Strony

sobota, 9 czerwca 2012

Długi cień Wielkiego Muru. Jak Polacy odkrywali Chiny - Edward Kajdański

Oficyna Naukowa, Okładka twarda, 399 s., Moja ocena 5,5/6
Jest to pozycja z tych, które czytam fragmentami, bo chociaż niezmiernie fascynujące, trzeba je niejako smakować, czytać powoli, trochę się nad treścią zastanowić. 
Książce mogę dać tylko tak wysoką ocenę, a to z kilku powodów.
Najważniejszy jest ten, iż takiej pozycji dotąd na naszym rynku nie było. Aż dziwne, że nikt wcześniej nie wpadł na pomysł poruszenia tej tematyki. Być może nikomu nie przyszło do głowy, że tak liczna rzesza naszych rodaków już kilka wieków temu podbijała Chiny. 
Wśród wielu mieszkańców Europy, którzy od XVII w. przybyli na dłużej bądż krócej do tego kraju, Polaków była naprawdę duża grupa.
Należeli do nich przede wszystkim misjonarze (głównie jezuici), którzy z polecenia rzymskich władz udawali się na misje w Chinach, żeby szerzyć wiarę chrześcijańską. Jednak, jak to jezuici, prowadzili nie tylko działalność religijną, ale także naukową.
Druga grupa, która przybyła dosyć licznie do Chin to polscy patrioci, którzy zostali wygnani lub sami uciekli z kraju podczas powstań lub rozbiorów. Często byli oni aresztowani przez carskie władze i trafiali na zesłanie hen daleko, na krańce rosyjskiego imperium, aż pod granicę chińską. Stamtąd już był krok do Chin. Była wśród nich grupa (całkiem zresztą liczna), której udało się uciec z gułagu i przedostać do Chin.
Kolejna niestety zbyt liczna grupa polskich odkrywców Chin, to urzędnicy i dyplomaci, którzy będąc zdrajcami lojalnymi wobec zaborczych władz, brali udział w licznych rosyjskich misjach dyplomatycznych i ekspedycjach naukowych do Chin.
Jako ciekawostkę podam wam, że pierwszym Polakiem, który już w XIII w. dotarł do Chin był wrocławski mnich, franciszkanin Benedykt Polak. W lipcu 1246 r. Benedykt Polak stanął przed obliczem Wielkiego Chana. Był to pierwszy kontakt Starego Świata z Imperium Mongołów, na długo przed wyprawą Marco Polo. Polak był współtowarzyszem papieskiej misji do stolicy mongolskiej – Karakorum. Wyprawa była poselstwem papieża Innocentego IV na dwór chana mongolskiego Gujuka. Celem poselstwa było zawarcie sojuszu z Mongołami przeciwko muzułmanom, którzy zajęli Ziemię Świętą oraz dla zbadania sił tatarskich. Niespełna 4 lata wcześniej (1241r.) Tatarzy najechali Europę pozostawiając za sobą zgliszcza w Polsce, Węgrzech, Austrii i Dalmacji. Dalszy ich pochód przerwała śmierć wielkiego chana Ugedeja bowiem na wieść o niej Batu-chan wycofał swe wojska chcąc być obecnym przy podziale imperium.
Ta podróż do kraju Mongołów, w jaką udał się Benedykt Polak, była dla ówczesnych ludzi prawie niewiarygodnym wyczynem! Bez jakichkolwiek map, bez podstawowych informacji członkowie wyprawy przebyli na koniach w ciągu ponad 2 lat ok. 14-15 tys. km. Po drodze walczyli z licznymi przeciwnościami losu, a owocem wyprawy stał się pionierski opis nieznanej wcześniej części Azji i ludów, które ją zamieszkiwały. Trzeba pamiętać, że horyzont geograficzny ludzi średniowiecza był niezwykle ograniczony. Niemalże wszystko, co znajdowało się na wschód od wybrzeży morza Kaspijskiego stanowiło dla nich „terra incognita”. Wyobrażenia o tym, co znajdowało się „dalej” sprowadzały się do opisów dziwacznych stworów i dzikich ludów. Wyprawa w głąb Azji była więc, przedsięwzięciem nie tylko trudnym, ale i bardzo niebezpiecznym. 
Jak to się stało, że Benedykt Polak został członkiem tak prestiżowej wyprawy? Najprawdopodobniej już wcześniej znał papieskiego legata. Giovanni da Pian del Carpine był bowiem, jednym z bliskich współpracowników św. Franciszka z Asyżu, zakładał franciszkańskie zakony w całej Europie. W swoim czasie był także prowincjonałem zakonu we Wrocławiu i zapewne z tego czasu wywodziła się ich znajomość.
