Wydawnictwo WAB, 3/6
Główną bohaterką książki jest kobieta, Polka, licząca na oko trzydzieścikilka lat Magda. Szuka samotności, ulgi od tego co ją otacza na co dzień, od kłamstw, zdrad, wyobcowania w związku, czyli odskoczni od prozy życia. W tym celu Magda wynajmuje dla siebie wyspę. Zaszywa się na niej, liczy na spokój, święty spokój. Lodówka i barek zaopatrzone, za oknem tylko skały i wiatr, w torebce cały arsenał leków (na trawienie, na przeczyszczenie, na uspokojenie, na sen, na pobudzenie), którymi Magda żongluje w dowolnej konfiguracji, a które mają zaczarować rzeczywistość, dać chwilę zapomnienia, ułudę szczęścia.
Tak ma wyglądać urlop Magdy od codzienność. Takie małe, intymne, jedno osobowe ultra all inclusive w wyspiarskim raju.
Jednak nie wszystko w życiu jest takie, jak to sobie zaplanujemy. Samotna wyspa wcale taką nie jest. Pewnego dnia, za przeszkloną ścianą widać sylwetkę człowieka. Magda przerażona zamyka się w domu, patrząc przez szybę i czując się jak to sama twierdzi (...) niczym chomik w terrarium. Do poznania Magdy z nieznajomym dochodzi. On przychodzi do niej. Okazuje się, że także jest Polakiem i ma na imię Jarek. Magda pełna obaw zaprasza go do domu. I do tego momentu książka podobała mi się. Dobrze się czytało, pomysł na fabułę był ok. Jednak im dalej w przysłowiowy las, tym było gorzej.
Autor niewątpliwie miał dobry pomysł. Mogła wyjść z tego dobra, nawet bardzo dobra powieść, groteskowa. Sporo w treści gagów, ironii, sytuacji z przymrużeniem oka. Jednak wszystko to moim zdaniem zostało zbyt wydłużone, nakreślone jakby na siłę. W niektórych momentach miałam wrażenie, jakby Ostachowicz ciągnął różne sytuacje, wymyślał je na siłę. Mialam taki moment, że zastanawiałam się o co tak na prawdę w Zielonej wyspie chodzi. Przez pierwsze ok. 90 stron byłam pewna, że wiem..rozważania w stylu nędzna egzystencja zagubionego człowieka, próba pozbierania się po porażkach, nieradzenie z sobą i tego typu klimaty. Później...z każdą kolejna przeczytaną stroną byłam coraz mniej pewna sensu, wymowy książki. A zakończenie (tak uparłam się, żeby doczytać do końca)..no cóż, absurdalne, to delikatne określenie.
Mam poczucie humoru, momentami nawet bardzo ironicznie patrzę na świat. Jednak pomysły autora Zielonej wyspy nie przypadły mi do gustu. Mimo to was zachęcam do sięgnięcia po tę książkę. Być może komuś z was przypadnie ona do gustu. Podejrzewam nawet, iż zadowolonych z lektury może być całkiem spora grupa.Wszak każdy z nas ma różne gusta.
Nie czuję się zaintrygowana. Lubię absurd, a ironicznie poczucie humoru najbardziej mi odpowiada, ale to wszystko gdzieś się gubi, gdy jest przegadane i wydłużone na siłę.
OdpowiedzUsuńA mnie się podobała. ;)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie w moim klimacie ):
OdpowiedzUsuń