoś innego, kogoś potwornego, teraz nie krzywdzonego, ale krzywdzącego.
To opowieść także o tym, jak zło wyrządzone nam kiedyś ewoluuje i nie naprawione, nie przepracowane zostaje w nas i zmienia nas i świat wokół.
To także historia o traumatycznym dzieciństwie, którego ślad i to bardzo mocny, zostaje w człowieku na zawsze.Trauma, tragedia z dzieciństwa zostaje w nas na długo, niekiedy nigdy nas nie opuszcza. Oczywiście, nie każda z takich, krzywdzonych w dzieciństwie osób, zostaje psychopatycznym zabójcą czy sadystą. Ale warto pamiętać, że całkiem spora grupa takich osób nie potrafi ułożyć sobie życia, poprawnych relacji z innymi ludźmi, źle funkcjonuje w grupie społecznej. I takich osób wokół nas jest bardzo dużo.
Mocna, poruszająca książka.
Mam wrażenie, że we Wrzasku okaleczeni emocjonalnie są wszyscy, poczynając od zabójcy, poprzez policjanta prowadzącego śledztwo aż po inne postaci. Ogromne nagromadzenie fatalizmu, złych emocji traum, mrocznych widzeń, prześladujących wspomnień. Brr, aż zgroza ogarnia w trakcie lektury. U niektórych to się objawia w byciu innym, niegrzecznym, u innych skutkuje o wiele gorszym zachowaniem.
Ogromną zaletą książki są doskonale przedstawione i umiejętnie pociągnięte sylwetki postaci. I to zarówno tych pierwszoplanowych, jak i z planu drugiego. Mistrzowsko skonstruowana postać psychopatycznego zabójcy, rozpamiętujący znalezienie ciała policjant, naznaczona cierpieniem dziennikarka. Można by tak długo wymieniać.
Wszyscy oni grają swoje role. Na ile są one prawdziwe? Co się kryje za ich maskami? Tego musicie się dowiedzieć sami z lektury tej godnej polecenia i uwagi książki.
Oby więcej takich debiutów. Polecam i czekam niecierpliwie na kolejną książkę Izabeli Janiszewskiej.
środa, 6 maja 2020
Stulecie kryminału
Wydawnictwo IV Strona, Moja ocena 5/6
Bardzo ciekawy, dobrze napisany, intrygujący zbiór 18 opowiadań kryminalnych.
Książka jest podzielona na trzy części: kryminał sto lat temu, kryminał dzisiaj i kryminał za sto lat. Ciekawym jest szczególnie zestawienie kryminału retro z tym z przyszłości.
Jest to praca zbiorowa. Autorami opowiadań są najsłynniejsi polscy twórcy kryminałów. Każdy z nich stanął na wysokości zadania
Opowiadania są specyficzną, krótką formą literacką. Autor mając do dyspozycji niewielką ilość stron, słów musi zaciekawić, zaintrygować, zatrzymać przy sobie czytelnika. W przypadku opowiadań kryminalnych sprawa jest jeszcze trudniejsza. Dochodzi do tego przymus zaintrygowania, zaskoczenia, kryminalnego obezwładnienia czytelnika i opowiedzenia naprawdę dobrej historii. Autorom udało się tego dokonać.
Jedne opowiadania wciągnęły, zaintrygowały mnie bardziej, niektóre do siebie wręcz przykuły, inne zrobiły to w mniejszym stopniu. Jedne opowiadania były zbyt krótkie, inne akurat. Kilka z nich spodobało mi się na tyle, że chętnie przeczytałabym pełnowymiarową książkę kryminalna opartą na ich fabule.
Bardzo ciekawy jest wstęp do książki z opowiadaniami znanych i lubianych polskich autorów m.in Wojciecha Chmielarza i Roberta Małeckiego.
Jedno nie ulega wątpliwości. Stulecie kryminału to bardzo ciekawa, dobra, dopracowana lektura i w ogóle ciekawy zamysł literacki.
Taki zbiór opowiadań to doskonały wybór, gdy szukamy czegoś krótkiego, do przeczytani w ciągu kilku minut przed snem, czy przy porannej kawie.
Opowiadania można sobie dawkować po 1-2, a można je też pochłaniać w całości, od razu.
Zachęcam do lektury. Wiem, nie wszyscy lubią opowiadania, ale temu tomowi warto dać szansę.
Bardzo ciekawy, dobrze napisany, intrygujący zbiór 18 opowiadań kryminalnych.
