Wydawnictwo Naukowe PWN, Ośrodek karta, Okładka miękka, 208 s., Moja ocena 6/6
O matko, dlaczego zabrałam się za czytanie Oblężonych? Jest to pozycja z typu tych, od których nie można się oderwać, choćby się bardzo chciało.
A jedyna reakcja po lekturze to - SZOK!!!! Dlaczego? O tym za moment.
Na początek krótki rys historyczny, który niezbędny jest do zrozumienia...no właśnie czego?!
Wieść o zbliżającej się armii niemieckiej spadła na Leningrad u progu lata 1941r. Ludzie zaczęli uciekać z miasta. Jednak pierwszym uchodżcom (jak podaje wydawca książki), którzy dotarli
nad brzeg Jez. Ładoga (to była jedyna droga ucieczki z
miasta) nie zezwolono na przeprawę. Ludzie ci musieli wrócić do miasta. Ewakuację zarządzono w kilkanaście dni pożniej w lipcu 1941r. Miasto opuszczały najważniejsze osoby, pracownicy wybranych urzędów, dzieci. Jednak nie wszystkim udało się uciec.
21 sierpnia 1941r. Hitler wydaje rozkaz otoczenia Leningradu. I powoli zaczyna się gehenna.
Nadchodzi wrzesień 1941r., apogeum okrutnej, wyniszczającej II wojny światowej. Niemcy podchodzą coraz bliżej pod Leningrad, próbują zdobyć miasto, które jednak zażarcie się broni. Efektem tej obrony jest oblężenie Leningradu przez Niemców. Było to najdłuższe oblężenie w nowożytnej historii, trwało bowiem 900 dni od 8 września 1941 do 27 stycznia 1944 r. Niewyobrażalne, ale niestety prawdziwe.
Co mnie przeraziło, to fakt, iż jak podaje Ośrodek Karta we wstępie, Rosjan spoza miasta niezbyt obchodził los mieszkańców Leningradu. Najważniejsze było nie oddać miasta Niemcom. Leningrad utożsamiał wszystko co związane z rosyjską dumą- był dawna stolicą kraju, sercem liczącej kilkaset lat historii i kultury. A mieszkańcy? A kogo to obchodziło?! Za decyzję obrony miasta, najwyższa ofiarę złożyły setki tysięcy jego mieszkańców. Leningrad 2,5 milionowe miasto w ciągu najbliższych blisko 3 lat, straciło blisko połowę swoich mieszkańców. Lecz ludzie ci nie umarli z powodu ran odniesionych na polu walki, a przede wszystkim z powodu głodu. Już pod koniec września 1941 roku wprowadzono kartki
na żywność.
Osoba pracująca na potrzeby frontu mogła liczyć na 600
gramów chleba dziennie, a niepracująca - na 300 g. Jednak i te normy
zostały wkrótce obniżone. Niemożliwym stało się dostarczenie żywności
przez Jezioro Ładoga (jedyną możliwą drogę) w ilości wystarczającej dla całego miasta. Dzienne racje stopniowo zmniejszano. Miesiąc póżniej mieszkańcy dostawali już tylko 125 gram chleba, czyli mniej więcej
jedną kromkę dziennie. W październiku z głodu zmarło 6 tys. ludzi, w
grudniu ponad 50 tys. Zaczęły się napady na sklepy i magazyny z
żywnością, wyrywanie chleba z rąk ludziom na ulicy.
Zjedzono wszystkie koty, psy, potem szczury i myszy. Pojawiły się
przypadki kanibalizmu.
W 1941 r. nadeszła jedna z najsurowszych zim w historii miasta, nie było co jeść, czym ogrzać domów, w co się ubrać, nie było leków.
W
styczniu i lutym 1942 r. umierało przeciętnie 100 tys. osób
miesięczne. Na wiosnę najpilniejszą sprawą okazało się uprzątnięcie zwłok z mieszkań
i ulic. Życie w Leningradzie zaczęło wracać powoli do normy, bo dostawy
żywności były coraz większe. Ale ile osób musiało umrzeć w straszliwych mękach...
Losy oblężonych mieszkańców Leningradu ukazane są w książce na przykładzie trzech niezwykle heroicznych kobiet - Jeleny Koczyny, Olgi Bergholc i Lidii Ginsburg.
Opowiadają one historie, w które nie chce się po prostu wierzyć, które umysł czytelnika wypiera ze świadomości, bo nie da się tego pojąć. Tym bardziej jest to poruszające, że kobiety te opowiadają losy swoje, swoich bliskich, malutkich dzieci, którym nie miały co dać do jedzenia, które umierały na ich oczach. Jednej z kobiet z głodu zmarła matka, a ona nie była w stanie temu zapobiec. Wyobrażacie sobie większe cierpienie i bezsilność.
Zachęcam do lektury, tej niezwykłej, okrutnej, przerażającej, ale jakże potrzebnej książki. Zapiski trzech kobiet to głos wszystkich mieszkańców oblężonego Leningradu.
Lektura Oblężonych powinna być swoistym obowiązkiem, chociażby dlatego, żebyśmy docenili, jak (mimo narastającego kryzysu) mamy dobrze.
Pozwolę sobie zacytować niewielki fragment zapisków jednej z kobiet:
Jelena Koczyna:
23 czerwca 1941
Wicher wojny mknie po naszej ziemi z przerażającą szybkością i miota
ludźmi niczym plewami. W tej zawierusze nie sposób czegokolwiek
zrozumieć. Pociągi nafaszerowane ludzkim mięsem jadą do Leningradu,
nafaszerowane wracają.
