Wydawnictwo Zysk i S-ka, Okładka miękka, 392 s., Moja ocena 5/6
Doskonały kryminał idealnie oddający chorą, ale i momentami komiczną atmosferę PRL-u. O innym kryminale autorstwa Ryszarda Ćwirleja pisałam tutaj. Tym razem akcja rozgrywa się w 1985r. w Poznaniu. Pewnego dnia Bogu ducha winni rybacy łowiąc sobie spokojnie rybki wyławiają i owszem, ale...bezgłowy korpus ludzki. Na nogi zostaje postawiona miejscowa jednostka MO. Czegoś takiego nie widziano jeszcze. Takie rzeczy nie zdarzają się w tak porządnym kraju jak ludowa ojczyzna. Zespół śledczych z Komendy Wojewódzkiej MO pod kierunkiem kapitana
Marcinkowskiego ma ręce pełne roboty. Milicjanci dochodzą do wniosku, że
inspiracją dla okrutnej zbrodni mogły być brutalne horrory sprowadzane
ze zgniłych krajów kapitalistycznych. Inwigilacja środowiska wielbicieli
filmów na kasetach video nie będzie łatwa, a władze oczekują szybkich
rezultatów.
W tym samym czasie zostaje odnaleziona głowa (bez pozostałej części denatki). Jednak ku wielkiemu zdziwieniu i konsternacji stróżów prawa, głowa owa nie pasuje do znalezionego wcześniej korpusu. Jakby tego było mało, po bardzo niedługim okresie czasu znalezione zostają kolejne bezgłowe zwłoki, których właścicielka o zgrozo ma na ramieniu..tatuaż. To z pewnością nie była przyzwoita kobieta. Bo która porządna niewiasta ma tatuaż (pamiętajmy, jest 1985r.:)).
I wtedy dopiero się zaczyna. Bo dwa trupy i jedna głowa to dopiero początek perypetii, jakie staja się udziałem funkcjonariuszy poznańskiej jednostki MO.
Ćwirlej ponownie mnie rozbawił i zadziwił niezwykle celnym ukazaniem najmniejszych nawet detali rodem z PRL-u. Niektóre z nich wzbudzały we mnie uśmiechy, niektóre salwy śmiechu, ale większość ulgę, że było, minęło.
Milicjant podał mu zapalniczkę,
reklamówkę Marlboro, zachodnią jednorazówkę z dorobionym zaworkiem do
ponownego napełniania. Takie zapalniczki w NRF-ie rozdawano za darmo. U
nas były dobrem szczególnie pożądanym. Na bazarach kupowało się je za
kilkadziesiąt złotych, w zależności od atrtakcyjności nadruku.
Kilka razy z rozrzewnieniem i pewnym żalem uśmiechnęłam się. Tak było przy wspaniałym opisie cudnego baru mlecznego. Aż mi się łza w oku zakręciła. Do takiego baru z chęcią także dziś bym poszła na obiad. Ale do takiego autentycznego, z klimatem, typowymi daniami, menu składającego się z tablicy z wkładanymi literkami:)
Oprócz doskonale oddanej atmosfery minionego ustroju, plusem są bohaterowie. Autorowi udało się stworzyć niezwykle barwną galerię postaci. Znajdziemy w niej zarówno cały przekrój stróżów prawa, jak i różnorakich rzezimieszków (mniejszego lub większego kalibru).
Intryga kryminalna jest, a jakże. Ale jakie czasy taka i intryga. Doskonale sprawdziłaby się ona 30 lat temu, czyli autor idealnie wpasował ją w kontekst. Jednak w czytelniku wywołuje wiele uśmiechów i niedowierzania, że milicjanci mogli być jeszcze mniej bystrzy, niż ci z dowcipów. Trzeba jednak autorowi przyznać, iż wprowadził kilka fałszywych tropów. Milicjanci dwoją się i troją, między jednym piwkiem a drugim, między laniem meneli, a spokojnym popijaniem piwka na zapleczu zaprzyjażnionego sklepu. My natomiast mamy okazję spędzić kilka godzin w towarzystwie barwnego światka funkcjonariuszy MO, meneli różnorakiego sortu i prób zarzucenia Polski Ludowej zgnilizną Zachodu. Zachęcam do lektury. Doskonała pozycja na lato i nie tylko.
W przyszłym tygodniu będziemy zbierać pytania do wywiadu z Ryszardem Ćwirlejem, już możecie nad nimi myśleć:)
Niestety nie przepadam za kryminałami, ale może kiedyś... ;-)
OdpowiedzUsuń