Książka jest podzielona na trzy części: kryminał sto lat temu, kryminał dzisiaj i kryminał za sto lat. Ciekawym jest szczególnie zestawienie kryminału retro z tym z przyszłości.
Jest to praca zbiorowa. Autorami opowiadań są najsłynniejsi polscy twórcy kryminałów. Każdy z nich stanął na wysokości zadania
Opowiadania są specyficzną, krótką formą literacką. Autor mając do dyspozycji niewielką ilość stron, słów musi zaciekawić, zaintrygować, zatrzymać przy sobie czytelnika. W przypadku opowiadań kryminalnych sprawa jest jeszcze trudniejsza. Dochodzi do tego przymus zaintrygowania, zaskoczenia, kryminalnego obezwładnienia czytelnika i opowiedzenia naprawdę dobrej historii. Autorom udało się tego dokonać.
Jedne opowiadania wciągnęły, zaintrygowały mnie bardziej, niektóre do siebie wręcz przykuły, inne zrobiły to w mniejszym stopniu. Jedne opowiadania były zbyt krótkie, inne akurat. Kilka z nich spodobało mi się na tyle, że chętnie przeczytałabym pełnowymiarową książkę kryminalna opartą na ich fabule.
Bardzo ciekawy jest wstęp do książki z opowiadaniami znanych i lubianych polskich autorów m.in Wojciecha Chmielarza i Roberta Małeckiego.
Jedno nie ulega wątpliwości. Stulecie kryminału to bardzo ciekawa, dobra, dopracowana lektura i w ogóle ciekawy zamysł literacki.
Taki zbiór opowiadań to doskonały wybór, gdy szukamy czegoś krótkiego, do przeczytani w ciągu kilku minut przed snem, czy przy porannej kawie.
Opowiadania można sobie dawkować po 1-2, a można je też pochłaniać w całości, od razu.
Zachęcam do lektury. Wiem, nie wszyscy lubią opowiadania, ale temu tomowi warto dać szansę.
poniedziałek, 4 maja 2020
Tangerynka - Christine Mangan
Wydawnictwo Marginesy, Moja ocena 5/6
Doskonała, odmienna od kilka dni temu czytanego skandynawskiego kryminału książka.
Tam była skandynawska, ponura osada. Tu jest tętniący życiem, zapachami, pełen słońca i ludzi Tanger.
Akcja rozgrywa się w latach 50. XX wieku. Do marokańskiego miasta tuż po ślubie przeprowadzają się Alice i John. Ich miłość kwitnie. Marokański klimat zdaje się wszystko potęgować, ale tylko do czasu. Z każdym kolejnym dniem Alice zdaje się czuć w Maroku coraz gorzej. Przeszkadza jej przede wszystkim samotność. John znika na całe dnie, czasami i na noce. Oby kraj, inna kultura, obcy ludzie. Wszystko tak odmienne od rodzinnej Anglii. Co robić? Czym zająć czas? Jak sobie dać radę z niepokojami. Nie tak to sobie Alice wyobrażała.
Zdaje się, że nie może być już gorzej. Ale to tylko pozory. Pewnego dnia tuż przed drzwiami mieszkania Alice pojawia się ktoś z przeszłości, niczym widmo przywołując złe wspomnienia. Odzywają dawne problemy, kłopoty, traumy. A to dopiero początek.
Debiutancka powieść Christine Mangan jest naprawdę ciekawie napisana.
Największe atuty książki to bardzo ciekawie nakreśleni bohaterowie. Na pierwszym miejscu stawiam młodych małżonków, Alice i Johna. Świetnie ukazana każda z postaci, zaprezentowane to co się między nimi dzieje, przemiany zachodzące w obojgu.
Poza tym kontrast między przybyłą do Lucy Alice, widmem z przeszłości, a samą Lucy. Kobiety są tak od siebie odmienne, że już bardziej nie mogłyby się różnić. Bardzo ciekawie ukazane są ich relacje, napięcia, wpływ przeszłości na teraźniejszość.
Jest jeszcze jeden kontrast. To sam słoneczny, pełen marokańskiego uroku Tanger vs mroki przeszłości i teraźniejszości. Świetne, mocne zestawienie.
Co cenne, autorka nie prezentuje wszystkiego wprost. Krok po kroku ukazuje nam kolejne fakty, elementy układanki, prezentuje ślady, podsuwa tropy. Tym samym zmusza czytelnika do myślenia, do śledzenia, do oczekiwania w napięciu na to, co będzie za chwilę.
