Wydawnictwo Imprint
Powiem wam, a raczej napiszę, że lektura tej książki to była droga przez mękę, przynajmniej dla mnie. Rozpoczęłam ją prawie 3 tygodnie temu i tak podczytywałam fragmentami. Zmęczyłam się niemiłosiernie. Ale po kolei.
Mischke zbierająca ochy i achy na różnych niemieckich, austriackich forach, blogach, opowiada w sumie ciekawą historię zaginięcia małej Lucie. Dziewczynka zniknęła wraz z wózkiem, gdy jej matka dosłownie na chwilę odwróciła wzrok płacąc na targowisku za zakupy. Był to ułamek sekundy, a zaważył na kolejnych latach życia Tinki Hansson i jej męża. Prowadzone przez policję śledztwo nie daje pozytywnych rezultatów. Dziewczynka zniknęła, nikt nie wysunął żądania okupu. Wszystko sprawia bardzo dziwne wrażenie, jakby dziecko z wózkiem rozpłynęło się w powietrzu.
Mijają 4 lata. Komisarz Gregor Forsberg postanawia wznowić śledztwo, tym bardziej, iż jego nowa współpracownica wpada na ciekawe pomysły, a jedną z podejrzanych staje się matka Lucie. Czy słusznie? Do tego momentu książkę czytało mi się ok. Bez rewelacji, ale w porządku. Jednak oprócz wątku porwanej Lucie wprowadzone zostaje kilka innych, m.in. zabójstwo bogacza i porwania innej dziewczynki. No i koniec czytania. W trakcie dalszej lektury miałam wrażenie jakby ktoś całą akcję niepotrzebnie wydłużał, wprowadził paletę maksymalnie denerwujących bohaterów, a dialogi...to już osobna sprawa, maksymalnie sztywne, jakby wzięte z innej książki. Przeczytałam jeszcze ok 30 stron męcząc się, jak przy żadnej książce dotychczas (ciekawił mnie wątek Lucie, dlatego trwałam), ale w końcu, mając za sobą 1/3 książki odpuściłam.
Jednak książkę miałam ze sobą w pracy. Wyjęłam ją na biurko. A ponieważ okładki polskiego i niemieckojęzycznego wydania są identyczne, moja koleżanka z biurka obok (ta od świec Yankee) aż zapiała z zachwytu. Jaka to wspaniała książka, jak ją wciągnęła, nie mogła oderwać się od lektury. Popatrzyłam na nią dziwnie i opowiedziałam jej o moich wrażeniach. Wtedy powiedziała, że pożyczy mi swój niemiecki egzemplarz. Przyniosła kilka dni póżniej i rozpoczęłam lekturę.
W międzyczasie kontaktowałam się z nieocenioną Agnieszką,
której książka w niemieckiej wersji także przypadła do gustu.
Moje wrażenia po lekturze...niemiecka wersja, czyli oryginalna jest zdecydowanie przystępniejsza niż polska. Chociaż przyznam się i i tak nie była to łatwa lektura. Mnogość wątków, jeszcze większe nagromadzenie bohaterów,odrobinę drętwe dialogi sprawiły, że doprawdy nie rozumiem, czym wiele osób tak się zachwyca. Wątków i postaci jest tyle, że w pewnym momencie miałam ochotę sporządzić jakąś tabelkę, wykres. Chociaż trzeba autorce przyznać, iż wszystko jest dopracowane, doprowadzone do końca, żaden wątek nie urywa się nagle, jak to ma miejsce w niektórych książkach, wszystkie z pozoru nie mające ze sobą nic wspólnego sprawy zostają pięknie połączone. Uznanie dla pisarki, że sama się nie pogubiła i potrafiła wszystko zgrabnie spleść w zaskakujące zakończenie.
Nie wiem w czym tkwi problem w polskojęzycznej wersji książki, iż nie potrafiłam przez nią przebrnąć. Długo się nad tym zastanawiałam, czy to wina tłumaczenia, czy może książka w ogóle do mnie nie przemówiła. Nie wiem. I chyba już nie chcę wiedzieć.
Nie zniechęcam was do lektury. Być może wam, podobnie, jak Agnieszce i mojej koleżance z pracy Zabij, jeśli potrafisz! także przypadnie do gustu. Nie wykluczam tego. Wszak ile osób tyle gustów. Sięgnijcie po książkę. jestem ciekawa waszych wrażeń.
Hmm...ciekawe.Ale dużo osób ostatnio narzeka na coraz gorszą jakość tłumaczeń.
OdpowiedzUsuńJa nie twierdzę, że to wina tłumacza. Może książka po prostu do mnie nie przemówiła, a może jest zwyczajnie...taka drewniana, jak ja to nazywam, może ja się mylę, a może Agnieszka:)
UsuńJa jestem zadowolona z lektury książki. Czytało mi się ją świetnie i ciekawiła mnie droga do rozwiązania poszczególnych wątków.
OdpowiedzUsuńNiezrównanej Agnieszce, jak wspomniała Aneta, książka się podobała :-) Owszem, intryga dość zapętlona, ale wątki dociągnięte ładnie do końca, spore zaskoczenie na koniec, ciekawe portrety bohaterów.
OdpowiedzUsuńTak to już bywa, że inaczej odbieramy te same książki - może nie wstrzeliła się w aktualną fazę, nastrój, może język nie ten - któż to wie?...