Nie wiadomo, kiedy i gdzie dokładnie urodził się Benedykt Polak, prawdopodobnie ok. roku 1200, a pojawiające się informacje o tym, że pochodził z Wrocławia, czy Wielkopolski nie są udokumentowane. Nie wiadomo nawet czy Benedykt to jego prawdziwe imię, czy też przybrał je wstępując do zakonu. Benedictus Polonus był franciszkaninem, wstąpił do zakonu ok. 1236 r., ale zapewne większość życia spędzał poza murami klasztoru. Był bowiem doświadczonym podróżnikiem, dobrze orientował się w geografii ziem ruskich i biegle władał łaciną oraz językiem ruskim.
Dopiero w latach 60. XX w. została odkryta przez amerykańskich naukowców z Uniwersytetu w Yale nieznana dotąd relacja Benedykta z tej podróży. Jej fragmenty Edward Kajdański zamieścił w swojej książce.
Kolejna grupą odkrywców Chin, o której wspomina Edward Kajdański, byli polscy budowniczowie także niezwykle licznie przybywali na przestrzeni XVII i XIX w. do Chin. Budowali przede wszystkim kolej wschodniochińską. Ich dzieło kontynuowali specjaliści, którzy przybyli do Mandżurii bezpośrednio po zakończeniu budowy kolei.
Wśród osób prezentowanych przez autora jest także Witold Urbanowicz. Był on jedynym polskim pilotem, który walczył z Japończykami w stacjonującej w Chinach, w Kunmingu amerykańskiej eskadrze myśliwców, tzw. latających tygrysów. Swój pobyt opisał on w książce Ogień nad Chinami, której fragmenty Kajdański także przytacza.
Do najsłynniejszych odkrywców Chin wymienionych w książce należą: Ignacy Krasicki, Maurycy Beniowski, Jan Potocki, Józef Gieysztor.
Autor opowiada także o wielu innych, mniej nam znanych, ale także niezmiernie fascynujących postaciach.
Sylwetka każdego z podróżników czy misjonarzy jest bardzo szczegółowo opisana w książce. Autor dołączył także bardzo dużą ilość przypisów. I co dla mnie szczególnie istotne, przypisy znajdują się u dołu książki, nie na jej końcu, co zdecydowanie ułatwia ich śledzenie.
Poza tym duża ilość zdjęć, planów i rycin, które sprawiają, że lektura jest jeszcze ciekawsza. Czytając książkę Kajdańskiego, czułam się, jak kolejny odkrywca, zagłębiałam się bowiem w nieznane mi dotąd karty historii Polaków, z których na prawdę możemy być dumni.
Gorąco zachęcam do sięgnięcia po tę wyjątkową pozycję, tym bardziej, że zarówno od strony merytorycznej, jak i od strony czysto estetycznych doznań czytelniczych, jest to doskonała pozycja, a z każdej kolejnej strony wyziera ogrom pracy, jaką autor włożył w zgromadzenie tak dużej ilości materiałów. 
Sam autor jest także postacią niebanalną i niezwykle ciekawą. Ur. w 1925r.w Chinach. Jest polskim pisarzem, dziennikarzem i dyplomatą. W 1944r. rozpoczął studia farmacji na Uniwersytecie Północnomandżurskim, które porzucił i w 1945, już po zajęciu Harbinu przez Armię Czerwoną, rozpoczął studia związane z kolejnictwem na Politechnice Harbińskiej, kończąc je w 1951. Od razu po zakończeniu studiów wyjechał do Polski, w ramach repatriacji ludności polskiej. Dzięki płynnej znajomości chińskiego, od 1957r. pracował w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, a w 1963r. otrzymał stanowisko w biurze radcy handlowego w Pekinie, gdzie na różnych stanowiskach pracował do 1975r. W okresie 1979 - 1982 znów był w Chinach, tym razem jako konsul w Kantonie.
Cały dorobek literacki E. Kajdańskiego związany jest tematycznie z Chinami i Polakami działającymi w Chinach. Działalność pisarską rozpoczął w 1957, gdy dwa jego opowiadania przyjęło Poleskie Radio. Od 1957r. nawiązał współpracę z szeregiem czasopism polskich, m.in. Poznaj Świat, Wiedza i Życie i Kontynenty. Od 1971r. wydaje też popularnonaukowe i naukowe książki poświęcone Chinom. Część z nich wydał pod pseudonimem Władysław Kański. Oprócz pisarstwa E. Kajdański maluje obrazy inspirowane malarstwem chińskim. Miał kilka wystaw autorskich.
W 2006 r. pod pseudonimem Aleksander Franchetti wydał powieść Tybetańska księżniczka, zawierającą wątki autobiograficzne m.in. z dzieciństwa i młodości w Mandżurii i pobytu na placówce w Kantonie. Ciekawym fikcyjnym wątkiem powieści jest trzecia bomba atomowa, która spadła na Japonię, ale nie eksplodowała. Bohater powieści dowiaduje się, że rząd Cesarstwa Japonii potajemnie wywiózł ją do Szanghaju, aby mieć kartę przetargową w pertraktacjach o kapitulację. Lekturę Tybetańskiej księżniczki mam za sobą i szczerze polecam.