Na plus zasługują także miejsce i czas akcji. Czy przypominacie sobie jakąkolwiek książkę, której akcja rozgrywa się w latach 50. XX wieku w Maroku? Ja nie. Świetnie zaprezentowany Tanger tamtego okresu to dodatkowy bonus dla czytelnika.
Tangerynka jest określana, jako kryminał. Tu bym dyskutowała. Co prawda w fabule mamy elementy kryminalne, ale wg. mnie bardziej jest to dobra, mocna powieść psychologiczno-obyczajowa z elementami kryminału niż stricte sam kryminał.
Polecam i zachęcam do lektury. Świetny debiut.
Doskonała, odmienna od kilka dni temu czytanego skandynawskiego kryminału książka.
Tam była skandynawska, ponura osada. Tu jest tętniący życiem, zapachami, pełen słońca i ludzi Tanger.
Akcja rozgrywa się w latach 50. XX wieku. Do marokańskiego miasta tuż po ślubie przeprowadzają się Alice i John. Ich miłość kwitnie. Marokański klimat zdaje się wszystko potęgować, ale tylko do czasu. Z każdym kolejnym dniem Alice zdaje się czuć w Maroku coraz gorzej. Przeszkadza jej przede wszystkim samotność. John znika na całe dnie, czasami i na noce. Oby kraj, inna kultura, obcy ludzie. Wszystko tak odmienne od rodzinnej Anglii. Co robić? Czym zająć czas? Jak sobie dać radę z niepokojami. Nie tak to sobie Alice wyobrażała.
Zdaje się, że nie może być już gorzej. Ale to tylko pozory. Pewnego dnia tuż przed drzwiami mieszkania Alice pojawia się ktoś z przeszłości, niczym widmo przywołując złe wspomnienia. Odzywają dawne problemy, kłopoty, traumy. A to dopiero początek.
Debiutancka powieść Christine Mangan jest naprawdę ciekawie napisana.
Największe atuty książki to bardzo ciekawie nakreśleni bohaterowie. Na pierwszym miejscu stawiam młodych małżonków, Alice i Johna. Świetnie ukazana każda z postaci, zaprezentowane to co się między nimi dzieje, przemiany zachodzące w obojgu.
Poza tym kontrast między przybyłą do Lucy Alice, widmem z przeszłości, a samą Lucy. Kobiety są tak od siebie odmienne, że już bardziej nie mogłyby się różnić. Bardzo ciekawie ukazane są ich relacje, napięcia, wpływ przeszłości na teraźniejszość.
Jest jeszcze jeden kontrast. To sam słoneczny, pełen marokańskiego uroku Tanger vs mroki przeszłości i teraźniejszości. Świetne, mocne zestawienie.
Co cenne, autorka nie prezentuje wszystkiego wprost. Krok po kroku ukazuje nam kolejne fakty, elementy układanki, prezentuje ślady, podsuwa tropy. Tym samym zmusza czytelnika do myślenia, do śledzenia, do oczekiwania w napięciu na to, co będzie za chwilę.
Na plus zasługują także miejsce i czas akcji. Czy przypominacie sobie jakąkolwiek książkę, której akcja rozgrywa się w latach 50. XX wieku w Maroku? Ja nie. Świetnie zaprezentowany Tanger tamtego okresu to dodatkowy bonus dla czytelnika.
Tangerynka jest określana, jako kryminał. Tu bym dyskutowała. Co prawda w fabule mamy elementy kryminalne, ale wg. mnie bardziej jest to dobra, mocna powieść psychologiczno-obyczajowa z elementami kryminału niż stricte sam kryminał.
Polecam i zachęcam do lektury. Świetny debiut.
sobota, 2 maja 2020
Żywica - Ane Riel
Wydawnictwo Zysk i S-ka, Moja ocena 5,5/6
Trudno tę książkę zaklasyfikować do jednego, konkretnego gatunku. To raczej swoisty miks kilku.
Z pewnością to poruszająca lektura, momentami wstrząsająca, zmuszająca do myślenia, powodująca natłok myśli, przemyśleń.
Sednem opowieści są dzieje rodziny Haarder, które poznajemy oczami kilkuletniej dziewczynki. Rodzina mieszka na odludziu, jest kilku pokoleniowa, a opowiadana historia ukazuje, jak wygląda życie kilku osób zamkniętej w swoistej izolacji, w klaustrofobicznym odosobnieniu, osób, które żyją tylko w otoczeniu kilku najbliższych, ciągle tych samych, toksycznych osób.
