Wcześnie rano wczoraj (w zasadzie jeszcze w nocy) sytuacja awaryjna, poproszono mnie o udanie się autem do niedalekiego Mariazell i odebranie napitego kontrahenta firmy, w której pracuje mój mąż. Wyjazd na cito po zmroku, pieniążki za to ekstra. Ponieważ pan, którego mam odebrać rodak, wynagrodzenie nie najgorsze, mąż prosi ładnie, pojadę, co mi tam. Trzeba się rozerwać. Oj rozerwałam się, jak jasny gwint:)
W drodze do Mariazell poczytałam nową książkę Lokko, popatrzyłam przez okno, utwierdziło się we mnie przekonanie, że Austria to wyjątkowo malowniczy kraj.
Samo Mariazell, niewielkie, ale pięknie położone, malownicze miasteczko. Pogoda paskudna, co widać na zdjęciach, ale udało mi się trzy przysłowiowe zdjęcia na krzyż zrobić.
W tle Bazylika... |
Po lewo hotel, w którym rodak nocował. |
Odczekałam z kierowcą blisko 2 godziny, zanim pan się wyszykuje, zejdzie do recepcji z bagażem (cud, że nie kazał mi go przynieść z pokoju). Przychodzi do płacenia za pobyt (1 noc aż), pan nie ma czym zapłacić. Ponieważ nie chciałam przedłużać niemiłej sytuacji, zwyczajnie żenujące to było ze względu na obsługę hotelu, dzwonię do firmy z zapytaniem co zrobić - mam za pana zapłacić, ale ma napisać oświadczenie, że zwróci. Oczywiście pan nie chce napisać oświadczenia, firma miała mu nocleg zagwarantować i ma to w h..u jak to dosadnie określił, kto zapłaci. Owszem firma miała mu opłacić nocleg, ale w Wiedniu, taki drobny szczegół (a hotel w Wiedniu nadal na pana czeka). Pan już dzień wcześniej miał być na spotkaniu w Wiedniu, a wylądował w Mariazell. Co tam robił, jakim cudem tam się znalazł, nie dociekałam.
Ciekawe też, czym tam dojechał, skoro lądował w Wiedniu. Trochę mu się odległości i kierunki (lotnisko Schwechat - kancelaria w centrum Wiednia, a lotnisko Schwechat - Mariazell) pomyliły. Co prawda w Mariazell jest sanktuarium, ale sądząc po pana zachowaniu, do wierzących nie należy.
Trwało to jeszcze z godzinę, tak sobie siedziałam w holu i czekałam...na co? W sumie nadal nie wiem. Ale, tak na chłopski (babski) rozum, co miałam innego zrobić - skopać facecika, żeby podpisał oświadczenie i wsiadł do auta?! Pan jednak był chyba bardzo mocno skacowany, bo w końcu uległ, podpisał, wsiadł. Uff, pojechaliśmy w końcu. Ale to nie koniec. W pewnym momencie pan wyciągnął takiego szczeniaczka z wódką jakąś i wypił...a póżniej delikatnie ujmując..zwrócił to. Kierowcę myślałam, że trafi apopleksja za kierownicą. Dobrze, że to przed samym Wiedniem było. Dojechaliśmy do firmy, pan wysiadł, wszedł, a ja w geście heroizmu zapytałam kierowcy (miły był, w sumie wypadało..) czy pomóc posprzątać. W duchu oczywiście się modliłam, żeby się nie zgodził. I hurra, powiedział, że w żadnym wypadku.
Pojechałam do domu. A, że miałam płacone za godzinę (wiem, wiem jak to brzmi:)), zarobiłam prawie 2x tyle ile było planowane:). Kwestia finansowa, to jedyny plus:)
Przy kolacji tylko dowiedziałam się od męża, że mało brakowało, żeby panu lewym sierpowym przyłożył, bo pan złożył na mnie skargę i obraził mnie.
Ponieważ był to przedstawiciel kontrahenta polskiego, notatka z czarownego dnia zostanie do Polski przesłana (sama hehe mam ją przetłumaczyć, co uczynię gratis i z niewyobrażalną rozkoszą:)). Kancelaria męża poprosi o odsunięcie pana od sprawy, jaka jest między obydwoma firmami prowadzona.
Dlatego też unikam rodaków na obczyżnie.
Bardzo nieprzyjemna sytuacja,która tylko potwierdza niezbyt przychylne opinie krążące o naszych rodakach -Polak na delegacji!
OdpowiedzUsuńWyrwie się taki jeden burak pastewny z drugim z domu i są efekty. Nie masz pojęcia, jak mi było wstyd przed kierowca,z którym jechałam.
UsuńNawet sobie nie próbuję tego wyobrazić.Przygoda nie do pozazdroszczenia.
OdpowiedzUsuńo rany. Ty to masz nerwy ze stali! pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTo był nie tyle rodak na obczyźnie, co raczej cham na obczyźnie. Przykre i żenujące. Współczuję.
OdpowiedzUsuń