Strony

sobota, 15 listopada 2014

Wywiad z Romą Ligocką

Zapraszam do przeczytania wywiadu z Romą Ligocką. Wywiad otrzymałam od Wydawnictwa Literackiego. Autorka opowiada o swojej nowej powieści, o  pułapkach pierwszej miłości, nieprzygotowaniu na poważny związek, braku porozumienia z najbliższymi. W tle artystyczny Kraków lat 50-tych. Moja recenzja książki w najbliższych dniach.


Pani Romo proszę nam zdradzić na początek, o czym jest Pani nowa powieść?
Moja nowa powieść jest jak zwykle o wszystkim, co jest w kręgu mojego świata, do którego zawsze wracam, w którym się poruszam. Moja bohaterka przeżywa trudne momenty, ale zdarzają się jej także miłe rzeczy. Myślę, że chociaż żyje ona jakiś czas temu - w dwudziestym wieku, nie w dwudziestym pierwszym,  to jednak problemy, z którymi się boryka i o których opowiada, są również bliskie dzisiejszym kobietom. Podczas rozmów z moimi czytelnikami, przekonałam się, że nawet kobiety, które się czasem do tego nie przyznają, również walczą z takimi problemami o których opowiadam w mojej książce. 
Jest to historia młodej dziewczyny u progu dorosłości, nie nastolatki, ale młodej kobiety, która wchodzi w dorosłe życie, w pierwsze związki, oczywiście pojawiają się również konflikty z jej matką. Proszę mi powiedzieć, co młode kobiety mogą znaleźć w Pani powieści?
Muszę się odwołać do mojej poprzedniej powieści, mianowicie do „Dobrego dziecka”. Tamta historia zakończyła się  w momencie, gdy bohaterka stała u progu dorosłości. Nie przekroczyła go jednak, bo wydawało mi się, że tak będzie lepiej, dyskretniej.  Te poważne, trudne sprawy pojawiają się właśnie w mojej nowej książce - bohaterka jest już rok, dwa lata  starsza i uświadamia sobie, że stała się kobietą i wszystkie problemy z tym związane nagle na nią spadają.  Po napisaniu "Dobrego dziecka'" pojawił się lekki niedosyt, również  czytelnicy pytali o jego  kontynuację. Wprawdzie  myślę,  że powieści  nie powinno się kontynuować, zwłaszcza że nie jestem Tołstojem i nie piszę „Wojny i pokoju”, ale jednak postanowiłam pokazać, jak wyglądają problemy i sytuacje przed którymi stanie kobieta u progu dorosłości. Mówi się, że te pierwsze lat dorosłości to najpiękniejszy okres w życiu kobiety. Na pewno jest najtrudniejszy. Wszystko co robi się po raz pierwszy, zostawia bardzo silne ślady w mózgu, w myśleniu, duszy człowieka, ale jednocześnie jest piekielnie trudne. 
W książce pojawia się pierwsza miłość, inicjacja seksualną, związki, na które bohaterka nie jest ani gotowa, ani nie wie tak naprawdę, na czym polega związek z drugim człowiekiem.
To jest właśnie jej główny problem. Wynika on i z przeżyć wojennych, i z braku pełnej rodziny, która została zniszczona podczas wojny, i z trudnej relacją z matką, w której nie ma miejsca na rozmowy i tłumaczenie wielu rzeczy i przyjaźń. Jest to jest specyficzna historia kobiety, która nie jest gotowa na związek, ponieważ nikt jej do tej roli nie przygotował, nikt jej nie pomógł. Nie było tak, jak zdarza się to teraz w wielu rodzinach, gdzie młoda dziewczyna, obserwując swoich bliskich naturalnie dojrzewa do takiej roli, przynajmniej w dużym stopniu. Również w dzisiejszych czasach, wiele młodych dziewczyn jest potwornie bezradnych, nie mają z kim porozmawiać, nie mają możliwości,  albo nie potrafią porozumieć się z rodzicami, z nauczycielami. Młode dziewczyny są bardzo samotne. Widzę to na przykład w listach, które do mnie piszą. Samotność młodej dziewczyny nie zmieniła się, chociaż minęło pół wieku, od kiedy moja bohaterka ją przeżywała.
