Wydawnictwo Rebis, Okładka twarda z obwolutą, 432 s., Ocena 5,5/6
Książkę przeczytałam jakiś czas temu, z recenzją czekałam, aż przeczyta ją także mój mąż, co nastąpiło w miniony weekend. Chciałam porównać nasze wrażenia z lektury tej niebanalnej pozycji.
Jej autor, Andrew Nagorski, Polak z pochodzenia, z zawodu i zamiłowania - dziennikarz, historyk i pisarz. Przez dłuższy okres czasu był on zagranicznym korespondentem amerykańskiego Newsweeka w Europie
Środkowej i Wschodniej.
Hitlerland, to to opowieść o Niemczech z lat 20. i 30. XX w., widzianych oczami mieszkających w tym kraju Amerykanów - korespondentów prasowych, radiowych, dyplomatów, przedsiębiorców, turystów, znanych postaci, jak np. pisarz Sinclair Lewis, sportowiec Jesse Owens, słynny lotnik Charles Lindbergh. Ludzie ci mieli okazję obserwować z bliska powstawanie i rozwój III Rzeszy, częstokroć spotkali Adolfa Hitlera. Mieli także możliwość śledzenia rozwoju Niemiec od klęski, jaką był bez wątpienia koniec I wojny światowej, aż do apogeum totalitarnej dyktatury Hitlera. Relacje Amerykanów, poznajemy głównie z wywiadów, jakie z nimi przeprowadzono oraz z licznych zapisków, dzienników, listów. Bardzo istotnym jest fakt, iż poprzez takie źródłoznawstwo, nie wszystkie fakty można zweryfikować, a poza tym opisy są niezwykle subiektywne, przedstawiają bowiem odczucia obserwatorów, rzadko rzetelną wiedzę historyczną i polityczną. Można to uznać za wadę książki, ale jednocześnie za jej zaletę, ponieważ całość sprawia wrażenie reportażu, pamiętnika, sprawozdania i dzięki temu czyta się ją lżej niż typową książkę historyczną.
Z tych relacji wyłania się obraz nie tylko Berlina zapełnionego zastępami żołnierzy w brunatnych i czarnych koszulach, ale także miasta niezwykle rozrywkowego, pięknego i o dziwo tolerancyjnego.
Wielu Amerykanów miało okazję poznać Hitlera na różnych etapach jego kariery, od puczu w Monachium po przejęcie władzy. Możemy poznać różne opinie o przywódcy III Rzeszy. Byli tacy, którzy twierdzili, że Hitler uosabia wielką siłę. Były także inne zdania na jego temat. Sprowadzają się one jednak do ogólnego zdziwienia, że to nie rekin, a (jak twierdzi jedna z osób) płotka. Byli jednak tacy, których Hitler porwał, zaślepił. Doskonałym przykładem jest amerykański dziennikarz S. Miles Bouton. On dostrzegał zagrożenie, ale nie w Hitlerze i jego dążeniach, a w kłodach, jakie mu rzucano pod nogi. Bardzo znamiennym jest zdanie, które dziennikarz wypowiada (...) A w ogóle całe to „zagrożenie hitlerowskie” to czcza gadanina.
W trakcie lektury wielokrotnie nasuwały mi się pytania - czy ci ludzie nie widzieli do czego dąży Hitler? Dlaczego nie zauważali co się dzieje? Dzisiaj, po upływie kilkudziesięciu lat oczywistym jest jakie były jego zamiary. Czy jednak 80-90 lat temu przeciętny turysta, dziennikarz, sportowiec był w stanie je zauważyć, rozszyfrować?
Warto pamiętać, iż słowo Hitlerland, które jest tytułem niniejszej książki, nie jest dziełem autora.
Było powszechnie używane przez amerykańskich korespondentów przebywających w Niemczech w latach 30. O czymś to świadczy.
Plusem poza unikatową treścią są przystępny język, doskonałe wydanie i bardzo dobre tłumaczenie. Książkę czyta się wyśmienicie, mogę ją więc polecić zwolennikom historii jak i jej przeciwnikom.
Ciekawa recenzja
OdpowiedzUsuńKsiążka leży już w stosiku przy moim łóżku. Cieszę się, że dobrze się czyta :)
OdpowiedzUsuńO, zdecydowanie interesujący punkt widzenia! Ciężko stwierdzić: widzieli czy nie widzieli. Z drugiej strony naprawdę trudno było sobie wtedy wyobrazić to, co dziś wiemy o Holokauście... Może nie sądzili, że zajdzie to wszystko tak daleko? Za to politycy powinni być przewidujący i spodziewać się najgorszego, w końcu na tym polega ich praca... Druga rzecz, że brak bezpośredniego zagrożenia usypia czujność...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!