Wydawnictwo Drzewo Babel, Okładka miękka, 160 s., Moja ocena 5,5/6
Recenzję powinnam była napisać już wczoraj, gdy tylko skończyłam lekturę Ru, ale jakoś tak zeszło...
Trochę
czasu upłynęło także od momentu, kiedy książkę dostałam.
Wiedziałam, że to będzie fascynująca, acz niełatwa lektura i musiałam
trafić u siebie na odpowiedni moment, żeby w pełni ją docenić.
Gdy ten moment nadszedł, gdy rozpoczęłam lekturę, od książki nie mogłam się oderwać. Gwarantuję, że z wami będzie tak samo.
Kim Thuy, autorka Ru ur. się w 1968r. w Sajgonie. Mając 10 lat wyemigrowała z rodzina do Kanady. Ru to jej debiut literacki, ale za to jaki.
Pogrzebałam
trochę w sieci i nie znalazłam żadnej pewnej informacji na ile książka
jest pozycją autobiograficzną. Jednak od początku lektury towarzyszy mi
uczucie, że korzenie Ru tkwią w dzieciństwie Kim Thuy. Skąd takie
przekonanie? A stąd, że autorka z wielkim uczuciem opowiada nam
historię dziewczynki o imieniu Ru, która musi uciekać z ogarniętego
okrutną i całkowicie bezsensowną wojną Wietnamu. Obraz Wietnamu, jaki
autorka odmalowuje jest tym bardziej poruszający, że jest to obraz
widziany oczyma dziecka.
Żeby przeżyć Ru ucieka, cudem przedostaje się przez morze w tłumie boat people. Jej nową ojczyzną staje się Kanada i tam Ru zaczyna życie od nowa, jakby na nowo się narodziła.
Zanim
jednak dziewczynka dotrze do ziemi obiecanej, musi wiele przecierpieć,
m.in. głód, strach, brud, ciasnotę łodzi, na której uciekała i obozu w
Malezji.
Później
następuje zderzenie z kanadyjska rzeczywistością, zupełnie odmienną od
tej, którą dotychczas znała Ru. Dziewczynka opowiada m.in. jak czuje się
człowiek z konieczności rzucony w całkowicie obcą mu
kulturę? Długi czas jest głuchy i niemy, choć przecież wszystko słyszy i
potrafi mówić.
W trakcie tej ucieczki jej jedynym majątkiem, skarbem jest walizka pełna książek.
Ru
wydaje się książeczką niepozorną, cieniutką, można lekceważąco
zastanawiać się, cóż za głębokie treści może kryć 160 s. A może, może.
Każda stronica książki to jak kartka z pamiętnika, zapisana krótkimi,
zwięzłymi, prawie lakonicznymi zdaniami, zdaniami które niosą w sobie
jednak wielką treść.To wielki, choć niemy krzyk.
Kim Thuy udowodniła, że nie ilość, a jakość się liczy.
Przyszłam na świat podczas ofensywy Tet, w pierwszych dniach roku
Małpy, kiedy rozwieszone przed domami długie łańcuchy petard wybuchały
tworząc razem z trzaskiem pistoletów maszynowych polifoniczną
muzykę.
Ujrzałam światło dzienne w Sajgonie, kiedy odłamki tych petard
rozsypanych na tysiąc okruchów barwiły ziemię na czerwono niczym
płatki jakichś ozdobnych kwiatów albo krew dwóch milionów żołnierzy
uformowanych w szyki bojowe, rozproszonych po miastach i wsiach
rozdartego na dwoje Wietnamu.
Urodziłam się pod kopułą tych niebios ozdobionych ogniami
sztucznymi, udekorowanych świetlistymi girlandami, poprzecinanych
torami pocisków artyleryjskich i rakiet. Urodziłam się z zadaniem
zastąpienia tych, co zginęli. Moje życie miało za obowiązek być
dalszym ciągiem życia mojej matki.
Gorąco
zachęcam do lektury. Na pewno nie pozostaniecie obojętni na głos Ru,
który moim zdaniem jest głosem wielu setek tysięcy dzieci, cierpiących na całym świecie na skutek zbrojnych konfliktów.
Książka jest mocno autobiograficzna, chociaż autorka podkreśla, że złożyły się na nią nie tylko jej wspomnienia.
OdpowiedzUsuńTeż mi się tak wydaje, że książka aż kipi od motywów autobiograficznych, a nie tylko wspomnień, wydarzeń, które zaobserwowała.
UsuńNa mnie czeka jeszcze Pisarz rodzinny z tego wydawnictwa, Ru póki co jako ebooka nie wydali ale gdy to zrobią to pewnie znów ulegnę, bo książka zapowiada się bardzo ciekawie...
OdpowiedzUsuńDziewczyno, moja lista książek do przeczytania rośnie i rośnie, po Twoich recenzjach!
OdpowiedzUsuń:)