To prawda, problemy młodych kobiet, które wchodzą w dorosłość, w związki, są właściwie takie same. Teraz dziewczyny też spełniają jakieś wymagania zewnętrzne, oczekiwania, kompletnie nie mając kontaktu ani ze swoją kobiecością, ani z tym czego tak naprawdę pragną.
Wydawało by się, że powinno być teraz zupełnie inaczej. Internet, który ma lekarstwem na całe zło i samotność, jednak nim nie jest. Otwartość, z którą się tam mówi o pewnych tematach, ten dobrobyt, który sprawia, że młode dziewczyny mogą sobie teraz razem wyjeżdżać, chodzić, rozmawiać. To daje im swobodę. Szkoła, do której ja uczęszczałam i moja bohaterka też, była szkołą tylko dla dziewcząt. Śmieję się mówiąc, że po raz pierwszy zobaczyłam jak wygląda chłopak z bliska, dopiero kiedy miałam już jakieś siedemnaście lat. Przedtem nie było okazji by nawet na nich popatrzeć. Okazuje się jednak, że przygotowanie do konfrontacji z mężczyzną, a później do życia z nim, odbywa się dzięki bliskim ludziom z którymi się stykamy. Mam przyjaciółkę, która swojej córce wielokrotnie powtarzała „Natalko, kocham cię!”.  Ja natomiast, tego nigdy nie usłyszałam od nikogo z mojej rodziny. To sprawia, że się oswajamy z miłością i nie spada ona na nas jak grom z jasnego nieba, tylko czujemy że kochane. Jeżeli od dziecka mamy tą świadomość, że miłość nam się należy, to potem nie jesteśmy tak potwornie przytłoczone miłością mężczyzny. Pokorny, metafizyczny stosunek do uczuć, którymi nas ktoś nagle obdarza, sprawia że jesteśmy bezbronne i nie umiemy sobie sformułować,  czego my tak w zasadzie oczekujemy, co uczucie ma nam dać i po co właściwie jest. Z powodu powtarzanego przez pokolenia zwyczaju, odzywa się w nas pokora i wdzięczność za to, że ktoś nas wybrał, że nie zostaniemy na tym rynku same, tylko ktoś zdecydował się ten towar, którym my jesteśmy przynajmniej obejrzeć, a może nawet i kupić. I właśnie takie podejście, od początku stwarza niedobrą, niezdrową dla kobiety, krzywdzącą sytuację. 
Mam wrażenie, że ta dziewczyna miała potworny głód akceptacji i miłości.
Właśnie tak, właśnie o tym mówię. I… tak naprawdę nie mogła rozróżnić tego, czy mężczyzna naprawdę  ją kocha, czy tylko pożąda i chodzi mu o seks. To było dla niej kompletnie nie do rozróżnienia, nie była przygotowana na tego typu zjawiska. Jej prawdopodobnie w gruncie rzeczy, było wszystko jedno. Wystarczyło jej tylko czyjeś zainteresowanie, żeby się jej wydawało, że jest traktowana poważnie. Prawdopodobnie seks był wyrazem akceptacji i chyba dla niektórych dziewczyn, jest tym do dziś. Seks jest biletem, by zostać przez kogoś zauważonym.  Nie zdają sobie jednak sprawy, że ta droga powinna przebiegać w odwrotnym kierunku. Tak mało ludzi o tym wie, mało dziewcząt ma tę świadomość, że seks to jest nie środek do celu, tylko jest to cel sam w sobie, do  którego wcale nie powinno się tak śpieszyć. Wiele warunków musi być spełnionych, żeby oboje partnerzy dojrzeli do tej sytuacji. Ciągle duża ilość  młodych kobiet uważa, że tak być musi i nawet nie próbuje tego zmienić.. Jest też w tym pogarda i marnowanie tego, co jest później w życiu człowieka niezwykle ważne i szalenie wzbogacające, dodające ogromnej energii. Jednak tak się dzieje, tylko wtedy, gdy świadomie decydujemy się na seks, kiedy wiemy, że nie jest wymuszony, tylko jest to nasza własna decyzja. Wydaje się to prostą rzeczą, jednak wcale tak nie jest.
