Wydawnictwo WAM, Okładka miękka, 396 s., Moja ocena 5,5/6
Kolejna wspaniała książka autorstwa Charlesa Martina. Na blogu recenzowałam już:
Kolejny raz autor zachwycił mnie, poruszył i sprawił, że od lektury nie mogłam się oderwać.
Narratorem jest dziennikarz, męźczyzna po przejściach, z przeszłością i sporym balastem ukrytych złych wspomnień. Pewnego dnia na torach kolejowych zostaje znaleziony kilkuletni chłopiec, o którym nic nie wiadomo, nikt się o niego nie upomina, nikt go nie szuka, a na dodatek chłopiec nie mówi. Kontakt z chłopcem można nawiązać tylko poprzez piękne rysunki, których jest autorem. Losami chłopca zaczynają się interesować media. Do napisania artykułu o chłopcu zostaje oddelegowany nasz dziennikarz-narrator. Mimowolnie zaczyna angażować się w los chłopca i postanawia odnależć jego rodzinę. Nie zdaje sobie sprawy, jak wielki wpływ będzie to miało na nich oboje. Każdy z bohaterów niezależnie od wieku ma na swoich barkach niesamowity bagaż doświadczeń i cierpienia, którymi można by obdarować kilka osób. Obydwaj dostają też od losu szansę. Czy ją wykorzystają?
Treści książki nie da się opowiedzieć, zresztą nie miałoby to sensu.Im mniej wiecie przed rozpoczęciem lektury, tym większa będzie niespodzianka w jej trakcie. Książka, jak to u Martina, pełna jest magii, emocji i wielu z nas odnajdzie w bohaterach chociażby cząstkę siebie.
Najbardziej poruszyły mnie jednak tytułowe świetliki, które bohater zbierał pieczołowicie do słoików i ustawił je obok łóżka chłopca, aby
rozświetliły noc. I to proste stwierdzenie...Jeśli Bóg jest w stanie stworzyć świetliki,
których pupa świeci jak gwiazda, to myślę, że wszystko inne też jest
możliwe. Wszystko.
Malo piszę o tej pozycji, bo są takie książki, o których nie da się napisać zbyt wiele, obojętnie coby się nie napisało, będzie to banałem i nie odda tego, co najważniejsze.
W pogoni za świetlikami to magiczna opowieść, o wyobcowaniu, o miłości, o poznaniu siebie, o tym co na prawdę w życiu ważne. Poruszająca, chwytająca za serce, mądra opowieść, taka, po której lekturze nic nie jest już takie samo.
Bardzo mi się podoba motyw zbierania świetlików, by rozświetlały ciemność w dziecięcym pokoju. Ciekawa fabuła, magia, o której wielokrotnie wspominałaś w swojej recenzji oraz zachwycająca okładka sprawiły, że będę rozglądała się za tą książką w księgarniach.
OdpowiedzUsuńMam w domu tego autora "Gdzie rzeka kończy swój bieg" i chyba najwyższy czas do niej zajrzeć ;)
OdpowiedzUsuńCiekawy pomysł na ksiązkę.
OdpowiedzUsuń