Trudno jednoznacznie opisać, o czym jest Żywica. Bez wątpienia to doskonale napisane studium ukazujące przemiany zachodzące w ludziach, to kim się stają, jak ewoluują pod wpływem konkretnych czynników, faktów, zjawisk. To także stopniowe, krok po kroku ukazanie do czego to wszystko doprowadzi.
Żywica to wstrząsająca i zarazem wzruszająca kronika stopniowego upadku i szaleństwa, do którego prowadzą konkretne wydarzenia.
Co się dzieje, jeśli kochasz kogoś tak bardzo, że chcesz go zatrzymać przy sobie za wszelką cenę? Co się dzieje, jeżeli takie, a nie inne warunki życia determinują dalsze zachowanie?
Żywica niepokoi, sprawia, iż od lektury trudno się oderwać, a o samej książce będziemy długo jeszcze pamiętać.
Autorka po mistrzowsku buduje napięcie, wrażenie niepokoju, strachu, zaciskania kciuków i zaskoczenia. Zręcznie żongluje ogromną ilością niewielkich elementów budując z nich zaskakującą i przerażającą rzeczywistość. Efekt końcowy szokuje.
Książkę czyta się niecierpliwie. Sposób pisania, budowania narracji, użyte efekty sprawiają, iż chce się, jak najszybciej dowiedzieć jaki będzie finał historii, co jeszcze się wydarzy.
Przyznam się, iż dawno nie czytałam tak mrocznej, pełnej, traumy, strachu niepokoju i tego czegoś, co jest trudne do określenia książki.
Nie jest to ani łatwa, ani miła, przyjemna lektura. Trzeba się sporo namęczyć żeby ją przeczytać. Ale warto. Doskonałe, świetnie napisane studium ludzkiej psychiki, ludzi tak w ogóle. Polecam.
Trudno tę książkę zaklasyfikować do jednego, konkretnego gatunku. To raczej swoisty miks kilku.
Z pewnością to poruszająca lektura, momentami wstrząsająca, zmuszająca do myślenia, powodująca natłok myśli, przemyśleń.
Sednem opowieści są dzieje rodziny Haarder, które poznajemy oczami kilkuletniej dziewczynki. Rodzina mieszka na odludziu, jest kilku pokoleniowa, a opowiadana historia ukazuje, jak wygląda życie kilku osób zamkniętej w swoistej izolacji, w klaustrofobicznym odosobnieniu, osób, które żyją tylko w otoczeniu kilku najbliższych, ciągle tych samych, toksycznych osób.
Trudno jednoznacznie opisać, o czym jest Żywica. Bez wątpienia to doskonale napisane studium ukazujące przemiany zachodzące w ludziach, to kim się stają, jak ewoluują pod wpływem konkretnych czynników, faktów, zjawisk. To także stopniowe, krok po kroku ukazanie do czego to wszystko doprowadzi.
Żywica to wstrząsająca i zarazem wzruszająca kronika stopniowego upadku i szaleństwa, do którego prowadzą konkretne wydarzenia.
Co się dzieje, jeśli kochasz kogoś tak bardzo, że chcesz go zatrzymać przy sobie za wszelką cenę? Co się dzieje, jeżeli takie, a nie inne warunki życia determinują dalsze zachowanie?
Żywica niepokoi, sprawia, iż od lektury trudno się oderwać, a o samej książce będziemy długo jeszcze pamiętać.
Autorka po mistrzowsku buduje napięcie, wrażenie niepokoju, strachu, zaciskania kciuków i zaskoczenia. Zręcznie żongluje ogromną ilością niewielkich elementów budując z nich zaskakującą i przerażającą rzeczywistość. Efekt końcowy szokuje.
Książkę czyta się niecierpliwie. Sposób pisania, budowania narracji, użyte efekty sprawiają, iż chce się, jak najszybciej dowiedzieć jaki będzie finał historii, co jeszcze się wydarzy.
Przyznam się, iż dawno nie czytałam tak mrocznej, pełnej, traumy, strachu niepokoju i tego czegoś, co jest trudne do określenia książki.
Nie jest to ani łatwa, ani miła, przyjemna lektura. Trzeba się sporo namęczyć żeby ją przeczytać. Ale warto. Doskonałe, świetnie napisane studium ludzkiej psychiki, ludzi tak w ogóle. Polecam.