Bohaterka podejmowała różne decyzje, ale faktycznie była niezwykle osamotniona, pozostawiona sama sobie. Tak jak Pani wspominała, rola matki, rodziny jest bardzo ważna.  Jednak ta dziewczyna nie potrafiła, ani chyba już później nie chciała rozmawiać z matką?
Wyczuwała, że taka rozmowa byłaby z góry skazana na porażkę, że jej matka też nie potrafi z nią rozmawiać i nawet nie chce poruszać tych tematów. Myślę, że rodzice z tamtych czasów, ale również i ci  dzisiejsi wolą udawać, że dziecko z nimi rozmawiać nie chce. Albo gdy młody człowiek nie pyta, to nie zaczynają  rozmowy, bo liczą na to, że może się to jakoś samo ułoży. Jest w tym  ogromny strach, że się zbłaźnimy, że będziemy staroświeccy, śmieszni. To nie jest tak, że dzieci nie chcą z nami rozmawiać. One dokładnie wiedzą, że granica zainteresowania rodziców kończy się  wtedy, gdy dochodzą do głosu emocje, seks i coś naprawdę ważnego. Nawet w przypadku wyboru drogi zawodowej rodzice też się boją, nie chcą brać odpowiedzialności za coś, czego nie ogarniają całkowicie. Rola rodzica nie jest łatwa, ale wydaje mi się, że wielu rodziców jest zbyt wycofanych i ich dzieci są przez to tak bardzo samotne. 
Można wyczuć ogromną bezradność w relacji po obu stronach, zarówno ze strony tej młodej dziewczyny, jak i ze strony matki. Co może Pani doradzić obu pokoleniom tych kobiet, żeby im ułatwić chociażby rozpoczęcie dialogu?
Bardzo dużo przebywam z młodymi ludźmi. Lubię rozmawiać z młodymi kobietami i tak się składa, że one też chcą rozmawiać ze mną. Konsultuję z nimi moją wiedzę i doświadczenia oraz moich bohaterek. Wspomniana wcześniej Natalka, wymyśliła sobie, że najbardziej chciałaby wyjść za mąż za izraelskiego żołnierza, ponieważ jest on dla niej symbolem dzielności, odwagi. Równocześnie są to chłopcy, którzy kochają niezwykle swoje matki, rodzinę. Powiedziałam jej, że ona trochę jest z innego świata i zapytałam, czy on będzie z nią szczęśliwy. Natalka na to odrzekła „ciociu, najważniejsze, żebym ja była z nim szczęśliwa”. Dziewczyna miała wtedy lat osiemnaście, a ja tego zdania do dzisiaj nigdy nie mówię sobie w kontakcie z mężczyznami. Nie pytam „czy on mi da szczęście?”, tylko raczej „ co ja bym mogła zrobić, by oczy mu zabłysły na mój widok?”. I to pod każdym względem. Co ja muszę zrobić, jakie zadania mam do wykonania, żeby go przekonać, że sobie zasłużyłam na jego zainteresowanie. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że to on powinien przekonać mnie, że to on ma zasłużyć na moje zainteresowanie. Nauczono mnie w dzieciństwie, jak i również moją bohaterkę, że zainteresowanie mężczyzny kobietą jest ogromnym dla niej przywilejem. Kiedyś rozmawiałam z dziewczyną, która się właśnie rozwiodła i jej matka spytała „kto cię weźmie z dzieckiem?”. Już w samym sformułowaniu „kto cię weźmie” jest zawarte takie przesłanie, że ona jest jak używany towar w second-handzie. Kto kupi ciuch, który jest przeceniony? Nie wolno tak o sobie myśleć.  