Wydawnictwo Między Słowami, Okładka miękka, 304 s., Moja ocena 4,5/6
Bohaterką książki jest pisarka Emily przeżywająca
kryzys twórczy i borykająca się z problemami w życiu osobistym. Ostatnie kilka lat było pasmem szczęścia w jej życiu, poślubiła wspaniałego, wymarzonego męźczyznę, wydała książkę, która została doceniona zarówno przez krytykę i
czytelników. Jednak, jak w tym powiedzeniu, wszystko co dobre szybko się kończy, zbyt szybko. Wena ją opuściła, podobnie jak mąż, który wyprowadził się do innej kobiety. Emily
będąc na skraju załamania nerwowego nie wie co ze sobą i swoim życiem zrobić. W pewnym momencie pakuje niezbędne rzeczy i ucieka do miejsca, które od lat kojarzy jej się tylko z tym co dobre, do ciotki Bee, mieszkającej na wyspie Bainbridge u wybrzeży Seattle. Tam Emily będąc dzieckiem i nastolatką spędzała chwile szczęścia i beztroski, tam miała swoich znajomych, tam mieszkała. Jednak los po raz kolejny drwi z niej i mimo, iż samo otoczenie na wyspie nie zmienia się zbytnio, mimo, iż spotyka starych znajomych (nawet stare miłości), nie jest jej dane zaznać spokoju. Czeka na nią zagadka do rozwikłania związana z przeszłością i sekretami jej najbliższych.Emily pozna także Jacka przy którym mocniej zabije jej serce, a którego ukochana ciotka każe jej się wystrzegać.
Fabuła w sumie banalna, zdarta do bólu, sami musicie przyznać. Jeżeli mam być szczera, to lekturę książki rozpoczynałam z lekkim niedowierzaniem, jakim cudem ta niezbyt gruba o banalnej fabule książka może być takim hitem, cieszyć się takim uznaniem u milionów czytelniczek.
Jednak mimo sztampowej fabuły, muszę przyznać, książka ma w sobie to coś. Początkowe 2-3 rozdziały były banalne, to fakt, jednak zgodnie z zasadą - im dalej w las...z każdym kolejnym rozdziałem opowieść przykuwała mnie do siebie coraz bardziej. Co prawda stwierdzenie, że od lektury nie mogłam się oderwać, jest odrobinę przesadzone, ale historia (a szczególnie tajemnica z przeszłości) wciągnęła mnie i to bardzo.
Gorąco zachęcam do lektury osoby szukające lekkiej, ale wciągającej lektury, takiej, przy której można się zrelaksować, z której bohaterami czytelnik się związuje i za których trzyma w trakcie lektury kciuki.
Ostatnio jest całkiem głośno o tej książce, więc i ja zaczęłam się zastanawiać nad jej lekturą. Możliwe, że przeczytam, mimo że tematyka do oryginalnych nie należy. Skoro "Marcowe fiołki" mają w sobie to coś, to trzeba to odkryć :)
OdpowiedzUsuńPo tych wszystkich pozytywnych recenzjach, które pojawiają się teraz na blogach jak grzyby po deszczu mam ogromną ochotę na tę powieść. Choć Twój tekst trochę studzi te zachwyty podobnie jak Dominika chcę odkryć to coś.
OdpowiedzUsuńczytałam dwa lata temu, nie urywa żadnej części ciała, ale nie sprawia bólu
OdpowiedzUsuńO dokładnie tak:)
UsuńA ja pokochałam tę książkę mimo banalności.
OdpowiedzUsuńPoszukam tej książki :)
OdpowiedzUsuńOj, widzę niską ocenę. Ja tę powieść uwielbiam. Od niej zaczęła się moja przygoda z twórczością Sarah Jio.
OdpowiedzUsuńWiesz, to nie jest niska ocena, pozytywna. Gdybym dała 3/6 albo 2/6 to ok.
UsuńKsiążkę będę czytać w przyszłym tygodniu :)
OdpowiedzUsuńTo jestem ciekawa Twoich wrażeń.
Usuń