13 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawy tytuł. Zapraszam do mnie na bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Odkąd pamiętam zawsze szerokim łukiem omijałam książki, które zawierają w sobie choć cień historii. Moja awersja do niej chyba wzięła się jeszcze z czasów szkolnych, dlatego i tym razem mimo bardzo rzeczowej i konkretnej recenzji jednak spasuje, bo tematyka tejże pozycji odstrasza mnie i to ogromnie, ale wspomnę o tej książce mojej bliskiej koleżance, która dla odmiany kocha wszystko co nosi w sobie historię -)
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. iem, nauczyciel w szkole może zrazić do konkretnego przedmiotu na całe życie, ja tak mam z angielskim. Mimo, ze nie najgorzej się nim posługuję, ilekroć mam się odezwac po angielsku tylekroć przypomina mi się moja nauczycielka od angielskiego i mam blokadę i koniec.
      A ja podobnie, jak twoja koleżanka uwielbiam wszystko co ma choć śladową ilość historii w sobie;). A o książce wspomnij jej, jest mało znana, a warta polecenia.

      Usuń
  3. A ja może kiedyś przeczytam. Lubię historię, więc poszukam

    OdpowiedzUsuń
  4. Strasznie lubię takie opowieści, koniecznie muszę zapolować na tę książkę:)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że lubisz historię, więc z czystym sumieniem polecam i czekam na wrażenia:)

      Usuń
  5. A mnie ostatnio zupełnie odeszła ochota na książki z wątkiem historycznym. Może kiedyś znów wróci do mnie ten okres, że będę chętniej po nie sięgała. Póki co wolę inne książki.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Chiny to jednak terra incognita dla polskiego i europejskiego ducha... Podziwiam prekursorów, którzy się ważyli na podbój azjatyckiego giganta. Uwielbiam Twoje relacje z takich książek. Aż się chce czytać!

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo podoba mi się okładka i temat interesujący, i ocena wysoka - nic, tylko czytać! Historia w połączeniu z podróżami zapowiada się bardzo ciekawie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzięki wielkie za ten wpis, nadal przydatne treści po tylu latach :)

    OdpowiedzUsuń

Bez czytania będą usuwane komentarze zawierające spamy, linki do innych blogów. Mój blog, to nie słup ogłoszeniowy.