To jest właśnie moja rada dla młodych dziewcząt: bądźcie jak Natalka. Najważniejsze jest to, co mężczyzna może mi dać, czy naprawdę jest w stanie zaofiarować mi to, na czym mi zależy? Czy cena, którą płacę za ten związek jest dla mnie do przyjęcia? Gdyby dziewczyny i kobiety tak myślały, to prawdopodobnie było by mniej małżeństw z alkoholikami, problematycznymi ludźmi, związków z żonatymi mężczyznami. Ja polecałabym głęboką zmianę myślenia. Jest w nas ogromny niepokój i lęk, że nikt nas nie będzie chciał. Wydaje mi się, że każda młoda dziewczyna, gdy ogląda się w lustrze, chcąc nie chcąc zastanawia się kto ją weźmie, czy taką jaką jest, ktoś ją w ogóle zechce i pokocha? Im więcej w szkole i w domu otrzyma akceptacji, tym większe prawdopodobieństwo, że ta dziewczyna powie: „Tak, zechce mnie. I będzie to ktoś, kto będzie na mnie zasługiwał.” To jest chyba największa sztuka.
Miłość własna i akceptacja, to jest najlepsze chyba lekarstwo dla kobiet, które kochają za bardzo.
Tak, dla wszystkich kobiet. Najważniejsze, żeby miały świadomość, że to jest ich życie, i że żadna jego godzina nie zasługuje na zmarnowanie. Kiedyś przeczytałam wspaniałe zdanie, chyba amerykańskiej autorki, które brzmiało: „gdyby kobiety chociaż dwadzieścia procent energii, którą zużywają najpierw na nawiązanie, a później na utrzymanie związku, poświęciły dla siebie, na kształcenie psychiczne, sportowe bądź zawodowe, to miałyby sto procent więcej sukcesów.”
A nasza dziewczyna najwięcej energii poświęca swojemu mężowi, który jest alkoholikiem. Nie umiała rozpoznać  tego niebezpieczeństwa, zanim wyszła za mąż za tego mężczyzną. Przez jego chorobę, ona właściwie nie ma własnego życia, jest praktycznie zniszczona.
I to jest smutne, bo dziewczyna jest ładną osiemnastolatką. Wszyscy mówią, że tęsknią za tym wiekiem -  chcą mieć znowu osiemnaście, dziewiętnaście lat. Moja bohaterka na pewno nie tęskni, aby znów mieć tyle lat, a jeśli tęskni,  to na pewno nie w takiej formie jak u niej się to odbywało. Zamiast cieszyć się życiem, faktem, że dostała się na Akademię Sztuk Pięknych, co zarówno w tamtych czasach jak i teraz nie było łatwe, mieć pełno znajomości, prowadzić czarujące studenckie życie, robić to, co lubi najbardziej, czyli malować i żyć ze świadomością, że tyle energii i piękna to nie będzie miała już nigdy w życiu, dziewczyna wiąże się z alkoholikiem, nie zdając sobie z tego zupełnie sprawy. To romantyczne wychowanie sprawia, że nie potrafi zobaczyć kim naprawdę jest ten mężczyzna, który się w miarę zachowuje i jest nieźle ubrany. Dziewczyna boi się zapytać o  to, co wydaje jej się dziwne,  postanawia to przemilczeć, bo uważa, że mężczyzna po prostu taki jest i należy go takim przyjąć. A później, to co ją niepokoiło, okazuje straszną chorobą. Nie piszę o jakiś patologiach, moja bohaterka nie trafia na mordercę czy sadystę, tylko na człowieka, który jest inteligentny, wrażliwy i walczy z nałogiem. Są przecież  takie osoby wśród poetów, pisarzy, aktorów, znanych osób, które przyznają się do choroby alkoholowej. Tej dziewczynie wydaje się, że dzięki sile  swojej miłości, ale przede wszystkim opiece nad mężem, wyzwoli go z tego nałogu. Dzięki temu, jej wartość wzrośnie, będzie kimś. Takie wypadki się zdarzają. Przygotowując się do tej książki, przeczytałam wstrząsającą rzecz. Są kobiety, które