24 czerwca
Zaraziliśmy się powszechną paniką i uciekliśmy do miasta. Na letnisku
zrobiło się teraz nieprzytulnie i strasznie. Zdawało nam się, że w
Leningradzie czeka nas kojący spokój.
2 lipca
Ewakuują dzieci!
Tabuny wystraszonych zwierzątek tarasują wszystkie ulice i posuwają się w
kierunku dworca kolejowego, linii demarkacyjnej swojego dzieciństwa. Po
tamtej stronie zaczyna się życie bez rodziców.
Malutkie wieziono ciężarówkami. Z przyczepy wystawały tylko ich główki, niczym kolonie opieńków.
Odchodzący od zmysłów rodzice biegli za ciężarówkami.
Przylgnęłam do słupa latarni i płakałam razem z innymi przechodniami,
czując, jak strach i trwoga mrowią się w okolicy mojego serca.
25 września
Przez całą noc eksplozje i ognisty deszcz bomb zapalających i burzących.
Obydwie [z córeczką Leną] nie wyłaziłyśmy z upiornie zimnego schronu.
Po rurach, jak linoskoczki, spacerowały szczury. Dygocąc razem z
budynkiem, liczyłam wybuchy i myślałam o Dimie. [...] Mówił o pożarach w
różnych punktach miasta.
27 września
Codziennie chodzę z Leną do poradni po mleko sojowe. [...] Lena wypija
je na miejscu. Wysączywszy mleko, zaczyna gorzko płakać; wyciąga rączki
do białych butelek:
− Daj, daj, daj!
Ale więcej nie dają. Sto gramów − norma.
Żeby dostać kartkę żywnościową dla fizycznych, Dima przeniósł się do
fabryki, gdzie pracuje przy maszynie. W czasie przerwy przynosi mi swój
obiad: maleńki kotlecik i dwie łyżki purée z kartofli. Mimo moich
protestów, zmusza mnie do zjadania wszystkiego.
− Jedz, proszę, ty musisz karmić Lenę. Nie myśl o mnie. Ja nie jestem głodny − uspokaja mnie.
Ale przecież widzę, że to nieprawda. Jada tylko zupę. Długo w ten sposób
nie pociągnie, a ja i tak mam z każdym dniem mniej pokarmu.
Uruchomiliśmy nasze żelazne zapasy: kartofle i suchary.
3 października
Przed wojną wiele osób stroiło się zalotnie w piórka odwagi,
pryncypialności, honoru, w co się komu podobało. Demon wojny wyskubał te
piórka. Teraz każdy stał się tym, kim jest naprawdę, a nie tym, za kogo
chciał uchodzić. I okazało się, że wielu to biedni tchórze i szuje.
5 października
Nie mam już pokarmu − zanikł. Wypijam na noc cały rondel wody, ale to
nie pomaga. Lena szlocha i tarmosi moją pierś jak małe zwierzątko.
Biedulka! Teraz cały olej i cukier, jaki dostajemy na kartki, oddajemy
jej.
15 listopada
Nadchodzi głód!
Skończyły się domowe zapasy. Rozwinęła się swoista, leningradzka sztuka
kulinarna. Nauczyliśmy się robić racuchy z gorczycy, zupę z drożdży,
kotlety z chrzanu, kisiel z kleju stolarskiego. Wiele osób przynosi ze
Składów Badajewskich ziemię zawierającą zwęglony cukier, wygotowuje ją,
filtruje i pije jako kawę.
5 grudnia
Nastała siarczysta zima. Mróz trzydziestostopniowy. Ultramarynowe cienie
układają się w fantastyczny deseń na puszystym, skrzącym się śniegu,
którego nikt nie uprząta.
Miasto zamilkło, wstrzymało oddech i w napięciu wsłuchuje się w swoje
słabnące tętno. Nie słychać śmiechu dzieci ani szczekania psów.
6 grudnia
Dziś wśród starych rupieci znalazłam puszkę kleju do tapet, zrobionego z
makaronowych odpadów. Ważyła kilogram! Cudownie! Nie wierzyliśmy
własnym oczom. Dima natychmiast władował sobie do ust pełną garść kleju.
Wyrwałam mu puszkę.
− Poczekaj, daj chociaż zagotować!
− Ugotujmy gęstą breję − Dima modlitewnie złożył ręce.
− Wykluczone − sprzeciwiłam się stanowczo. − Będziemy gotować zupę na
stugramowych porcjach. Wówczas kleju starczy na dziesięć dni.
− Masz rację, naturalnie − zgodził się markotnie. − Ty zawsze masz rację − dodał mściwie.
Trudno sobie wyobrazić nawet co Leningradczycy przechodzili w czasie oblężenia. Po prostu trudno.
OdpowiedzUsuńO tym nie można zapominać, jak i o innych zbrodniach hitleryzmu, a także stalinizmu.)
Niełatwe ostatnio lektury u Ciebie, ale takie też trzeba czytać.
OdpowiedzUsuńZ zapisków tych kobiet korzystała Anna Reid w swojej monografii historycznej poświęconej oblężeniu Leningradu. W wielu miejscach przywołuje ich fragmenty i opisuje losy kobiet. Po lekturze książki Reid długo nie mogłam dojść do siebie, ale jednocześnie, co dziwne, cieszyłam się, że ją przeczytałam. Mimo drastyczności wydarzeń chętnie sięgnęłabym także po zapiski owych trzech kobiet. Byłoby to doskonałe uzupełnienie monografii Reid.
OdpowiedzUsuńJuż wojna sama w sobie jest dla mnie czymś niewyobrażalnym. Mało wiem o Leningradzie. Chętnie doczytam
OdpowiedzUsuń