Wydawnictwo Zysk i S-ka, Okładka miękka, 298 s., Moja ocena 5/6
Nina Stanisławska to zupełnie nieznana mi autorka. Z tego też powodu po Dom kryty gontem sięgnęłam z lekką rezerwą. Przeżyłam bardzo miłe rozczarowanie. Z każdym kolejnym rozdziałem książka podobała mi się coraz bardziej. Mimo, iż 298 stron to nie mało, udało mi się ją przeczytać w jeden dzień. To chyba o czymś świadczy.
Autorka opowiada historie kilkorga ludzi, których łączą dramatyczne wydarzenia, niezrozumienie ich genezy, niemożność zaakceptowania ich skutków i pewien nekrolog.
Profesor Janusz Brzozowski, sprawca wielu nieszczęść, znienawidzony ojciec, na równi genialny, co i okrutny człowiek, umiera. O jego śmierci Olga, jedyna córka, której wyrzekł się ponad ćwierć wieku temu, dowiaduje się z gazety. Wracają wspomnienia. Każde z nich, czy to związane z ukochanymi siostrą i matką, czy ze znienawidzonym ojcem, naznaczone jest bólem, cierpieniem i ogromną traumą. Za namową partnera, kobieta decyduje się pojechać na pogrzeb. Wie, że musi. Inaczej nigdy nie zazna spokoju, nie uwolni się od koszmarów sprzed tylu lat.
Na pogrzebie pojawia się także on, Robert zakochany kiedyś w nieżyjącej już Ewie. Co takiego sprowadza na pogrzeb tego dojrzałego, życiowo doskonale dającego sobie radę męźczyznę?
Jedyne dobre wspomnienia Olgi i Roberta związane są z mazurskim domem Brzozowskich, z Ignatówką. Jednak ku zdziwieniu obojga, siedlisko w spadku dostaje młoda, piękna kobieta. Kim ona jest? Nikt jej nie zna. Z pozoru nie należy do rodziny, ale czy na pewno? Odkrycie prawdy będzie szokiem dla całej trójki. Powrócą wspomnienia, będą mnożyć się pytania, częstokroć niezwykle bolesne, ale potrzebne. Co z tego wyniknie? Tego nie zdradzę. Zachęcam za to do sięgnięcia po tę niepozorną książkę.
Stanisławska w niezwykle emocjonalny sposób nakreśliła swoich bohaterów. Każdy z nich jest inny, każdy przeżywa cały wachlarz emocji związany z mazurską posiadłością i tym, co tam znajdą.
Autorka w doskonały sposób ukazuje jak wielki wpływ na naszą terażniejszość, na nas samych ma nasza przeszłość, jak głęboko mogą tkwić rany. Udowadnia nam, że choć przeszłości nie da się zapomnieć, to trzeba
się z nią rozliczyć i zaakceptować, dla własnego spokoju i dalszego życia. Czy można jednak zaakceptować
krzywdy wyrządzone przez najbliższą osobę – ojca? A tym bardziej mu
wybaczyć? Czy każdą decyzję, każdą wyrządzoną krzywdę można usprawiedliwić swoim przekonaniem, że robi się to dla dobra bliskich?
Zachęcam do sięgnięcia po powieść Niny Stanisławskiej. Książkę czyta się szybko, a od losów bohaterów nie sposób się oderwać.
O ile dobrze przeszukałam sieć, jest to debiut literacki Niny Stanisławskiej. Wobec tego tylko pogratulować, nad wyraz udany. Mam nadzieję, że wam również książka przypadnie do gustu.
Autorki nie znam, ale po lekturze Twojej recenzji myślę, że chyba skłonię się do "poznania" nowej, dla mnie, pisarki :)
OdpowiedzUsuńCieszy mnie Twoja opinia, gdyż mam książkę.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że przypadnie Ci do gustu.
UsuńNie powiem, narobiłaś mi apetytu
OdpowiedzUsuńMam ochotę ją przeczytać:)
OdpowiedzUsuńJa się nią zawiodłam - jedynie morał jest naprawdę mocny, ponadczasowy i wart przypomnienia. :)
OdpowiedzUsuń