niechętnie widzą, że partner się pozbywa swojego nałogu, bo wtedy czują się nagle niepotrzebne. Wolą, żeby pił nadal, bo wtedy mogą być kimś ważnym. Żeby się przed nią usprawiedliwiał, upokarzał, przepraszał. Wyzwolony z nałogu mężczyzna sprawa, że jej osoba traci znaczenie… I w dziewczynie, którą opisuję, też jest coś takiego. Ona nagle czuje, że komuś jest potrzebna. W jej przypadku jest to spowodowane przeżyciami z dzieciństwa – gdy bohaterka jest mała, opiekuje się matką, bo jest wojna,  nawzajem się wspierają. Ma ten wzór wydrukowany, polegający na tym, że jest coś warta tylko wtedy, gdy kogoś wspiera. Fakt, że może komuś pomóc, nadaje jej rangę i wartość. Myślę, że wiele kobiet myśli tak i dziś i właśnie dlatego starałam się to pokazać, żeby kobiety prześledziły w sobie ten mechanizm. Bo przecież to wcale nie chodzi o to, by uwolnić męża z nałogu czy problemów, tylko o to żeby być ważną i potrzebną. Jeśli zastanowimy się nad tym, to może zmienimy swoje podejście i przekonamy się, że związek niekoniecznie polega na ciągłym jednostronnym wsparciu.
Dobrze, że teraz mamy większą wiedzę na temat tego nałogu, ale w czasach kiedy nasza bohaterka ma osiemnaście, dziewiętnaście lat, czyli w latach pięćdziesiątych, właściwie alkoholizm jest wszechobecny. Wszyscy piją i jest też na to duże przyzwolenie społeczne.
Tak, opisałam taką młodzież bez przyszłości. Mam wrażenie, że kilka, a nawet kilkanaście lat po wojnie wszyscy pili. Polska tonęła w morzu wódki, także dlatego, że chcieli zapomnieć. Rany były niezabliźnione i nie do zabliźnienia. Nie było rodziny, która nie straciłaby swoich bliskich. Ludzie stracili dosłownie wszystko. Kiedy się teraz mówi o wojnie, to wyobrażamy ją sobie jako grę komputerową. A naprawdę to jest tak, że na wojnie ludzie tracą matki, ojców, domy, pieniądze, pracę – wszystko. Moja bohaterka z racji swojej inteligencji i zainteresowań interesuje się starszymi od siebie mężczyznami, którzy w czasie wojny mieli kilkanaście lat. Wojna całkowicie złamała im kręgosłupy, oni nie czują się ani nic warci, ani potrzebni. Poza tym, w Polsce panuje świadomość, że przyszła nowa niewola – nie ma już Niemców, ale jest komunizm. Wielu młodych ludzi z tego powodu nie widziało przed sobą żadnej przyszłości. W tej sytuacji alkohol był panaceum na wszystko. Przyzwolenie społeczne natomiast zawsze było, a w tamtym czasie jeszcze się  zwiększyło i wszyscy pili. Zwyczaj, że chodziło się z butelką wódki w torebce, w kieszeni,  był wtedy tak normalny, jak to, że dzisiaj nosi się komórkę. Prawdopodobnie wódka służyła też komunikacji. Oczywiście to miało duże skutki społeczne i zmieniało stosunki między ludźmi, tym bardziej, że coś takiego nie znika z dnia na dzień, ale ciągnie się aż do dziś. Cieszę się, że poradziliśmy sobie obecnie trochę z papierosami. Dzisiaj nikt nie pali tak ostentacyjnie, może kiedyś również picie przestanie być modne. Ale wtedy ludzie palili i pili na umór. Była w tym taka tęsknota za śmiercią, o której  też piszę, i którą widziałam w tym pokoleniu. Ich ojcowie, bracia, siostry przeważnie zginęli w różnych okolicznościach – w powstaniu, na wojnie, dlatego w