Wydawnictwo Albatros, Ocena 3/6
Recenzja mojego męża.
Nie jestem wielbicielem prozy Grishama, ale od czasu do czasu lubię sięgnąć po książki tego autora. Góra bezprawia, najnowsze dziecko mistrza thrillera prawniczego, jak nazywany bywa Grisham, chyba jest jakimś podrzutkiem. Dlaczego? Otóż dlatego, iż książkę tę można uznać za wszystko tylko nie za thriller prawniczy. Książce zarówno pod względem słodko-nudnej fabuły, jak i maksymalnie powolnego tempa akcji, bliżej do harlequina, czy średniej jakości powieści romantyczno-obyczajowej niż pełnokrwistego thriller, obojętnie czy prawniczego czy nie.
Bohaterką jest niespełna 30-letnia prawniczka Samantha Kofer, która zostaje wyrzucona z dnia na dzień z pracy w prestiżowej kancelarii. Jedynym miejscem, gdzie udaje jej się znaleźć bezpłatną posadę (a raczej wolontariat) jest zapomniane przez Boga i większość ludzi miasteczko w Appalachach. Dla zachowania ubezpieczenia społecznego podejmuje bezpłatną
pracę w Górskiej Klinice Pomocy Prawnej, gdzie służy pomocą prawną
biednym mieszkańcom. Kobieta stara się jak może, ale moim zdaniem średnio jej to wychodzi (mimo to klienci są jej niezmiernie wdzięczni, co samo w sobie jest kuriozalne).
Przyzwyczajona do korporacyjnego światka NY, Samantha nie potrafi się odnaleźć na górskiej prowincji. Całe szczęście na jej drodze staje inteligentny, przystojny, walczący ze złem męźczyzna. I zaczyna się. Napisałem na całe szczęście dla Samanthy, ale muszę dodać, iż na całe nieszczęście dla czytelnika. Gdyby nie ten naciągany pseudo miłosny wątek, być może z książki po drobnych przeróbkach dałoby się zrobić zręczną powieść, nie najgorszy thriller. Niestety, Grisham poszedł na łatwiznę, brak akcji, sensownej fabuły starał się nadrobić infantylną i zupełnie bezsensowna ckliwością, wzdychaniem, wahaniami rozdartej wewnętrznie prawniczki. Dało to efekt kuriozalny i żenujący. Co prawda oboje szykują się do wielkiego procesu w obronie miejscowych górników, do starcia ze złym potentatem. Ale ich starania i dalsze czynności są hmm..jak to ładnie ująć..żenujące, żeby nie powiedzieć żałosne.
Aż dziwne, jak zręczny pisarz mając do dyspozycji niezły temat jest w stanie zepsuć książkę.
Książce należy się dużo niższa ocena niż dałem. Jedynym plusem Góry bezprawia są ciekawe, momentami porywające opisy gór, otoczenia, miejscowych zwyczajów. Tylko Appalachy są sensownym bohaterem najnowszej powieści Johna Grishama.
Jeżeli sięgniecie po Górę bezprawia, zrobicie to na własną odpowiedzialność. Moim zdaniem są ciekawsze lektury.
Hm... powiem tak. Jeśli wpadnie w moje ręce za złotówkę to przeczytam, a jeśli nie... czyli raczej nie przeczytam ;)
OdpowiedzUsuńTrudno się nie zgodzić. Ja przez całą lekturę czekałam na jakieś fajerwerki, a właściwie na to, by coś właściwie zaczęło się dziać. I kiedy dotarłam do ostatniej strony, ogarnęło mnie bezgraniczne zdumienie: to już? Jak to, to ma być koniec? A może coś przegapiłam i to jest pierwszy tom jakiegoś wieloksiągu?... Szkoda, bo tematyka naprawdę kontrowersyjna i warta tego, by poświęcić im coś błyskotliwego.
OdpowiedzUsuń