tych ludziach, którym udało się przetrwać,  była częściowo nieuświadomiona tęsknota za śmiercią. Było przeświadczenie w ich wnętrzu, że jeśli ich ojcowie zginęli młodo to i oni też powinni. Napisałam takie zdanie, że w Krakowie zaczynają umierać poeci, i rzeczywiście powtarzały  się wypadki samobójstw z tej racji, że poeci byli wrażliwi i oni jako pierwsi na ten pomysł wpadli. Była wtedy fala samobójstw związana z tym, że ludzie nie radzili sobie z nową rzeczywistością. Mentalnie, pod wpływem rodziców, tkwili ciągle w wojnie. To jest właśnie jej cena, którą płacą kolejne pokolenia.

Z jednej strony mamy opisywane w książce przez Panią depresje powojenne, wtedy jeszcze niediagnozowane, samobójstwa, alkoholizm, zwłaszcza, że główna bohaterka obraca się głównie w artystycznych środowiskach.  Z drugiej strony mamy czas odwilży gomułkowskiej, gdzie trochę więcej swobody i wolności jest możliwe. Wybucha kolorowe życie, tęsknota za barwnymi obrazami. Opis festiwali, działań środowiska ASP i wszystkich wydarzeń kulturalnych, Piwnica pod Baranami, jest  taką przeciwwagą dla tych negatywnych zjawisk.
Nie chcę, żeby ta książka była odebrana jak jednolity opis koszmaru. Wręcz przeciwnie, wybuchająca wolność i swoboda była szalenie silna i zmysłowa, dlatego, że przedtem panowała wszechobecna szarość. Dziś nasze zmysły są zmęczone tymi wszystkimi bodźcami, ale w czasach gdy nie było telewizji, komórek i wszystkich tych przedziwnych rzeczy, to koncert jazzowy, czy muzyka na ulicy, czy z radia, czy kolorowe stroje, od razu człowieka uskrzydlały. Ja opisuję także ten artystyczny, kolorowy, piękny Kraków. To właśnie wtedy działał Tadeusz Kantor i jego teatr na ul. Łobzowskiej,  i każdy film, który przychodził do nas z Zachodu był oglądany przez nas parę razy, komentowany i wchłaniany. Ale także książki, ja akurat wspominam o Francoise Sagan , która opisuje doświadczenia dziewcząt z tamtych czasów. Ale my wtedy to przeżywaliśmy, chłonęliśmy i to było bardzo radosne, pozytywne. Myślę, że w porównaniu do dzisiejszych młodych ludzi, bardziej potrzebowaliśmy intelektualnej rozrywki. Może wynikało to z tego, że innych możliwości nie było. Czytanie książek, chodzenie na koncerty było czymś szalenie ważnym. Nie było takiego schematu, że po pracy włączamy telewizor. Żyło się wtedy bardzo kolorowym, artystycznym życiem. Moja bohaterka ma ten przywilej, że obraca się wśród malarzy, aktorów, poetów, w środowisku,  które dawało więcej niż sama szkoła czy uniwersytety. Niedaleko miejsca w którym rozmawiamy, na ulicy Sławkowskiej,  była kawiarnia w której można było spotkać znanych artystów. Wystarczyło chwilę tam posiedzieć i zawsze któryś przyszedł – piękny, przystojny, otoczony wianuszkiem kobiet. Można było na niego patrzeć, a nawet z nim porozmawiać. Dzisiaj byłoby to znacznie trudniejsze, bo już nie ma takich skupionych, prężnie działających środowisk artystycznych. Świat  jest rozproszony, podzielił się na komórki. I każdy w swojej komórce,  ze swoją komórką obcuje najczęściej…
Faktycznie w tych opisach widać, że wystarczyło wyjść na Rynek, żeby spotkać czy to Piotra Skrzyneckiego, czy innego artystę .
Nawet można było tworzyć to środowisko, prawda? W książce jest anegdota o wernisażu głównej bohaterki w miejscu,  które staje się właśnie Piwnicą pod Baranami. Ona osobiście uczestniczy we wszystkich tych cudownych wydarzeniach.
Tak, tak. Jest to przywilej bohaterki - ona w takim świecie się znalazła. Po prostu tak jest, że po wojnie ludzie, którzy organizowali  takie rzeczy mieli ogromne pole do popisu. Po kataklizmach i wojnach ludzie próbują tworzyć świat od nowa. Instynkt, aby zbudować wszystko jeszcze raz, zawsze się wtedy pojawia, poparty jest zapałem i entuzjazmem. Im ten świat robi się później przyjemniejszy, łagodniejszy, tym bardziej ten zapał gaśnie. W tej chwili rano wstajemy i zastanawiamy się,  po co tak naprawdę to zrobiliśmy. W okresach, w których się dużo dzieje nie myślimy w ten sposób, po prostu się cieszymy, że wstaliśmy i będzie coś nowego do przeżycia. To oczywiście się wiązało z sytuacją polityczną, z rządami Gomułki. To było zdumiewające,  ile nadziei ludzkiej wywołał, chociaż wcale nie miał dobrych zamiarów wobec swojej ojczyzny.  Wiele  nadziei jest w ludziach, tylko trzeba ją wzbudzić. Po tym okropnym okresie stalinizmu, kiedy ludzie byli potwornie zastraszeni, kiedy za każde słowo można było pójść do więzienia, kiedy rozstrzeliwano bez sądu, przychodzi człowiek, który obiecuje odrobinę wolności. Że będzie można w odpowiednich warunkach, na przykład wyjechać za granicę.  Że powstanie jedno czy drugie pismo, które da się czytać i tego rodzaju rzeczy od razu wzbudziły ogromny entuzjazm i euforię wśród ludzi. Moja bohaterka też daje się ponieść tej euforii. Myślę, że to niewiele się zmieniło. Jeśli teraz pojawia się polityk, który obiecuje jakąś lepszą perspektywę, od razu wzbudza to entuzjazm, pojawia się wiara, dyskusja. To widać we wszystkich rewolucjach – pomarańczowych, zielonych, różowych, które się przetoczyły przez Europę. Widać to było przez jakiś czas na Ukrainie. Widać, jak mało ludziom potrzeba, wystarczy im powiedzieć parę ludzkich, dobrych, pozytywnych słów. Ludzie pragną dobrej energii i przywództwa, co też dobrze w mojej książce widać. 
Czasy się zmieniają, a potrzeby ludzkie ciągle takie same… Pani Romo, miejmy nadzieję, że ta książka pomoże czytelnikom i czytelniczkom w pozytywnym konstruowaniu świata, rzeczywistości, poranka. I przede wszystkim da nam energię i impuls do przebudowy własnej samooceny czy osoby.
… I własnego świata. Myślę, że pomoże na pewno, wystarczy zrobić maleńki krok, wziąć ją do ręki i przeczytać. Od tego należy zacząć, a potem myślę, że powinno się wszystko dobrze potoczyć.

1 komentarz:

  1. Świetny wywiad. Gratuluję! Nie znam książek, które wyszył spod pióra Pani Romy, ale po dzisiejszym poście chce zmierzyć się z jej twórczością.

    OdpowiedzUsuń

Bez czytania będą usuwane komentarze zawierające spamy, linki do innych blogów. Mój blog, to nie słup ogłoszeniowy.